|
Franciszek Morawski
POETA W GÓRACH.
Na tobież to stanąłem, przewyższam te chmury —
Niebotyczny granicie, olbrzymie natury!
Tyż mie to dźwigasz Tatrom królująca skało?
Jak myśl moja zmężniała, jak serce zawrzało,
Jak dusza wielkim świata porwana obrazem
Z wszystkich więzów tej ziemi wydarła się razem!
Witajcie dumiejące gmachy przyrodzenia,
Pycho tej ziemi — świadki pierwszych dni stworzenia;
I wy w rozlicznych kształtach ogromy wspaniale
Wieże — szańce — posągi — twierdze - miasta całe, —
Zawieszone — sterczące — strzaskane opoki;
I wy w czarnych przepaściach ryczące potoki,
Orły po tych odwiecznych puszczach królujące;
I wy tu osiwiałych już wieków tysiące —
Poważne syny czasów, wy coście widziały
Jak po tych wzniosłych górach góry wód się lały,
Witajcie zdumionemu w pośród was poecie!
Witaj i ty nakoniec nieprzejrzany świecie!
O jakież — nieobjęty Wszechmocnego tworze —
Niezmierzoności twojej oblało mnie morze.
Jak ów ptaszek w niebiosów tonący lazurze,
Jak ów żeglarz przez ciężkie skołatany burze,
Wdarłszy się na szczyt masztu, ziemskich brzegów wzywa
A same tylko morza i morza odkrywa, —
Tak i ja drobny pyłek, proszek przyrodzenia,
Tonę wśród tej bezkresnej otchłani stworzenia,
Jak gdyby już wiszący nad wieczności progiem
Między niebem i ziemią, naturą i Bogiem!
Góry! potężne kopce narodów granicy,
Sam Bóg wszechmocą swojej sypał was prawicy;
O wasz grzbiet się to ciężka rozdzierając chmura
Mniej gniewnie gromi ziemię; — z was to, z was natura
Jak z piersi macierzyńskich wylewa obficie
Te rzeki roznoszące nowe światu życie,
Te tysiące dróg płynnych, co ciągłą koleją
Jak wieczność niezmierzone oceany leją,
I niosąc w zamian ludom prac ich plon bogaty
Łączą żaglem przemysłu narody i światy.
Wyście arką bogactwa porzuconą światu,
Z was on kamień, ozdobę czoła majestatu,
Z was te głazy zdobywa, z których dłoń rzeźbiarza
Trwożące nas Pelidy, same bogi stwarza, —
Te posągi, co w wiekach uroku i chwały
W łonie własnych swych twórców miłość zapalały,
wzajem serc ich silnem przebudzano biciem
Nad rodzącem się w sobie zdumiewały życiem. —
Cóż to za niezmierzony otwór się roztacza?
Patrz! jak w tę czarną otchłań cały lud się wtłacza,
Wstępuje z całym składem Wulkana zbrojowni,
Do tajemniczej wieków wdziera się pracowni,
I z pieczar, w których głębi wieczna noc przebywa,
Ów kruszec, płód skalistych wnętrzności, wyrywa
Co raniąc młodej ziemi nietknięte płaszczyzny
W zakroju pierwszej skiby podał myśl ojczyzny;
Ten kruszec, co potężne dwóch światów przestwory
Bracącemi ród ludzki poprzestrzelał tory,
I znów srogą koleją w grom śmierci zmieniony
Całemi ludy pola zaściela Bellony,
Głosi tryumf morderczy z grzmiących paszcz tysiąca
I dumą swych posągów o szczyt niebios trąca;
Aż nakoniec ciężkiemi ozwawszy się jęki,
Smętnemi z świątyń Pańskich naucza nas dźwięki,
Że jak one brzmią, giną, tak wszystko co słynie,
Z niknącym wieków lotem przemija i ginie.
Góry! dumo — uroku - poezyo ziemi!
