Marca 29 2024 12:06:40
Nawigacja
· Strona główna
· FAQ
· Kontakt
· Galeria zdjęć
· Szukaj
NASZA HISTORIA
· Symbole gminy
· Miejscowości
· Sławne rody
· Szkoły
· Biogramy
· Powstańcy Wielkopolscy
· II wojna światowa
· Kroniki
· Kościoły
· Cmentarze
· Dwory i pałace
· Utwory literackie
· Źródła historyczne
· Z prasy
· Opracowania
· Dla genealogów
· Czas, czy ludzie?
· Nadesłane
· Z domowego albumu
· Ciekawostki
· Kalendarium
· Słowniczek
ZAJRZYJ NA


Jan St. Bystroń o Jaxie Marcinkowskim


Okładka książki
LITERACI I GRAFOMANI
Z CZASÓW KRÓLESTWA KONGRESOWEGO 1815-1831
(drzeworyt barwny St. O. Chrostowskiego)


KAJETAN JAXA MARCINKOWSKI
(str. 215-245)

W r. 1818 zjeżdża do Warszawy na stały pobyt Kajetan Jaxa Marcinkowski, prowincjonalny wieszcz wołyński, szukający laurów poetyckich w stolicy. Istotnie, sławę sobie zdobył dość znaczna, choć nie taką, o jakiej marzył: szybko stał się popularnym w towarzystwie warszawskim wierszokletą-grafomanem, który był przez kilkanaście lat celem różnorodnych żartów i drwin. Inna rzecz, że został on dłużej w pamięci pokolenia, aniżeli niejeden, znacznie zdolniejszy i ciekawszy odeń autor; rozmaitymi drogami można zdobyć sławę!
Nie mamy dokładnych dat biograficznych Marcinkowskiego; w chwili przybycia do Warszawy ma on chyba trzydzieści kilka lat i nieco dość wątpliwej zresztą sławy poetyckiej, na którą pracował, wygłaszając swe wiersze w salonach ziemiaństwa wołyńskiego. Jakieś tam szkoły przechodził, wykazuje pewne obycie z literaturą i historią, przez pewien czas był inspektorem szkółek elementarnych; chęć sławy ciągnęła go do stolicy. „Nieszczęśliwa myśl zarozumiałego i biednego nieuka — pisze w pamiętnikach swoich K. Koźmian — puścić się do stolicy z uprzedzeniem, że w niej znaczenia, sławy a nawet fortuny dostąpi! Gdyby był przyjechał bez pism, bez dumy, bez natręctwa, które tak bliskie jest podłości, gdyby się chciał uczyć, douczyć i milczeć, byłby nawet poważany i lubiony, ale przez próżność wpadł we wszystkie rodzaje śmieszności...". K. Wł. Wójcicki, który go pamiętał z młodych lat, nierównie sympatyczniej szkicuje jego portret: „Znałem osobiście Marcinkowskiego; człowiek uprzejmy w obejściu, ochotnie przyjmowany, nawet po towarzystwach, miał dwie słabości: do płci pięknej i do pisania nędznych wierszy, nawet deklamowania improwizacyj. Lubiony był mimo to..."

Andrzej Edward Koźmian sądzi o Jaxie nierównie życzliwiej niż ojciec, stwierdzając zarazem, że zbyt daleko posuwano żarty z wołyńskiego wierszoklety: „Jaxa był poczciwym człowiekiem, słabej głowy, najlepszego serca; nigdy on żadnej nie dopuścił się podłości charakter jego plamiącej, nigdy nikomu nie stał się szkodliwym, a gdy mógł, starał się być usłużnym. Całą winą i nieszczęściem były jego śmieszności...".

Należałoby raczej oświadczyć się za zdaniem Wójcickiego i Koźmiana syna. Marcinkowski, czyli Jaxa, bo tak go najczęściej nazywano, był niewątpliwie człowiekiem niezłym, przyzwoitym, poczciwym, chociaż zarozumiałym i przez to natrętnym i nietaktownym; inna rzecz, że mu się za to z nawiązką odpłacano!


Tak, jak sobie z opisów go wyobrazić możemy, jakim go widzimy na świetnym szkicu Jakuba Sokołowskiego, był to pan w średnim wieku, pogodnie usposobiony, lubiący dobrze zjeść i wypić (zwłaszcza na cudzy koszt, bo własnych pieniędzy nigdy nie miał za dużo), prawić komplementy pięknym i mniej pięknym paniom, a nade wszystko słuchać siebie samego, deklamującego własne utwory. To zainteresowanie samym sobą, przekonanie o swej wenie poetyckiej i wartości swych utworów, o swych zasługach dla literatury ojczystej było tak silne, że możemy je śmiało uznać za patologiczne. W ocenie Marcinkowskiego musimy sobie zawsze uświadamiać, że mamy do czynienia z człowiekiem chorym, nienormalnym; stąd też jego grafomania, wzmożona samopoczucie i niewrażliwość na krytykę czy drwiny, których mu nie szczędzono. Biedny wierszokleta nosił w sobie zarodki choroby umysłowej, która potem doprowadziła go do obłędu i spowodowała przedwczesną śmierć.

Marcinkowski przybywa do Warszawy z listami polecającymi z Wołynia i zgłasza się u hr. Jana Tarnowskiego, który mu ułatwia dostęp do salonów stolicy. Koźmian opisuje, jak między innymi także i do jego domu wprowadził Tarnowski Jaxę. „Jednego dnia wszedł do mnie Tarnowski z twarzą uśmiechającą się, a za nim mężczyzna trzydziestokilkuletni, dobrze wypasiony, z obliczem ukontentowanym, z głową zadartą, z czubem na głowie i w zanadrzu opakowany książkami. Prezentuję ci — rzekł Tarnowski — pana Jaxę Marcinkowskiego, mojego współziomka, literata i poetę wołyńskiego, którego tu już poprzedziła sława. — Tak — odrzekł Marcinkowski — zarobiłem sobie na nią na prowincji, starać się będę zasłużyć na nią w stolicy, jeżeli pozyskam łaskawe przyjęcie mnie do grona mężów znanych w kraju..."

