Kwietnia 25 2024 06:36:32
Nawigacja
· Strona główna
· FAQ
· Kontakt
· Galeria zdjęć
· Szukaj
NASZA HISTORIA
· Symbole gminy
· Miejscowości
· Sławne rody
· Szkoły
· Biogramy
· Powstańcy Wielkopolscy
· II wojna światowa
· Kroniki
· Kościoły
· Cmentarze
· Dwory i pałace
· Utwory literackie
· Źródła historyczne
· Z prasy
· Opracowania
· Dla genealogów
· Czas, czy ludzie?
· Nadesłane
· Z domowego albumu
· Ciekawostki
· Kalendarium
· Słowniczek
ZAJRZYJ NA


OJCIEC KAROL ANTONIEWICZ (1852).

Jan Koźmian
OJCIEC KAROL ANTONIEWICZ (1852).
(wspomnienie pośmiertne)

Śmierć wielkiego kapłana, którego podobało się Panu Bogu wezwać do siebie w połowie świętego, a użytecznego żywota, zapisujemy z uczuciem głębokiego smutku. Jest to strata powszechna w biednym kraju naszym, gdzie od dawna nie widziano rnęża takiego apostolskiego ducha, takiej zdolności pełnej wdzięku; jest to rodzinna strata dla tych, co znali bliżej owo czyste, wzniosłe, gorąco miłujące serce, co w sercu tem znajdowali skarby współczucia, troskliwości, wyrozumiałości, dobroci.

Ks. Antoniewicz umiał być wszystkiem dla wszystkich, a dla każdego wszystkiem w dobrą porę. Z kazalnicy głos jego grzmiąco się podnosił przeciw zepsuciu grzechowemu, usta jego z niezachwianą siłą prawdy wiary wykładały; w konfesyonale, przy ognisku rodzinnem był to ojciec najczulszy, umiejący koić, zachęcać, opatrywać wszelkie rany moralne, umiejący płakać z zasmuconymi, radość szczęśliwych uświęcać, a zawsze pociągać wylaniem, ośmielać prostotą i pokorą. Gdzie tylko zatrzymał się on na chwilę, tam zaraz stawał się środkiem szlachetniejszych zajęć życia, a każdemu się zdawało, że to nie nowy przyjaciel się pojawia, jeno brat kochający dawno oczekiwany powrócił. I nic nie było szczerszego, jak miłość ks, Antoniewicza dla ludzi. On ich kochał w Bogu, a Pan Bóg rozprzestrzeniał mu serce, i wlewał w nie nieograniczoną siłę kochania. Tem więcej i tem lepiej kochał, że sam wiele przecierpiał, wiele doznał goryczy. Miłość płynęła tam z ofiary bólów własnych, co jej szczególne namaszczenie, niezwykłą dostojność dawało.

W tej pierwszej chwili najrzewniej żałujemy człowieka. Wszakci to nie umniejsza czci naszej dla zakonnika, misyonarza, mówcy kościelnego.

Jakżeśmy się radowali, kiedy na wiosnę z ptastwem niebieskiem przybyli do nas wypróbowani pracownicy Chrystusowi i z usilnością jęli się ciężkiej swojej roboty; z jakąż serdeczną pociechą ujrzeliśmy na ich czele tego kaznodzieję i pisarza, którego znaliśmy już i kochali z pism jego jasno odbijających błękit pogodnej duszy? Przyszła jesień, ptastwo odleciało i on rozwinął skrzydła do lotu w górę. Ptastwo powróci znowu, jego już więcej widzieć nie będziemy.

Trzeba się korzyć przed niecofnionemi wyrokami mądrości Bożej. Pan Bóg zesłał tę. próbę, niech będzie Jego święte imię pochwalone ! Ale czemużbyśmy nie mieli płakać naszych umarłych, kiedy sam Boski Zbawiciel nad Łazarzem płakał?

Chcemy opowiedzieć żywot 0. Antoniewicza. On tego hołdu nie potrzebuje, pamięć jego lepiej żyje i źyć będzie w sercach jak w piśmie: wszelako słowa nasze mogą dojść w dalekie strony Polski, gdzie o tem ślicznem życiu mało, albo niedokładnie słyszano, więc budujące i wdzięczne szczegóły w krótką treść zbieramy.

Karol Antoniewicz urodził się w r. 1807 we Lwowie ze szlacheckiej rodziny ormiańskiego pochodzenia; (rodzice jego zwykle mieszkali w Skwarzewie w cyrkule Żółkiewskim). Ojca wcześnie utracił, ale mu Pan Bóg dał matkę świętą niewiastę, którą on nieraz później do św. Moniki przyrównywał. Matka ta z rodu Nikorowiczówna, od najmłodszych lat syna i dwie córki otoczyła prawdziwie chrześciańską pieczołowitością. Dom jej często się otwierał dla pobożnych kapłanów i dla ludzi zacnością poważnych; dla ubogich zawsze stał otworem. Tak wychowanie pierwotne ukrzepiło w młodzieńcu wszystkie szczęśliwe zarody, żadnego daru Bożego nie zwichnęło. O jakżeby się dobrze działo w Polsce, gdyby wiele rodziców pilnie cnót domowych przestrzegając, młodzież w świętych obyczajach chowało.

Szkoły Karol Antoniewicz odbył we Lwowie i nauki na krótko przed 1830 r. ukończył. Przez owe kilka lat troskliwa matka nie chcąc go opuścić, mieszkała ciągle w mieście. Wyszedłszy ze szkół młody Karol, udał się na czas jakiś do Jass, gdzie miał krewnę bliską i tam wszedł w stosunki z Grekami, co na jego poetyczną wyobraźnię wielki wpływ wywarło.

Skoro powstanie w Polsce powołało Galicyan, Karol pospieszył do Królestwa i stanął w szeregach legii nadwiślańskiej; legię tę przyłączono do korpusu Dwernickiego. Młodzieniec z całym zapałem gorącej duszy służył Ojczyznie, którą na ziemi nad wszystko miłował. Z kampanii wrócił do domu bardzo smutny, nie poddał się jednak zniechęceniu, owszem zaprzągł się do pracy wiejskiej, w kole rodzinnem pociechy szukając.

Niebawem też dał mu Pan Bóg poznać szczęście ziemskie. Spotka! towarzyszkę godną siebie i ożenił się r. 1832 z siostrą swoją wujeczną Zofią Nikorowiczówną. Zdawało się, że błogosławieństwo Boże zaświeciło nad tym domem. Młode małżeństwo pobożne, dobroczynne, serdeczne w stosunkach, miły Bogu i ludziom widok przedstawiało. Uspokojona o los rodziny matka, usunęła się do klasztoru Benedyktynek we Lwowie, gdzie przebyła resztę życia, które jeszcze Pan Bóg ciężko miał doświadczyć.

Krótko słońce jaśniało dla nowego stadła. Pan Bóg jak gdyby chciał pokazać, że kogo szczególniej kocha, tego najdotkliwiej próbuje, rychło tam szczęście w smutek zamienił. Dał pięcioro dzieci, ale zaraz jedno po drugiem poodbierał. Każde dziecko po czterech lub pięciu miesiącach wpadało w ciężką chorobę i udręczywszy, serca rodzicielskie powoli gasło. Przy kolebce ostatniego ślubowali strapieni rodzice, że oboje wstąpią do klasztoru.

