Marca 28 2024 17:34:10
Nawigacja
· Strona główna
· FAQ
· Kontakt
· Galeria zdjęć
· Szukaj
NASZA HISTORIA
· Symbole gminy
· Miejscowości
· Sławne rody
· Szkoły
· Biogramy
· Powstańcy Wielkopolscy
· II wojna światowa
· Kroniki
· Kościoły
· Cmentarze
· Dwory i pałace
· Utwory literackie
· Źródła historyczne
· Z prasy
· Opracowania
· Dla genealogów
· Czas, czy ludzie?
· Nadesłane
· Z domowego albumu
· Ciekawostki
· Kalendarium
· Słowniczek
ZAJRZYJ NA


MORAWSKI Wojciech 1810-1875

Wojciech Józef Bolesław Morawski, urodził się 26.09.1810 roku w Warszawie. Jego ojciec (Józef Morawski) pełnił w tym czasie funkcję referendarza stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości rządu Księstwa Warszawskiego. Po klęsce i abdykacji Napoleona, rodzina Morawskich przez krótki czas przebywała w Dreźnie i Paryżu, skąd pod koniec 1814 roku wróciła do Oporowa. W 1826 roku Wojciech Morawski rozpoczął naukę w gimnazjum publicznym w Lesznie, które znajdowało się wtedy pod opieką księcia Antoniego Sułkowskiego. W 1830 roku na wieść o wybuchu Powstania Listopadowego przedostaje się do Królestwa Polskiego i jako podporucznik wstępuje do 1 pułku jazdy kaliskiej. Przeciwko Rosjanom walczył aż do upadku powstania, odznaczając się wielokrotnie poświęceniem i wielką odwagą. W bitwie pod Olszynką Grochowską (25.02.1831), kiedy ubito konia pod Władysławem hrabią Zamojskim, późniejszym generałem, Wojciech Morawski oddał mu bez wahania swego wierzchowca mówiąc: „Siadaj na niego, bo twoje życie potrzebniejsze jest dla ojczyzny niż moje”. 24.03.1831 roku Morawski został adiutantem swojego wuja, generała Tomasza Łubieńskiego. 22.05.1831 wziął udział w bitwie pod Nurem, gdzie wojskom polskim udało się przełamać opór Rosjan i wyrwać z okrążenia. Nagrodą za poświęcenie okazane w powstaniu był krzyż złoty „Virtuti Militari”, który Wojciech Morawski otrzymał 25.05.1831 roku. Po upadku Warszawy, jako jeniec wojenny uwięziony został najpierw w Płocku, a później wydano go władzom pruskim. Za uchylanie się od służby wojskowej w armii pruskiej skazany został na dwa lata kompanii karnej w fortecy w Głogowie, skąd jednak po sześciu tygodniach został zwolniony i wrócił do domu.

Po krótkim pobycie w Oporowie udał się do Berlina, by na tamtejszym uniwersytecie studiować prawo oraz filozofię. Po ukończeniu nauki osiada w rodzinnym majątku zajmując się jego administrowaniem oraz sprawami publicznymi. Brał w tym czasie czynny udział w pracach Towarzystwa Rolniczego w Gostyniu, pisał również liczne artykuły do „Przewodnika Rolniczo-Przemysłowego” oraz wychodzącego w Lesznie „Przyjaciela Ludu”. 15.10.1843 Wojciech Morawski wziął ślub z Marią Grocholską, córką Mikołaja Grocholskiego właściciela Strzyżawki na Podolu. Małżeństwo to doczekało się czworga dzieci: Ignacego Mariana, Stanisława, Marii i Józefa. 13.10.1853 roku Maria Morawska, żona Wojciecha, zmarła na gruźlicę. Załamany i ciężko doświadczony przez los, Wojciech Morawski postanowił zostać księdzem. Zostawił swoje dzieci pod opieką teściów i wyjechał do Rzymu, gdzie w Collegium Romanum studiował teologię. Święcenia kapłańskie otrzymał 19.03.1858 roku, a mszę prymicyjną odprawił w rzymskim kościele Najświętszego Serca Jezusa. Pracę duszpasterską rozpoczął od Kamieńca Podolskiego, gdzie oprócz obowiązków wikariusza, dodatkowo jeszcze opiekował się osadzonymi w tamtejszym więzieniu kryminalnym. Ksiądz Fijałkowski, ówczesny biskup Kamieńca, widząc jego gorliwość i poświęcenie mianował go kanonikiem honorowym. Ksiądz Wojciech Morawski przyjął tę godność w pokorze, ale odznak jej nigdy nie nosił. W 1862 roku Wojciech Morawski przeniósł się do Warszawy, gdzie bardzo ofiarnie pracował wśród więźniów politycznych zamkniętych w Cytadeli, opiekując się także tymi, których skazano na Sybir. Wygłaszał również rekolekcje w warszawskich kościołach. Ta postawa księdza Morawskiego nie uszła uwadze władz carskich. Uznany za wroga Rosji, pod koniec 1865 roku został zmuszony do wyjazdu z Królestwa Polskiego żegnany przez księcia Czerkaskiego słowami: „My tu takich księży nie potrzebujemy”. Z wielkim żalem ksiądz Morawski podporządkował się temu rozkazowi i powrócił w swoje rodzinne strony, do Oporowa. Został rezydentem przy miejscowej parafii oraz w imieniu swoich dzieci administrował rodzinnym majątkiem. Również i tutaj dał się poznać z jak najlepszej strony. Pomagał wszystkim potrzebującym, troszczył się o oporowski kościół. W sąsiednim Oporówku utrzymywał siostry ze Zgromadzenia Służebniczek Boga Rodziny, których zadaniem było prowadzenie ochronki oraz opieka nad chorymi. Z biegiem czasu siły go jednak coraz bardziej opuszczały. Zapadł również na śmiertelną chorobę, która dodatkowo wyniszczała jego organizm. Do końca swoich dni był jednak świadomy tego, co się z nim dzieje. Zmarł 26.08.1875 roku w dworze oporowskim, otoczony najbliższą rodziną.