Taką to drogą wszedł Jaxa w towarzystwo stołeczne, między innymi do domu generała Wincentego hr. Krasińskiego. Hrabia był człowiekiem towarzyskim, przyjmował stale literatów na sławnych obiadach, i chętnie słuchał dyskusyj literackich, czasem zupełnie świadomie podniecając jednych przeciwko drugim (np. klasyków i romantyków). Maniak literacki w rodzaju Jaxy wydał mu się wcale pożądanym nabytkiem; zaprasza więc stale wołyńskiego wieszcza na obiady literackie, a nawet daje mu gościnę w swoim pałacu. Marcinkowski w ten sposób bardzo szybko doszedł do celu swych marzeń: czuł się człowiekiem sławnym, mieszkał darmo, jadał tu i tam wykwintne obiady, obracał się w sferze dystyngowanych i uczonych ludzi.

Nie zdawał sobie oczywiście sprawy biedny poeta, że głównym powodem popularności jest jego śmieszność. Zapraszano go, aby mieć temat do zabawy, słuchano, aby się śmiać, chwalono na żart; całe dostojne grono literatów zabawiało się kosztem chorego wierszoklety, a głównymi inicjatorami tej zabawy byli Koźmian, Osiński i generał Morawski. „Jakaś fatalność naprowadziła Marcinkowskiego z tytułu wołynianina chcieć starać się zapoznać z jenerałem Franciszkiem Morawskim, który miał za sobą Wołyniankę — podaje Koźmian — a ten najpoczciwszy owego towarzystwa członek, bystrym okiem oceniwszy go, odkrył w nim nieprzebraną kopalnię wszystkich śmieszności, jakich źródło jest w nieświadomości i w głupstwie połączonym z próżnością, pychą i zarozumnałością; Marcinkowski już śmieszny i znany jako taki, wpadłszy w te szpony już się z nich wydobyć nie mógł. Morawski naprzód wkradł się w najgłębsze tajniki jego miłości własnej, aby wybadane potem niemiłosiernie chłostać; trudno się było Marcinkowskiemu ich wypierać, bo się we wszystkich sekretach duszy swojej zdradzał przed Morawskim, i że tak powiem, obnażył się przed nim. Miłość własna jest tak ślepa, że długo nie spostrzegał w sarkazmach Morawskiego siebie...". Udawał też Morawski obrońcę Jaxy; gdy raz Ksawery Godebski, redaktor „Wandy" coś złośliwego pod adresem Marcinkowskiego powiedział, Morawski napisał stylem Jaxy wierszyk Odpowiedź Godebskiemu, jakoby w obronie [...]

Nudził więc Marcinkowski towarzystwo odczytywaniem swoich utworów; pyszna karykatura Sokołowskiego przedstawia go właśnie w takiej pozie, gdy zadowolony z siebie, promieniejący z zachwytu odczytuje swe poezje. Słuchano go, bo trudno było inaczej, ale też śmiano się zeń poza oczy i w oczy; Jaxa się na tym nie umiał poznać. Odczytywanie to miało jeszcze i pewien cel materialny; biedny poeta nie bardzo miał z czego żyć i po prostu sprzedawał w salonach swoje dzieła, czy też namawiał obecnych na przedpłatę, której mu najczęściej nie odmawiano.

Jakie to były utwory? Bardzo przeciętne oczywiście; autor nie miał talentu ani pomysłowości, nie miał sumiennego przygotowania, poza tym był niewątpliwie łagodnym psychopata; w takich warunkach trudno o wartościowa produkcję. Ale ostatecznie nie były to rzeczy najgorsze; zdaje się, że można by u renomowanych poetów tego okresu znaleźć równie słabe, może nawet i słabsze.

Przypuszczamy, że twórczość Jaxy była dość obfita; sam przecież poeta chlubi się mnogością swych utworów. Większość ich nie doczekała się druku, ale zawsze mamy i drukowanych jego wierszy dość i możemy sobie wyrobić ogólny sąd o wartości utworów Marcinkowskiego.

Pierwszym chronologicznie (i chyba najbardziej jeszcze możliwym) dziełem Jaxy to „Zabawy wierszem dla płci pięknej", wydane w r. 1818. Tutaj znajduje się sławny „Gorset, poema heroi-comicum, wiersz rycersko-wesoły", opowieść o losach nieszczęśliwej elegantki, którą wciśnięto w modny gorset, zbyt wąski. Dużo na temat ten rozprawiano i zgorszenia było dość; dostojni klasycy obnosili ten heroikomiczny gorset, wyszukiwali bardziej ryzykowne miejsca i wydrwiwali nieszczęśliwego autora. Koźmian opisuje scenę na przyjęciu u kasztelanowej połanieckiej Lanckorońskiej, która zresztą, osoba starej daty i bardzo rygorystyczna, nie zajmowała się literaturą: „w kącie na kanapie czytać niektóre wydatniejsze wybryki zacząłem; śmiech głośny ściągnął uwagę kasztelanowej, a Zapolski w pustocie chcąc staruszkę rozweselić odezwał się: niech kasztelanowa pozwoli choć kilka wierszy sobie przeczytać; upatrzyłem chwilę, gdy starościanki wyszły, a same tylko mężatki zostały się i zacząłem czytać wydatniejsze wyjątki. Staruszka zaczęła czoło chmurzyć, a gdy przyszedłem na przybytek miłości, którego brykle i rogi strzegą, i na sznurowanie, wśród którego tasiemka pęka, a globiste kłęby służebnic jęk wydały, kasztelanowa ręką dając zakaz wzbraniający dalszego czytania zawołała: a pfe! pfe! i odebrawszy mi książkę podała Zapolskiemu mówiąc: wyrzuć to za drzwi, wyrzuć, spal, niech to w domu moim nie postoi, co to za drukarnia, co to wydrukowała...". Przypuszczać należy, że staruszka w podobny sposób oceniłaby szereg innych utworów, które jednak zyskiwały uznanie dostojnych stróżów dobrego smaku, ale w każdym razie przyczynek to charakterystyczny dla samego Koźmiana, zwłaszcza, że cytaty te nie są ścisłe. W oryginalnym tekście tak to brzmi:

...pęka taśma, padły obie niewolnice:
Strach przygasił sułtanki purpurowe lice,
Wstrzęsło ziemią globistych kłębów uderzenie,
Lecz po chwili z łoskotem znikło przerażenie,

co niewątpliwie wygląda daleko lepiej; albo więc czcigodny Katon cytował ów passus z zawodnej pamięci, albo też umyślnie skarykaturował Jaxę. Dość, że śmiano się z „Gorsetu"; z drugiej strony mamy jednak wiadomości, że „Gorset" zyskał dość znaczne powodzenie, zwłaszcza u pań (tak np. twierdzi Wójcicki).

