Listopada 22 2024 02:32:27
Nawigacja
· Strona główna
· FAQ
· Kontakt
· Galeria zdjęć
· Szukaj
NASZA HISTORIA
· Symbole gminy
· Miejscowości
· Sławne rody
· Szkoły
· Biogramy
· Powstańcy Wielkopolscy
· II wojna światowa
· Kroniki
· Kościoły
· Cmentarze
· Dwory i pałace
· Utwory literackie
· Źródła historyczne
· Z prasy
· Opracowania
· Dla genealogów
· Czas, czy ludzie?
· Nadesłane
· Z domowego albumu
· Ciekawostki
· Kalendarium
· Słowniczek
ZAJRZYJ NA


Obszerne fragmenty opisu bitwy pod Somo-Sierrą według Andrzeja Niegolewskiego


Obszerne wyciągi z opisu bitwy pod Somo-Sierrą wydanego w 1854 roku przez Andrzeja Niegolewskiego zamieszczone w „Przeglądzie Poznańskim” [przypis LD do wspomnienia pośmiertnego PUŁKOWNIK ANDRZEJ NIEGOLEWSKI (1857) skreślonego przez ks. Jana Koźmiana]

Somo-Sierra przez Andrzeja Niegolewskiego.
Poznań, u Kamieńskiego. 1854. str. 53.

Niema bardziej zajmujących opisów pamiętnych zdarzeń, jak opisy przez naocznych świadków kreślone. Może im brakować na sztuce, na biegłości, ale z nich tryska życie, jaśnieje koloryt, jakich ani przejąć ani naśladować niepodobna.

To życie, ten koloryt uderzają w opisie bitwy pod Somo-Sierra przez pułkownika Niegolewskiego, na żądanie jednego z towarzyszów broni pamiętniki swoje spisującego, nakreślonym.

Zdobycie wąwozu Somo-Sierra w r. 1808 należy do najświetniejszych i najszczęśliwszych, do najzaszczytniejszych dla oręża polskiego czynów wojennych. Szwadron trzeci cbevau-leger’ów polskich zdobył tam sobie niepożytą chwałę.

Pułkownik Niegolewski służył w trzecim szwadronie, był w szarży i chlubne w niej rany otrzymał; jego świadectwo na największe uszanowanie zasługuje.

Krótki opis w kształcie listu zaczyna się od chwili przybycia pod góry, wilią bitwy.

O poranku bitwy tak piszący wspomina:
„Rano, bardzo rano 30. listopada, kiedy jeszcze wszyscy oficerowie niebyli powstawali, ujrzałem cesarza konno nadjeżdżającego. Pojechał w niejakiem oddaleniu na reconnaissance naprzód ku górom. Powróciwszy zsiadł z konia i usiadł na stołku przy ogniu, któren pod drzewem zapalono. Powiadano mi że wtenczas jeden z naszych chevau-legerów przedzierał się w pośród orszaku cesarskiego do ognia, by sobie fajeczkę zapalić, od czego w bliskości stojący jenerałowie go wstrzymywali. Cesarz widząc to miał powiedzieć: laissez le faire. Chevau-leger fajeczkę zapalił. Jeden z obecnych oficerów miał mu za to kazać cesarzowi podziękować, na co chevau-leger powiedział: co ja tu mu mam dziękować, ja mu tam (wskazując na góry) podziękuję."

Pułkownik Niegolewski opowiada dalej:
„Czy cesarz teraz już powziął myśl zdobycia wąwozu naszym szwadronem, niewiem, dość że na dany rozkaz szwadron nasz udał się pod same góry i stanął w kolumnach plutonowych na gościńcu, w bliskości przekopu przez Hiszpanów na nim zrobionego. Dla mgły gęstej która na krok niczego niepozwoliła rozpoznać, stanęliśmy prawie przed samemi bateryami hiszpańskiemi. które nas też kartaczami przywitały. Nie mogąc jednak Hiszpanie nas rozpoznać, nikogo z naszych nie ranili."

Wysłany na patrol z plutonem porucznik Niegolewski dotarł do wioski zajętej przez Hiszpanów i przywiózł żołnierza Hiszpana śmiało ujętego przez podoficera Ponińskiego.

Szarża tak jest opisana:

„Wąwóz był podług pojęć ludzkich niedobyty. Pominąwszy bowiem jego cieśninę między wysokościami skalistemi pod górą prowadzącą, pominąwszy te nietylko po lewej i prawej jego stronie ale i na samym jego szczycie piechotą był najeżony, był wąwóz ten kręty cztery razy (nie trzy jak ty mniemasz) łamany a w każdem tem zagięciu czterema armatami uzbrojony, tak że nietylko na szczycie i po obu stronach najeżona piechota ale w ogóle szesnaście armat piętrami ustawione, paszcze swe na nas rozdziawiwszy przystępu do niego broniły i wszystko też co się na gościńcu pokazało, zmiatały.