Co należy ku zbudowaniu ludzi wspomnieć, to, że wśród najboleśniejszych strapień, ani na chwilę pp. Antoniewiczowie nie przestali pełnić uczynków miłosierdzia, opiekować się ludem wiejskim, krewnych przyjmować, sąsiadów przysługami obsypywać. W domu ich był jakoby szpital, i oboje nie dość, że posługiwali cierpiącym, nie dość, że im najlepsze miejsca oddawali, ale choć sami smutni, starali się rozrywać, rozweselać biedne, więdniejące istoty. Karol Antoniewicz biegły muzyk, po całych godzinach grywał na fortepianie dla rozrywki swoich chorych. Pieśni nabożne śpiewy wali im naprzemian.

Po śmierci piątego dziecka biednej matce sił zabrakło. Dostała suchot, w czasie których jej anielska łagodność nie zmniejszyła się ani na chwilę. Kiedy raz mąż jej powiedział, że musi dużo cierpieć choć się nie skarży, odrzekła: trzeba głośno dziękować, a cicho cierpieć. Wkrótce też skończyła swój ziemski żywot. Umarła we Lwowie w lipcu r. 1839 w dzień św. Ignacego, składając vota jako Siostra Miłosierdzia (1).

Wtedy niepocieszony ludzką pociechą Karol Antoniewicz, postanowił pójść do zakonu. Jakoż udał się po błogosławieństwo do matki, która te wszystkie ciosy przeżyła, rozporządził znacznym majątkiem i wstąpił do nowicjatu Jezuitów.