Pogrzeb Wojciecha Morawskiego odbył się 31.08.1875 roku na cmentarzu przykościelnym w Oporowie. W uroczystościach pogrzebowych udział wzięło 30 kapłanów oraz wielu ziemian z bliższej i dalszej okolicy. Mszę celebrował ksiądz E. Likowski, natomiast mowę pogrzebową na cześć zmarłego wygłosił miejscowy proboszcz, Władysław Woliński. Przy grobie głos zabrał syn zmarłego Wojciecha, zakonnik z Towarzystwa Jezusowego - Marian Morawski ze Starej Wsi. Wojciech Morawski pozostawił po sobie wspomnienie wielkiego patrioty oraz osoby, która z miłością służyła Bogu i ludziom, zachowując przy tym wielką pokorę i pogodę ducha.


Powyższy tekst ukazał się w listopadowym (2008) wydaniu gazety Życie Gminy Krzemieniewo.
---------------------------------------------

INFORMACJE NA TEMAT ŚMIERCI KSIĘDZA WOJCIECHA MORAWSKIEGO W ÓWCZESNEJ PRASIE:

„KURYER POZNAŃSKI”, nr 196, 27.08.1875.



„KURYER POZNAŃSKI”, nr 197, 27.08.1875.

Smutna nas doszła wczoraj wiadomość. Ks. Wojciech Morawski umarł w Oporowie po ciężkiej czternastomiesięcznej chorobie, która już od lat kilku podkopywała jego organizm i powstrzymywała jego czynność niestrudzoną i jego nieograniczoną gorliwość. Dziecko naszej Wielkopolski, ks. Wojciech Morawski należał do najszlachetniejszych jej synów. Potomek zacnej rodziny, z domu rodzicielskiego wyniósł grunt wiary, zasady cnót i skłonności do wszystkiego, co wzniosłe. Znakomicie wykształcony nigdy w pychę nie urósł, krajowi służył na wszystkich polach, a czynność jego przed lat trzydziestu silnie się czuć dawała i w życiu publicznem i w piśmiennictwie. Blisko trzydzieści lat temu ożenił się na Podolu z Maryą Grocholską, która wcześnie umarła i zostawiła mu czworo dzieci. Po śmierci żony gorąca chęć służenia bliźnim więcej jeszcze niźli inne pobudki, kazała mu świat opuścić i wejść w stan duchowny. Nauki teologiczne odbył w Rzymie i tam w roku 1858 wyświęcony został. Odtąd życie jego przedstawiało ciągłe zaparcie się siebie. Jako ksiądz osiadł w Warszawie i tam w roku 1863 dał dowody najgorętszej miłości bliźniego, oddając o każdej porze posługę duchowną więźniom zamkniętym w cytadeli. W końcu kazano mu warszawę opuścić. Wrócił wtedy w rodzinne strony i tu pracował, ile mu sił starczyło. O dwie i trzy mile przysyłano po niego do chorych a on nigdy nie odmawiał. Już mocno cierpiący zrywał się jeszcze do służby Kościoła. Ileż to dobrego i przykładem swoim i radą i nauką uczynił! Wszystko, co się odnosiło do Kościoła i do Ojczyzny, zajmowało go jak najsilniej aż do ostatniej niemal chwili. Smucił się, bolał a jednak ufał do końca. Na trzy dni przed śmiercią otrzymał błogosławieństwo Ojca św., które go bardzo ucieszyło. Skończył na ręku sędziwej matki swojej, tej czcigodnej matrony, która tyle dzieci swoich przeżyła, na ręku szanownej ciotki swojej i na ręku trzech sióstr. Kiedy indziej opowiemy ten piękny żywot, teraz chcieliśmy tylko kilka słów żalu i uznania temu pobożnemu i zacnemu nieboszczykowi poświęcić, aby uczcić jego pamięć i dać dowód współczucia ciężko strapionej rodzinie. Pogrzeb ś. p. Wojciecha Morawskiego odbędzie się w przyszły wtorek w Oporowie. Lud okoliczny, dla którego tyle czynił, zbierze się pewnie bardzo licznie ku oddaniu mu ostatniej posługi i połączy się w modlitwie z duchowieństwem, z krewnymi, przyjaciółmi i współobywatelami, co na ten smutny obrzęd ze wszystkich stron pospieszą.


