Wspomnienia z walki kulturalnej.
Napisał ś. p. X. dziekan Kinowski Z Oporowa.
Od Redakcji. »Przewodnik Katolicki« podawał już wprawdzie w roku ubiegłym urywek z tej wielkiej walki, jaka się toczyła w byłym zaborze pruskim między państwem a Kościołem w tak zwanym »kulturkampfie«. Były to wspomnienia osobiste jednego z księży wygnańców, ś. p. X. Tomasza Ruszkiewicza. Pomimo to rozpoczynamy dzisiaj druk innego pamiętnika z tych samych czasów ciężkiego borykania się Kościoła z prusactwem. Są to wspomnienia ś. p. X. dziekana Kinowskiego, zmarłego w ubiegłym roku w Oporowie, który 4 lata okresu najzawziętszej walki kulturalnej przepędził na wikariacie w Starym Gostyniu. W trzech numerach »Przewodnika« podamy czytelnikom
zupełnie nowy, z innego punktu widzenia opisany i zawierający dużo nowych i ciekawych szczegółów urywek tej walki. A dajemy go najpierw dlatego, że właśnie w bieżącym roku, w tych właśnie dniach, obchodzimy pięćdziesięcioletnią pamiątkę uwięzienia Arcybiskupa Ledóchowskiego. Uczczeniem tego jubileuszu niech będzie przypomnienie owych bolesnych chwil, jakie wówczas przechodził Kościół w Wielkopolsce. Następnie zaś uważamy, że ważną jest rzeczą utrzymywać w nowem pokoleniu pamięć owych zapasów wiernych katolików w zaborze pruskim, najniższego ludu i wykształconych i najwyższych warstw, z przewagą protestancką, pruską. Takie chwalebne wspomnienia budzą chlubną cześć dla tych, którzy walczyli, a dają siłę i ochotę do walki, gdyby była potrzebną w obronie ideałów!
* * *
Ustawy kościelno-polityczne, uchwalone przez większość wrogą Kościołowi katolickiemu na sejmie pruskim, a ogłoszone w maju roku 1873 i wskutek tego majowemi zwane, poczęły już wchodzić w życie. Między innemi była tam ustawa, która od zwierzchników diecezyj żądała, by naczelnemu prezesowi donosili o każdorazowem ustanowieniu jakiegobądź kapłana na urzędzie duchownym. Naczelny prezes miał moc założenia w danym razie sprzeciwu przeciw nominacji. Ponieważ biskupi w królestwie pruskiem nie uznali tychże ustaw i nie stosowali się do nich, przeto też władza świecka nie uznawała norninacyj duchownych za ważne, skazywała na grzywny tak biskupów, którzy po ogłoszeniu ustaw kapłanom urzędy duchowne powierzali, jak i samych kapłanów, którzy na powierzonej sobie posadzie funkcje duchowne spełniali. Jednych i drugich zasądzano na grzywny, albo na więzienie, gdy grzywien nie zapłacili, lub gdy egzekucja wypadła bezowocnie.
Gdym po skończeniu studjów teologicznych w seminarium duchownem w Gnieźnie otrzymał 13 lipca 1873 roku święcenia kapłańskie z rąk ówczesnego X, arcybiskupa gnieźnieńskiego i poznańskiego a późniejszego kardynała i prefekta św. Kongregacji de propaganda fide, hr. Ledóchowskiego, posłała mnie władza duchowna jako wikariusza do Starego Gostynia, abym wyręczał w pracy pasterskiej podeszłego wiekiem proboszcza tamtejszego, ostatniego Benedyktyna zniesionego w r. 1836 klasztoru lubińskiego. Ponieważ ten bardzo na zdrowi« zapadał, więc odrazu wszystkie funkcje sam spełniałem.
Gdy przybyłem na miejsce mi wyznaczone i osiedlenie moje policyjnie zameldowałem, odebrałem po kilku tygodniach pismo urzędowe od landrata w Rawiczu, który stal na czele ówczesnego powiatu krobskiego, z doniesieniem, że nominacja moja nastąpiła wbrew przepisom ustawy z 11 maja i że wskutek tego mam się wstrzymać od wszelkich funkcyj duchownych, w przeciwnym razie bowiem narażę się na kary w owej ustawie przewidziane. Rozumie się pismo zostawiłem bez odpowiedzi, a będąc posłusznym jedynie władzy kościelnej, której przysięgę złożyłem, sprawowałem bez przerwy me obowiązki, tern bardziej, że X. W. coraz więcej zapadał na zdrowiu, parafji tedy nie mogłem zostawić bez opieki pasterskiej. Wskutek tego sędzia śledczy w Gostyniu wezwał sługi kościelne na indagację czy i jakie funkcje spełniam, oni też pod groźbą przysięgi zeznali, że Msze św. odprawiam, kazania miewam itp. Wytoczono mi potem pierwszy proces i dnia 2go 1873 roku skazano mnie za każdą funkcję na 5 mk. lub jeden tydzień więzienia, o ile przypominam sobie, razem na 75 mk. - dwa tygodnie więzienia. Po odebraniu wyroku sądowego na piśmie, gdyż na termin się nie stawiłem, założyłem apelację do drugiej instancji w Poznaniu. Tymczasem co kilka tygodni wzywano sługi kościelne do nowych indagacyj.
