Życiorys wpisany w brylewski pejzaż.
Wiosna w Brylewie pełna jest pachnących bzów i kwitnących sadów. Wycieczka w te strony może dać wiele radości i zadowolenia. Przyjechałam tu wprawdzie w konkretnej sprawie, ale urokowi okolicy nie mogłam się oprzeć. I może właśnie dzięki temu łatwiej było mi zrozumieć, że czyjś życiorys tak nierozerwalnie związany jest z tą wsią, z połaciami zielonych łąk, z przyrodą.
Antoni Konieczny zna tę okolicę jak nikt inny. Urodził się w pobliskiej Luboni, a w Brylewie pracuje i mieszka od 1938 r. Umie o swojej wsi opowiadać, a najchętniej właśnie o kolejnych porach roku, o drzewach, które pamiętają lata trzydzieste, o ziołach, jakie można znaleźć na brylewskich łąkach, o zwierzętach.
- Bo musi pani wiedzieć, że owczarz to ktoś taki, co kocha przyrodę; kocha i rozumie.
Owczarz – to słowo zabrzmiało dumnie w ustach pana Antoniego. I duma ta nie jest bezpodstawna, gdyż znając choć cząstkę historii tego zawodu można by nie tylko z dumą, ale i z zazdrością o nim opowiadać. Niełatwo było być owczarzem w latach trzydziestych, niełatwo było dostać się choćby na pomocnika do stajni. Owczarz to wówczas ktoś więcej niż włodarz, to człowiek który znał tajniki przyrody, który miał olbrzymią wiedzę praktyczną, który potrafił pomóc, leczyć, radzić. To był ktoś niezależny. Wydarzeniem więc było przyjęcie chłopaka na owczarskiego „terminatora”; wydarzeniem i zaszczytem.
Antoni Konieczny pasał już owce jako mały chłopiec w Luboni i kiedy przybył do Brylewa zaproponowano mu pracę przy stadzie. Przyjął. I odtąd zaczęła się ta przygoda z przyrodą. Dzień po dniu poznawał tajemnice owczarni, co dzień stawał się bogatszy w tajniki zawodowej wiedzy, z roku na rok rosła jego pozycja owczarza. I kiedy dziś mówi się o nim mistrz-owczarz, ma to określenie głęboki sens praktyczny.
Rozłożyste łąki, widok owczarza otoczonego setkami owiec, biegający wokół stada pies – to obraz który na stałe zapisał się w brylewskim krajobrazie. Od lat widzi się tu Antoniego Koniecznego. Zmieniają się pola, zmieniają pilnujące stado psy, zmieniają owce, tylko pan Antoni ten sam, może trochę bardziej pochylony, spracowany, ale jednak ten. Nie może odpocząć na wypasie, usiąść na chwilę, bo wszystkie owce położyłyby się obok niego. Nauczyły się robić to co pasterz. Trzeba więc chodzić między nimi; chodzić i obserwować.
- Ja wiem, która z nich jest np. nieporządna, która leniwa, która jest złą matką, znam z tego tysiąca każdą sztukę, wiem jak z nimi postępować, wiem której pomóc, a na którą krzyknąć. I one mnie słuchają ...
Jest ich w stadzie ponad 2 tysiące. Wszystkie gatunku merynosa. Jak opowiada pan Antoni historia stada sięga połowy XIX w., ale najdramatyczniejsze chwile przeżyło ono w okresie działań wojennych w 1945 r. Niemieccy obszarnicy wywieźli najlepsze sztuki zarodowe, a panu Koniecznemu udało się schować w stodole około 40. Był to materiał zarodowy na wagę złota. Najlepsza w gatunku wełna merynosa poszukiwana była na rynkach nie tylko w kraju. Jedna matka dawała około 5 kg wełny, a tryk nawet do 10 kg. Zadanie numer jeden było odbudować stado, rozszerzyć, hodować dla potrzeb wielu owczarni w kraju. Antoni Konieczny został po wojnie z dwoma tylko pomocnikami. Kiedy majątek przejęła spółdzielnia „Społem” i nastawiła się na produkcję ogrodniczą i szkółkarską losy merynosowego stada zostały w rękach tej trójki. Zdawali oni sobie sprawę z wagi tego zadania, ale jak dziś mówią głównym powodem zaangażowania było jednak umiłowanie zawodu. Owczarz to przecież owczarz – dodaje z uśmiechem pan Antoni. I stado rozrastało się. Kolejno przechodziło do „Społem”, PGR, Zespołu Hodowli Zarodowej, ostatecznie w 1961 r. do Państwowego Ośrodka Hodowli Zarodowej w Garzynie. Dziś jest oczkiem w głowie nie tylko miejscowych owczarzy i dyrekcji, lecz również całej rolniczej Polski.
Pan Antoni należy do tych co potrafią o owcach opowiadać. Skoro spędzam z nimi więcej niż połowę mojego życia, mówi – muszę je znać. I opowiada o specjalnej kosmetyce owiec, o przodownicy, która prowadzi stado nawet w ogień, o tych owcach, które się dziwnie szczególnie przywiązują do pasterza i które traktują go jak matkę. Niewielu jest dziś owczarzy, którzy mają taki bagaż zawodowych doświadczeń. Na zjazdach, kursach, na organizowanych aukcjach coraz mniej jest tych starych fachowców. Pan Antoni mówi, że ma już tylko trzech swoich kolegów sprzed wojny. Reszta odeszła, nie żyje lub po prostu przekazała pałeczkę dalej. A wiedzę pasterza tak do końca można przekazać jedynie następcom, dla laików bowiem zostanie to zawsze tajemnicą.
Od 1954 r., czyli od powstania Zespołu Hodowli Zarodowej wyhodował pan Antoni około 2 tys. tryków, które trafiły do wielu owczarni zarodowych w kraju. Za pracę otrzymał Brązowy i Złoty Krzyż Zasługi oraz Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. Brylewska owczarnia znana więc jest wśród hodowców, a jej tryki uzyskują najwyższe oceny na aukcjach. Kilkakrotnie prezentowane były na targach poznańskich, na dożynkach, na różnego rodzaju wystawach zdobywając mnóstwo brązowych, srebrnych i złotych medali. Ostatnio do rekordzistów należy tryk 253 E, który dał 12,6 kg wełny i tryk 117 – 11,4 kg wełny. Jakość i czystość wełny należy do najwyższych w kraju. I choć dziś produkcja idzie w kierunku wydłużenia i pogrubienia wełny merynosów, cienka wełna z Brylewa jest ciągle jeszcze jedną z najcenniejszych.
Jest dziś słonecznie i ciepło. Wyszliśmy na pastwisko. Pan Antoni każe mi po prosu patrzeć; patrzeć i oddychać. Za rok pójdzie na emeryturę, ale jak mówi z przyrodą się nie rozstanie. Będzie tu przychodził, będzie zaglądał do owczarni, będzie żył tymi problemami. Bo czyż można oddzielić swój życiorys od tej wsi, od łąk, od przyrody?
__________________________
Źródło: „Kronika Wielkopolski”, 1977, nr 3(12), str.137-138
Senior owczarstwa z Brylewa – Antoni Konieczny
z czworaczkami (1979 r.)
(fotografia ze str. 392 „Monografii przedsiębiorstw hodowli zarodowej
Wielkopolski, Ziemi Lubuskiej i Pomorza Zachodniego w latach 1945-1984”,
PWRiL Oddział w Poznaniu, 1985)
__________________________
Dla www.klasaa.net
wypisał: Leonard Dwornik
|