W jednej z wiosczyn Wielkopolski, lecz któż to wie, w której i kiedy? dosyć, że w jednej z tych wiosek, żył sobie chłopek pracowity i rzędny. Owóż w jego zagrodzie nie zbywało też na niczem; w stodółce był zboża zapas, w oborze bydełko jak ulane, w domu chleba i miodu sporo, w sakiewce grosz na zawołanie. Ale Tomek, takie jego imię, nie miał przyjaciół, i nawet mało dbał o nich. Lecz co najdziwniejsza, że choć nikomu w życiu najmniejszej nie wyrządził krzywdy, z nikim się nigdy nie zwaśnił, każdy od niego stronił, jakby od złego ducha. Sąsiedzi dziwne o Tomku powiadają rzeczy, że na Msze i do spowiedzi nie chodzi, że musi ze złem trzymać, boć od Boga nie pochodzi ta jego pomyślność. Wszakżeż i na Tomka przyszedł kłopot nie mały. Piorun chatę mu spalił; ledwo wzniósł drugą, gdy nowy kłopot; inwentarz mu wyginął, w polu wszystek plon pognił. Aż tylu nieszczęściami pognębionego, jakby na domiar wszystkich, ciężka niemoc powaliła o łoże.
Stan kmiotka był opłakany. Uzbierany przez lata pomyślności pieniądz, wyszedł na budowlę, na nowy inwentarz, zakup żywności, nawet i długu nieco zaciągnąć musiał. Lecz wszystko to bez pożytku, gdy ręka gospodarza bezwładną. On na twardem z desek posłaniu, coraz to gorzej się miał. Choroba wymagała pielęgnowania, nikt mu go nie niósł, bo każdy nawet próg chaty przestąpić się lękał. Z razu biedny, jak mógł mocował się z niemocą, lecz wkrótce zabrakło mu sił. Leżał więc nieporuszony, a śmierć coraz to srożej z nim poczynała.
Sąsiedzi nazajutrz z pierwszym zaraz świtem wyszli na robotę. Ale jakież było ich zdziwienie, gdy ujrzeli Tomka około chałupy znów zdrowo i żwawo się krzątającego. Dziwnie potrzęśli głową i szybko odeszli w milczeniu. Za powrotem do domu powiadają im żony, że dziś w północy strasznie świstało i chichotało około Tomka chałupy, aż włosy na głowie stawały; pewno bies przyszedł po jego grzeszną duszę, bo pono wczoraj bardzo już źle z nim było. Zwyczajnie, jak proste kobiety.
Nadszedł tymczasem wieczór. Tomek siedział zadumany przed chałupą, kiedy coś strasznie zaszumiało i zahuczało w powietrzu i ukazał się przed nim diabeł, z końskiem kopytem u jednej, kurzą stopą u drugiej nogi, z długim ogonem, rogami na łbie osmolonym i z sążnistym nosem na potwornem obliczu. Chłop się wzdrygnął mimowolnie, lecz diabeł rzekł:
- No kumoterku? cóżeś się tak zadumał? czyć jeszcze czego potrzeba?
- O i bardzo, bardzo jeszcze wiele.
- Czegóż więc? gadaj!
- Hanu - pieniędzy; boć oto bieda wszystkiemi dziury zagląda, a niema jej czem odegnać - odpowiedział Tomek, drapiąc się w głowę.
- To fraszka - odparł diabeł! - tych ci pożyczę; mów tylko, ile?
- Przynajmniej, przynajmniej, kumie - zwolna chłop na to, rozkładając rękoma i poglądając w ziemię. - Ile owo w tę piazdę od koła się zmieści.
- Dobrze, poczekaj chwilkę, zaraz wszystko mieć będziesz kumoterku! - rzekł usłużny diabeł i jak piorun sunął w powietrze, z takim trzaskiem i szumem, że cała wieś zadrżała, a wszystkie grusze w polach i sadach do ziemi się przegięły.
Ledwo chłop koło ustawił, już był z powrotem, z ogromnym na barkach miechem pieniędzy.
- Gdzież miara kumoterku? bo jestem.
- Dyć oto, oto, mój kumie - rzekł Tomek.
- Ale tu ciemno, kumoterku; ja nic nie widzę.
- Anu, mój kumie - rzekł znowu chłopek przebiegły - u światła mogliby nas ludzie zdybać. Trzeba nam już tu pozostać.