Oto co sam już z za klasztornego progu o swojem pożegnaniu ze szczęściem ziemskiem napisał:
„Wiele łask i pociech użyczył mi tu Bóg; — nie tu miejsce i czas, aby o tem wspominać, ale w każdym czasie i na każdem miejscu o nich pamiętać będę, a pamiętać wobec Boga, bom je od Boga odebrał. Żyjąc tak samotnie i cicho, nie mając żadnej przed sobą przyszłości, myśl i serce szuka zajęcia, któreby i serce i myśl do Boga zbliżyło, a tego zajęcia szuka w przeszłości, która tyle życia w życie wprowadziła. Jeśli chcę płakać, to przeszłość mi łez dostarczy, jeśli chcę się radować, ma i szczęścia zarody, jeśli chcę do Boga się zbliżyć, ach! okaże mi długi szereg nieprawości moich, ale dłuższy nie równie miłosierdzia Boskiego, da mi żal i miłość, a żal i miłość to dwa skrzydła co do Boga unoszą. Ach! cała ta przeszłość moja mówi mi o Bogu, Boga mi przypomina! Kiedy życie moje było spokojne i czyste w pierwszych latach Pielgrzymstwa mego, jak spokojna powierzchnia czystego jeziora, Bóg nademną czuwał, czuwał nademną, gdy ta spokojność burzliwym stała się szałem w późniejszych młodości latach. Jego błogosławieństwa doznawałem owoców w życiu rodzinnem, jego miłosierdzie dało mi matkę, drugą Monikę, dało mi żonę, drugą Elżbietę, dało mi gronko aniołków, aby na krótką chwilkę tę ziemię uczynić dla mnie niebem. Ale obcy byłem w tem niebie i nie umiałem dość cenić tego nieba, bom je miał i tęskniłem do ziemi, bom z ziemi był. Szukałem jeszcze dla siebie innego nieba, i wszystkom utracił i nicem nie uzyskał. O! nie, uzyskałem wszystko; wśród łez i cierpień ujrzałem po raz pierwszy duszą i sercem ciebie o Jezu, ciebie na krzyżu rozpiętego! Widziałem ciebie często, ale nie pojmowałem, nierozumiałem ciebie, bom niepojmował, nierozumiał siebie. Ja byłem obcy dla siebie, a tyś był obcy dla mnie, ale ja nie byłem obcy dla ciebie; pukałeś do serca mego, ale jam ci nie odpowiadał; i chciałeś odejść, ale matka zastąpiła ci drogę i leżała u nóg twoich i zasłaniała mnie modlitwą swoją. Miałeś błogosławiącą odemnie odsunąć rękę, ale żona ręce swe błagając wznosiła do Ciebie, płaciła ci za niewierności moje cierpieniem swojem. Tyś policzył łzy jej, a nie liczyłeś grzechów moich, bo grzechy moje jej łzami skropione były. Tyś chciał odwrócić oczy twe odemnie, ale padły te oczy na to gronko pięciu aniołków u stóp Matki Boskiej proszących i żebrzących o zlitowanie nademną, i tyś się zlitował, a zlitowanie twoje było taką dla mnie boleścią; przejrzałem, ale wśród łez strumieni. I wziąłeś mi towarzyszkę życia mego, i zostałem sam na ziemi, i dom mój pusty został, i dom mój został grobem! I wziąłeś mi matkę i serce moje zostało puste, i serce moje zostało grobem; i wziąłeś mi dzieci moje, i świat mój został pusty, i świat mój został grobem. I cóż mi zostało z życia, z prac, z pociech moich? Ty jeden o Boże! I zapytałem ciebie: Panie! i cóż mam teraz czynić, cóż mam czynić z domem moim? „Porzuć go!” Co mam czynić z sercem mojem? „Oddaj mi je.” Co mam czynić ze światem? „Zapomnij o nim!” i poszedłem za wezwaniem twojem; tyś widział o Boże, jak chętnie i radośnie. A gdym już ostatni grób usypał, gdym na tym ostatnim jeszcze modlił się grobie, tak mi się cicho i głucho w sercu zrobiło. Świat przemawiał do mnie, alem już słów jego nie rozumiał; nie mówił mi o przyszłości, bo nie śmiał tknąć tej strony, bo za nadto bolesnem odzywała się echem; ale stawiał się przed oczy obraz matki i zachwiało się serce moje, i między Bogiem a matką walka była ciężka, ale matka mi rzekła: „Ja cię Bogu odstępuję!” a Jezus z krzyża przemówił: „Kto matkę więcej kocha jak mnie, nie jest mnie godzien!” I pokazał mi świat wszystkie piękności i pociechy swoje, a spojrzałem w niebo i znikło to złudne widzenie; i widząc że mnie nie wstrzyma złudzeniem swojem, zaczął rzucać na mnie, jak zaostrzone strzały, szyderstwa swoje, i to bolało, bardzo bolało, i schroniłem się pod krzyż i zawołałem: „Jezu ratuj!” a on jednem spojrzeniem uczynił serce moje jak skałę i świat odstąpił odemnie i wyparł się mnie i byłem szczęśliwy. O mój Jezu, jak bolesne jest to przejście od świata do ciebie, od chwały do pogardy, od wygód do niedostatków, od wolności do posłuszeństwa; ale bolesne było i twoje przejście od ziemi do nieba, a tem przejściem był krzyż! Ale w tej najboleśniejszej chwili, ileż pomocy od ciebie doznałem! O! nie, to przejście tyś sam uskutecznił, bo moja siła starta, moja myśl ciemna była, czułem tylko, że żyję, bom czuł że kocham. Nicem nie działał, ale dałem tobie działać z sobą co chcesz. Tyś mnie wyrwał z rąk świata, tyś mnie pociągnął do siebie! o jakże ci za to odwdzięczyć się wydołam?
Mówiłem już o przybyciu mojem do Starej-wsi, jednak powracam jeszcze do tych chwil, które poprzedzały mój wyjazd ze Lwowa. Nie piszę życia mego, ale piszę miłosierdzie Boskie nademną. Z każdym dniem poznaję lepiej nędzę moją, i to poznanie miłosierdzia Boskiego jaśniej mi się przedstawia. O! czemuż w miarę tego poznania wdzięczność moja i miłość rość nie może. O Panie dokonaj dzieła miłosierdzia twojego nademną! Oby każdy czytając te kartki, mógł wyczytać historyę nędzy człowieka i dobroć Boga! oby choć jedno westchnienie miłości te wspomnienia mogły wywołać z duszy czytelnika. Dla tego nie ma ładu i porządku w tem opisaniu, bo to tylko wspomnienia, wspomnienia nie życia mego, ale wspomnienia miłosierdzia Bożego. Piszę, jak się to pamięć w sercu obudza, piszę je pod wpływem chwilowego rozrzewnienia, i chociażby je nikt nie czytał, to tak miło przypomnieć sobie na te chwile szczęścia, na chwile cierpienia, w których Bóg miał udział!
Był to wieczór sierpniowy, ostatni com spędził w domu moim. Przechadzałem się po ulicach i ścieżkach ogrodu, z każdem drzewkiem, z każdym żegnając się krzakiem, bo tu każde drzewko, każdy krzaczek ręką był matki sadzony, razem ze mną rosły, ona nad niemi i nademną czuwała. Wiatr szumiał po gęstych klombach, jakby pożegnawcze wymawiając słowa: to i ty nas chcesz porzucić, a któż o nas będzie miał staranie? Obcy człowiek nie będzie nas kochał, bo on nie kochał i matki twojej; dla niego będziem tylko martwem drzewem bez wspomnienia, bez pamiątek. Tu pod tym starym bukiem siadywał w pięknych porankach ojciec mój, tu nieraz bawiąc się u nóg jego, słuchałem dobrych rad i napomnień. Słowa jego zostały w sercu, a on gdzież jest? Wjeżdżając do wioski, jest cerkiew, staremi ocieniona jodłami; przed drzwiami cerkwi, w pośród mogił drewnianym krzyżykiem oznaczonych, wznosi się piękny posąg, pod tym kamieniem spoczywa ciało jego! Wieczne odpoczywanie racz duszy Józefa dać Panie, a światłość wiekuista niechaj mu świeci na wieki wiekow. Amen! W tej długiej tak samotnej ulicy, z ligustru i berberysu, o ileż to wieczorów przechodziliśmy z Zosią, żyjąc jeszcze złudzeniem i nadzieją szczęśliwej i swobodnej przyszłości. W tym lasku jodłowym, tak ulubionym matce, ileż to chwil ona samotnie spędziła! My się wesoło bawili, a ona w tym czasie za nas na tem odludnem modliła się miejscu, a każda jej modlitwa ze łzami była złączona, bo ona bez łez modlić się, bo ona bez łez kochać nie umiała! I przechodziłem około tej starej jodły, z wierzchołkiem od piorunu roztrzaskanym, i ukląkłem na omszałym schodzie kamiennym przed obrazem Boga-Rodzicy, na którym tyle razy o tej wieczornej porze klęczała Zosia, a blask latarni, przez gęste drzew konary przebijając się, rozświecał tę twarz tylu boleściami zoraną. Tu ona przed matką płakała i wypraszała się od krzyża, i za krzyż dziękowała, i cierpiała, i kochała, i modliła się! Cierpienie jej zostało na ziemi, miłość poszła z nią do nieba. O ileż to razy tym długim przechadzałem się grabowym szpalerem, marząc o przyszłości, która mi takiem wróżyła szczęściem; bo wśród tych marzeń posłyszałem z tej z bluszczu i z powoju zwitej altanki nieraz głos dziecka, posłyszałem sercem i zapomniałem o sobie; byłem ojcem, ach to słowo, to było jedno słowo, którem posłyszał z ust dzieci moich! Jakby tylko na to przyszły na świat, aby mnie w imieniu Boga tem słowem powitać, tem słowem pożegnać. Boże! ty wiesz żeśmy te dzieci dla ciebie tylko wychować chcieli, żeśmy je zawsze' jak twoję własność uważali; dziękowaliśmy ci, gdyś je nam powierzył, nie skarżyliśmy się, gdyś nam je odebrał! Cieszyliśmy się nad ich kolebką, płakaliśmy nad ich grobem, ale te łzy, ta pociecha, ty wiesz, nie były nigdy z obrazą twoją! — I księżyc świecił nad górami, i gwiazdka po gwiazdce jak niebieskie pochodnie, niewidzialną zapalone ręką, iskrzyć poczynały, i patrzały na mnie, jakby oczyma miłości z nieba sklepienia, i przemawiały do mnie, jak głosy grobowe z czystej wody sadzawki okolonej płaczącemi wierzbami. Wszystko około mnie zdawało się żyć, ruszać, mówić, żegnać, ale nic mnie od Boga nie odrywało, bo tu nie ludzki głos, ale głos był natury, która cześć i chwałę oddawała Bogu swemu! I coraz bardziej ciemnieć poczęło, światło w domu błyszczało przez szyby; wróciłem już późno, i w tym domu, przechodząc przez długi rząd pokojów, widziałem jakby rozwiniętą uroczemi obrazami całą przeszłość, całą młodość moję. Pomodliłem się przed obrazem ukrzyżowanego Jezusa w domowej kapliczce, i lżej mi się zrobiło na duszy, i jeszcze długo w noc siedziałem samotny w pokoiku matki. Tak wszystko pusto i głucho było w około, wszystkie głosy radości i żalu ucichły, wszystkie drogie osoby, których posłyszane już kroki radość sercu przynosiły, znikły; sam zostawałem z wspomnieniem mojem, z boleścią moją, z przeszłością moją! U nóg moich leżał brytan ulubiony Zosi, nie przeczuwając, że jak stracił panią, tak wkrótce straci pana swego; on w późnych wieczorach gdym z sąsiedztwa powracał, radosnem wyciem oznajmiał Zosi, siedzącej przy robocie w późną noc, przybycie moje. Biedny brytan, nie miał już komu oznajmiać przybycia mego, wkrótce nie będzie już miał i witać kogo! I mignął się przez szyby okna blask latarni, poznałem to światełko wiernej, poczciwej klucznicy wracającej z krowiarni jak niegdyś za czasów Zosi, i weszła do pokoju, i rzuciła się do nóg moich i łzami zalana nie mogła nic przemówić; ścisnąłem jej rękę na ostatnie dobranoc. Dziś żyje ona w klasztornem schronieniu, ostatnia żyjąca pamiątka z tych chwil najszczęśliwszych, najboleśniejszych życia mego! Przesiedziałem tę noc, chciałem usnąć, ale nie mogłem, czuwanie moje było snem tak błogim, chciałem się modlić, ale nie znalazłem słów, tylko łzy! I ranek zaświtał, i nie mając dość siły, aby się żegnać ze wszystkimi domowymi ludźmi, usiadłem na wózek; jeszcze raz zwróciłem oczy na ten dom, pożegnałem tę wioskę i wszystko znikło z oczu moich, ale nic nie zginęło w sercu mojem! Żyje ta pamięć w głębi duszy, a jeśli ją poruszę, to chwilka po chwilce, uczucie po uczuciu tak żywo powraca, jakby ten przeciąg czasu jednym tylko ciężkim był snem. Boże! dziękuję ci, żeś mi dał poznać szczęście świata, aby poznać ciebie w szczęściu, bo to szczęście dla tego tylko było szczęściem, żeś ty w niem był; i dla tego nie żałuję, żem szczęście utracił, bom ciebie nie stracił, bo tem szczęściem ty byłeś! Boże! dziękuję ci, żeś mi dał poznać cierpienie świata, abym w cierpieniu poznał ciebie, bo to cierpienie było wtedy tylko prawdziwem cierpieniem, gdyś ty w niem nie był. Zostaw mi cierpienie, bo ty w niem jesteś, bo na krzyżu ciebie najłatwiej znaleźć i posiadać mogę. Przez dobrą przeprowadziłeś mnie szkołę, daj abym z tej nauki umiał skorzystać."