„KURYER POZNAŃSKI”, nr 202, 03.09.1875.

Pogrzeb ś. p. Wojciecha Morawskiego odbył się w Oporowie poważnie, rozrzewniająco i przy wielkim udziale osób ze wszystkich stanów. W poniedziałek późno wieczór przeprowadzono ciało ze dworu w Oporowie do kościoła. Dwudziestu kilku księży i bardzo wielu krewnych i przyjaciół zebrało się na eksportacyą. Widok tylu świec zapalonych był uderzający. We wtorek zjazd z bliższych i dalszych okolic i mnogość ludu dały wymowne świadectwo zasługom zmarłego kapłana. Księży zebrało się jeszcze więcej. Kościół i cmentarz były zapełnione. Przy trumnie na poduszce leżał krzyż Virtuti Militari, który sobie nieboszczyk walecznością w r. 1831 zdobył. Piękną mowę pogrzebową, pełną uczucia i myśli poważnych, oddanych jędrnie, powiedział proboszcz miejscowy ks. Woliński. Rozrzewnienie już i tak wielkie wzrosło jeszcze gdy wspomniał, że mu przyjdzie niebawem parafię opuścić. Pochowano ś. p. księdza Morawskiego na cmentarzu przy kościele, gdzie spoczywają zacny jego ojciec ś. p. pan referendarz Morawski, jenerał Morawski, państwo Łuszczewscy, których ubodzy Poznania dotąd pamiętają, pani wojewodzina Ostrowska, O. Binek i tyle innych osób. Wszyscy obecni starali się pokazać cześć swoją sędziwej matce zmarłego i jej siostrze, dwom matronom z innych czasów, od których można się było nauczyć, jak się po bożemu i z powagą boleść znosi.


„KURYER POZNAŃSKI”, nr 203, 04.09.1875.

