Tekst z tomiku POEZYE FRANCISZKA MORAWSKIEGO (Petersburg 1855)
Franciszek Morawski
Wizyta w Sąsiedztwo.
(Z czasów Stanisława Augusta.)
Obraz II.
______________________________________
PRZYPISKI
Łacińskie lokucye wertował przed dziadkiem.
Zwyczajem było w dawnych dworcach, że sam Jegomość po wieczerzy, zapisawszy omłót dzienny i narznąwszy karbów z gumiennym. w obec Dyrektora synków zadawał im frazesy polskie, które na łacińskie przerabiać musieli. Tym sposobem zapełniała się długość wieczorów zimowych, i ojciec codzień mógł sądzić o postępie synów w łacinie. Odpowiadających niedobrze przez roztargnienie lub lenistwo, stawiano na godzinę w kąciku twarzą do ściany, lub w kółku kredą oznaczonem, na środku pokoju.
Wąsatych się wojaków przysłuchiwał bojom.
W każdym niemal dworcu znajdował się jakiś tymczasowy rezydent, stary wojak. Pamiętam takich z konfederacyi Barskiej, czasów Kościuszkowskich, Legionów, — słowem, z każdej epoki wojennej. Całem ich zatrudnieniem było, panią domu do stołu prowadzić, i opowiadać zdarzenia, których świadkami byli. Kto doświadczył gadatliwości starych żołnierzy, ten łatwo sobie wystawi, ile tysięcy razy też same anegdoty wracały. Jeżeli rezydent nosił familijne Jegomości lub Jejmości imie, a tem bardziej, jeżeli tym samym herbem się pieczętował, uważany był za członka rodziny, i zawsze nadawano mu tytuł wujaszka lub stryjaszka.
Sędzia kapturowy.
Sądami kapturowemi nazywano te, które się w czasie bezkrólewia agitowały.
Którym dziarski parobczek znojne strojąc skronie.
Okrężne i dożynki piękniejszemi są może po innych częściach Polski, lecz wielkopolski wieniec zdawał mi się zawsze zawierać jakąś myśl historyczną i ztąd być poetyczniejszym. Szkoda, że śpiew tego ludu najmniej w całej Polsce muzykalny, wiele uroku tej uroczystości odbiera.
Syndyk się tam z Naparstkiem o miarę certował.
Widziałem kielich, w który trzy butelki wlewano, i takie monstrum Naparsteczkiem zwano. W liczbie rozmaitych kielichów znajdowały się Kije, które od razu trzeba było wypróżnić, inaczej pijącego oblewały winem niedopitem. Były i Kidasy, to jest z nóżką krótką i bez podstawy. Kielicha takiego nie można było stawiać na stole. Na tak nazwanych Kulasach nie raz zdarzyło mi się czytać napis:
Wielkąś krzywdę mi wyrządził, większą ja ci zrobię,
Tyś mi jednę uciął nogę, ja ci utnę obie.
Najciekawszym przecież był dla swego kształtu kielich dla Generała Madalińskiego zrobiony. Sławnie on machał pałaszem, lecz i zdrowia wytrząsał znakomicie. Gdy przecież w końcu przebrała się miarka, i podagra silnie dokuczać mu zaczęła, w najboleśniejszym jej akcessie: "Ides!" zawołał zwykłem sobie przysłowiem, "jakem Madaliński, już żadnego kielicha nie wypiję w życiu! Hetką, Pętelką mię nazwiecie, jeżli słowa nie dotrzymam!'' — Trudno było co począć po takiem zaklęciu; zdobył się przecież dowcip szlachecki na koncept nowy. Kazano zrobić w miejsce kielicha sporą armatę szklanną, i tę przyrządzoną do picia, w dzień imienin mu ofiarowano. Jako żołnierz, jako uraczony Solenizant, nie mógł się wymówić, lecz pono raz ostatni, i stąd, choć wkrótce na łożu boleści umarł, mówiono, że zginął od armaty. Nie widziałem tego szczególnego kielicha; lecz ma się pono znajdować między innemi pamiątkami u J.W. Tymowskiego, Prezesa Banku w Warszawie.
Klęczał pod prassą serwet muzułman wąsaty.
Ostatni może takiego Turka exemplarz widzieć jeszcze można w Pudliszkach pod Krobią u Józefa Hrabi Łubieńskiego.
Bo ma księdza w rodzie.
Dawne przysłowie:
Kto ma księdza w rodzie.
Temu bieda nie dobodzie.
Czerwieńców
Dukata nazywano czerwieńcem, dusiem, czotym.
Nakształt Waszeci.
Zakrawająca na mieszczkę.
Sam Bóg nas w kalendarzu w jednym dniu połączył.
