Kwietnia 19 2024 04:45:05
Nawigacja
· Strona główna
· FAQ
· Kontakt
· Galeria zdjęć
· Szukaj
NASZA HISTORIA
· Symbole gminy
· Miejscowości
· Sławne rody
· Szkoły
· Biogramy
· Powstańcy Wielkopolscy
· II wojna światowa
· Kroniki
· Kościoły
· Cmentarze
· Dwory i pałace
· Utwory literackie
· Źródła historyczne
· Z prasy
· Opracowania
· Dla genealogów
· Czas, czy ludzie?
· Nadesłane
· Z domowego albumu
· Ciekawostki
· Kalendarium
· Słowniczek
ZAJRZYJ NA


Aleksander Wielopolski - realista czy kolaborant?

Paweł Wroński
Aleksander Wielopolski – realista czy kolaborant?
(fragment artykułu opublikowanego w 140 rocznicę jego nominacji na cywilnego namiestnika Królestwa Polskiego)

- - - - - - - - - - -

O Wielopolskiego Polacy spierają się od prawie półtora wieku, a zdanie, którego prawdopodobnie nigdy nie wyrzekł: "Dla Polaków można coś zrobić, z Polakami nigdy", stało się hasłem polskiej realpolitik.

U źródeł owego sporu leży dylemat, który niemal do końca XX stulecia był przekleństwem naszej polityki. Kolejne pokolenia stawały przed wyborem - albo insurekcja, albo wyrzeczenie się dążeń niepodległościowych za cenę autonomii. Było to stąpanie po cienkiej ścieżce, której granice wyznaczały epitety - po jednej stronie "kolaborant", po drugiej "polityczny samobójca". Dlatego postać Wielopolskiego - niczym biała dama wieszcząca nieszczęście - pojawiała się po każdym przegranym zrywie albo wówczas, gdy trzeba było racjami geopolitycznymi uzasadnić "mniejsze zło".

Polityków pociągała heroiczna samotność margrabiego, który niczym "skała bodząca morze" sam jeden przeciwstawiał się bezrozumnej masie. Przywoływali go często dwaj najwięksi przywódcy okresu międzywojennego - Józef Piłsudski i Roman Dmowski. Gdy Stanisław Mikołajczyk wracał w 1945 r. do Polski z przeświadczeniem, iż nie ma alternatywy dla dogadania się ze zwycięskim ZSRR, za patrona miał właśnie margrabiego. W 1992 r. gen. Wojciech Jaruzelski w rozmowie z Adamem Michnikiem powołał się na zdanie Piłsudskiego: "Polsce potrzebny był zarówno powstaniec Romuald Traugutt, jak i Wielopolski, który układał się z Rosją". W ten sposób margrabia posłużył za uzasadnienie stanu wojennego.

Nie łudźmy się jednak, że w ustach polityków znajdziemy wykładnię narodowych dziejów. Zazwyczaj traktują oni historię jako skrzynkę z wygodnymi dla siebie argumentami. Piłsudski w 1912 r. czuł się spadkobiercą powstańców i używał określenia "wielopolszczyzna" jako obelgi. W 1914 r. - w przededniu wymarszu z Oleandrów - oburzał się, że "dla walczących w 1863 r. człowiek napiętnowany pogardą" stał się w kręgach konserwatystów "wcieleniem myśli narodowej". Dziesięć lat później tenże Piłsudski - jak niegdyś Wielopolski - czuł się niezrozumiany i otoczony przez polityczne miernoty, a w głowie kiełkowała mu myśl, by położyć kres demokratycznemu rozpasaniu. I wówczas dostrzegł w osobie margrabiego... duchowego olbrzyma. W 1924 r. podczas odczytu w warszawskim kinie Colosseum pytał: "Wielkości, gdzie twoje imię?!" - i wskazywał "spiżową" postać Wielopolskiego. Swoje wywody okraszał spirytystycznymi wspomnieniami z pałacu w Książu, gdzie kwaterował w czasie walk nad Nidą i gdzie jakoby objawił mu się duch margrabiego, wzywając do wielkich czynów.