Co tutaj zresztą przed wąwozem w czasie mej niebytności zaszło, nie wiem i dla tego o tern co mnie tylko z opowiadań doszło, nie wspominam. Nie mogę jednak tego przepomnieć, co mi później opowiadano, że w czasie tym kawalerya francuzka o zdobycie wąwozu się miała kusić, lecz tylko kusić, gdyż rzęsisty grad kuł armatnich który z góry ich ledwie co atak rozpoczynających przywitał, miał im być oraz hasłem do odwrotu. Powtarzam przecież że niewidziawszy tego, prawdziwości faktu nie zaręczam. Zupełnie bez przyczyny jednakowoż wieść ta być nie mogła, kiedy i Górecki w swym znanym wierszu o tem wspomina.

Co się zaś tyczy piechoty francuzkiej to ta miała być początkowo do wzięcia wąwozu przeznaczona. Grad przecież kuł z góry spadający, który wszystko co się na gościńcu znajdowało zmiatał, musiał przecież wkrótce cesarza przekonać że piechotą wąwozu nie zdobędzie. Morderczy ten z gór ciskany ogień nietylko niepozwolil piechocie francuzkiej kusić się o zdobycie wąwozu ale nawet wstrzymał ją od zrównania faszynami wyżej wzmiankowanego przekopu na gościńcu. Jak się bowiem później szarżując przekonałem, przekop dostatecznie nie był zarównany i tylko przeskoczony być musiał: szczęściem że niebył zbyt szeroki. Kto wie bowiem czyby szarża mogła się była udać, gdyby Hiszpanie przekop szerszy byli zrobili.

Tak jak niewiem co zaszło przed wąwozem w czasie mego reconnaissansu, tak też niewiem co się działo u mego szwadronu od mego powrotu aż do samej szarży. Oddawszy bowiem Hiszpana Dziewanowskiemu, poszedłem cokolwiek w bok szwadronu aby konia czemprędzej rozkulbaczyć i popręg poprawić. Kilku żołnierzy którzy co dopiero z patrolu zemną wrócili, mając już to również mniej więcej coś do naprawienia, już też by mi być pomocnymi, udało się za mną. Tu nadmienić muszę że porucznik Krzyżanowski przyjechał do mnie kiedym był konia rozkulbaczył, winszując mi szczęśliwego wypadku reconnaissansu i mówi do mnie: widzisz, cesarz przyjechał, zaraz się wykaże albo pójdziemy naprzód albo cesarz nakaże odwrót, i wrócił do szwadronu. W tem ledwo com konia okulbaczył i popręg poprawił, już spostrzegłem szwadron pod górę kolumną marszową czwórkami pod dowództwem szefa szwadronu Koziedulskiego gościńcem pędzący. W jaki przeto sposób rozkaz szwadronowi do ataku był dany, mianowicie czy cesarz sam jak mówisz przywołał Koziedulskiego i pokazując mu armaty do niego rzekł: „allez avec votre escadron et prenez moi ses canons" niewiem. Co się tyczy mej osoby, to jak już nadmieniłem, żadnego rozkazu niesłyszałem. Widząc przecież szwadron mój pędzący pod górę, czemprędzej wsiadłem na konia i z żołnierzami którzy się na bok ze mną byli udali pospieszyłem by jak najprędzej złączyć się z szwadronem, zwłaszcza że jeszcze nie miałem czasu plutonu mego odebrać. Szwadron dogoniłem kiedy już był wpadł do wąwozu i już był zabrał pierwsze piętro armat i pędził dalej bez najmniejszego zatrzymania się i bez żadnego porządku wojennego, któren dla cieśniny nawet był niepodobnym. Wszyscy pędzili wśród ogromnego ognia tak kartaczowego z przodu jak z lewej i z prawej strony wąwozu i samego jego szczytu, z ręcznej broni przez piechotę na nas w tę cieśninę ciskanego, jeden drugiego przy odgłosie „vive l'empereur” wyprzedzając, by najprędzej na szczyt wąwozu się dostać i na nieprzyjaciela natrzyć. I tak lotem błyskawicy pędząc padł wprawdzie pierwszy, drugi za pierwszym, trzeci za drugim, ale następujący nie uważając na poległych i ciągle spadających kolegów, już każde z czterech piętr z jego „czterema armatami rąbiąc w pędzie kanonierów, jedno po drugiem zdobywał, nie pozwalając żadnej bateryi jak tylko raz wystrzelić. Które też „ledwie co były wystrzeliły, już były nasze. Piechota zaś sama na szczycie gór stojąca, atakiem naszym tak natarczywym przestraszona, uciekła. Tak w kilka minut przeszkoda prawie nie do zwyciężenia uchylona, droga cesarzowi i jego armii do Madrytu otwarta i utorowana."