Znałem sam tak nieoszacowaną parkę, Panów Fabijana i Sebastyana, którzy, gdzie się tylko spotkali, we dnie, w nocy, w domu, na odpuście, popasie, kontraktach, zawsze się tak uraczali i rozrzewniali wzajemnie, że ich przez cały tydzień rozerwać nie było można, a to wszystko dla tego, że Bóg ich złączył w kalendarzu. — Kalendarz, w każdym znajdujący się domu, zdobił się zawsze własnorecznym napisem właściciela: "Ex libris Magnifici Domini N. N." choć najczęściej całą jego bibliotekę stanowił. Kalendarz ten był zarazem kroniką roczną ważniejszych domowych zdarzeń, i tak w jednym znalazłem podobne notaty: "12-go Februarii: Termin w Sądzie z Chorążym za wyszczucie mu żyda i poturbowanie go kijami. Podać Grzesia Karbowego na świadka przeciw Kajmowi. — 3-go Junii byłem u świętej spowiedzi. — 31-go Augusti urodziła mi się córa Pulcherya. Dziwnie do Pana Rotmistrza podobna. — 30. 9-bris Cielę o dwóch pępkach sprzedałem za 3 złote, i przyjąłem Dyrektora do Piesia. — 16-go Decembris. Jagusi kazałem wyliczyć 15 rózg za karessy z Stachem. Bezbożnikowi, co uciekł ze strachu w razie powrotu zapisuje się batów 20-ścia. Fiat justitia!"
Nieco mniejszy od dworca gmach ów znamienity.
Najmniejszej nie ma przesady w opisie pojazdów, jakie widziałem, z tą różnicą, że niekiedy w miejscu sfinksów były gałki wyzłacane. Pomimo przecież takiej objętości pojazdu, tak rozległe damy nosiły rogówki, a fryzury tak wysokie, że nieraz fryzura jednem oknem wychylać się musiała, a dla rogówki, przeciwne drzwiczki na wpół otwierano w podróży. Łatwo sobie wystawić, w jakiej pozyturze mieścił się tam sam Jegomość.
Kubuś w wiecznych konceptach, Kubuś jowialny.
Dość często, w mniej zamożnych nawet domach, spotykano podobnego jowialistę. Nie miał on stałego zamieszkania, lecz obrawszy sobie kilkanaście domów, objeżdżał je, i po kwartale lub dłużej w nich przebywał. Był to zwykle ubogi szlachcic, a całym jego mająteczkiem bryka i para koni wypasionych po dworach. Powołaniem jego było, mieć w zapasie na czas swego pobytu, mnóstwo żarcików, anekdot, politycznych nowinek, zdarzeń okolicznych, waśni familijnych, projektów do małżeństw; słowem, dom ciągle rozweselać. Starał się on dla większej wziętości, za każdym powrotem do tegoż domu, z nowym zapasem żartów i anekdot przybywać. On to wszystkie kuligi układał, i na nich przewodził. Zabitym zwykle był patryotą, wielce nabożnym i nie ostatnim do kielicha.
Zgotował z jajecznicą, i przedziwną była.
Wzmianka ta o kartoflach, opiera się na prawdziwem zdarzeniu. W roku 1820 przyjąłem starca kucharza, który podług własnoręcznych zaświadczeń Kazimierza Puławskiego służył u niego przez cały ciąg wojny. Konfederat ten barski i kucharz zarazem, nazywał się Barnabasz Dzieńdzierzyński. Opowiadał on mi: "jak w czasie obozowania pod Warką, gdzie właśnie na ów czas wielki był odpust, jakaś Cześnikowa przysłała Puławskiemu spory wór kartofli, jeszcze wówczas nie znanych. Puławski licznie zebraną szlachtę na obiad zaprosił, a wszedłszy do kuchni z owym worem, Barnabaszu, rzekł do mnie: sporządź mi to wasze na obiad! Było nas siedmiu kucharzy, długo kręciliśmy głowami, nie wiedząc, co z tem zrobić; aż wreszcie zgodziliśmy się na to, aby z jajecznicą ugotować. Jakoż doskonale się nam udało; Pan Kazimierz powiedział, że przedziwne, i kazawszy mię przywołać w czasie obiadu, poczęstował mię kielichem węgra. Długo potem w Polszcze gotowano kartofle z jajecznicą póki ich na niemiecką smakę przyrządzać nie zaczęto, lecz ja myślę, że zawsze do jajecznicy wrócą."
Tupa, klaszcze, podryga i chustą wywija.
Przypominam sobie z lat dziecinnych jeszcze owe stare kontuszowe postacie, jak w chwilach najhuczniejszej wesołości, nie mogąc już dla podeszłego wieku tańczyć, podrygając tylko i tupając nogami z taktem muzyki, białemi wywijały chustami. Zawsze prawie na okół drabantów, z 30-tu najmniej kontuszów złożonych, rozwinionemi powiewając chustami, śpiewali i podskakiwali ile mogli jeszcze. Chusta ta dotąd w czasie wesół odgrywa swoją rolę u ludu wiejskiego; a nic uroczniejszego, jak widok parobczaka Krakowskiego, umiatającego podłogę chustą przed nóżkami tańczącej z nim dziewicy.
_______________________________________
Porównaj z przypiskami Autora w nieocenzurowanym wydaniu „DWORCA MEGO DZIADKA”
|