Kolegium Jezuitów w Starej Wsi k/Brzozowa,
do którego wstąpił Karol Bołoz Antoniewicz.

Do klasztoru wstąpił Karol Antoniewicz 10 września r. 1839. Jakże pięknie sam o pierwszej nocy za furtą przepędzonej wspomina: „Ze Starowiejskiej wieży kościelnej zegar północ wydzwonił, zabrzękła szyba, światło zagasło, usnąłem. I ranne dzwony przebudziły mnie. Gdzie jestem? było pierwsze zapytanie. A te dzwony mi odpowiedziały: jesteś w domu Bożym pod opieką Maryi, jesteś pod jednym dachem z Jezusem. Pamiętaj o tem! — O pamiętam i będę pamiętał, daj mi łaskę do tego, oddaję ci o Jezu wolę, pamięć, myśl moję, czyń z niemi co chcesz."

Nauki duchowne odbył ks. Karol Antoniewicz u stóp Tatrów w klasztorze sandeckim. Uczył się z młodszymi daleko od siebie, ale jemu miłość Boga i miłość ludzi wszystko ułatwiała, wszystko równała.

W r. 1844 dnia 10 września wyświęcił się Karol Antoniewicz na księdza. Obrzędu nad nim dopełnił biskup Gutkowski. Święcenie o rok przyspieszono, aby matka mogła być na prymicyach ukochanego syna. Ale nie doczekała ona i tej pociechy. Kilka miesięcy pierwej w lutym zeszła z tego świata, błogosławiąc z daleka synowi, w którym już czciła kapłana Chrystusowego. Starszą z sióstr swoich ks. Antoniewicz dysponował później na śmierć.

Pierwszą mszę odprawił O. Karol we Lwowie u św. Piotra. Pierwsze kazanie jeszcze jako kleryk po niemiecku do studentów w Sączu powiedział. Po polsku pierwszy raz przemówił także w Sączu podczas adwentu w chwili zaprowadzenia bractwa wstrzemięźliwości.

Kazania jego rychło znakomitego kaznodzieję objawiły, rychło to wymowne nawoływanie na drogę krzyża znalazło drogę do serc ludzkich. W krzyżu rozmiłowany, o krzyżu mówił, o krzyżu pisał, w krzyż ciągle oczy przy ofierze mszy świętej wlepiał, tak że jemu przypapadłoby najwłaściwiej miano od krzyża. Kochał też z dziecinną miłością Matkę Boską, obchodząc uroczyście ile razy mógł miesiąc Maryi. Zwracał się zwłaszcza często w mowie i myśli do Matki boleści.

Prawdziwe apostolstwo ks. Antoniewicza zaczęło się po krwawych wypadkach galicyjskich. Wtedy wysłany ze współbraćmi swymi między rozhukane tłumy, napracował się, nacierpiał, namodlił więcej jak ktokolwiek. Dwieście kilkadziesiąt kazań powiedział. A Pan Bóg pobłogosławił świętym trudom. Łzy żalu obmyły ślady stóp misyonarzy. Nikt pewnie jeszcze nie zapomniał tych pięknych listów, o misyi ówczesnej, któreśmy wydrukowali w Przeglądzie w r. 1849.

Nadwątliwszy zdrowie udał się O. Antoniewicz na lato r. 1847 w Tatry. Jakże wdzięcznie opisał swój ówczesny pobyt między Hucułami!

Na zimę przybył do Lwowa gdzie zrobił ogromne wrażenie z kazalnicy. Ale choć cały był tam oddany obowiązkom kapłańskim, choć przepędzał po kilka godzin codzień w konfesyonale, znajdował przecież czas i na katechizmy dla dzieci i na osobne nauki dla sług i służebnic.
W r. 1848 przyjął na chwilę do serca nadzieję ujrzenia ojczyzny niepodległą. Śliczne wtedy kazania ku uświęceniu usiłowań polskich mówił. Kazań 25go i 28go marca pewnie Galicyanie nie zapomną.
Niebawem przyszło rozporządzenie rządowe by zamknąć klasztory Jezuitów i ks. Antoniewicz z boleścią mury zakonne opuścił.

Odtąd tułał się, ale tułał pracując na chwałę Bożą. Widzimy go chwilami w Galicyi, to znowu w Graefenbergu dla poratowania zdrowia, a wszędzie naucza, wszędzie ludzi do Pana Boga prowadzi.
Wieleż on w tej epoce napisał? Dziś trudno zliczyć owych małych, a takich pełnych życia, poezyi obrazowej i wdzięku, zapachem najczystszej pobożności woniejących książeczek. Rozeszły się one między lud i długie czasy zbawiać dusze będą (2).

W roku 1850, na. wieść o klęsce jaka dotknęła starą naszę stolicę, pospieszył tam O. Antoniewicz i na gruzach kościoła Dominikańskiego powiedział kazanie, które w całym kraju odgłos znalazło. Później rząd austryacki kazał mu Kraków, opuścić. Gdzież się podział niezmordowany opowiadacz Boskiej nauki? Oto z towarzyszami swymi poszedł nauczać i pocieszać lud Górno-Ślązki. Dzieje misyi Górno-Szlązkich w r. 1851 należą niezawodnie do najpiękniejszych epizodów tego tak zapełnionego zawodu.

Przybył wreszcie O. Karol do Wielkiejpolski, przybył otoczony urokiem nadzwyczajnych kolei życia swojego; zdala zajmował wyobraźnię; skoro go poznano, wszystkie serca pociągnął. Po cóż przypominać szczegóły misyi na ziemi naszej odbytych. Wrażenia ich są świeże, żyjące i żal powszechny jeszcze głębszym czynią. Ks. Antoniewicz, cieszył się wielce z pobożności, z przymiotów ludu wielkopolskiego! Kochany nasz lud, powtarzał, dobry lud, wszędzie ten sam w całej Polsce; zaczem dodawał: w Poznańskiem tylko mędrszy.

Poświęceniu O. Antoniewicza nic nie wyrówna. W czasie cholery w Kościanie oddał się cały na posługi cierpiącego ludu, a posługiwał tak jak jedynie prawdziwy miłośnik Chrystusa posługiwać zdoła. Powtarzał on ciągle w tej epoce: nie cholery się bójcie, ale grzechu. Co go pocieszało, to przekonanie, że nikt w Kościanie nie umarł nie będąc wprzód Sakramentami świętemi opatrzony.

Po nabożeństwie różańcowem w Poznaniu, wrócił smutny bardzo. Nieraz powtarzał, że nie miał wyobrażenia o moralnem zaniedbaniu jakie tam znalazł.