- Więc poczekaj! - I rozerwawszy miech począł sypać w koło.
O jakżeż rozradowało się serce Tomka, gdy posłyszał brzęk złota! Teraz, teraz, to ja dopiero zadrwię sobie z świata, pomyślał w duszy. Ale wtem coś pociemniało mu w jego myśli, bo się zadumał; lecz spojrzał na błyszczący kruszec i smutek zniknął. Diabeł tymczasem jak sypie, tak sypie, a piazdy napełnić nie może. Aż zniecierpliwiony, krzyknął:
- Cóż to za koło masz, kumoterku! Jużem co nie pół miecha wytrząsnął, a jeszcze ni znaku.
- Anu kumie, zważcie też jeno, że złoto ciężkie i że się usadza.
- Masz rację, kumoterku. Już się też i druga połowa miecha wypróżniała, gdy diabeł raz jeszcze trząsnął i podskoczywszy z radością, zawołał:
- Przecież zatkałem. Lecz patrz kumoterku, jakem odmierzył; żeby też jeden nie został dla mnie!... Ale teraz bracie, kiedyż dług zwrócisz?
- Co do tego, mój kumie, toć już nie prędzej, aż liście z drzewa opadną.
- Dobrze - rzekł diabeł - ale pamiętaj też i o drugiej ugodzie, którąśmy dzisiejszej nocy zawarli; pamiętaj, że po latach siedmiu i o duszę będziemy się rachować! Bądź zdrów tymczasem.
Tomek zadrżał na to wspomnienie, począł szczerze żałować za czyn, co popełnił, kiedy doń złoto tak rażącym i tak miłym zaśmiało się blaskiem, że znów o wszystkim zapomniał. Uniósł z zapałem koło, i tu dopiero nieokreślona rozkosz owładnęła mu zmysły, gdy dół, nad którym je mimo wiedzy diabła był położył, cały czerwonymi złotymi zapełniony ujrzał. - Ha kumie! - wykrzyknął z radości; - jam widzę jednak od ciebie mędrszy, choć żeś ty diabeł, a ja chłop. Kto wie, może się wreszcie i pokwitujem jak gładko?...
O Tomku dziwnie lud we wsi plecie. Stare kumoszki widują go często, to w ognistym płomieniu, rozmawiającego na polu z okropnym diabłem, to jak z ogromnymi skrzydły leci ponad lasem, to znowu wysoko, wysoko gdzieś stojącego w obłokach z szatańskim uśmiechem na licu; gospodarze zaś znów w nocy słyszą, jak rachuje nieprzeliczone skarby i znów ukrywa w zakątkach domu, czy w ziemi.
Tomek, chociaż dziś pan bogaty, nie zmienił dawnego obyczaju; jak był, tak jest sobie prostym i pracowitym chłopkiem. Tylko, że nie pamięta o Bogu; ksiądz z ambony rzuca nań klątwy, on ani zajrzy do Pańskiej świątyni.
Już się ma dobrze pod wrzesień; bliżej uważający sąsiedzi powiadają, że Tomkowi coś strasznego roztacza duszę, bo bardzo zesmutniał; często nawet jak obłąkany chodzi po polach, nieraz go noc tam zaskoczy. Lecz któż odgadnie, co go tam dręczy? tak mówią ludzie. Tymczasem na łanach coraz to widniej; zboże po zbożu schodzi do stodół, blade tylko po sobie zostawiając ścierniska. Z drzew także znika zieloność, liść po liściu żółknie i za każdym wiatru powiewem w coraz liczniejszych gromadach na ziemię się sypie; a psotny wiaterek, jakby go radowała ta igraszka, coraz to silniej podmuchuje. Aż przybiegną mu w pomoc szrony zimowe i na drzewach już tylko gołe pozostały gałęzie.