Dnia 15 stycznia 1874 roku oddał Bogu ducha ś. p. proboszcz jubilat Wojciechowski. Na pogrzeb przybyli nietylko dziekani z dekanatu, ale i z dalszych stron, a parafianie bardzo licznie pospieszyli na pogrzeb swego długoletniego pasterza. Piękną mowę żałobną wygłosił X. Brzeziński ze zgromadzenia XX. Filipinów w Gostyniu.
Zostałem tedy sam spełniając wciąż obowiązki duchowne. Dnia 3 lutego tegoż roku uwięziono X. arcybiskupa Ledóchowskiego w pałacu jego w Poznaniu i wywieziono do więzienia w Ostrowie. Tego samego dnia miałem znów drugi termin w sądzie gostyńskim. Stawiłem się tym razem i broniłem się sam - skazano mnie na pięć miesięcy więzienia. Ponieważ nie założyłem apelacji, więc wyrok wkrótce stał się prawomocnym i wkońcu lutego czy też w początkach marca odebrałem wezwanie z sądu, bym się stawił w Koźminie dla odsiedzenia kary więziennej. Idąc za przykładem i wolą zwierzchnika archi- diecezji, który tylko przemocy ulegał, pominąłem t ja to pismo milczeniem. Nadszedł czas spowiedzi wielkanocnej. W środę wielkotygodniową, po odprawieniu Mszy świętej, słuchałem spowiedzi. Wtem wielki tłum parafjan z płaczem i jękiem wpada do kościoła, ludzie rzucają się krzyżem, modląc się, i szlochając głośno. Domyśliłem się o co chodzi, wyszedłem z konfesjonału do zakrystii, gdzie mi powiedziano, że inspektor więzienia gostyńskiego przybył w towarzystwie żandarmów, aby mnie aresztować i odstawić do więzienia. Rozdałem Komunję św. I chciałem wyjść z kościoła. Ale lud pokotem pokładł się we drzwiach kościelnych, nie chcąc mnie wypuścić.
Musiałem uspokoić zgromadzonych, wzywając do poddania się woli Bożej i cierpliwego zniesienia krzyża, zarazem upominając do wytrwania w wierze i cnocie w czasach osierocenia. Przed bramą już czekał inspektor i kładąc mi rękę na ramieniu, aresztował mię. Po przebraniu się na plebanji wsiadłem do bryczki, a lud z płaczem i szlochem towarzyszył mi aż do granicy parafji.
Pobytu w więzieniu nie będę opisywał, dodam tylko, że w Gostyniu przebyłem tylko dzień jeden, potem odstawiono mię do Koźmina, gdzie i pozostałem bez przerwy jedenaście miesięcy.
( P r z y p i s e k w y d a w c y : Autor opisał jednakże, nie w pamiętniku, lecz w liście do swojego dziekana, pobyt w więzieniu koźmińskiem. Warto podać ten list dla lepszego ocenienia ówczesnych stosunków.
Dnia 6. 4. 1874 r. pisze »więzień pruski« następujący list:
Łaskawy Księże Dziekanie!
I otóż jestem więźniem pruskim! Przykry to los co prawda, ale w każdym razie lepiej w Koźminie niż w Gostyniu. Tutaj przynajmniej urzędnicy, przełożeni więzienia, są wszyscy ludźmi rozsądnymi, chociaż Niemcy, i uważają mnie nie jako kryminalnego, ale jako politycznego przestępcę, albo raczej jako ofiarę zaciekłości rządu, bo sami prywatnie potępiają postępowanie tegoż. Dlatego też prócz wolności mam wszelkie wygody i przywileje. Co więcej nawet, w kaplicy więziennej, w której co miesiąc odprawia się nabożeństwo dla więźniów, miewam codziennie Mszę św. Ministruje mi przy niej pewien kolega więzień, który mi zarazem przydany został jako służący. Nie umie on wprawdzie służyć, ale byle tylko mszał przenosił i dzwonił, to wystarcza, Po świętach ma przybyć tutaj wikariusz z Makronosa i będzie mieszkał razem ze mną w jednej celi. Wtenczas będziemy sobie wzajemnie służyć do Mszy św.
Celę mam najlepszą ze wszystkich, wybieloną świeżo. Dozorcy mają polecone, by jej nigdy nie zamykali, nawet na noc jest otwartą, bo doprawdy nieznośnym jest ten brzęk kluczy! Z innymi więźniami się nie spotykam, gdyż wychodzę na obszerne podwórze, gdy inni są zamknięci.