Ks. Arcybiskup oddał klasztor Oberski Jezuitom, a O. Antoniewicz przyjął ochoczo ten przytułek. Jemu już od dawna tęskno było za zamknięciem i dzwonkiem. Z początkiem listopada mieli się OO. Jezuici zebrać w Obrze, tymczasem pospieszył jeszcze O. Antoniewicz do Staniątek i do Krakowa. Tam jadąc przejechał tylko przez Kraków, chciał się dłużej za powrotem zatrzymać. Na ten pobyt cieszył się niezmiernie, ile, że i siostrę stryjeczną miał zobaczyć. Ale nadzieja przepędzenia kilka chwil swobodnych została zawiedzioną. Władze miejscowe rozkazały O. Karolowi wyjechać. Ze ściśnionem sercem puścił się w drogę, a tak był strapiony, że dnia tego żadnej prawie żywności nie przyjął.

Tymczasem doszła go wiadomość, że w Obrze panuje cholera. Nie zatrzymuje się więc po drodze, ale rozpisawszy do swoich towarzyszy, żeby się na dzień świętego jego patrona na św. Karol zjechali, sam prostą drogą do Obry pospiesza.

Tu przerwiemy opowiadanie, żeby podać wyjątki z listów do kilku osób w Księstwie przez ks. Antoniewicza pisanych. Jego uczucia w ciągu kilku ostatnich, miesięcy łatwo poznać z tych wyjątków.

Pisał w krótce po misyi Krzywińskiej:
„Niech mi wolno będzie choć pospiesznie powtórzyć najszczerszą podziękę w mojem i braci moich i całego zakonu naszego imieniu łaskawemu panu, a w jego osobie całemu Księstwu za tyle łaski i pobłażliwej dobroci, (której bardzo potrzebujemy), nam okazanej !
Lecz właściwie nie w naszem ale w imieniu Boga i ludu polskiego wam dziękujem! — Bo coście dla nas uczynili, toście uczynili na chwałę Boga i zbawienie dusz! — Błogosławieństwo Boskie i poprawa ludzi niechaj będzie nagrodą waszą.
Dla miłości tego imienia, dla którego wedle słów samego Chrystusa propter nomen meum prześladowani jesteśmy, przyjęliście nas — i spełnią się słowa tejże prawdy nieomylnej: kto was przyjmie mnie przyjmie — a jakoście niezważając na naszą nędzę i lichotę nas przyjęli, przyjęliście Chrystusa w domy wasze.
Dobrze wam będzie z takim gościem w domu. Ale to gość ukrzyżowany, z krzyżem do was przychodzi. Lepszy taki gość z krzyżem, jak świat z pociechą swoją! — bo ten krzyż Jego nie rani ale goi ciało.
Kto was tak widział pod krzyżem stojących, ten nie może zwątpić o przyszłości narodu!
Jest jeszcze w nas siła, bo jest i pokora. Jest na czem budować, bo jest kamień węgielny wiary.
Jest nadzieja, bo jest miłość.
Stara Polska jeszcze żyje!
O! tych kilka dni to mi się wydało jak epizod z dawnych dziejów, jak obraz z prochów grobowych w życie wywołany.
O jaki Bóg dobry!
Jeszcze raz dzięki za wszystko.”


Pisał w lipcu z Gniezna przed misyą w Niechanowie:
„Przynajmniej ja dłużej bez kratek i dzwonka żyć nie mogę. Taką jakby bliskiej śmierci przepowiednię, czuję tęsknotę do matki klasztoru. Kocham Boga, kocham Polskę, dla tego tak smutno w duszy. Chodząc po ulicach Gniezna przyszliśmy pod rozwalone mury klasztoru Franciszkanek. Wszedłszy przez małą furtkę na dziedziniec zarosły burzanami, które na połamanych cegłach i rumowiskach się krzewiły, powitała nas młoda dziewczynka i oznajmiła, że wśród tych martwych gruzów jeszcze dwa gruzy żyjące się znajdują — dwie zakonnice św. Franciszka. Schodkami i gruzami dostaliśmy się do ubogiej celki tych dwóch zakonniczek. Taka miła i taka odpowiednia była dla duszy ta wizyta, i one tak jak my wygnane, ale szczęśliwe bo pozostały w habitach swoich, bo mieszkają na gruzach swoich, bo kości ich w tym kościółku, gdzie się modliły, spoczywać będą. Rozburzonemi korytarzami, pustym chórem zaprowadziły nas do kościoła, w którym spoczywają kości św. Jolenty, siostry św. Kunegundy, a kiedy żywi człowieka zmęczą, wtedy kości zmarłych pokój wracają.”

Pisał po misyi w Niechanowie:
„Misya w Niechanowie jak najlepiej poszła, tylko że krótko trwała; ale i za to Bogu dzięki niechaj będą. Wszyscy świeccy i księża bardzo się przychylnymi okazali. Przyjechałem do Poznania sądząc znaleźć trochę odpoczynku — ale dzięki Bogu znalazłem miasto odpoczynku pracę, co daleko lepiej. Proszę cię oddaj P... list, z którego się dowiesz o Obrze. Niech się dzieje wola Boża. O moje dziecko, ta myśl że dzwonek przybiję u furty tak mnie cieszy, jeśli pierwej nie zadzwonią mi w grób. Czekam na odpowiedź z Baszkowa, jeśli pomyślnie wypadnie, jedziem tam. W Poznaniu misya już postanowiona, ale wątpię, aby mogła nastąpić, gdyż i Niemców potrzeba razem, a trudno będzie ich wydobyć! Bardzobym rad długo ci pisać, ale mam jeszcze 20 listów dziś do napisania.”

W kilku listach powtarza:
„Tak mi potrzeba żyć pod posłuszeństwem i dzwonkiem.”

W sierpniu pisał z Poznania:
„Spojrzyj wstecz na całe życie twoje, a wyśledzisz ten łańcuch jakby ze złotych kółek miłosierdzia Bożego spojony, a pierwsze ogniwko w kolebce, pierwej w łonie matki, a ostatnie po długich daj ci Boże latach w trumnie i w łonie ziemi. Były i dni smutne w życiu twojem, będą pewnie i później, ale Bóg cię zawsze kochał i dał ci szczęścia tyle i dał ci szczęście kółka rodzinnego i dał ci żonę wedle serca Bożego a takąż matkę dzieciom twoim. A kiedy przyjdą dni smutku, masz jej rękę aby łzy twoje otrzeć. O mój drogi, Bóg was bardzo kocha i jest pośrodku was, ale dla tego gdzie on jest musi być i krzyżyk jego, krzyżyk błogosławieństwa, szczebel do nieba. I ranie smutno w duszy nie wiem czemu, i dla tego przebacz jeśli się dusza i w tych słowach odbija. Ja was tak kocham, że inaczej jak sercem do was pisać nie umiem. O gdybym mógł być teraz u was i w pośród was i dziatek waszych, toby się zaraz widniej zrobiło. Tam taki pokój w domku waszym, tak głośno i ciału ciasno, ale duszy cicho i przestronno. Jak tej muszce pod zieloną strzechą tak i nam biednym dajecie przytułek i tęskno do niego, ale Bóg gdzieindziej woła, trzeba iść siać słowo Boże i zatknąć piąty krzyż na ziemi naszej, a krzyż to drzewo rodzajne musi przynieść owoc żywota.
Tu się cholera pojawia. Jak umrę proszę państwa, aby w ich kapliczce mszę św. odprawić.”