Pozwólcie mi opisać wam pod świeżem onych wrażeniem żałobne uroczystości, które w dniu dzisiejszym i wczorajszym tak liczny zastęp duchownych, ludu i obywatelstwa, zebrały wokoło trumny ś. p. ks. Wojciecha Morawskiego. Tak cześć dla cnót zmarłego, jak współczucie dla jego sędziwej matki dały pochop do liczniejszego jak kiedykolwiek pogrzebowego zajazdu, utrudnionego obecnemi stosunkami, zwłaszcza dla duchowieństwa, które nie bacząc na niebezpieczeństwo gromadnie pospieszyło oddać ostatnią posługę zmarłemu. Już w dzień exportacyi przeszło dwudziestu kapłanów poprzedzało trumnę, wśród których widzieliśmy Mgra Spiske z Wrocławia, długoletniego przyjaciela zmarłego. Pochód wyruszył nad wieczorem, pod ślicznemi, staremi drzewami ogrodu oddzielającego jedynie dwór Oporowski od kościoła. Na barkach przywiązanych i stroskanych włościan, przestąpił nieboszczyk po raz ostatni progi tego skromnego domu, który rzeczywiście przerósł i przetrwał piętrzące się naokoło pałace i zamki, i z którego tyle dobrego rozeszło się na całą Polską ziemię. Nie wspominam już o wpływach na obcych, którzy się przy tem serdecznem ognisku ogrzać przybywali, już samo grono wychowanych tu dziatek wyrosło na służbę Boga i bliźnich. Ztąd wyszedł ks. Wojciech, ten prawdziwy apostoł, już w świecie i zanim duchowną przyjął szatę, stąd jedna siostra poszła służyć ubogim w zastępie córek Śgo Wincentego, druga kształcić z niezrównanem poświęceniem młode pokolenie dziewcząt polskich, trzecia założyć wespół z małżonkiem ś. p. Stanisławem Chłapowskim, ó1) dom Czerwonowiejski, który przez tak długie lata był także ogniskiem wiary i cnót obywatelskich, żeby tylko przypomnieć tych, których ściany grobu lub mury klasztoru ubezpieczają od ludzkich pochwał. Ruszył orszak żałobny, wśród cichego płaczu ludu, przy wspaniałym śpiewie psalmów, których znaczenie zdawało nam się być więcej jak kiedykolwiek uwydatnionem: exultabunt ossa humiliata, słowa te poważnie brzmiały wśród ciszy prześlicznego jesiennego zmroku, i każdy, wspominając na przedziwną nieboszczyka pokorę, krzepił się nadzieją, że i jego Bóg wywyższył, dając mu wieniec zwycięzki, po trudach i zapasach ziemskiej pielgrzymki. I w kościele tak pięknie staraniem zmarłego odnowionym wszystko tchnęło raczej myślą zmartwychwstania, jak ziemskim smutkiem, katafalk nawet nie cały kirem był okryty, kwiaty przesłaniały żałobne kobierce, rzęsiste oświecenie rozjaśniało cienie nocy. Towarzysz broni zmarłego, hr. Marceli Żółtowski złożył przy trumnie krzyż virtuti militari, jaki mu przypadło nosić tak w czasie exportacyi jak i nazajutrz. Dzień pogrzebu zgromadził jeszcze liczniejsze grono duchownych i obywateli. Rodzina prawie bez wyjątku stanęła w około trumny tego, który był jej głową. Po odśpiewaniu trzech nokturnów, znamienity kapłan świeżo z więzienia wypuszczony odprawił solenną Mszą św., po której pasterz i przyjaciel zmarłego wstąpił na ambonę i skreślił z nieporównanym uczuciem piękny żywot nieboszczyka. Wspaniała ta mowa doczeka się zapewne osobnego odbicia, dziś zaledwie kilka rzucę z niej rysów. Szanowny mówca zaczął od rzewnego zwrotu do ks. prałata Koźmiana, któremu przypadł obowiązek przemówienia nad otwartym grobem tyloletniego przyjaciela, a który tylko cichemi modły z samotnej celi łączyć się dziś może z żałobną uroczystością. Dalek rozwinął pasmo żywota nieboszczyka, który tak różnemi kolejami wciąż prostą drogą zmierzał do celu, czy jako żołnierz, czy jako obywatel, czy nareszcie jako kapłan gorliwy i misyonarz. To świeckie apostołowanie ś. p. ks. Wojciecha, zanim duchowny obrał zawód, pięknie podniósł mówca, zwłaszcza gdy dotknął lat uniwersyteckich i tej walki pychy rozumu filozofią Hegla podniecanej, z wiarą serc polskich; wiara zwyciężyła na podstawie pokory. Cały ten ustęp był prześliczny; równie pięknie Szanowny mówca wspomniał o znaczeniu tradycyi rodzinnych, o patryotyzmie kapłańskim, o udziale, jaki ś. p. ks. Wojciech wziął w sprowadzeniu do Księstwa Jezuitów, „tych