X. proboszcz Ołyński i wikariusze tutejsi mają pozwolenie każdej chwili mnie odwiedzać i żaden z urzędników przy odwiedzinach takich nie jest obecnym. Stół mam od X. Ołyńskiego przez kościelnego, który mi jedzenie przynosi, swobodnie komunikuję się z miastem i listy wysyłam. Cygara wolno mi palić jak również przy świecy wieczorem siedzieć, co wszystko surowo mi było wzbronione w Gostyniu. Piszę o takich szczegółach, ale może J. Ksiądz Dziekan chętnie przyjmie te kilka słów o mem powodzeniu. Byłoby zresztą jako tako, ale ta nużąca jednostajność, długie więzienie, na jakie skazany zostałem, w perspektywie może banicja, to wszystko niezmiernie jest przykrem. Doprawdy, tylko ten co utracił wolność poznać może, jaki to skarb szacowny.
Ale nadzieja w Bogu, że się to wytrzyma. Boć zresztą przekonanie o niewinności i powody z jakich się cierpi, osładzają bardzo gorzkie chwile więzienia.
Modlę się tylko, by Ksiądz Dziekan nie potrzebował przyjść za mną. Czy prowadzą dalej wojnę z Księdzem Dziekanem? A dojeżdżanie ciągle do St. Gostynia nie wpływa czasem źle na zdrowie JKsiędza Dziekana? Jeszcze jedno. Otóż jeśliby JKsiądz Dziekan nic chciał lub nie mógł odprawić Mszy funduszowych w Starym Gostyniu, to mógłbym je tu odprawiać, gdyby JKsiądz Dziekan nie miał nic przeciw temu. Rządkowski mógłby wypisać Msze św. funduszowe, bo wszystkich nie pamiętam, a nie zabrałem ze sobą spisu. Miałbym przynajmniej jakiś dochód na konieczne tutaj Wydatki, bo nie wiem, czy Szan. Administracja da sobie radę co do aresztowanej pensji mojej. A teraz żegnam JKsiędza Dziekana, łącząc wyrazy należnego uszanowania uniżony w Chrystusie sługa
X. A. Kinowski,
obecnie więzień pruski.
Zarząd nad osieroconą paradą objął najbliższy sąsiad X. dziek. Jakób Krygier, prob. siemowski, który co niedzielę i święto odprawiał nabożeństwo. Lecz nie długo mógł to czynić. Wyszła nowa ustawa kościelno-polityczna, która nawet sąsiednim kapłanom ustanowionym jeszcze przed ogłoszeniem ustaw majowych wzbraniała w osieroconych parafjach sprawować czynności duchowne. Rząd pruski tą ustawą chciał lud katolicki zniewolić by sobie sam wybierał kapłanów na proboszczów, ale w całem królestwie pruskim ani jedna parafja z tego narzuconego sobie przywileju nie skorzystała.
X. dziekan Krygier nie chcąc osierocić własnej parafji, zaprzestał nabożeństw w kościele starogostyńskim, wskutek czego parafjanie błąkali się po sąsiednich kościołach. X. dziekan Krygier biorąc z kasy beneficjalnej starogostyńskiej wynagrodzenie za odprawianie nabożeństwa, przysyłał przez pewien czas część tych dochodów X. Ołyńskiemu za moje stołowanie. Trwało to jednak dwa czy trzy miesiące. Gdy bowiem w lecie 1874 r. aresztowano oficjała poznańskiego X. biskupa Jana Janiszewskiego i osadzono również w więzieniu koźmińskiem także za przekroczenie ustaw kościelno-politycznych, zarząd nad konsystorzem i majątkiem objął urzędnik świecki, który zabronił wypłacać pensję nieuznanym kapłanom. To też X. dziekan Krygier nie otrzymał odtąd żadnego wynagrodzenia i mnie nic przysyłać nie mógł.
Gdy upłynął czas mego więzienia, postanowiłem wrócić na me stanowisko nietylko ze względu na to,
że wokacja moja nie została przez władzę duchowną cofnięta, ale i z tej przyczyny, że w sejmie pruskim coraz to nowe ustawy antykościelne uchwalano, mianowicie także ustawę o zamknięciu zakonu O O. Jezuitów i O O. Filipinów, tem bardziej więc nie było komu mieć pieczy duchownej w parafiach osieroconych.
Gdy wieść o moim zamiarze powrotu rozeszła się w parafji, dziedzic Goli ś. p. Gustaw Potworowski
przysłał po mnie konie do Koźmina, skąd wieczorem 1-go czy 2-go marca 1875 r. przybyłem do Starego Gostynia. Cała parafia ze światłem i chorągwiami zgromadziła się przed wsią aby mnie powitać. Z radością nie dającą się opisać zaprowadzono mnie wśród pieśni »Kto się w opiekę« do kościoła, gdzie złożywszy dzięki Opatrzności Boskiej za szczęśliwy powrót, podziękowałem również parafianom za dowody przywiązania i nadmieniłem, że to nie koniec zamachów i wzywałem do wytrwałości.