Przytoczymy jeszcze co następuje:
„Dobrze sobie przypominam porucznika Rowickiepo, który już obok mnie pędząc wołał: „Niegolewski trzymaj mi konia bo mi się zbiegał, nie mogę go wstrzymać!" na co mu odkrzyknąłem: „puszczaj go." Już też młody ten oficer z nikim więcej nie mówił, bo zaraz potem ujrzałem go spadającego z konia. Był to drugi z moich kolegów, któregom zabitego widział. Między pierwszą a drugą bateryą widziałem leżącego Krzyżanowskiego, o którym wyżej wspomniałem. Porucznika Rudowskiego, któren równie zginął w czasie szarży, ani żywego ani poległego nie zoczyłem. Kapitana Dziewanowskiego, któren nogę miał od armatniej kuli zgruchotaną, jeszcze widziałem aż u trzeciego piętra po lewej stronie wąwozu. Kapitan Piotr Krasiński był rażony ciężką kontuzyą w piersi ale bez rany i żebra mu (jak mylnie powiadano) nie wyjęto. Kiedy został do ustąpienia z szeregów zniewolony, nie wiem.

Z wszystkich oficerów szwadronu, którzy tę szarżę czwartego piętra wykonali, ja jeden nie odniosłem na mem ciele żadnego szwanku, ale mój koń, mój mundur, ładownica, czapka, wszystko to ucierpiało od kul karabinowych świszczących na wszystkie strony. Jak po ustąpieniu szefa Koziedulskiego, tak i teraz lubo Dziewanowski leżał zwalony z konia, przecież resztki szwadronu nie zatrzymały się ale tym samym pędem zdobyły i czwartą bateryą. Za tą już otwierał się niejaki przestwór między górami. Na widok koło budynku zebranej piechoty hiszpańskiej w kupce, po lewej stronie gościńca, wstrzymałem konia w miejscu. Dotąd bowiem niezatrzymując się ni nieoglądając się wpadłem do wąwozu, pędziłem z okrzykiem en avant, vive l'empereur wśród gradu kuł. Postrzegłszy tu przy sobie kilku chevau-legerów a za sobą wachmistrza Sokołowskiepo na kulawym koniu, zawołałem: „gdzie nasi?" Sokołowski odparł: „poginęli!" Wielu legło istotnie, drudzy konie potracili, inni zostali w tyle, inni jeszcze pędząc z góry rozpierzchli się na prawo i na lewo, gdyż już, jak powiedziałem, był jaki taki przestwor między górami. Piechota hiszpańska z boku ciągle nas raziła, przy owej zaś bateryi czwartej po za nami stało jeszcze kilkunastu hiszpańskich kanonierów. Krzyknąłem: „Sokołowski, uderzmy na nich” i uderzyliśmy z tą garstką. Hiszpanie uciekli, a biedny Sokołowski powiększył swą śmiercią liczbę poległych w tym boju kolegów. Nie widziałem koło siebie i owych kilku chevau-legerów. Wtem koń krwią płużący padł podemną od strzału działowego: w oka mgnieniu kilku Hiszpanów uciekających nawróciło a dwóch z karabinów mi do głowy przyłożonych dało ognia. Kule atoli opieką nademną wszechmocnej Opatrzności ograniczały się na zadaniu mi tylko ran ciężkich. Rzadko komu tak z bliska śmierć zaglądała w oczy. Widziałem karabiny na głowie, słyszałem obadwa strzały, poczułem mdlenie, ale jednak rozumiałem Hiszpanów wołających a la dretsha a la dretsha, arriva arriva (na prawo na prawo, na góry na góry). W tej chwili dziewięć razy pchnięto mnie bagnetem, obrano z pieniędzy a konia zostawiono na mnie. Razy bagnetów ocknęły mnie w bólu i sprawiły żem się poczuł przy życiu i wrócił do zupełnej przytomności umysłu. Otoczony Hiszpanami, w obawie by mnie u nich los zwyczajny jeńców to jest śmierć w mękach nie spotkała, nawet odetchnąć nieśmiałem. Wkrótce słyszeć się dały coraz głośniej bębny i okrzyki en avant, vive l'empereur, i naraz ujrzałem naszych i clusseurów francuzkich."