misyonarzy, którzy nie tylko lud nasz, ale nas kapłanów do obecnego ucisku usposobili i podnieśli”. Szanowny mówca umiał w tym bogatym żywocie zebrać najwydatniejsze rysy, przytoczyć najpiękniejsze fakta, zwłaszcza z owych lat spędzonych w Warszawie, na usłudze więźniów cytadeli i wysłanych na Sybir. I tam na lodach sybirskich łza popłynie za tym prawdziwym apostołem, który z taką miłością i poświęceniem uganiał się za duszami, pocieszał, krzepił nieszczęśliwych. Mówca zakończył rzewnym obrazem tej ośmdziesięciopięcioletniej matrony, błogosławiącej umierającemu synowi na drogę wieczności. Ogólne rozrzewnienie i podniesienie ducha panowało w kościele, malowało się na wszystkich twarzach. Te wezbrane uczucia wylały się obfitemi łzami, gdy przyszło drogie zwłoki na miejsce wiecznego odnieść spoczynku, i w miejsce rodziny, kwapiącej się podnieść na swe barki drogi ciężar, duchowni jego bracia sami podjęli trumnę z katafalku i otoczyli ją ścieśnionym szeregiem. Zastęp ten składał się prawie wyłącznie z czcigodnych wyznawców Chrystusowych, którzy zaszczytne oddali świadectwo nieustraszonej swej wierności Kościołowi świętemu. Jedni co dopiero opuścili progi więzienne, drugim wygnanie lada moment zagraża. Patrząc na ten przeciągający pochód kapłanów, towarzyszących do grobu spoczywającemu już w Panu bratu, miałeś przed oczyma niejako uosobione dzieje prześladowania we wszystkich onego odcieniach i przebiegu. Dopiero za tą duchowną rodziną postępowali krewni, znajomi, poddani, Siostry Miłosierdzia, Służebniczki Najśw. Panny. Nad grobem przemówił w krótkich i rzewnych słowach syn nieboszczyka, dziękując wszystkim, którzy się tak licznie zebrali ku oddaniu ostatniej posługi ojcu, i wskazując na jego przykład, iż wszystko przez całe życie czynił w duchu wiary i w świetle wiary oglądał. Ogólne wzruszenie przerwał hymn nadziei, którą Kościół nad grobem swych dzieci ku Maryi zwraca. Zabrzmiało Salve Regina i tłum powoli rozchodzić się zaczął. Atoli jedno więcej w owym dniu czekało zgromadzonych wzruszenie. Ks. Woliński, proboszcz oporowski odebrał rozkaz opuszczenia Księstwa w przeciągu trzech dni, i oto zaledwie pochował przyjaciela, przyszło mu żegnać się z parafią. Wstąpiwszy tedy na ambonę, ogłosił swym owieczkom cios, jaki na nie spadł, i zarazem udzielił wskazówki, jak im w osieroceniu postępować wypada. Wiadomość ta padła gromem na lud zebrany, podniósł się taki jęk, że się zdawało rzeczywiście, iż niebiosa przebije i wyprosi zmiłowanie. Głos zacnego pasterza zaledwie mógł górować nad tym rzewnym lamentem, nad tą skargą, wyrywającą się z duszy. Warunki tego rozłączenia parafian z swym pasterzem, tak często powtarzającego się obecnie u nas, w Oporowie tem są boleśniejsze, że nigdzie może lud tak serdecznie nie umiłował swego proboszcza, nigdzie tak dobrze swego sieroctwa nie zrozumie, do tego stopnia ośmioletnia praca zacnego kapłana rozwinęła, podniosła dusze powierzone jego pieczy. Zestrzeliły się tak tedy w Oporowie przez te dni ostatnie prywatne i publiczne klęski, szerokie niepowetowane zostawiając po sobie próżnie. Ale bo tu lepiej, niż gdziekolwiek znaczenie krzyża jest pojętem i wiemy, w jaki sposób niesionym on będzie tak przez osieroconą rodzinę, jak przez osieroconą parafię.


___________________________

GROBOWIEC MORAWSKICH NA CMENTARZU W OPOROWIE



TABLICA INSKRYPCYJNA WOJCIECHA MORAWSKIEGO


KSIĄDZ WOJCIECH
MORAWSKI
ur. 26. IX 1810
+ 26. VII 1875
---------------------
BŁOGOSŁAWIENI
KTÓRZY ŁAKNĄ I PRAGNĄ
SPRAWIEDLIWOŚCI
ALBOWIEM ONI BĘDĄ
NASYCENI
mat.V.

------------------------------------------
Uwaga:

Na tablicy inskrypcyjnej Wojciecha Morawskiego wyryty został zły miesiąc jego śmierci. Jest VII, a powinien być VIII.


___________________________
JK 3.01.2009


WARTO ZOBACZYĆ
Dwór Drobnin

Kościół Pawłowice

Dwór Oporowo

Kościół Drobnin

Pałac Pawłowice

Kościół Oporowo

Pałac Garzyn

Dwór Lubonia

Pałac Górzno
Wygenerowano w sekund: 0.01 6,173,251 Unikalnych wizyt