Wy światu królujecie, — wy echy waszemi
Dotąd mi ów głos Stwórcy: Stań się! powtarzacie.
Wy w pierwotnej, dziewiczej zieleniąc się szacie,
W tych samych kształtach, w których świat was ujrzał młody,
Stoicie dotąd silnie — silniej niż narody...
Dzielniej was dłoń wszechmocna w jeden ogrom zwarła,
I nie ma tej potęgi coby was rozdarła,
Ściągnęła z bark królewskich płaszcz wasz odwiekowy,
I monarszą koronę strąciła wam z głowy.
Martwe, nieme ogromy! — na waszym to szczycie
Pierwsze się może świata rozwijało życie.
Tu bliższej Boga swego oddając się pieczy,
W pierwotnych się szałasach gnieździł ród człowieczy;
Tu może skamieniałe wiekami starości,
Pierwszych ojców narodów spoczywają kości;
Tu dzieci, usypiane brzękiem ich orężów,
Z granitowych kołysek w twardych rosły mężów;
I nim zeszła w doliny ludzkość już zmiękczała,
Tu na tronie skalistym Dzielność królowała...
Was wzniosłą jak wy myślą rozważa nauka,
Straconej księgi dziejów w waszych tajniach szuka,
Tysiące lat nieznanych z waszych warstw wywodzi,
Jakby po szczeblach czasu w ciemną przeszłość schodzi,
Szuka wielkiego słowa odwiecznej zagadki,
Naoczne przedpotopu wywołuje świadki,
Błąka się — marzy — stawa — porównywa — pyta,
Tonącą w nocy czasów prawdę ściga, chwyta,
I gdy się coraz głębiej spuszcza gwiazdą myśli
Aż u świata podwalin starość jego kreśli.
Góry! jakiż mi z szczytów waszych blask jaśnieje!
Was urokiem swym święte namaściły dzieje,
Na was to Religia korną dłonią wiary
Pierwsze Panu nad Pany paliła ofiary,
I wznosząc posąg dymu niedosiężny okiem
Niebo z ziemią tym wonnym spajała obłokiem.
Sam Bóg nawet, gdy lud swój od zbrodni odwodził
Jak gdyby z tronu nieba na tron ziemi schodził,
Zstąpił na szczyt Synai — i jak drugą górą
Bóstwo swe tajemniczą osłoniwszy chmurą,
W całym blasku wszechmocy, grozie majestatu,
Wolą swoję na twardych głazach wyrył światu.
Słyną dotąd — przesłyną wszystkie wieki, chwały,
Zdroje nauk co z góry Oliwnej się lały,
I z urny odmłodzonej wiary wytryśnietem
Całą tę ziemię słowem opłynęły świętem.
Wstał z martwych świat zamarły, jakby twórcze słowo
Z czarnego go zamętu wywiodło na nowo.
Rozkwitło drzewo życia — i hojnie, szeroce
Na nowy pokarm święte rozsiało owoce.
Jakby skrzydłem Aniołów przywiany miłośnie
Błogi pokój po rajskiej rozpłynął się wiośnie;
Zstąpiła z niebios miłość, cicha i powolna,
Cieszyć tylko, przebaczać i ukochać zdolna,
W słodkie jarzmo braterstwa cały świat się wprzęgał,
A wiarą i nadzieją w nieśmiertelność sięgał.
Weszła gwiazda Jakóba, i z niebios sklepienia
Jaśniała, zwiastująca wielki dzień Zbawienia.
Lecz gdzież mistrz tej nauki, co te zdziałał cudy?