Porucznika Niegolewskiego cesarz krzyżem legii na pobojowisku ozdobił.
„Wkrótce nadjechał cesarz i krzyżem legii honorowej mnie zaszczycił. Pierwszy to był krzyż, który się pułkowi naszemu był dostał. Ja najmłodszy oficer pierwszym go jako chevau-leger zdobył, a do tego zdobyłem go sobie w dzień moich imienin. Pierwszy to raz było, żem od ojca niedostał wiązarka na imieniny, ale za to dostałem go z rąk cesarza, za krew dla ojczyzny w dniu imienin przelaną i jeszcze płynącą. Bodaj kto inny mógł w dniu imienin piękniejszy wiązarek dostać. Jakież to uczucie serce młode unoszące."

I cesarz i wojsko fraucuzkie uczcili waleczność konnicy polskiej.
„Cudowna szarża nietylko cesarza samego zbudowała, ale wywarła swój czarodziejski wpływ na całe wojsko. Każden na widok każdego z naszych porwany entuzjazmem, przystępował do niego z uszanowaniem winszując mu waleczności Polaków. Niczem niezdawały się być starym grenadyerom gwardyi w porównaniu do naszej szarży okrzyczane cuda waleczności, których świadkami byli. Zdumieli starzy i dumni ci wojownicy spełniali na widok naszych przy danej sposobności kubki na cześć chevau-legerów. Nietylko pojedynczo z osobna naszym oddawano hołd, ale sam cesarz w bulletynie ogłosił, że Polacy wykonali „charge brillante, s'il en fut jamais." Od tego też to czasu pułk nasz na prawem skrzydle starej gwardyi stawał. Żałuję bardzo, że mi się wprzód niezdarzyło „wzmiankowanego bulletynu odczytać, gdyż niecbcąc w mej korrespondencyi do Thiersa o niczem wspominać, o czem się naocznie nieprzekonałem, musiałem go przemilczeć.

Nie na samym bulletynie cesarz się ograniczył: chcąc czynowi nadzwyczajnemu hołd odpowiedni oddać, kazał pułkowi naszemu 4. grudnia w szyku bojowym stanąć, dobyć szabel, zatrąbić un demi-ban i uchyliwszy kapelusz ogłosił pułk za najmężniejszy, salutując go słowami „honneur aux braves des braves."

Niemniej go uczcił nazajutrz korpus marszałka Victora, który widząc pułk nasz obok siebie przecbodzący, bez żadnego rozkazu się uszykował i trzy razy wykrzyknął „honneur aux braves."

Jeszcze jeden szczegół przywiedziemy. Porucznik Niegolewski leczył się i wyleczył w Madrycie.
„W czasie mej rekonwalescencyi, powiada, u markizy Villa Franca, wyszedłszy razu jednego na ulicę spostrzegam kogoś na moim koniu kasztanowatym jadącego; niemogąc jeźdźca poznać, gdyż jeszcze niemógłem głowy podnieść, wołam na niego: „stój, to mój koń!" na co jeździec: „zkąd to ma być twój koń, to koń po Niegolewskim." Ja mu na to zdziwiony: „to mój koń, przecież ja Niegolewski!" Jeździec niechce jednak wcale zważać, tylko odpowie: „przecież Niegolewski zginął.” Teraz mu się dopiero kazałem sobie przypatrzyć i poznaję w nim Ambrożego Skarżyńskiego, ówczesnego porucznika 1go szwadronu a późniejszego jenerała. On mnie też poznał i cieszył się niespodziewanej a szczęśliwej chwili że mógł mnie „żyjącemu konia oddać."

Opowiadanie pułkownika Niegolewskiego w całym się ciągu gorącem patryotycznem uczuciem odznacza. Wiadomo jest powszechnie, że kiedy Thiers w Historyi cesarstwa zmniejszył niesprawiedliwie zaszczyt Polaków pod Somo-Sierrą i rzecz całą przekręcił, pułkownik Niegolewski odezwał się do niego żądając sprostowania. Thiers sprostowanie przyobiecał.

____________________
Źródło:

„Przegląd Poznański – pismo sześciotygodniowe”, Tom XIX, 1854, Poznań, Nakładem Redakcyi
(rozdział „Wiadomości bieżące – Piśmiennictwo, str. 483-487 – bez skrótów)


____________________
Dla www.klasaa.net
wypisał: Leonard Dwornik


WARTO ZOBACZYĆ
Dwór Drobnin

Kościół Pawłowice

Dwór Oporowo

Kościół Drobnin

Pałac Pawłowice

Kościół Oporowo

Pałac Garzyn

Dwór Lubonia

Pałac Górzno
Wygenerowano w sekund: 0.00 6,925,410 Unikalnych wizyt