Czytamy ów sławny „Gorset" — nie jest on bynajmniej ani taki zły, ani tak frywolny. Poemat heroikomiczny, przeznaczony dla buduarów, nie musi być demonstracyjnie cnotliwy, sam temat zresztą łatwo doprowadzić może do ryzykowniejszych pomysłów. Stwierdzić należy, że „Gorset" jest nawet dla dzisiejszego czytelnika wcale zabawny i da się z pewną przyjemnością przeczytać, mimo dość prymitywnej formy wierszowej; inna rzecz, że nie wiemy, co z tych zabawnych momentów zawdzięczamy świadomej intencji autora, co zaś jest związane z jego umysłowością. Ale jest to chyba najlepszy utwór Jaxy. Oto dla przykładu krótki cytat, przedstawiający bohaterkę utworu, która rankiem przed zaczęciem tualety, czyta modny podówczas, niedawno wydany romans księżny Wirtemberskiej:

Ranek był, gdy hrabianka w nocnym jeszcze stroju,
Na długim krześle wsparta w przyćmionym pokoju,
Trzymając w ręku czułą i nową „Malwinę",
Westchnieniom poświęcała pierwszą dnia godzinę.
Okolona przychylnym swych służebnic gronem,
Raz im wyrzekła słowo łaskawości tonem,
Drugi raz błądząc smutna w krainach marzenia,
Pieściła w myśli swojej ulubione cienia;
Zadumanie przerywa jedna z nimf bogini,
I nad majora kształtem tysiąc pochwał czyni:
„Ach, prawda, — rzecze pani — Apollina postać,
„Gdybym mogła tak składnie wyciosana zostać!
„Podać mi nowy gorset...". Rzuciły się panny,
Po wszystkich rum szufladach i szmer nieustanny;
Jako gdy grzmot uderzy, płomień już na dachu
Każdy będący tracąc przytomność ze strachu
Biega, woła, sam nie wie co wynosi w ręku,
A z gwaru ich powstał jakby odgłos jęku;
Tak zupełnie natenczas było w garderobie,
Gdy sto rąk wnosi gorset wydzierany sobie.


Nie jest to oczywiście wielka poezja, ale na poemat heroikomiczny w klasycznym stylu zupełnie wystarcza. Inne utwory, w tym zbiorku zawarte, są dość obojętne. Jest tu dużo tłumaczeń, np. „O wychowaniu bóstwa piękności przez jej nauczycielki godziny" Demoustier, potem szereg drobniejszych wierszy, tłumaczonych najczęściej z francuskiego bez podania nazwiska autora, kilka nienajgorszych choć przydługich bajek itd.

VV r. 1819 ukazuje się „Upominek dla młodzieży" (edycja druga pomnożona). „Wydałem książeczkę najmniejszą, jaka być może, bo tylko z jednego arkusza złożoną — pisze w przedmowie — lecz gdy pierwszy raz pokazała się, powiedzieli mi zaraz księgarze, że to dziełko jest zanadto małe, żeby go kupowano do domów, każdy go w sklepie przeczyta, a jeżeli kto go kupi, całe miasteczko np. takie powiatowe polskie dnia jednego nim się nasyci: postanowiłem drugą edycję powiększyć... Ozdobić naukę, zrobić ją miłą i łatwą, to jest najpiękniejsza przysługa, jaką Muzy (te boskie dziewice) czynić mogą ludziom; tylu starożytnych, tylu tegoczesnych pisarzy rymami poważne prawdy śpiewało, powinności wykazywało, za cóż tej sztuki użyć ja nie miałem?". Tak się tłumaczy autor z celu dziełka, które nie jest wielkie; powiększona edycja ma zaledwie 23 stron. Mieszczą się tu wiersze tłumaczone „O powinnościach kobiety", „O powinnościach obywatela dla ojczyzny" i „Prawidła ogólne" tudzież własne „O powinnościach uczącego się młodzieńca", „O powinnościach ziemianina", „Godność urzędnika", „Godność stanu wojskowego", „Godność kapłana", wreszcie „O obowiązkach autora". Nie jest to wszystko ciekawe; banalne to wiersze i myśli również banalne, ale nie ma tu niczego, co by było śmieszne. Oto np. z wiersza o obowiązkach autora kilka zwrotek:

Chcesz wieków, chcesz narodów być nauczycielem?
Niechaj świat, nie osoby, będą twoim celem;
Niech twe pióro nie rani, cieszy a nie smuci,
A gdy je dowcip zbłąka, niechaj prawda zwróci.

Walcz z krytyką, broń prawdy, lecz się godnie ścieraj,
I nieszlachetne ciosy szlachetnie odpieraj;
Bądź skromnym po zwycięstwie, bądź wyższym po klęsce,
I wydartym ci laurem uwieńcz sam zwycięzcę.

Zbijaj przesąd, lecz zawsze ducha czasu szanuj,
Samą prawdą zniewalaj, samą prawdą panuj,
A gdy się ozwiesz głosem publicznego sądu,
Mów gorliwie, lecz razem i z uczczeniem Rządu.

Bawiąc nawet nauczaj i kształć obyczaje,
To pięknym jest istotnie, co pożytek daje;
Prawdę, dobro i cnotę w jednym postaw rzędzie,
Niech sława nie twym celem, lecz nagrodą będzie.