Nie jest prawdą to, co pisał w sierpniu zeszłego roku Jerzy Wiatr w artykule "Spory o historię najnowszą", że w Polsce większe uznanie otacza powstańca niźli Wielopolskiego. Niewielu naszych polityków XIX wieku cieszyło się tak dużym szacunkiem historycznych publicystów - choć mniejszym historyków.

Wielopolski doczekał się częściowej przynajmniej rehabilitacji już w chwilę po klęsce powstania. Sama bowiem klęska wydawała się najlepiej świadczyć o słuszności jego koncepcji. Walery Przyborowski - powstaniec i autor powieści historycznych - ganił błędy margrabiego, lecz widział w nim "tragicznego patriotę". Po śmierci margrabiego w 1877 r. jego syn Zygmunt sfinansował popularną pracę Henryka Lisickiego, w której Wielopolski jawi się jako polityczny gigant otoczony tłumem szaleńców strącających Polskę w przepaść buntu. Bronił margrabiego jego polityczny stronnik, publicysta galicyjskich stańczyków Paweł Popiel. "Margrabia potrafił użyć obcej panującej przewagi, by w domu stan prawny postępowy zaprowadzić. (...) Widział to spisek i odtrącił, bo nie chciał wolnego postępu, ale rewolucji" - pisał już dwa lata po powstaniu.

Za tę ocenę gotów był na ubitą ziemię wyzwać Popiela wódz stańczyków Józef Szujski - sam powstaniec. Z wiekiem jednak złagodniał. W słynnym artykule "O fałszywej historii jako mistrzyni fałszywej polityki" kilka stron poświęcił margrabiemu: "Kto [dziś] nie żałuje, że Wielopolski sam stanął, że nie było kto by mu powiedział: Nie tak!, bo mu tylko: Nie! powiedziano".

W 1944 r. jeden z najwybitniejszych polskich publicystów Ksawery Pruszyński napisał dzieło życia, majstersztyk politycznej propagandy - "Margrabiego Wielopolskiego". Margrabia z zaświatów miał bronić polityki gen. Władysława Sikorskiego krytykowanego wśród polskich polityków w Londynie za zawarcie układów ze Związkiem Sowieckim. Przydał się jednak komu innemu. Dzieło Pruszyńskiego zostało bez reszty zaanektowane przez propagandę komunistycznej Polski. Zdanie zaś ze wstępu: "A twierdzę, że było wielkością Aleksandra Wielopolskiego to, że zrozumiał (...) potrzebę współdziałania dwóch największych narodów słowiańskich" - stało się alibi dla kolejnych pokoleń aktywistów PZPR. Dzięki magnatowi z Chrobrza ich parciana polityka uległości wobec Moskwy nabierała polotu dalekosiężnej wizji politycznej.

Pod posuwistym piórem Pruszyńskiego Wielopolski urastał do rangi niespełnionego polskiego Bismarcka, a biegłością polityczną mógł się równać tylko z Talleyrandem. W rzeczywistości los dał margrabiemu szansę spotkania na swej drodze obu wielkich mężów stanu. Gdy w 1831 r. posłował do Londynu jako przedstawiciel polskiego rządu powstańczego, złożył wizytę sędziwemu Talleyrandowi, który był wówczas ambasadorem Francji nad Tamizą. Stary lis z polskim posłem uprzejmie sobie porozmawiał, wysłuchał jego proroctw o powszechnej wojnie europejskiej, wyraził Polsce sympatię i współczucie, a następnie w gronie zaufanych skwitował: "Ten pan Wielopolski rozumny i światły, ale dyplomaty z niego nie będzie".

Z Bismarckiem, w latach 1859-62 ambasadorem pruskim w Rosji, zaprzyjaźnił się margrabia w Petersburgu. Znalazł w nim bratnią duszę. Opowiadał o dyskutowanych z carem planach autonomii dla Królestwa Polskiego, o przyszłej roli Polski u boku Rosji. Fatalnie trafił - Bismarck od razu zaalarmował dwór pruski. Ten zaś, obawiając się dążeń narodowych w Księstwie Poznańskim, rozpoczął dyplomatyczną kontrakcję. Później, w momencie wybuchu powstania, Prusy od razu zawiązały antypowstańczą koalicję z Rosją. Naiwność Wielopolskiego zapewne budziła politowanie przyszłego "żelaznego kanclerza".