We wrześniu pisał z Kościana w kilku listach:
„Przyjechaliśmy szczęśliwie z łaski Bożej do biednego i kochanego Kościana, bo gdzie bieda i miłość tam się serce wiąże, bo z miłości i boleści tak błogosławieństwo wykwita, jak z cierni róża, a róża i wśród cierni się uśmiecha, i serce wśród boleści swobodne być może i musi, pamiętaj musi. Tu wciąż dużo umiera, ale więcej przez tę cholerę na duszy ożyło, jak na ciele umarło. Wczoraj 13 pogrzebów, dziś już óśmiu umarło do południa. Dzięki niechaj będą Bogu, ani jeden nam nie umarł niedysponowany. Ludu pełno w kościele do spowiedzi, ale nie ma komu spowiadać, bo zaledwie się siądzie do konfesyonału, już wołają do chorego. O nie wiem jak Bogu podziękować, że nam najniegodniejszym pozwolił tu pracować. Podziękujcie Bogu za nas, i jeśli wola Jego, proście aby pokąd ten lud potrzebuje, zostawił nas przy życiu, a potem niech czyni co chce. Żebyście wiedzieli jak ten lud jest wdzięczny za te małe przysługi co mu czynimy, to aż wstyd, bo my nic nie czynim, tylko to co jest najściślejszą powinnością naszą...
Tyle smutnych, bolesnych, tkliwych, miałbym wam rzeczy do powiedzenia. O czy to kiedy nastąpi? Tu nic się nie polepsza. Dziś od 1szej w nocy do 7mej rano 17 chorych odwiedziłem. O biedny, biedny lud! Powiedziałem sercu milcz i milczy, bo inaczej jeśli nie z cholery to z boleści byłbym umarł. Wezwano mię z kazaniami do Poznania, ale Bóg wie czy się uda. Jeśli żyć będę, to głowa, serce, kości, takie skołatane, że nie wiem cobym był w stanie teraz powiedzieć...
Mój drogi łaskawy panie. Bóg z wami. U nas ciągle źle po wsiach; wczoraj od 1szej w nocy 17tu dysponowałem. Biedny, biedny nasz lud. Po 10 do 12 pogrzebów na dzień. My jeszcze jako tako się trzymamy, lub raczej Bóg nas trzyma dla ludu swego.
My dzięki Bogu jeszcze żyjemy, wśród trumien i płaczu. Straszny Bóg w gniewie swoim, ale nieskończenie dobry w miłosierdziu swojem! Módlcie się za nas i za lud. Mój drogi księże, módl się za nas, nie żebyśmy żyli, bo to zostawiamy woli Bożej, ale żeby nam dał sił do pracy, i ta cała praca wyszła na chwałę Jego i zbawienie ludu i nasze!...
Bolą kości już bardzo, ależ i zasłużyły na to. Cały dzień od chorego do konfesyonału, od konfesyonału do chorego i w nocy nie ma spokoju. Nie opuścim ludu naszego pokąd albo Bóg cholerę, albo nas przez nią ztąd nie weźmie...”


Z Poznania pisał w październiku:
„Łaska Boża nas wyprzedza i skłania serca ku nam, bo i tu lud tyle nam serdeczności i wszyscy okazują, a za co ? To modlitwa św. Ignacego i ojców naszych w niebie.
U nas tu wszystko dobrze. Oświecony Poznań 19 wieku słucha zapleśniałych prawd o piekle i djable, ale słucha i spowiada się dzięki Bogu. My zdrowi, ale zmęczenie się odzywa; lecz to zdrowo dla Boga zdrowie stracić."


Ze Staniątek ( 25 października ):
„Tak wezbrało serce, że ledwo nie pęknie, nie wiem od czego. Ten urok jaki ma dla mnie Kraków nie zmniejszył się, a gdym wracał z ko lei przy księżycu, po tych ulicach gdzie mi każdy kamień znajomy, drogi, to mi ta przeszłość padła na serce, na myśl, na duszę. A Kraków poczciwy nie zapomniał o mnie, i przyjął mnie z taką wdzięcznością jakby mi był coś winien, i z taką miłością jakbym tego był Wart. Niech mu to Bóg nadgrodzi."

Z Piekar pisał:
„Pisałem wam ze Staniątek ciesząc się może zanadto na tych kilka dni w Krakowie; ale Bóg mi tej pociechy odmówił, bo zaledwo się zameldowałem natychmiast wyjechać mi kazano. Poczciwy Kraków bardzo był rozżalony a ja nie mniej, ale i za ten krzyżyk Bogu dzięki....
Odtąd wróciłem we wtorek do Krakowa i poszedłem po kartę pobytu do policyi, ale mi kazano abym nazajutrz wyjechał, pod groźbą, że żandarmami Mój drogi panie, pisałem ci ze Staniątek. wyprowadzą. To jest próbka austryackiej swobody. Musiałem więc wyjeżdżać, a ciężko było na sercu Kraków opuszczać! "Wczoraj nocowałem w Mysłowicach, dziś w Piekarach, a jutro da Bóg jadę do Wrocławia, gdzie parę dni zabawię, jeśli będę miał czynność, i jadę wprost do Obry. Z Obry nie podobna mi będzie wyjechać; trzeba z miesiąc czasu, żeby wszystko do ładu i porządku zakonnego przyprowadzić i o własnej duszy pomyśleć. Czuję i fizyczną i moralną konieczną tego potrzebę; bo i serce i myśl i ciało bardzo skołatane, po blisko trzechletniem naszem rozerwanem życiu, bez wytchnienia na puszczy samotności. Niech was Bóg błogosławi i nadgradza za wszystko dobre, coście dla nas biednych uczynili."


Z Wrocławia ( 2 listopada ):
„Jutro jedziem do Obry. Cieszę się naszym klasztorkiem, cieszę się na wszystkie krzyżyki, które mię tam nie miną, bo ja zawsze gdzieś z krzyżem się spotkam. Wypędzenie z Krakowa, był to krzyżyk trochę większego kalibru. A jakże czuję chęć do szczerej pracy, najpierw dla chwały Boga i pożytku ludu. a przez to, abyśmy mogli wam wszystkim wynagrodzić tyle ofiar, łask, jakie od was odbieramy. O Bóg Księstwu za nas pobłogosławi, a z domku Obrzańskiego spłynie błogosławieństwo na domy wasze. Oby już tam być."

Z Obry ( 5 listopada ):
„Wczoraj w dzień św. Karola już późno w wieczór przyjechałem do Obry. I serce biło gorąco, gdym. ujrzał nasz klasztorek w ciemności nocy, a tylko gwiazdeczki nad nim świeciły. Czy wiesz co to czuje dziecko, kiedy do macierzyńskiego wraca domu i posłyszy głos matki w głosie dzwonka? Ale w klasztorku było ciemno, nie mógłem się dopukać i musieliśmy pójść do proboszcza, który tak serdecznie ze starym przyjął nas przeorem. O jak nam tu dobrze, jak tu będzie dobrze, modlić się za was, pisać do was i myśleć o was. Przez cośmy biedni na tyle łask od Wielkopolan zasłużyli. Niceśmy nie uczynili, a wy dawszy nam najpierw przytułek w domach waszych, o więcej jak w domach, bo w sercach waszych, wystarali, wyrządziliście ten domek, ale kto dla miłości Pana Jezusa miłosierdzie czyni, ten nie pyta o zasługi żebraka. Bóg wam to wszystko nadgrodzi. Tak tu u was dobrze, tak bliziuteńko Pana Jezusa. Jeszcze domek nie jest w porządku, ale spodziewam się przy pomocy Bożej będziem już mogli zaprowadzić porządek zakonny. O żeby tylko nas ztąd nie wypędzono! Byłoby strasznie boleśne Możem wypędzeniem z Krakowa już się wypłacił. Wszystkiego czego tylko dusza, serce, ciało, zapragnąć może, z łaski was wszystkich mamy podostatkiem, mamy w obfitości, tylko was nam brakuje, bardzo brakuje, tych wszystkich, do których serce tak szczerze się przywiązało, bo jakże można was nie kochać, nie kochać W. Księstwa, które Bóg bardzo kochać musi, bo mu tyle łask daje. A ten pierwszy po tylu leciech klasztorek, niechaj będzie początkiem nowych łask Pana, który rzekł: kto was przyjmie, mnie przyjął. Dzieci ci chore, ale się nie lękasz, czy nie prawda? O dziecko moje, Bóg cię kocha i nie uczyni ci krzywdy, a błogosławieństwo, jak ta dzika latorośl o domek owinie się o serca wasze. Latorośl się mieni, żółknie, opada i powtóre zieleni; błogosławieństwo Boże nie zmieni się pokąd wy się nie zmienicie. Ale tej latorośli korzeń jest krzyż, i dla tego i was Bóg nie oszczędza."