Ponieważ plebanję zastałem urzędowo zamkniętą, zamieszkałem w pobliskim domu u p. Biskupskiego, krewnego zmarłego proboszcza.
Był (o już czas wielkiego postu, więc przez kilka tygodni spokojnie spełniałem posługi duchowne. Przygotowywałem dzieci do Sakramentów św. i wysłuchałem wszystkich parafian spowiedzi Wielkanocnej. Dowiedziałem się też dlaczego mi nie przeszkadzano. Przypuszczano bowiem, że sam zgłoszę się do rządu o zatwierdzenie. Gdy się tego nie doczekano, po Wielkanocy rozpoczęły się na nowo śledztwa i procesy. Znowu wezwano służbę i niektórych parafian na śledztwo, czy spełniam czynności duchowne. Nic chcąc ponownie narażać parafię na osierocenie, postanowiłem ukrywać się, tem bardziej, że przeciw opornym kapłanom ogłoszona została ustawa banicyjna, skazująca ich na wygnanie. Wywożono ich policyjnie do Berlina, Wrocławia, niektórych nawet osadzano w pewnych miejscowościach, skąd im nie wolno było się wydalić. Tak np. X. Bąka, proboszcza czerniejewskiego internowano do T orgawy w prowincji saskiej, X. Ruszkiewicza nawet na wyspę Zingst. Co do mnie, to później dowiedziałem się, że miałem być wywieziony do Bitterfeldu, również w prowincji saskiej.
Przeczuwając więc, co może mnie spotkać, opuściłem dom p. Biskupskiego i rozpocząłem koczownicze życie. Byłem młody, zdrów i pełen zapału, parafianie zaś moi i sąsiedni chętnie mi udzielali kącika w swoich domach. Wobec tego, że nie można mi było doręczać pozwów sądowych, ogłoszono więc za mną listy gończe i żandarmom polecono urządzić na mnie nagonkę w parafji, aby mnie pochwycić. Kilku lub kilkunastu przybywało razem do tej lub owej wsi, gdzie przypuszczano, że się ukrywam, obstawiali wieś i rewidowali dom po domu. Trzeba było mieć się na baczności, zwłaszcza w niedzielę i święta. Zwykle kilku młodych rozstawiałem podczas nabożeństwa na czatach za wsią, aby mi dali znać w razie niebezpieczeństwa. Pewnego razu nocowałem w Stężycy. Było to w czerwcu i kilku gospodarzy zamówiło mszę św. o deszcz. Jedziemy więc raniutko do kościoła i gdy już byliśmy niedaleko Starego Gostynia ostrzegają nas, że żandarmi we wsi odbywają rewizję. Cofamy się do Stężycy, ale i stamtąd wypadają ludzie z wiadomością, że i tam pełno żandarmów. Co było robić, zsiadłem z wózka, kazałem ludziom wrócić do domu, a sam udałem się do pobliskiego lasu, gdzie miałem czas spokojnie odmówić brewjarz. Przesiedziałem w lesie do wieczora, ale głodu nie zaznałem, gdyż parafianie ukradkiem pod okiem żandarmów naznosili mi jedzenia w bród. Mszy św. nie było, ale Bóg intencję dobrą przyjął, bo wieczorem nadciągnęła burza z rzęsistym deszczem.
Przez całą oktawę Bożego Ciała odbywały się nabożeństwa i procesje rano i po południu bez przeszkody, a także zdołałem dzieci przygotować do Komunji św.
Zbliżała się uroczystość św. Benona dnia 16 czerwca, odpust w parafji starogostyńskiej. Chcąc ten dzień uświetnić a nie mogąc zapraszać sąsiednich kapłanów do pomocy, by ich nie narazić na więzienie, postanowiłem wezwać kapłanów nieznanych w parafji. Zaprosiłem tedy trzech konfratrów, którzy również padli ofiarą ustaw antykościelnych, i to X. Bronisława Hertmanowskiego, X. Władysława Enna i X. Władysława Jarosza.
Wszyscy trzej kapłani przyjechali, wysłuchaliśmy spowiedzi, jeden z nich miał sumę, inny kazanie,
a po nabożeństwie i lekkim posiłku w domu p. Biskupskiego porozjeżdżali się na swe stanowiska.
