Stanisław Helsztyński
Garść luźnych uwag z „sierowni" A. Majchrzaka
Starego majstra Jędrosia widzę w tym roku w nietęgiej kondycji fizycznej: pokaszluje, stęka, chroni się przed niepogodą do swej szopy, rodzaju remizy na narzędzia, którą nazywa zresztą „sierownią", zwaną przez tutejszych także „rzazalnią" tj. rzezalnią, miejscem „rżnięcia" sieczki albo też i zielenizny w „lodzie" (lada — z niemieckiego). Przepadzisty, tęgi warsztat, parę garniturów stolarskich, jakieś koła, połamane kawałki starego żelastwa, cyrkle i ołówki — okno od podwórza: bidna ta cała „sierownią", a przecież stąd wychodzą na świat sławne Majchrzaka świątki. Tu też, nie gdzie indziej robiła zdjęcia w roku zeszłym ekspedycja filmowa Nowosielskiego i Babijczuka, łącząc rzeźbę filipinów gostyńskich, zbiory T. Skorupki z Kosowa w jedną krótkometrażową całość pt. „Z drewnianego klocka", która obiegła kina całej Polski i powędrowała za ocean do Polonii amerykańskiej.
— Cóż pan dobrego wystrugał zeszłej zimy — dopytuję pilnie poczciwego staruszka, który w czasie rozmowy nie przerywa pracy nad św. Joachimem; chce nim uzupełnić cykl kossowski. Okazuje się, że jesień i zima z r. 1936 na 1937 należała do bardzo wydajnych w pracy. Majster w pierwszej chwili nie zdaje sobie nawet sprawy z ogromu tego co dokonał, zapomina, że temu zrobił to, tamtemu owo. Zinwentaryzować wszystkiego niesposób. Właśnie oglądałem w przejeździe przez Poznań u ks. radcy Sobkowskiego, emeryta, proboszcza starogostyńskiego, model kościoła i cmentarza w St. Gostyniu. Majchrzak uśmiecha się lekceważąco: to nie święty, nie rzeźba, nie zalicza tego do dorobku. Prawdę mówiąc, jakaś sława czy rozgłos jest mu zupełnie obojętny. Rzeźb nie podpisywał nigdy i nie podpisuje. Nie odczuwa żadnego pragnienia, żeby oglądać zrobione dawniej figury. Miałem nieraz okazję obserwowania zupełnej jego obojętności wobec swoich „wyrobów". Raz tylko ożywił się podczas majstrowania proponując: „Czy nie mógłby pan posłać parę fotografii i napisać o nich do „Przewodnika Katolickiego"?
Zaznaczyła się w tej prośbie Majchrzaka jego łączność i tematyczna zależność od tygodnika, który od dziesiątków lat jest jego niedzielną strawą duchową. Nie przemówiły mu nigdy do przekonania wzmianki w innych pismach, nie okazał ciekawości, żeby je przeczytać. W wypadku „Przewodnika" sam poddał myśl do napisania artykułu. Wyobrażam sobie, że nielada sensacją i radością byłoby dla niego widzieć swe świątki właśnie w tym „swoim" organie. Źródłem wzorów jest też dla Majchrzaka wielka ilustrowana „Historia narodu polskiego", zdaje się pióra Baczyńskiego, którą kiedyś oglądałem w jego mieszkaniu.
Ale to nie najważniejsze rzeczy, jeśli idzie o genezę jego wystrugiwania figur z drzewa. Właśnie w tegorocznych pogwarkach dowiedziałem się coś niecoś o jego przodkach. Okazuje się, że ojciec był stelmachem; temu też zawodowi poświęcał się jego dziadek. Dalszych przodków nie pamięta: w każdym razie trzy pokolenia pracujące w tym samym rzemiośle. Ciekawą historię opowiedział mi Majchrzak w związku z dziadkiem. Był stelmachem dworskim, zdaje się w Karchowie koło Krzemieniewa: w r. 1848, po wybuchu powstania, zmusił go dziedzic do pójścia w szeregi powstańców. Majchrzak nie miał do wojaczki ochoty i przy pierwszej sposobności zbiegł z obozu ćwiczeń, podobno ze Śremu. W następstwie tego prześladował go dwór: przestępca ukrywał się, uciekał przed panem i włodarzami. Zimą tułał się po stodołach i stogach, aż pewnej nocy ukrył się w starej dzwonnicy na cmentarzu koło dawnego, drewnianego kościoła w Siemowie i tam zamarzł na śmierć. Przed dwoma laty robiliśmy tablicę pamiątkową dwóch innych kosynierów z r. 1848: Majchrzak ani pisnął o dziadku. Dopiero teraz odtajał: do wyznań i wylewności uczuć nie jest skory. Choć jowialny i przy sposobności bardzo dowcipny, nie jest z za¬sady rozmowny, rączej skryty i niedostępny. Biada narzucać mu się lub sprzeciwiać z swoim zdaniem w czasie „roboty": potrafi się wtedy oburzyć, milczeć cały dzień lub mamrotać niezrozumiałe, pełne zniecierpliwienia zdania.
