Franciszek Morawski
"Widziałem w ranek wiosenny."
Widziałem w ranek wiosenny,
Zawiązek kwiatem brzemienny,
W farby i wonie bogaty,
Świeciły słońca pogodne,
Pieściły wiatry łagodne,
Rozwinął świetne szkarłaty.
Ale wkrótce blask ten zniknął;
Czarny, dziki orkan ryknął,
Mroźne go wichry przyniosły,
Oberwał listki znikome,
Zaniósł w strony nieznajome,
I już drugie nie odrosły.
Widziałem łódkę na wodzie,
W śmiałym i rączym zawodzie;
Niosły ją, nurty ochotne,
To szerokie, to ścieśnione,
To spokojne, to wzburzone,
Ale już nigdy nie zwrotne.
Różne nią wichry miotały,
Skały skałom odrzucały,
Na czarne pędząc głębiny,
Co raz na nowe zatoki,
Nowe otchłanie, opoki,
I z cieśniny do cieśniny.
Widziałem wreszcie pielgrzyma,
Cel niedościgły oczyma,
Gonił od rana do zmierzchu,
Spieszył na górę skalistą,
Nagą, dziką, stromą, mglistą,
I ciągle darł się do wierzchu.
Próżnom pytał, próżnom badał,
Błaho tylko odpowiadał
O swoim celu, potrzebie.
Nie wiedział co tam postrzegnie
Skąd przybywa, dokąd biegnie,
I sam nawet nie znał siebie.
Ale im wyżej dobiegał,
Coraz mniej śladów postrzegał,
Zimna ścisnęła go trwoga.
Coraz ciemniejsze obłoki,
Osłaniały szczyt wysoki,
I dalsza znikła mu droga.
Tak to i życie człowieka,
Podróż ciemna, nie daleka,
Dziwna z losem, z sobą, wojna,
Nikły, marny sen złudzenia
Krótki dzień smutku, cierpienia,
Jedna chwila niespokojna!
|