( 6 listopada ):
„Mój drogi łaskawy panie! Gdym jeszcze żył na świecie, czułem zawsze, iż nie masz większego szczęścia, jak módz kogo uszczęśliwić. A dziś jestem przekonany, że to uczucie jest uczuciem waszego serca! boście nas tę biedną rozbitków gromadkę uszczęśliwili, więcej niż sami sądzicie, więcej niż ja opisać wam mogę. Me doznałeś drogi panie, togo bolesnego żalu, być wygnanym z domu matki i tułać się od kąta do kąta, i żyć i oddychać w obcej atmosferze i dla tego nie możesz pojąć, jaki spokój i radość znowu powrócić do domu matki swojej. Bo też żadne dziecko tak matki nie kocha, jak my societatem, bo też żadna matka tak dziecka nie kocha! Po czterech latach zgromadzić się pod głos dzwonka, powrócić do zakonnego życia. — Ty drogi panie sercem twojem to odgadniesz, jaka to dla duszy pociecha. A to wszystko wam winni jesteśmy! Niechaj Bóg Wielkopolsce nadgrodzi, bo ona biednych sług Bożych nie wygnała ale przyjęła, a gdy inni błotem, ona miłością nas obsypała! W dzień św. Karola późno w wieczór przyjechałem do Obry, późno w wieczór po raz ostatni pożegnałem i wyjechałem z domu naszego przed czterema latami. Jak nam tu dobrze, wygodnie z łaski waszej; ten Bóg, który za szklankę wody niebem płaci, jakże wam wszystko to nadgrodzi coście dla nas uczynili... Tu cholera jeszcze się okazuje, ale mało gdzie... Jeszcze raz za wszystko dobre od pierwszego wstępu naszego do Księstwa aż do dziś nam uczynione, dzięki stokrotne... Już późno, trzeba jeszcze brewiarz zmówić i na jutrzejsze przygotować się kazanie. Dobra noc. Bóg z wami."

We wszystkich wyjątkach, któreśmy podali, przebija tęsknota za spokojem klasztoru, chwilami widać przeczucie bliskiej śmierci. Ostatni z przytoczonych listów pisany był w sobotę 6 listopada; w niedzielę O. Antoniewicz miał jeszcze kazanie (3), a w nocy z niedzieli na poniedziałek zachorował.
Choroba od razu najniebezpieczniejsze objawiła znaki. Widoczne było, że to cholera, do której przyłączyło się poruszenie żółci. O. Antoniewicz od razu mówił o śmierci i gotował się na śmierć, pocieszając towarzyszów a rozporządzenia im dając.

Pierwszy ratunek przepisał doktór powiatowy z Wolsztyna., ale gdy polepszenia nie było, wysłali 00. Jezuici sztafetę po doktora Małeckiego, który przyjechał we czwartek. Żadne wszelako środki nie skutkowały, po cholerze pojawił się tyfus. W sobotę przybył z własnego popędu doktor Palicki i oświadczył, że już płuca sparaliżowane. Doktor Palicki został przy chorym do chwili zgonu.
Pod koniec choroby, nasunął 0. Antoniewiczowi jeden z jego towarzyszów myśl polecenia się przyczynie św. Stanisława Kostki, którego święto nadchodziło, i ślubowania, że skoroby wyzdrowiał, żywot tego świętego napisze. Chory chętnie, się na to zgodził, bo chciał źyć, żeby dalej na chwałę Bożą i na zbawienie dusz polskich pracować.

Ale Pan Bóg inaczej w mądrości swojej przeznaczył. W niedzielę 14 listopada właśnie w dzień, w którym Kościół uroczyście święto św. Stanisława Kostki obchodzi, O, Karol Antoniewicz, ów chrześcianin niezłamany tylu próbami, ów niespracowany sługa Boży, po ciężkich cierpieniach o piątej po południu ducha Bogu oddał. Ostatnie jego wyrazy były misereremei.

Tak zamknął przedwcześnie swój żywot ziemski pełniejszy zasług jak lat zakonnik niezrównany, kaznodzieja wielki. Zgasł kiedy wszyscy ufali w trwałość jego posłannictwa, po ludzku rozumując, że Pan Bóg dla tego wypróbował go cierpieniami, by mu długi zawód świętej pracy otworzyć.
Kościół katolicki w ową niedzielę powtarzał na cześć św. Stanisława uderzające wyrazy z księgi mądrości: Consummatus in brevi explevit tempora multa; placita enim erat Deo anima illius; propter hoc properavit educere illam de medio iniquitatum.

O ostatnich chwilach nieboszczyka wyjmiemy nieco z listów przez jednego z 00. Jezuitów z Obry pisanych. Oto wyrazy piszącego:

"Spełniła się wola Najwyższego. Został dom Obry przy samem urodzeniu się sierotą. Me żyje nasz najdroższy Karol, nie żyje dla nas na ziemi, ale żyje dla Boga i z nieba nami opiekować się będzie; tak ufamy mocno w Bogu i ta jedna pociecha nam pozostała. Możemy o nieboszczyku śmiało powiedzieć, co Paweł św. o sobie mówi: Dobrą walkę wywalczyłem, dochowałem wiary, biegu dokonałem. Zasnął najspokojniej w Panu w dzień uroczysty św. Stanisława Kostki, mając w sercu najsłodsze imiona Jezusa, Maryi i Józefa, któreśmy mu do serca kładli. Widocznie rozumiał je i cieszył się na głos wzywający go do Boga, w obliczu którego odpoczął po ciężkich trudach apostolskich z Ksawerym, Claverem i Skargą i tym długim szeregiem mężów apostolskich, którzy ze świętym Ojcem Ignacym na niego czekali. Właśnie ubraliśmy nieboszczyka. Pokój świeć na duszę jego.

* * *

Więc przestał żyć najdroższy nasz nieodżałowany ksiądz Karol — przestał żyć na ziemi tej nędznej i z nami, ale nie przestanie opiekować się nami z nieba. Jak żył tak i umarł, spokojnie, słodko, pokornie, nie otworzywszy ust na najmniejszą skargę. Padła ofiara miłości, gorliwości, poświęcenia się i cierpliwości. Bóg upodobał sobie w tej prawdziwie świętej ofierze i wezwał wiernego sługę swego po długich i nieustannych znojach i pracach, po ciężkich krzyżach i boleściach, do wiecznego, szczęśliwego odpoczynku i do radości domu swego — do tryumfującego towarzystwa Jezusowego w niebie. I to jest jedyna pociecha nasza w tym niewypowiedzianym smutku, który nas ogarnął. On szczęśliwy. Pan nagrodził życie pełne zasług i pracy, ale my, my pozostali bracia jego upadamy pod krzyżem.