Z pewnością jednak z Bismarckiem łączył Wielopolskiego sposób widzenia świata. Obaj byli znawcami niemieckiej poezji, cholerykami i konserwatystami do szpiku kości. Bismarck uważał, że z demokratami i liberałami można rozmawiać tylko za pomocą armat. Wielopolski był zdania, że rozbiory były w gruncie rzeczy błogosławieństwem dla Polski, gdyż ocaliły naród przed chorobą jakobinizmu. Konserwatyzm obu polityków był wszakże podszyty lekturą Edmunda Burke'a. Angielski mędrzec tłumaczył zwolennikom dawnych porządków, że jeśli chcą uniknąć gwałtów rewolucji, muszą przystać na rozumne reformy.

Wielopolski znał Europę, studiował w Getyndze. Wiedział, że świat się zmienia i stara, kontuszowa Polska jest anachronizmem. Ale wiedział też, że rosyjski despotyzm broni tradycji i dawnej struktury społecznej o wiele lepiej niż "jakobińska" Europa.

Aleksander Wielopolski Myszkowski Gonzaga - dziedzic wielkiej, choć nadszarpniętej szaleństwami przodków ordynacji Chrobrze - do stóp carskiego tronu podchodził powoli, krok po kroku.

W dniach powstania listopadowego posłował do Sejmu Królestwa. Odbył nieudaną misję do Londynu, napisał też projekt konstytucji dla Polski, w którym przyznawał szczególne przywileje arystokracji i szlachcie. Nad projektem pracował wiele dni i nocy, gdy wokół grzmiały armaty. W końcu uznał go za doskonały i zbawienny. Nikt się jednak jego pomysłami nie przejął.

Podczas sierpniowych zaburzeń w Warszawie, gdy lud zaczął wieszać prawdziwych i domniemanych zdrajców, Wielopolski namawia gen. Henryka Dembińskiego do zamachu stanu i poskromienia tłuszczy. Niestety, "ten dureń się wycofał" - skomentował margrabia w liście do swego kuzyna Pawła Popiela.

Jak wszyscy posłowie z Królestwa Polskiego po upadku powstania wyjechał na emigrację. Minął wszakże rok i Wielopolski - miast udać się do Paryża na sesję emigracyjnego parlamentu - przesłał na ręce feldmarszałka Iwana Paskiewicza prośbę o zgodę na powrót do kraju. W odróżnieniu od innych posłów 25 grudnia 1830 r. margrabia nie głosował za detronizacją cara Mikołaja I, przeto feldmarszałek od razu okazał mu łaskę. Wielopolski wiedzie więc cichy żywot hreczkosieja i procesuje się zawzięcie o zwrot włości roztrwonionych przez przodków.

Aż nastał ów straszny rok 1846, gdy "z dymem pożarów, z kurzem krwi bratniej" chłopskie kosy rozbiły przygotowania do powstania w Galicji. Wieść o strasznych zaburzeniach szybko dociera do nadgranicznego Chrobrza. Szokiem dla Wielopolskiego była nie tyle rabacja, ile to, co nastąpiło potem - uroczyste podziękowanie księcia Klemensa Metternicha (stojącego na czele rządu w Wiedniu) dla chłopów za przysługę uczynioną domowi Habsburgów.

Niebawem w Paryżu ukazał się pełen wściekłości i pasji "List szlachcica polskiego o rzezi galicyjskiej do księcia Metternicha". Anonimowym szlachcicem był Wielopolski, który zrzucił na księcia odpowiedzialność za śmierć "tej szlachty straconej bez kata i wyroku, bez obrony i bez popełnienia zbrodni". Rzeź galicyjska była dla margrabiego złamaniem pewnej wielkiej umowy, zgodnie z którą spór polityczny - choćby najostrzejszy - toczyć się może wyłącznie pomiędzy ludźmi mającymi uszanowanie dla swojego stanu. Metternich, podburzając chłopstwo, podeptał tę umowę. Wielopolski kończył więc: "Zapewne rząd rosyjski jest srogi dla szlachty polskiej, ale Romanow jest zbyt dobrym szlachcicem, by dać zatłuc sobie podobnych nawet wśród swoich nieprzyjaciół".