Cudny był ranek. Słonka dopiero co wstało z różanego posłania, a już tak mile spogląda na osierociałą naturę! Wiatr ad północy się zerwał i mroźno dąć począł, gdy zajrzał w czarujące jego
liczko, i mimowolnie ogrzane mu opadły skrzydła, i tylko ciepławym chłodem muska słonkiem ozłocone trawki. Skowronek, smutnie przyczajony na niwie, chociaż się z dawna już odprzysiągł śpiewu, teraz mimowolnie w Nieba podleciał; dzwoni wesołą piosnkę swojej królowej. Jastrząbki go widzą ze szczytów olsz zeszkiełeciałych, przecież nie gonią, bo patrząc na świetną dnia gwiazdę, zapomniały o żarłoczności. Wróble nawet, te prostaki bez głosu, rozkosznie dziś skaczą po dachach i jak mogą wyświstują, a skurczona na wierzchołku gruszy wrona, chrypkiem dopomaga im krakaniem. Ponad niskimi strzechy wiosczyny w powietrzu dymy w niebieskawe układają się kolumny, jaskółki gromadami opędzają, a w dole, po zagrodach dziewczęta doją krowy, uprzątają podwórka i nucąc, raz po raz spojrzą, czy tam gdzie przez płot nie zagląda Janek lub Ignacy, a bliski kiermasz warczy im w sercach, jak głośne skrzypki Szymka przy tańcu. Czasem się koło nich przetoczy zamyślany gospodarz, czasem przebiegnie żywo jego krzepka żona i dziewkom krzątać się każe, nawet i dobrze ofuka, gdy bezczynne zoczy.
Z porannym brzaskiem już i Tomek, jak zwykle, w podwórzu. Spojrzał na słońce, i ciężko mu na sercu; ono tak czyste, a w jego duszy tak ciemno! Posłyszał wesołe śpiewy sąsiadów, miłe rozmowy gospodarzy z gospodyniami i łzy mu w oczach się kręcą. Zadumał się i pomyślał: jakżeż szczęśliwi, choć stokroć ubożsi ode mnie; a ja?… I cóż mi przyniosło to złoto, co tam bez użytku leży?... W samotności płyną moje lata; - nie ma do kogo ust otworzyć; niema podpory w starości...
Ale wtem pociemniało dokoła; wicher strasznie zawył i groźnie, potrząsł gałęziami, a diabeł stanął przed Tomkiem, taki sam, jak przed rokiem.
- No kumoterku! liście z drzew opadły; przychodzę po dług mój.
Chłop spojrzał na niego i śmiejąc się, odpowiedział zimno: O kumku! nim z wszystkich drzew liście obleci, wpierw nam obojgu dobrze posiwieć trzeba.
- Co? – krzyknął przelękniony czart - co ty gadasz? patrz, wskaż mi choć jeden na drzewie.
- Hoho, nie jeden! - śmiejąc się rzekł Tomek - ale i sto wam pokażę, kumku. Chodźcie no tylko.
I wyszli żwawo z zagrody; przez pole, ponad łąkami, biegną oboje, aż stanęli w ogromnym lesie sosnowym. Tomek rzekł diabłu, wskazując na drzewa: A co kumku: czy widzicie, ile ich tu jeszcze?
- Ha! - ryknął diabeł - czemużem osioł prędzej o tym nie wiedział. Ale poczekaj no hamie! jeszcześ mi nie uszedł. - I porwawszy się z wściekłością, wskoczył na sosnę i począł zrywać ostre iglice. Lecz jeszcze trzeciej nie oberwał części, gdy cały krwią zbroczony, po nogach i łapach i łbie pokłuty, ryknął z rozpaczą: Przeklęty chłopie, niech ciebie piorun zatrzaśnie! widzę, że jesteś mądrzejszy. Nie chcę ani pieniędzy, ani nawet twej duszy, bo byś ty mi, hamie stokroć wprzód moją z ciała wydarł. - I nie obejrzawszy się więcej, z grzmotem odleciał.
Tomek w zadumaniu powracał do domu. Wieczór nadchodzi, Niebo się wyjaśniło, znowu tak pięknie, jak nad rankiem. Tomkowi znów ciężko na sercu, te same troski, co wtenczas, ściskają mu duszę. Spojrzał na wioskę i mimowolnie jego oko spoczęło na krzyżu kościółka. Tomek go nie odwrócił, jak dawniej, bo jakaś wyższa władza rozkruszyła zatwardziałe serce i po tylu latach w duszy grzesznika zajaśniała znów myśl o Bogu. Za nią stanęły: odszczepieństwo od wiary i Kościoła, starość, przyszłość okropna! Żal ścisnął serce chłopa, padł na kolana, złożył ręce, wzniósł oko do Nieba i modlił się gorąco o przebaczenie win.
O północy dopiero posłyszano w podwórku Tomka zgrzyt furtki i wchodzącego do chaty gospodarza.