Jak nadzwyczajne życie było nieodżałowanego naszego księdza Karola, tak też i nadzwyczajna śmierć jego. Jestem najmocniejszego przekonania, że od chwili swego zasłabnięcia był pewny śmierci. Ta niewymowna spokojność i słodkość, która się w czasie siedmiodniowej ciężkiej słabości malowała na twarzy jego, którą roztaczał około siebie; ta rezygnacya niczem nie zmieszana, którą usiłował wlać w nas — pochodziła tylko z siły duszy i niezłamanej woli, którą dźwigał złamane już i zupełnie bezsilne ciało. Trzej lekarze to zgodnie poświadczają wyznając, że im się nie zdarzyło jeszcze podobnego chorego widzieć.

W pierwszej chwili słabości zaraz wyrzekł do nas: „Przez cztery lata jeździliśmy, pracowaliśmy, tułaliśmy się po różnych miejscach, ciągłem się modlił i prosił Pana Boga, aby mi Pan Bóg pozwolił w domu zakonnym między braćmi umierać. Otoż Zaledwieśmy się dziwnem zrządzeniem Boskiem tu zebrali, zaledwiem położył nogę za próg tego domu zakonnego, a oto już Pan kołace i śmierć się zbliża." Potem zaraz wziąwszy krucyfiks do ręki rzekł: „Miałbym wprawdzie przyczynę bać się śmierci, ale nie umiem i nie mogę się bać, boś ty Jezu taki dobry." Obróciwszy się do nas powiedział: „Pochowacie mnie w sukni jezuickiej. Pamiętajcie abyście zaraz nasz domowy zakonny porządek i zachowanie wszystkich ustaw naszych zaprowadzili. Pamiętajcie, że ten domek nasz jest pierwszym na nowo zawiązkiem życia zakonnego w tym kraju. Mech się stanie wzorem dla innych, które nastąpią." Po chwili dodał: „Mój Boże, ja taki nędzarz, a tak słodko między braćmi umieram, kiedy tyle poczciwego ludu kończy w opuszczeniu." To wszystko powiedział zaraz w poniedziałek wieczór 8, i zaraz się dysponował na śmierć.

Nie będę tu dalej rozwodził się nad słabością jego, to tylko dodam, że zaraz w niedzielę wieczór samiśmy ubrali święte zwłoki w suknię naszą i szaty mszalne kapłańskie, samiśmy je wstawili do większego jak kaplica kapitularza klasztornego, gdzie przez trzy dni był wystawiony; samiśmy je wreszcie w środę rano 17 t. m. do sklepów kościelnych zanieśli, gdzie pod ołtarzem, który św. Stanisławowi Kostce poświęcimy, odpoczywają. Trumna obłożona tymczasem deskami nim się framuga i sklepienie wymurują. W kościele obok ołtarza, pod którym spoczywają święte zwłoki, wmurujemy portret nieboszczyka z napisem łacińskim i polskim na tablicy marmurowej.”


Dzisiaj wśród żalu po takiej stracie niepodobna jest jeszcze przejrzeć zamiarów Bożych, ależ wolno ufać, że Pan Bóg dając tym drogim kościom spocząć na samych krańcach ziemi Wielkopolskiej, ma swoje nam niezbadane zamiary. Co do nas wszystkich, którzyśmy byli świadkami świętych prac nieboszczyka, którzyśmy doświadczyli jego miłości, dla których stargał on resztę sił swoich, pamiętajmy, że Pan Bóg nie na próżno nam ten przykład przed oczyma postawił, że nie darmo pozwolił nam słyszeć to słowo natchnione, które z taką siłą sercami naszemi wstrząsało. Powiększyły się odtąd nasze obowiązki na ziemi, nasza odpowiedzialność wobec sądów Bożych wzrosła. Ach! chowajmy troskliwie pamiątkę tej krótkiej ale obfitej w dobre owoce chwili, poprawą, szczerą pomnażajmy zasługi nieboszczyka, zaś modlitwy nasze za niego niech wdzięcznej naszej pamięci dowodzą.

Módlmy się za tę piękną duszę, choć się nam godzi nadzieję w miłosierdziu Bożem pokładać. Sam ks. Antoniewicz pisał kiedyś: „O gdy po raz ostatni, dzwonie katolicki, serce twoje dla mnie uderzy, oby głos twój tę prawdę objawił: jedna dusza więcej w niebie, garść prochu przybyła na ziemi."
Czemużbyśmy się nie mieli spodziewać, że dzwony tylu świątyń polskich, które od smutnej chwili zgonu O. Karola nie przestają brzmieć dla niego po naszej krainie, właśnie owę błogą prawdę zwiastują?


Rycina z pierwszego tomu trzeciego wydania
KAZAŃ KS. KAROLA ANTONIEWICZA T.J.
zebranych przez ks. Jana Badeniego T.J.
(Wydawnictwa Towarzystwa Jezusowego – Kraków 1906)

-------------------------------------------

(1) W czasie ostatniego pobytu we Lwowie. Zofia Antoniewiezowa chodziła co piątek do klasztoru Sióstr Miłosiernych i tam chorym posługiwała. Przez ostatni miesiąc przystępowała codzień do komunii ś. Pochowano ją w habicie Siostry Miłosierdzia.

(2) Wyrażamy życzenie, żeby współbracia zmarłego polecili komu zebranie, uporządkowanie i staranne wydanie rozproszonych prac O. Antoniewicza. Te drogie perły zasługują na staranne przechowanie. Ks. Antoniewicz pisał żyjąc jeszcze w świecie. Możnaby znaleźć jego wiersze. Pierwszy wiersz był do matki. Wierszował nawet po niemiecku. Znajomi pamiętają jego niemiecką poezyę Ausflug in die Karpaten. Oprócz tego ogłaszał kompozycye muzyczne.

(3) W kazaniu tem, które prawie całe na piśmie pozostało, mówił do ludu O. Karol, że kiedyś byli w Obrze zakonnicy, których wygnano i którzy rozpierzchli się po świecie, i że ludzie głosili wtedy, że już klasztorów nie bedzie, a oto znowu w oknach starego budynku się zaświeciło, znowu dał się słyszeć dzwonek i znów zakonnicy choć innej reguły wracają. Dalej pięknie w misyjny sposób o poprawie wad wykładał. Z prac piśmiennych zostawił jeszcze nieboszczyk długą ważną egzortę o obowiązkach kółka zakonnego w Obrze, którą chciał do braci we wtorek 9 listopada przy zaprowadzeniu porządku klasztornego powiedzieć, także zaczętą dopiero nowennę dla dzieci na kolędę, zawierającą dziewięć opowiadań z żłobku Chrystusa itd. To co już z tej nowenny napisał jest najdelikatniejszej piękności.


____________________
Dla www.klasaa.net
wypisał, dodał ilustracje
i opracował: Leonard Dwornik


WARTO ZOBACZYĆ
Dwór Drobnin

Kościół Pawłowice

Dwór Oporowo

Kościół Drobnin

Pałac Pawłowice

Kościół Oporowo

Pałac Garzyn

Dwór Lubonia

Pałac Górzno
Wygenerowano w sekund: 0.01 6,238,625 Unikalnych wizyt