Bardzo to wszystko zacne i prawomyślne, tyle że nieciekawe, ale ileż to nieciekawych rzeczy pisano w tych czasach!

„Rozrywka w samotności", Warszawa 1821, to zbiór tłumaczeń poświęconych generałowi Maksymilianowi Fredrze: „temu Polakowi, co dowcip i przyjemność Francuza zgodziwszy z tkliwością i rozwagą Niemca, podobał się raczej Rosjance, z nią połączony żyje w najmilszej harmonii i wpośród rozkosznej stolicy pobratymczego kraju zachował cechę Narodowości; temu, któremu Muzy posłuszne w każdym znajomym języku czułe i pełne wdzięku układają rymy; tłumaczenia wierszem z języka rosyjskiego, francuskiego i niemieckiego autor ofiaruje". Smętne to, nieudolne wierszydła; dobór mało ciekawy i tłumaczenia bardzo słabe.

Żarty warszawskie z biednego poety zostały przerwane na pewien czas; Marcinkowski wyjeżdża do Lublina, zaproszony przez generała Morawskiego, który był tam dowódcą garnizonu.

Wyjazd Marcinkowskiego do Lublina uczcił humorystyczną balladą „Ordynackie" młody Dominik Lisiecki, który właśnie studia prawne ukończył i literaturą się żywo zabawiał. Wiersz to wcale zgrabny; niezła jest scena, jak diabeł zasypia, nie mogąc dłużej słuchać wierszydeł, które mu Jaxa czyta:

Pieszczonym głosem Jaxa wiersze cedzi,
Diabeł nadstawia ciekawego ucha,
Słucha, a chociaż jak na szpilkach siedzi,
Jednak przez grzeczność słucha i słucha.
Chociaż to diabeł, przecież nie wytrzymał,
Ziewnął po trzykroć, a w końcu zadrzymał.


Śpiącego diabła drasnął przypadkowo poeta „miechowskim krzyżem", orderem zakonnym, którym się Jaxa chlubił; diabeł się obudził i za karę wysyła go do Lublina:

Tam możesz sobie założyć aptekę,
Wszak same opium napełnia twą tekę,
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Tysiąc Muz ziemskich zmieniło się w płaxy.
I któż nie westchnie nad niedolą Jaxy?


Poemat ten nie był nigdy drukowany; wiadomość o nim przekazał F. S. Dmochowski w swoich „Wspomnieniach".

Ostatecznie jest Jaxa w Lublinie gościem generała Morawskiego. Morawski, człowiek wesoły i dowcipny, lubił żartować sobie z Marcinkowskiego, być może nawet, że i osobiście go lubił; dość, że zaprosił go na dłuższy pobyt do Lublina, tłumacząc mu, że znajdzie tam lepsze niż w Warszawie uznanie. Zaczyna się więc nowa seria zabaw, kierowanych przez Morawskiego. „Czytając w listach jenerała — pisze w pamiętnikach swych Koźmian — wszystkie mistyfikacje i żarty, których stał się dobrowolnym igrzyskiem, ledwie wierzyć można tej ślepocie na wszystkie zasadzki i szyderstwa, której się nigdy nie pozbył. Ledwie przybył do Lublina otoczony został natychmiast uwielbieniami i pochwałami przygotowanymi przez Morawskiego i uwierzył w nie... Nic nie było śmieszniejszego, jak przejeżdżanie się Marcinkowskiego karetą jenerała; wyglądał oknami i zadowoloną z siebie twarzą obdarzał ukłonami przechodzących. Przy pierwszej zaraz wizycie wszędzie między młodymi pannami czytywał swoje wiersze..."

W Lublinie też sięgnął Marcinkowski po laury teatralne; napisał on tu sztukę, opartą o tradycje o rzeczypospolitej babińskiej, podobno za namową Morawskiego; teatr lubelski istotnie sztukę tę wystawił. W każdym razie jenerał bawił się znakomicie tym przedstawieniem, które opisuje w dłuższym liście do jen. Wincentego Krasińskiego. [...] [Tu J.S.Bystroń, podobnie jak liczni biografowie Franciszka Morawskiego, cytuje nieco długi, ale bardzo zabawny ustęp zaczynający się od słów: „Zbiegliśmy się już o 4-tej na teatr...”]. Warto jeszcze przytoczyć relację Koźmiana o tym samym przedstawieniu. Koźmian sztuki samej chyba nie widział, ale związany blisko z Lublinem miał niewątpliwie rozmaite z niej sprawozdania. Pisze więc Koźmian w pamiętnikach: „Czegóż więc Jaxa nie poplótł w tej najśmieszniejszej farsie, na przedstawieniu której obecny sam sobie klaskał. Gdy się ten najdziwaczniejszy potwór teatralny skończył na mianowaniu tchórza buńdziucznym babińskim, gdy mianowany buńdziuczny odbierał jako godło swego urzędu skórę tchórza na kiju i całował go w ogon, publiczność gwizdać chciała, l ócz namówieni przez Morawskiego oficerowie oklaskami zagłuszyli ją i zawołali: autora, autora! Wtedy Marcinkowski ukazawszy się w całej pysze publiczności przechodził od loży do loży i używał swego triumfu; nareszcie jeden z aktorów wyszedłszy na scenę oświadczył z pompą., że autorem tej sztuki jest Wielmożny Kajetan Jaxa Marcinkowski; powtórzono oklaski, a aktor recytował następujące cztery wiersze godne Marcinkowskiego, na złośliwości których publiczność się poznała, Marcinkowski nie:

Choć to było fikum mikum.
Może pójdzie pod święconkę,
Jednak niech żyje publikum
Co względem przyjęło Pszonkę.