Cechą, która łączy Majchrzaka z ogółem artystów, nie myślących zazwyczaj kategoriami ekonomicznymi, jest też jego oziębłość i abnegacja w sprawach majątkowych. Miał średnie gospodarstwo, 18 morgów: po latach 20 zostało mu ich 6. Musiał spłacać dzieci z pierwszej żony, gdy brał drugą, to prawda. Ale pozbywał się gruntu bez większego żalu: do dziś nie lubi iść pracować w polu, żniwować, kosić, nigdy nie uważał się za rolnika. W najgorętsze lato, gdy wieś i pola rozbrzmiewają kosami, woli zamknąć się w „sierowni" i — strugać. Nie będzie to zawsze rzeźba, przeciw¬nie, zwykle narzędzie, ciesiołka, stolarka i robota stelmacha: jest na okolicę zawołanym dostarczycielem sprzętu dla gospodarzy.
Rzeźbę w większej ilości wykonuje od 4 lat, odkąd znalazły się zamówienia. Poprzednio rzeźbił raczej ukradkiem, dla siebie, do swoich izb, do ogródka i na podarki do kościoła. Pod tym względem miał zawsze szeroką rękę i nieproszony, bez zapłaty, obdarzał parafialny kościółek w Świerczynie szeregiem statui, szczególnie pięknym feretronem. Pomysły brał z głowy, uzależniał je od okoliczności, obracał się oczywiście w kręgu świętych Pańskich.
Przy nich też do dzisiaj pozostał. Zimy ubiegłej wykonał właśnie 12 apostołów i Chrystusa zmartwychwstałego oraz 14 figur do wnętrza domu Franciszka Skorupki w Kosowie t. zw. „Pochód świętych Patronów zmarłych przodków rodziny Klupsiów i Skorupków". Biorąc w rachubę wykonaną część pierwszą tego zbioru jest to najciekawsze i najbogatsze dzieło naszego snycerza.
Ponieważ seria prac kosowskich dobiegła końca, postanowił Majchrzak wykonać ostatni etap swojej działalności twórczej tj. pomalować opracowywany od 3 lat zbiór. Miałem okazję śledzić go przy tej robocie przez szereg dni, podziwiać jego pomysłowość, dobry smak w doborze barw, cierpliwość i pracowitość, ale i bogaty jeszcze zasób sił fizycznych przejawiany przy tej pracy. Na fryzach chaty Skorupki, w t. zw. „ładnej izbie" zajarzyli i zapłonęli tęczowymi farbami świątkowie wystrugani z drzewa topolowego: „pochód" nabrał istotnie życia, koloru i realniejszego sensu. Majstersztyk w swym rodzaju dała skrzynia wielkopolska pomalowana subtelnie, pastelowo, w desenie i figury na wieku, nałożona grubo farbami na płaskorzeźbie od ściany licowej.
Z żalem opuszczałem „sierownię": nie mogłem zobaczyć reszty rzeźb, które cierpliwe, w hieratycznych swych ruchach, rozmodlone, pielgrzymujące lub trwające w zachwyceniu czekały właśnie na ostatni dotyk ręki majstra, a właściwie na dotyk jego pędzla, przedłużającego im przez pokost i farbę żywot — o sto chyba lat.
Kosowo n/Obrą, 8. 7. 37.
_____________________
Źródło:
"Kronika Gostyńska" Czasopismo Regjonalne, Seria VIII, Nr 10,
Gostyń, dnia 1 października 1937 r. (str. 149-152).
|