Policja dowiedziała się o odpuście poniewczasie, lecz tem większy był jej gniew i oburzenie. Natychmiast rozpoczęto śledztwo sądowe. Wezwano wielu parafjan, aby się dowiedzieć co to za księża poważyli się w żywe oczy urągać ustawom pruskim. Śledztwo miało bardzo komiczny urywek. Gdy sędzia zaczął badać kalkanistę czy wie co to za księża byli, jak się nazywali, skąd przybyli, przecież
ludzie musieli o tem mówić... wówczas ten odpowiedział prostodusznie. "Tak, prześwietny sądzie, ludzie gadali po nabożeństwie, że to byli księża z Jerozolimy". Na to wszyscy w śmiech nawet sami sędziowie. Długo potem jeszcze śmiano się z tego w okolicy. Sprawcą zaś tej pogłoski byłem ja sam, kilku bowiem ciekawych pytało mię, abym im powiedział w zaufaniu, skąd ci księża, powiedziałem żartem, że z Jerozolimy, i to właśnie usłyszał poczciwy, naiwny kalkanista. Policja jednak robiła wszystko, aby mnie pochwycić. Dowiedział się o tem X. kanonik Koźmian, który w tym czasie stanął na czele „majowych”kapłanów, i właśnie rozkazał na kilka tygodni usunąć mi się z parafji.
Udałem się więc do Krakowa, dokąd serce ciągnie każdego Polaka, i zwiedziłem tam wszystkie
narodowe pamiątki. Około połowy lipca znów powróciłem na swój posterunek. Tymczasem i X. dziekana Krygiera z Siemowy aresztowano, podobno jak wszystkich dziekanów w obu diecezjach za to, iż nie chcieli zdradzić nazwiska tajnego delegata papieskiego, który po aresztowaniu X. arcybiskupa Ledóchowskiego i obu oficjałów objął zarząd archidiecezji.
Zakwaterowałem się tedy na plebanji w Siemowie, skąd w niedziele i święta a często i w dni powszednie przybywałem do St. Gostynia. Była to moja tylko główna kwatera, gdyż często dla ostrożności zmieniałem mieszkanie. Często przebywałem w Lubiniu, gdzie X. proboszcz Radzki i wikarjusz X, Szymański serdecznie mnie przyjmowali. Gościłem również w Dusinie u pp. Kurnatowskich, a pani Ludwika Kurnatowska, chociaż miała męża ciężko chorego, nie wahała się mi domu swego na schronienie ofiarować, narażając się tym sposobem na możliwość rewizyj.
Wspomnieć również muszę o nazwiskach trzech parafjan, byli to: Nikodem Biskupski, Mikołaj Minkowski i Stanisław Wróbel. Wszyscy oni wielką mi nieraz okazywali pomoc i pomagali się ukrywać przed policją.
Dnia 22 lipca w dzień Marji Magdaleny, patronki parafji siemowskiej, odprawiłem tamże nabożeństwo. Znowu mi do pomocy przybył X. Enn. On odprawił nabożeństwo, ja powiedziałem kazanie i dziwna rzecz, że Siemowo zawsze żandarmi omijali, najnieszczęśliwszą była Dusina. Prawie co miesiąc urządzano tam obławę. Zwykle przybywali w nocy, obstawiali cały dwór, a komisarz z jednym żandarmem wchodzili i przetrząsali jeden pokój po drugim. Tak się jednak zdarzało, że albo gdzie indziej nocowałem, albo mię przedtem przestrzeżono. Potem się okazało, że ogrodnik Niemiec, którego zwykle spotykałem w parku podczas mych samotnych przechadzek, donosił komisarzowi obwodowemu o mojej obecności. Również bez przeszkody odbyła się uroczystość odpustowa w dniu św. Rocha dnia 16 sierpnia w St. Gostyniu. W wigilję przyjechał X. Hertmanowski, całą noc słuchaliśmy spowiedzi, rano odbyło się nabożeństwo, w czasie którego X. Hertmanowski wygłosił słowo Boże.
W końcu sierpnia odbyła się pierwsza kongregacja wszystkich kapłanów sprawujących tajemne
duszpasterstwo. Zjazd odbył się w Duchownej Górce, gdzie X. proboszcz Gieburowski nam dom swój otworzył. Przewodniczył X. kanonik Koźmian. Przybyło nas kilkunastu. Po stosownej nauce, upomnieniu i instrukcji, zaprowadził nas X. Koźmian do kościoła przed cudowny obraz Matki Boskiej, aby nas oddać pod Jej opiekę. Było to wieczorem. Tajemniczość zebrania, noc ciemna wokoło, i jarzący światłem cudowny obraz Królowej Niebieskiej, wspólne modlitwy, ogromne na nas wszystkich wywarło wrażenie, każdy z nas postanowił trwać wiernie do końca przy Kościele św. i jego widzialnej Głowie.
Gdy rewizje były bezowocne, policja wzięła się na inny sposób, by przeszkodzić spełnianiu w kościele
nabożeństwa. Oto sprowadził się do wsi żandarm i zamieszkał z rodziną na plebanji, otrzymawszy rozkaz aby siłą przeszkadzać odprawianiu nabożeństwa. Wobec tego nie pozostawało nic innego jak zaprzestać nabożeństw, zwłaszcza, że "majowi" kapłani nie otrzymali jeszcze przywileju odprawiania Mszy św. w prywatnych mieszkaniach. Z żalem tedy musiałem parafję opuścić. Początkowo przebywałem czas pewien w Świerczynie u chorego X. prob. Theinerta, którego w duszpasterstwie zastępowałem. Potem bawiłem pod Ostrowiem u rodziny. Przez cały ten czas parafja starogostyńska była opuszczona, kościół zamknięty, pomoc duchowną w razie koniecznej potrzeby nieśli sąsiedni kapłani.