Z tego triumfu już drugiego dnia wpadł w niemały kłopot, poumieszczał bowiem w tej farsie imiona najznakomitszej szlachty lubelskiej, jako to Wybranowskich, Suchodolskich, Trzcińskich. Prezes komisji lubelskiej przywołał go, złajał, zakazał sztuki. Stąd wielkie dla Marcinkowskiego zmartwienie; to go jednak nie zraziło, nie pomnę czyli drugą sztukę pod tytułem „Piast", lub też ułożył obraz, w którym sam chciał figurować w postaci Piasta, dość, że przybrał się w piastowskie szaty, przyprawił sobie brodę, przechodząc tak ubrany przez ulicę poszczuł psy, którym opędzając się zasapany wpadł na scenę i całą publiczność rozśmieszył".

Na cześć Lublina i Morawskiego napisał Marcinkowski niedługi poemat „Pobyt u przyjaciela w Lublinie", wydany drukiem w Lublinie 1822 (w drukarni K. Szczepańskiego). Jest to poetyckie podziękowanie za gościnę, naiwne, jak na Jaxę przystało, ale szczere. [...] Nie są to wybitne wiersze, to prawda, ale też nie są też one bynajmniej tak złe, aby nad nimi znęcać się bezlitośnie, jak to czynili dystyngowani augurowie dobrego smaku. Poemat jest poświęcony zrazu pięknym lubliniankom, potem poetom lubelskim [...]. Wiersz jak wiersz; pewnie, że Koźmian pisał lepsze, ale np. dostojnemu ks. biskupowi Woroniczowi nieraz przytrafiły się znacznie jeszcze słabsze. W dalszym ciągu poematu mamy krótki opis ważniejszych zabytków Lublina; na koniec kilka wierszy o „Dziesiątej Muzie" [...]. No i ostatecznie pożegnanie z Lublinem i gospodarzem:

Kończy się już mój pobyt, przyszło pożegnanie,
Żegnam was, myślą, sercem zacni lublinianie;
Może z czułością kiedyś lutnię tę wspomniecie,
Co wam dank ogłosiła po Sarmackim świecie;
Obyście, mimo życia i kwiatów i cierni
Jak ja waszej przyjaźni, byli mojej wierni.


Strawestował to zakończenie któryś z młodych wierszopisów lubelskich i odczytał je na obiedzie u generała Morawskiego:

Nadszedł moment rozstania, smutne pożegnanie!
Może zawiść te wiersze położy pod plackiem!
Lecz pomni, żem was sławił pod niebem sarmackim;
Proście mnie na obiady za te cztery kartki,
W niedzielę, poniedziałki, wtorki, środy, czwartki,
A w piątki i soboty, obywszy się kaszą.
Do zgonu pościć będę na intencję waszą.


Zabawną tę wiadomostkę przekazał nam F. S. Dmochowski.

Przez pewien czas był Jaxa rozżalony na Morawskiego, gdy poznał, że ową sztukę o rzeczypospolilej babińskiej wystawiono, aby się kosztem autora ubawić, miał nawet zamiar napisać, czy też może i napisał, komedię, która miała wytknąć Morawskiemu jego podstęp, pt. „Teraźniejsza przyjaźń"; nie mamy jednak o niej żadnych dalszych wiadomości.

Po dłuższym pobycie opuszcza Jaxa Lublin, udając się do Puław, gdzie się przedstawił starej księżnie jenerałowej Czartoryskiej (autorce „Pielgrzyma z Dobromila") i oczywiście próbował znów jej cierpliwości, odczytując swe poezje, a potem wraca już na stałe do Warszawy. Wrócił słynny Jaxa, zaczęły się znów żarty; znowu popularny grafoman jest wszędzie przyjmowany, wszędzie goszczony i żartobliwie wielbiony, co zawsze przyjmuje serio.

W r. 1823 ogłasza Marcinkowski rozprawkę, jedyna zdaje się rzecz proza, która wyszła spod jego pióra, „Rzut oka na stan tegoczesny oświecenia w Polszcze i sposoby dalszego rozwinięcia instrukcji krajowej"; jest to zupełnie rozsądnie ujęty i poprawnie napisany traktat o szkolnictwie Kongresówki. Z przedmowy dowiadujemy się, że autor był przez dwa lata zastępcą wizytatora szkolnego w gubernii kijowskiej i że „prowadzony ręką Tadeusza Czackiego uzbierał nieco owoców doświadczeń na drodze instrukcji publicznej". Traktuje więc autor najpierw szkoły elementarne, kładąc nacisk na konieczność budowy instytutów kształcenia nauczycieli, tudzież przygotowania ich także w praktycznym zakresie na organistów, do szerzenia wiadomości z zakresu higieny i ratownictwa, specjalnie szczepienia ospy. Rozdział drugi poświęcony jest szkołom zawodowym: autor domaga się większej pieczy nad szkolnictwem rzemieślniczym a także i szkół dla mechaników i geometrów. Trzeci rozdział mówi o potrzebie instytutu guwernantek, który by miał na celu wykształcenie rodzimych sił w tym zakresie i przeciwdziałanie ryzykownemu czasem zatrudnianiu francuskich guwernantek, a także i o racjonalnym pomaganiu ubogim uczniom przez bursy; ostatni wreszcie rozdział poświęcony jest postępowi nauk. Nie jest to wszystko ani zbyt ciekawe, ani oryginalne, ale napisane jest rozsądnie i przekonywująco.

Tymczasem twórczość poetycka Jaxy staje się coraz to bardziej psychopatyczna; zdaje się, że nurtująca w nim choroba umysłowa postępuje, że wierszokleta nie jest w stanie zdobyć się na nic większego, co by stało choćby na poziomie „Gorsetu" czy „Upominku". W r. 1826 ukazuje się co prawda w drukarni Glϋcksberga dłuższy poemat (89 stron) „Rzeki polskie, poema, pomniki sławy narodowej opiewające", ale sam autor na karcie tytułowej zaznaczył, że poema to zostało napisane jeszcze w r. 1821. Książeczka jest dedykowana Izabeli Czartoryskiej, „feldmarszałkowej wojsk austriackich", „polskiej Sybilli",



Komuż wiersz taki złożyć należy?
Jeśli nie Tobie, Sarmatko?
Drugą ojczyzną byłaś młodzieży
I nadwiślańskich Muz matką.