Czołem przed Nim zapewne, wszystkie biją ludy,
Wielbią hymny świętemi — i tron Mu nad trony
Z wszystkich serc, wszystkich ofiar, z wszystkich gór spiętrzony,
Stawiają na tej ziemi... Spójrz na szczyt Golgoty, —
Zbójczemi go do krzyża przybijają młoty,
Na odgłos bitych gwoździ skały upadają,
Drży ziemia — słońce gaśnie — zmarli z grobów wstają
Na cuda nawet wściekłe nie bledną oprawce,
Lud wybrany zabija wszystkich ludów Zbawcę;
Leje się krew najświętsza, a wielkość ofiary
Nad dumę Cimborassa, pychę Dalawary,
Wywyższa górę męki, do niebios ją zbliża,
I znów Boga z człowiekiem łączy węzłem krzyża!
Lecz słuchaj! — cóż to za głos ciężki i ponury
Nagle za dalekimi odezwał się góry?
I znowu się odzywa... i znów głośniej jeszcze...
Do mnie! celni malarze, do mnie wielcy wieszcze!
Burza, burza nadchodzi, patrzcie — już przybywa,
Jak świat ten niezmierzona, jak wieczność straszliwa,
Czarna jak noc zamętu, jak głąb piekieł wrząca,
Ciągnie, ciągnie wśród wichrów i gromów tysiąca.
Niebo się w szatę swojej przybrało potęgi,
Płaszcz swój wiatrom rozpuszcza, złote wstrząsa wstęgi,
Warzą się górne lawy w podniebnem ognisku,
Po czarnem tle nawały snują węże błysku,
Ciężki grzmot się w bezkresnym rozlega przestworze,
I całe nad padołem zawiesza się morze.
Jakiż postrach po całej przebiega naturze,
Jakaż cisza na dole — huk i łoskot w górze!
Tuli się zwierz drapieżny, w ciemne kryje nory,
Czarny kruk spiesznym lotem w ciche dąży bory,
Orzeł z trwogą wraca z pod niebios błękitu
Potężnym się szponem chwyta dębów szczytu.
Burzo! o jakżeś w twoim groźna majestacie,
Jakżeś piękna w tej czarnej, uroczystej szacie!
Patrząc na cię w milczeniu, cześci i zachwycie —
Zda się całe natury zatrzymywać życie.
Burzo! czemuż tę ciemność ociągasz grobową?
Cóż tą grzmiącą niebios powiadasz mi mową?
Dusza moja wraz z tobą po tem rośnie niebie,
Wznosi się, tętni, szerzy i przelewa w ciebie,
W samem źródle szczytności zatapia się, nurzy,
Otrząsa z pyłu ziemi i wyczyszcza w burzy!
Ale już szumi puszcza, już potok zczernialy
Dzikszym gniewie o twarde roztrąca się skały,
Tłoczy się czarny orkan w straszny las granitów,
Jakim rykiem o tyle rozdziera się szczytów!
Huczy, wyje wściekłemi pomiatany wiatry,
Grzmi Krępak zaciemniony, całe ryczą Tatry,
Srożą, się wzniosłe gmachy piorunami bite,
Ledwie ogniem oblane już nocą okryte; —
Szum — szelest — błyski — gromy — burza wrząca, wściekła...
I znów cisza grobowa... znów cały war piekła,
Przebóg! cóż to za rozgłos jaki huk głęboki,
Wszystkie echa zagrzmiały, wszystkie drzą opoki;
Zdaje się że z straszliwym oddarta łoskotem
Cała góra z okropnym zwaliła się grzmotem,
I że jakieś wszechmocne porwawszy ją ramię
Ciska nią po tych gmachach, całe lasy łamie.
Jakaż wrzawa piorunów, jakie gromów bicia!
Po jarach, po przepaściach huki, łoskot, wycia!
Wszystkie góry rykami kłócą się swojemi,
Ziemia niebu a niebo odpowiada ziemi,
I tym szczytnym zamętem tętniąc okrąg cały
Śle Bogu na hymn cześci wielki głos nawały.
|
|
|
Dwór Drobnin Kościół Pawłowice Dwór Oporowo Kościół Drobnin Pałac Pawłowice Kościół Oporowo Pałac Garzyn Dwór Lubonia Pałac Górzno |
|