Dnia 3-go lutego 1876 r. udałem się do Ostrowa, celem powitania X. Arcybiskupa Ledóchowskiego, który po dwóch latach kaźni miał być tego dnia z więzienia wypuszczony. Lecz nie zdążyłem, gdyż dostojnego więźnia o 4-ej rano pod konwojem wywieziono do granicy pruskiej.
Wkrótce zostałem wezwany do Poznania do X. kan. Koźmiana. Zebrało się tam nas około 30. Otrzymaliśmy najobszerniejsze przywileje. Pozwolono nam przebierać się po świecku, nosić zarost, błogosławić przybory mszalne dla własnych kościołów, a najważniejsze, pozwolono nam odprawiać Mszę św. w każdem prywatnem przyzwoitem mieszkaniu. Każdy z nas otrzymał skrzyneczkę, która po otworzeniu miała formę małego ołtarzyka. Znajdowało się w niej wszystko, co było potrzebnem do sprawowania Najśw. Ofiary. W podobne ołtarzyki zwykle bywają zaopatrywani misjonarze. Nadto wręczono nam klucz do listów, szyfrowanych w razie urzędowej korespondencji z przełożonym naszym t. j. z X. Koźmianem. Prócz tego każdy odebrał ustną wokację na opuszczone parafje;
mnie kazano wrócić na dawny posterunek.
Udałem się naprzód do Lubinia, aby tam sobie plan pracy ułożyć, gdyż w mojej parafji przy kościele,
żandarm mieszkał. Tymczasem żandarm ów nie mógł na plebanii wytrzymać. Bojkotowano go na każdym kroku, najmniejszej rzeczy nie mógł we wsi dostać, czy to masła czy mleka, nikt mu nic nie sprzedał, po wszystko musiał udawać się do miasta. Na jego natarczywe prośby o przesiedlenie przeniosły go władze do innej wioski.
Powróciłem więc, ale dla ostrożności nie śmiałem odprawiać nabożeństwa w kościele, lecz odbywałem je w domach prywatnych, ponieważ zaś to był czas wielkanocny, przebywałem kolejno po wszystkich wsiach, dopóki się wszyscy nie wyspowiadali. Zwykle spowiadałem wieczorem do północy, rano miałem Mszę Św., udzielałem Komunji, a po południu katechizowalem dzieci.
Widząc iż chwilowo niebezpieczeństwo mi nie grozi, odważyłem się nabożeństwo wielkotygodniowe
i wielkanocne odprawić już w samym kościele. Znowu po długiem sieroctwie zajaśniała lampka przed tabernakulum. Bez przeszkody dokończyłem spowiedzi Wielkanocnej. Początkowo nabożeństwo odbywało się nocą, gdyż we dnie raz po raz kręcili się po wsi żandarmi. Po ukończeniu katechizacji, przystąpiły dzieci do Komunji św.
X. kan. Koźmian bardzo troskliwie zajmował się naszym losem I pracą i wydał polecenie, byśmy wysyłali co miesiąc szyfrowane sprawozdanie o położeniu nasze m i o wszystkich ważniejszych wydarzeniach w parafiach nam powierzonych. Sam zaś posyłał sprawozdanie do X. Arcyb. Ledóchowskiego w Rzymie. W tym właśnie czasie X. Arcyb. nadesłał nam kilka srebrnych medali od Ojca św. Piusa IX celem rozdania ich pomiędzy niektórych kapłanów, tajemnie czynności swe w obu diecezjach sprawujących. J eden z takich medali dostałem i ja i przechowałem go jako drogą pamiątkę.
W tym roku też zaczęto nam dawać zasiłek drobny na utrzymanie, wynoszący 15 mk. To wsparcie wy-
starał nam się X. Koźmian, a pochodziły one ze składek starszych kapłanów, ustanowionych przed wyjściem ustaw majowych.
W końcu czerwca 1876 r. odbyła się druga kongregacja kapłanów misjonarzy w Kąkolewie.
Zdawać by się mogło, że policji się znudziły bezskuteczne obławy na mnie urządzane, gdyż na początku lata naganki ustały zupełnie. Nie chcąc przeto ciężko pracującemu ludowi odbierać odpoczynku nocnego, odprawiałem znów nabożeństwo w dzień. W ten sposób bez większej przeszkody ze strony policji sprawowałem obowiązki duszpasterskie w parafji aż do Wielkanocy 1877 r.