Utwór to patriotyczny; „poema niniejsze jest wylewem miłości wezbranego serca", pisze autor w przedmowie. „Co do mnie, lubo natura i sztuka odmówiły darów, — pisze dalej ze zwyczajową autorów nieszczerą skromnością — umysł wszelako nabył śmiałości postępowania nową drogą, szczęśliwy, jeżeli tym małym podskokiem ośmielę kogo z mocniejszych nowy tor obrać i postąpić dalej. Poema to, pomniki sławy Narodowej opiewające, duchem prawdziwie polskim natchnione, z rozkazu serca Ziomkom podaję...". Ziomkowie przyjęli łaskawie ów dar poetycki; zamieszczony na końcu dziełka spis prenumeratorów wykazuje około 540 egzemplarzy zamówionych, a więc ilość jak na owe czasy bardzo znaczna; księżna Czartoryska zapłaciła za dziesięć egzemplarzy, generał Krasiński wziął pięć, Koźmianowie również pięć, itd.

Jest to poemat nieudolny i nudny; poszczególne ustępy poświęcone są Wiśle, Warcie, Bugowi, Niemnowi, poza tym jeszcze jest tu „Duma nad Sanem" może najsłabsza, tudzież „Obraz Gopła". Są to wiersze, czy też wierszydła wielkosłowne, deklamacyjne, przeładowane frazeologią i wiadomościami z historii, bez żywego spojrzenia, bez próby ujęcia danej rzeki na tle krajobrazu. Ale i tak można jeszcze powiedzieć, że podobnych wierszy w tym czasie było więcej i że poematy Jaxy nie są czymś wyjątkowo słabym.

Jako ciekawostkę zaznaczyć można, że Marcinkowski sam żyjący właściwie na łaskawym chlebie, jest podówczas swego rodzaju mecenasem, i to w stosunku do nie byle kogo: za przepisywanie „Rzek" i innych swoich utworów daje on na pewien czas mieszkanie i wikt Sewerynowi Goszczyńskiemu.

„Rzeki" są ostatnim dziełem Marcinkowskiego, które ukazało się drukiem, chociaż bynajmniej nie jest to ostatni objaw jego twórczości: pisze on ciągle, niezmordowanie, porusza coraz to nowe tematy, ciągle szuka słuchaczy, którym by mógł odczytywać swe poematy: wierszokleta staje się po prostu grafomanem, zarozumiałość przechodzi w maniactwo. Drwiny otoczenia zaczynają być coraz to bezwzględniejsze, coraz to mniej ukrywane, skoro Jaxa stopniowo coraz to mniej w nich się orientuje; jest coś nieprzyzwoitego, prawie że okrutnego w tym znęcaniu się nad psychopatą.

Z tych to zapewne czasów pochodzi wyborny wiersz Morawskiego „Do milczącego Jaxy", jakby rodzaj dytyrambu, odczytanego wobec wesołych kompanów, wyśmiewających się z biednego wierszoklety. Wiersz jest tak zabawny, że warto go powtórzyć (zwłaszcza, że dziś nie tak łatwo o wydanie pism Morawskiego!). [tu tekst wiersza]

Jednym ze stałych żartów było udzielanie Marcinkowskiemu rad koleżeńskich, które następnie prowadziły do ośmieszania rymopisa. Tak np. generał Morawski jeszcze w Lublinie doradzał poważnie Jaxie, aby w poemacie na cześć Lublina nazwał Leszka Czarnego Burym (dla uzyskania potrzebnego rymu); nie posłuchał w tym wypadku Marcinowski i wybrnął z tej trudności jeszcze jako tako, choć historycznie nieściśle:

............................................. Brygidek mury,
Na Czwartku stawił kościół jeszcze Leszek wtóry.

Inną zabawą Morawskiego było poddawanie rymów, do których następnie Marcinkowski dorabiał tekst. Była to znana już za stanisławowskich czasów zabawa salonowa; rzecz prosta, że nie stosowano jej do poważniejszej twórczości. Ale i tak Jaxa wcale jeszcze zgrabnie wybrnął z tej trudności.

W zamku już nie podobna rozrzucone cegły
Złożyć, by z nich warownie znowu grodu strzegły,
Już te mury okrywa mchu siwego starość,
Lecz ten gruz nie powinien do ostatka zaróść:
Te baszty były świadkiem tylu kraju przemian,
Były twierdzą, niech będą jeszcze skarbem ziemian,
itd.

W odnośniku podaje Marcinkowski z naiwną dumą: osiemnaście następnych wierszy z końcówkami odmiennym pismem drukowanymi były do danych końcówek zrobione.

Gorzej było z Koźmianem; Morawski traktował te żarty jako bon enfant a pan radca stanu był surowym Katonem i wziął wyśmiewanie Marcinkowskiego za obowiązek społeczny. Wiedząc, że Jaxa nie bardzo biegły jest w łacinie, chętnie w tym zakresie z niego żartował, czasami bardzo dotkliwie. Tak więc przepisał kiedyś z Horacego odę ad Corvinum, udając, że jest to oda własnego utworu na cześć generała Krasińskiego; Marcinkowski nie zorientował się w koncepcie i podjął się tłumaczenia ody, ale podobno nie bardzo sobie umiał poradzić z poszczególnymi wyrażeniami, więc z prośbą o radę wybrał się do Koźmiana. „Nie jest to oda pisana piórem Horacjusza, jest to wiersz nowożytnej łaciny, i dlatego dla mnie zawiły". Na to tylko pan Kajetan czekał; zaraz więc wytłumaczył Jaxie, że Horacjuszowskie wyborowe wino, lectum massicum, to jest po prostu masywne łoże, a słowa prisci Catonis oznaczają pryszcze Katona, które mu wystąpiły na twarzy skutkiem pijaństwa. Marcinkowski wziął serio te objaśnienia i zaczął tłumaczyć odę ku powszechnej radości wtajemniczonych.