Cóż, i tym razem się mylił. 16 lat później na własne oczy ujrzy, jak carscy oficerowie organizują "straże chłopskie" do wyłapywania powstańców, a za dostarczonego do cyrkułu buntownika płacą złotem.

Zbigniew Stankiewicz, biograf Wielopolskiego, twierdzi, że w liście do Metternicha "polski arystokrata gotów był w zamian za gwarancje zabezpieczenia przed rewolucją skazać naród polski na dobrowolną niewolę". Wszelako Polacy od pół wieku żyli pod zaborami i Wielopolski nie mógł ich na nic skazać. Wypowiedź margrabiego pod adresem cara należy zatem odczytać jako sygnał, ofertę rozmowy. Jak należało się spodziewać, Petersburg zignorował ową propozycję. Trzeba było klęski Rosji w wojnie krymskiej 1856 r., śmierci cara stupajki Mikołaja I i demonstracji patriotycznych w Warszawie ciągnących się nieprzerwaną falą od roku 1860, by nad Newą przypomniano sobie Wielopolskiego.

Początkowo margrabia, który pracowicie krzątał się wokół carskiej administracji, nie liczył się zupełnie. Za przywódcę polskiego społeczeństwa uchodził jednoznacznie Andrzej Zamoyski, prezes Towarzystwa Rolniczego - faktycznej ekspozytury paryskiej emigracji z kręgu Hotelu Lambert. Jednak Zamoyski nie był skłonny do współpracy. Namiestnikowi Królestwa księciu Michaiłowi Gorczakowowi, przerażonemu widmem powstania, kandydaturę Wielopolskiego podpowiedział oberprokurator Juliusz Enoch. To on zwrócił uwagę, że wśród 20 tys. podpisów pod inspirowanym przez Zamoyskiego adresem do cara - sygnatariusze którego domagali się autonomii Królestwa - nie ma podpisu Wielopolskiego. Podsunął także księciu fragmenty "Listu szlachcica".

Zaproszony na zamek, Wielopolski oczarował Gorczakowa. Wydawał się skoncentrowaną energią i siłą woli. Wiedział, co robić, jak robić i z kim robić. Zdaniem margrabiego sytuację uspokoi wprowadzenie polskiej administracji w Królestwie i polskiego języka urzędowego, polski uniwersytet (nazwany później Szkołą Główną), a w końcu reforma ziemska, czyli zamiana chłopskiej pańszczyzny na czynsz. Program Wielopolskiego zakładał także stworzenie popierającej władzę "klasy średniej". Klasy średniej wówczas nie było, ale podobnie jak książę Ksawery Drucki-Lubecki przed powstaniem listopadowym, margrabia chciał ją tworzyć ze spolonizowanych Żydów. Dla Wielopolskiego równouprawnienie Żydów oznaczało odciągnięcie ich od polskiego ruchu narodowego - w owym zaś czasie w demonstracjach kroczyli ramię w ramię Polacy i polscy Żydzi.

Gorczakow, który miał do wyboru bombardować Warszawę albo negocjować, przystał na większość propozycji.

- - - - - - - - - - -
_________________________________

Źródło: Paweł Wroński, „Aleksander Wielopolski – realista czy kolaborant?”
[ http://serwisy.gazeta.pl/kraj/1,34314,818624.html ]
(fragment artykułu opublikowanego w dniu 01.05.2002 r. - rozdziały: „Margrabia obrotowy”,
„Chwała ci, o margrabio”, „Kieszonkowy Bismarck” oraz „Poseł i petent”).


WARTO ZOBACZYĆ
Dwór Drobnin

Kościół Pawłowice

Dwór Oporowo

Kościół Drobnin

Pałac Pawłowice

Kościół Oporowo

Pałac Garzyn

Dwór Lubonia

Pałac Górzno
Wygenerowano w sekund: 0.00 6,219,720 Unikalnych wizyt