W październiku wysłał nas wszystkich X. Koźmian w kilku partiach na pięciodniowe ćwiczenia duchowne do Krakowa, które odbyliśmy u OO. Misjonarzy pod zamkiem. Ojcowie podejmowali nas z wylanem sercem i gościnnością, przewodniczył zaś jeden z O. Jezuitów. Po rekolekcjach odwiedziliśmy klasztor i kościółek Sióstr Karmelitanek wypędzonych przez rząd pruski z Poznania, gdzie miały klasztor przy ulicy Wieżowej. W kościółku tym przystąpiliśmy do III zakonu, przyczep znany z wielkiej wymowy X. Golian wspaniałe wygłosił kazanie.
Zbliżała się zima. Ze względu na chwilowy spokój ze strony policji, jak również ze względu że ciągłe przenoszenie nie należy do wielkich przyjemności, nająłem sobie maleńką izdebkę u pewnego chałupnika i przemieszkałem tam cały rok, naturalnie z częstemi wyjątkami, gdyż dla bezpieczeństwa wiele nocy spędziłem gdzie indziej. A policja też o mnie nie zapomniała!
Było to w poniedziałek Wielkanocy 1877 r., właśnie kończyłem nieszpory i w zakrystji poświęcałem Krzyżyki i książki do nabożeństwa, gdy nagle wpada organista, wołając, że policja wysiada przed bramą kościelną. Odebrałem klucze od zakrystjana i kazałem mu wyjść z kościoła, poczem od kruchty kościelnej zamknąłem (wejścia osobnego do zakrystji wtedy jeszcze nie było).
Ludzi jeszcze w kościele było sporo i śpiewali po nieszporach pieśni wielkanocne; poleciłem im się modlić po cichu, a sam przebrałem się w chłopską sukmanę, aby ostatecznym razie, gdyby kościół przemocą otwarto, pomiędzy ludźmi przecisnąć się nie poznany. Tymczasem słudzy policyjni znalazłszy kołki i drągi na cmentarzu próbowali podważyć drzwi, ale nic nie wskórali. Komisarz obwodowy ze swej strony przywołał organistę i grożąc aresztowaniem, żądał kluczy od kościoła, lecz tenże oddać ich nie mógł, bo były w moich rękach. Dwie godziny trzymała nas policja zamkniętych w kościele. Wreszcie mrok już zaczął zapadać, a ludzie z całej parafji zaczęli się gromadzić koło kościoła, odgrażając się po cichu. Czy też więc ze strachu przed nadchodzącą nocą i groźną postawą ludu, czy też widząc bezskuteczność swego szturmowania, dość, że stróże bezpieczeństwa wsiedli do pojazdu i wrócili do miasta.
Dziwiłem się tylko, że porozstawiane czaty nie dały znać o zbliżaniu się policji. Ale mówiono mi potem, że powóz był kryty i nie wiedziano, kto się w nim znajduje. Przeczuwałem, że po takim zawodzie policja spoczywać nie będzie. I nie omyliłem się. Nie było odtąd tygodnia, aby kilku lub kilkunastu żandarmów nie odbywało rewizji po dworach lub chatach włościańskich; razu pewnego na folwarku w Pożegowie w czasie rewizji w domu komorniczym, gdzie był pogrzeb, otworzono nawet trumnę, aby się przekonać, czy tam przypadkiem nie ukrywa się ścigany ksiądz.
Znów odnowiono za mną listy gończe i policji nakazano użyć wszelkich środków, aby mnie pochwycić. To też musiałem zachować nadzwyczajną ostrożność, aby nie wpaść w ręce żandarmów. Teraz już prawdziwie koczownicze wiodłem życie. Prawie co dzień gdzie indziej nocowałem. Nabożeństwo jednakże odbywało się regularnie co niedzielę i raz tylko musiałem je przerwać i ukryć się nagle przed zbliżającymi się żandarmami. Wreszcie policja użyła podstępu. O północy, gdy wszystko we wsi spało, zjawił się na plebanji komisarz obwodowy z żandarmem, zostawiwszy bryczkę za wsią w zaroślach. Zamknąwszy się w plebanji, szparami okiennic obserwowali, co się dzieje wkoło. Noc tę spędziłem w Siemowie, a gdy nad rankiem wchodziłem bramę kościelną, policja wypadłą z plebanji i pochwyciła mnie. Wsadzono mnie na bryczkę i odwieziono do Gostynia do więzienia.
Nadmienić również muszę, że komisarz kazał woźnicy wieś ominąć, a pod płaszczem widziałem u niego rewolwer.
W więzieniu osadzono mnie w mocno zakratowanej celi, gdzie światło padało tylko z góry. Idąc do kościoła, miałem w ręku brewjarz i ten mi na pociechę pozostał. Inspektor więzienia przy odbywaniu rewizji zabrał mi portmonetkę, ale brewjarz pozostawił. Klucz do szyfrowanych listów zdążyłem zniszczyć.