Drwiny te były tak daleko posunięte, że nieraz spotykamy się z ich stanowczym potępieniem; dla osób wrażliwych nie było rzeczą miłą słyszeć, jak śmiano się z bezbronnego i najwyraźniej chorego wierszoklety. Sam Koźmian, główny tych scen winowajca, pisze w pamiętnikach, że gdy raz Marcinkowski miał być u nich na obiedzie, pani Koźmianowa wymówiła sobie, aby obiad odbył się bez żartów z Jaxy, co zresztą się nie stało, gdyż oczywiście rymotwórca sam zaczął dyskusję, która się potem źle dla niego skończyła. („Wołynianka i znająca go na Wołyniu" pisze o żonie Koźmian, jakby zaznaczając, że to nie przez zupełnie zrozumiałą kobiecą delikatność, lecz przez sympatie dla Wołynianina prosiła ona o względy dla Jaxy).

Odyniec znów w jednym z listów z podróży dziwi się: „jak pojąć... aby tak światły i wysoko w hierarchii społecznej stojący jenerał Morawski mógł i to przez ciąg lat wielu, poniżać i prawie ograniczać swój talent do ciągłych żartów i przedrwiwań z Jaxy?". I jeszcze w ćwierć wieku później Fr. Wężyk w liście do Koźmiana (1854) pisze o Marcinkowskim: „to był poczciwy człowiek i miał najlepsze zamiary. Cóż on był temu winien, że Bóg odmówił mu wyższych zdolności? Raz tylko ulegając namowom, przyszedłem w mym życiu do jenerała Krasińskiego, ale zgorszony drwinami Osińskiego i innych, których tu wymienić nie chcę, bo jeszcze żyją, zakazałem sobie dalszych odwiedzin".

Ale osiemdziesięcioparoletni podówczas Koźmian był zawsze ten sam, zawzięty i ostry; Marcinkowski był dlań „najśmieszniejszym charłakiem literackim". Pisze więc z Piotrowic 3 marca 1854 r. do Wężyka, dziwiąc się jego pobłażliwości dla nieżyjącego już od dwudziestu kilku lat Jaxy: „Chyba go dobrze nie znałeś; był to doskonały reprezentant przy głupstwie teraźniejszych zarozumialców. Osiński, Morawski, Krasiński, Mieroszewski i ja, parcat Deus, biję się w piersi, miałem w tym udział, bośmy chcieli przeszkodzić, aby się podobnych histrionów literackich nie namnożyło w kraju. Chociaż, jak piszesz, miałeś zawsze wstręt do szyderstwa i tego rodzaju heców, wyznawam ci, iż gdybyś tak znał Marcinkowskiego, jak my go znaliśmy, gdyby ciebie tak mordował, tak kłuł buńdziuczną figurą, zarozumiałością i nieuczonością, chociaż nie serca, lecz umysłu, niezawodnie zgwałciłbyś był twój systemat...".

Ale rzecz zabawna, stary klasyk, chcąc pognębić Mickiewicza, którego miał za szkodnika literackiego i narodowego, zestawił go z Jaxą, co więcej, uznał, że ów niebezpieczny Litwin jest gorszy od Jaxy. W liście do Morawskiego w r. 1827 pisze Koźmian z racji ukazania się „Sonetów Krymskich" Mickiewicza: „To jest sto razy gorsze jak wszystkie Marcinkowskiego błędy. Marcinkowski jest płaski i wierszokleta prawdziwy; Mickiewicz jest półgłówek, wypuszczony ze szpitala szalonych, który na przekór dobremu smakowi i rozsądkowi gmatwaniną słów niepojętego języka niepojęte i dzikie pomysły baje; Marcinkowski jest tylko głupi, Mickiewicz szalony; Marcinkowski pisać nie powinien, Mickiewicz myśleć nie umie; Marcinkowski w miłostkach swoich jest płaski i ckliwy prostak, Mickiewicz brudny, karczemny; Marcinkowskiego imaginację ciężką i tępą rozkołysały w niesforność Dziedzille lubelskie (objaśnić można, że Dziedzillą słowiańską nazywał Jaxa panią Umieniecką, piękność lubelską), Mickiewicza niesforny zapał rozdmuchały brudne litewskie pomywaczki; Marcinkowski nie wie, że jest prostakiem i nieukiem, Mickiewicz z pychą i dumą przekonany, że szaleństwo jest poezją, brudy farbami, ciemność światłem, niezrozumiałość doskonałością...". Widzimy więc, że choć Koźmian pogardzał Jaxą, to niemniej i tak uważał go za lepszego od największego romantyka; zestawienie to rzuca wcale charakterystyczne światło na samego Koźmiana. Inna rzecz, że mało komu dane było być zestawionym z Mickiewiczem, i to jeszcze wyniesionym nad niego!

Ostatecznie lata szły za latami a Marcinkowski coraz to bardziej ośmieszony, nie bardzo miał z czego żyć; uważając, że położył znaczne zasługi na polu piśmiennictwa krajowego, zaczął się on starać o posadę w szkolnictwie. Był to właśnie okres, w którym władze szkolne organizowały ścisły dozór nad młodzieżą stwarzając nową instytucję kuratorów i inspektorów. Kurator generalny królestwa, Obselewicz, za poparciem Koźmiana, Szaniawskiego i Krasińskiego zgodził się mianować Marcinkowskiego inspektorem w Płocku pod warunkiem jednak, by wierszy nie pisał; poeta postawił się hardo: „wolę z głodu umrzeć, jak wyrzec się tego, czym sobie w kraju reputację i niejaką sławę zarobiłem". Ostatecznie jakoś go przekonano, że może pisać, ale nie drukować, gdyż Wielki Książę niechętnie widzi poetów na urzędach. Pojechał więc Marcinkowski do Płocka, ale oczywista, że wiersze pisał dalej: rozmaite wierszem banialuki, opisywał Płock, zabawy, panny, pisał do. rozmaitych osób i jak dawniej czytywał swoje utwory; napisał pod tytułem „Echo" najśmieszniejszą ramotę... na koniec, gdy mu przedmiotów nie stało, opisywał żydów i żydówki płockie. „Raz jadąc do Warszawy przez Miłosne i bliskie wioski Mamki i inne, zrobił z tej okolicy kraj miłosny w jowialnych, rubasznych, emblematycznych, dwuznacznych i swawolnych wierszach, które po drodze po domach czytał", relacjonuje Koźmian. Podobno także układał słownik synonimów, czy coś w tym rodzaju, przynajmniej tak możemy wnioskować z wierszyka Morawskiego w liście do gen. Krasińskiego:

Że niesyty tylu rymów,
Jaxa z prozy chce być znany,
I już fury synonimów
Płockie nam wiozą furmany;
Że nie szczędząc trudów, potu,
Wszystko głęboko rozmyślił
I pełen swego przedmiotu
Najlepiej głupstwo określił.


Ale nawet po wyjeździe do Płocka biedny Jaxa nie przestał zabawiać biesiadników gościnnego stołu Wincentego Krasińskiego. Tutaj to w r. 1828 młody, dwudziestoletni podówczas Konstanty Gaszyński debiutuje jako autor humorystycznego poematu „Jaxiada", oczywiście poświęconego naszemu wierszoklecie. Treść jest mało ciekawa, ale ujęcie dość zabawne; musieli się dobrzy towarzysze nieźle przy tym uśmiać. Sens poematu jest mniej więcej taki: duchy piekielne, przerażone laurami poetyckimi Jaxy, postanowiły mu wykraść wenę poetycką i w tym celu wysyłają do Płocka Mefistofelesa, który zastaje wygodnego Jaxę smacznie śpiącego:

Trudów i pracy nie szczędził,
Póty chuchał, póty dmuchał,
Aż z Jaxy wenę wypędził.
Wyszła z niego wena sławna
Ale chuda, wynędzniała,
Suchoty cierpiała z dawna,
Na drżących się nóżkach chwiała.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
A tak rzecz sprawiwszy ślicznie
Uniósł się w górę jak piórko,
Czyli mówiąc romantycznie
Wraz czmychnął od klucza dziurką.


(Ta szpilka w stronę autora „Pani Twardowskiej" była zapewne mile przyjęta przez klasyków). Jaxa się budzi i nie poznaje świata:

Świat mu się innym być zdawał,
Patrzał nań z wstrętem i zgrozą,
Niepoetycznie już wstawał,
Nawet kawę wypił prozą!


Nic mu się nie podoba, praca poetycka zupełnie mu nie idzie, tak że biedny wieszcz decyduje się skończyć samobójstwem, ale bogowie na Olimpie, użaliwszy się jego doli, uchwalają udarować go nową weną. Merkury sprowadza poetę na Parnas:

Poeto! spojrzyj radośnie
. . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Patrz, fura laurów nacięta,
Dziś ją posyłam do Litwy.
Tam dla wierszy i dla prozy
Nigdy słońce nie zachodzi,
Nowe tam światła jaśnieją,
Co chwila geniusz się rodzi,
Za którym wszyscy szaleją...


I tu znowu tak wyraźna aluzja do Mickiewicza musiała uzyskać uznanie klasycznych arcykapłanów.

Zaledwie jednak parę lat przebył Marcinkowski w Płocku; niedługo po wybuchu powstania zaniemógł poważniej z objawami choroby umysłowej, zaczął mówić z trudnością, potem wygłaszać niezrozumiałe oracje pod adresem dawnych znajomych; był to już koniec długoletniej choroby, na której karb należy złożyć wszystkie śmieszności biednego Jaxy, jego naiwna ufność do ludzi, którzy zeń drwili, wiarę w głębsza wartość swej twórczości poetyckiej, i wzmożone samopoczucie. Zdaje się, że mamy prawo uważać Marcinkowskiego za człowieka średniej inteligencji i o średnim przygotowaniu, który w duchu szkół swego czasu nauczył się układać przeciętne rymy; choroba umysłowa skierowała jego aktywność wyłącznie w tym kierunku, nadała jej piętno psychopatyczne i osłabiła krytycyzm autora, który uznał się prawdziwym poetą i chętnie mówił o swych pracach czy zasługach. Osobiście był Jaxa, jak to zgodnie stwierdzają świadkowie z tych czasów, człowiekiem uczciwym i przyzwoitym.

Z potomnych jeden jedyny Leon Zienkowicz w „Wieczorach Lacha z Lachów" (Lipsk 1864) starał się obronić Marcinkowskiego. „Nie przez omyłkę ani przez nieznajomość ówczesnej literatury zamieszczam go pomiędzy dygnitarzami klasycyzmu polskiego; czytałem ich wszystkich od deski do deski, czytałem również i Marcinkowskiego; nie był on ani nudniejszy ani chropowatszy w wierszu, ani niedbalszy na przepisy konwencjonalne jak inni jego bracia w Apollinie, a którzy przecież niesprawiedliwie dali mu pomiędzy sobą rolę pajaca Parnasu; dopełnił on wszystkich warunków roli poety ówczesnego; dziś już nie żyje; my jesteśmy względem niego potomnością, powinniśmy więc nagrodzić niesprawiedliwość spółczesnych i przyznać mu właściwe miejsce". Otóż o to właściwe miejsce dla skrzywdzonego Jaxy, bardzo zresztą skromne, upomina się również autor niniejszego szkicu.

_______________________________
Źródło:
Jan Stanisław Bystroń, LITERACI I GRAFOMANI Z CZASÓW KRÓLESTWA KONGRESOWEGO 1815-1831, KSIĄŻNICA-ATLAS, Lwów-Warszawa 1938, (str. 215-245)

______________________
Dla www.krzemieniewo.net wypisał
i nieznacznie skrócił: Leonard Dwornik


Zobacz też ŚWIATEŁKO DLA GRAFOMANA



WARTO ZOBACZYĆ
Dwór Drobnin

Kościół Pawłowice

Dwór Oporowo

Kościół Drobnin

Pałac Pawłowice

Kościół Oporowo

Pałac Garzyn

Dwór Lubonia

Pałac Górzno
Wygenerowano w sekund: 0.00 6,177,295 Unikalnych wizyt