Dnia 29 lipca 1877 r. wyznaczono termin sądowy przeciwko mnie za rzekome »nieprawne« sprawowanie czynności kapłańskich. Naliczono ich sto kilkanaście, ażeby zaś nie zmuszać parafian do wstrętnych zeznań, przyznałem się, że te funkcje spełniałem i że uważam to za swój święty obowiązek.
Dzień, w którym odbywała się moja sprawa, akurat był dniem targowym, sala więc była przepełniona publicznością. Prokurator wytaczając skargę przeciwko mnie powiedział, że jako teolog powinienem wiedzieć, co mówi św. Paweł, że wszelka władza pochodzi od Boga, a kto się zwierzchności sprzeciwia, ten się Bogu sprzeciwia. Gdy w końcu prokurator zapytał mnie, co mogę przytoczyć na swoją obronę, odpowiedziałem mniej więcej tak:
»Królewski prokurator chciał mi jako duchownemu zaimponować swoją znajomością Pisma św. przytaczając znane słowa św. Pawła o posłuszeństwie dla władzy. Nie mówię już o tem, że władza duchowna, której przysięgałem, a które mi kazała spełnić funkcje duchowne, jest także władzą, ale to tylko nadmienić muszę, że ten sam Apostoł był sam więziony, biczowany a nawet w końcu mieczem ścięty. A za cóż to? Za to samo za co i mnie uwięziono i przed kratki więzienne stawiono t. j. za to, że opowiadał ewangelię, a więc funkcje duchowne spełniał wbrew zakazowi władzy świeckiej. Gdy taka kolizja obowiązków zachodzi, to św. Paweł dobrze wiedział i ja też wiem, że trzeba bardziej Boga słuchać, aniżeli ludzi.«
Dobrze wiedziałem, że moja obrona na nic się nie zda. Dotychczas w każdym wyroku podwyższano karę. Zaczęto od jednego dnia więzienia albo 5 mk. grzywny, drugi wyrok już brzmiał trzy lub 20 mk., wyrok zaś obecny był taki: za każdą funkcję 60 mk. lub 10 dni więzienia, razem 6000 mk. albo 2 lata więzienia. ponieważ przy mnie zaledwie kilka marek znaleziono, co nawet i na koszta procesowe nie starczyło, to też zaraz zacząłem odsiadywać więzienie.
W cztery czy pięć dni później obudził mnie w nocy inspektor więzienia, kazał mi się ubrać, wsadzono mnie do pojazdu i pod eskortą zawieziono do centralnego więzienia w Koźminie. Po 15 miesiącach zapadłem na chorobę piersiową, więc wskutek świadectw lekarskich tymczasowo wypuszczono mnie z więzienia. Potem zajął się mą sprawą X. prałat Ludwik Jażdżewski, który bawiąc w Berlinie jako poseł, udał się do ministra sprawiedliwości, a ten postarał się o to, że resztę sprawy umorzono. Razem tedy z dawną karą w więzieniu pruskiem przebyłem 26 i pół miesięcy. Pozostały jeszcze do zapłacenia koszta procesowe i więzienne i miałem zapłacić pięćset kilkanaście marek, ale nie mogli ze mnie tej sumy ściągnąć, gdyż mieszkając tajemnie nie meldowałem mego miejsca zamieszkania. Dopiero na schyłku walki kulturalnej w r. 1885 gdy mnie X. kan. Witalis Marjański posłał do Krzywinia, gdzie już jawnie zamieszkałem, sąd natychmiast nadesłał swego komornika, aby ściągnął owe koszta. Ugodziłem się w ten sposób, że będę płacił 15 mk. kwartalnie. Zapłaciłem dwie czy trzy raty, a resztę mi po ustaniu w r. 1886 walki kulturalnej umorzono.
Dalsze okoliczności tyczące się opieki pasterskiej w parafji staro-gostyńskiej w ciągu walki kulturalnej nie wchodzą już w zakres moich wspomnień, dodam jednak, że po pewnym czasie X. Koźmian przysłał tam X. Antoniego Powałowskiego, który już nie był tak wystawiony na ciągłe nieprzyjemności ze strony policji, gdyż komisarz obwodowy się zmienił, a jego następca był o wiele łagodniejszy. Wkrótce też prześladowanie weszło na inne tory, gdyż rząd pruski rozpoczął rokowania ze Stolicą Apostolską.
Tak więc inicjator walki kulturalnej żelazny książę Bismarck poszedł do Kanossy.
Pisałem w Oporowie w listopadzie 1901 r.
X. Antoni Kinowski.
---------------------------------------------
Źródło:
Przewodnik Katolicki. 1924 R. 30 nr 5, str. 4-6
Przewodnik Katolicki. 1924 R. 30 nr 6, str. 2-3
Przewodnik Katolicki. 1924 R. 30 nr 7, str. 2-3
Zobacz też:
KSIĄDZ ANTONI KINOWSKI - PROBOSZCZ OPOROWSKI W LATACH 1887-1923
|