Dzisiaj odpust w parafii. W kościółku ludu pełno i starych i młodych, mężczyzn i kobiet, a wszystkich twarze wyrażają podziw, wszyscy do siebie z cicha coś szepcą i oczy w jedno obracają miejsce. Tam ksiądz w konfesjonale siedzi, przy nim klęczy chłopek, już w latach, lecz jeszcze krzepkiej postaci, w modrej sukmanie z pętlicami, na którą spływa włos posiwiały, z obliczem pełnym skruchy i boleści, ze złożonymi na krzyż rękoma. Kapłan odmówił nad nim modlitwę po łacinie i przeżegnał. Chłopek się przybliżył i zaczyna spowiedź. Ksiądz grzesznika słucha; widać, że coś strasznego wyznaje, bo po obliczu kapłana bladość i oburzenie na przemiany błyska; zimny pot leje się strumieniem, a oko strasznym sądem jaśnieje. Organista na chórze już szóstą pieśń kończy z ludem. Pasterz jeszcze nie uwalnia grzesznika - wyznał nareszcie wszystko. Ksiądz z wrytą w ołtarz źrenicą znowu po łacinie odmawia nad nim modlitwy, żegna po trzykroć, podczas gdy chłopek z pochyloną do ziemi twarzą silnie się uderza w piersi i Boga o przebaczenie prosi. Ksiądz się oddalił do ołtarza, rozpoczyna Mszę świętą. Chłopek padł krzyżem i przez cały ciąg Ofiary leżał.
Po nabożeństwie chłopki do karczmy się schodzą - długie obsiadają stoły i przy półkwaterkach gorzałki coraz głośniej to o tym, to owym gwarzą:
- Ale mi też powiedzcie, Janie - rzekł Kuba - cóż się to stało z tym zakamieniałym bezbożnikiem, Tomkiem
- Anu - odrzekł Jan - przyszedł rozum na stare lata i upamiętał się przecież.
- Nie kumotrze odparł znów Kuba - choćem tego człeka nigdy cierpieć nie mógł, przecież dziś, jakem go tak skruszonego zoczył przed konfesjonałem, gwałtem mi się łzy z oczu rwały.
- Ho! - zawołał Ignacy - dość też sobaka nabroiła złego; żeby mu tylko dobrodziej dobrze tam był natarł uszu. Niema go co żałować.
- Kumotrze - przerwał Jan - kiedy mu Pan Bóg przebaczył, nam się już nań bluźnić nie godzi; owszem jako nawróconego brata przyjąć znów do siebie.
- Co to, to już pono nic z tego nie będzie, mój Janie - odparł Ignacy. - Zaraz po kościele zniknął i jak powiadają, podobno już więcej nie wróci do wsi.
- Kiedyć tak, to niech tam Bóg szczęści pielgrzymce i zapomni mu wszystkich grzechów.
-----
Po kilkunastu latach - tak dodaje powieść - jechała przez wioskę bryczka. Na niej siedział posiwiały zakonnik w habicie. Gdy mijali wąwóz, ponad którym dość długie rozwlekało się topielisko, woźnica jął się żegnać i konie żwawo poganiać; noc była ciemna.
- Cóż to ma znaczyć, Szymonie? - zapytał kwestarz.
- A bo Dobrodziej nie wie? - rzekł woźnica. - Adyć to tu przecie, co diabeł chłopa wodził. Tylko iż Bóg był mocniejszy i obłąkaną przezeń duszę czartu odebrał. Chłop się upamiętał, żałował za grzechy i gdzieś w świat odszedł na pokutę. Bies zaś ze złości snać całe mieszkanie zatopił i z nim pono wielkie skarby. Nieraz one tu się palą o północy, a rogaty nad niemi wykrzykuje i przejeżdżających zawodzi w błota. O, nie ma tu co bawić, Dobrodzieju!
Zakonnik westchnął głęboko i rzekł do Szymona:
- Zmówmy za wybawionego paciorek, Szymonie; on jest przy tobie.
Woźnica spojrzał na mnicha z przestrachem, lecz widząc go zatopionego w modłach, sam zdjął z głowy czapkę i przeżegnawszy się, coraz żwawiej jął poganiać konie.
_________________
Źródło:
„POWIASTKI LUDOWE – Zbiór ciekawych i wesołych opowiadań – z licznymi obrazkami”, Tom I, Nakładem Karola Miarki, Mikołów-Warszawa 1907, str. 49-59.
______________________________
Dla www.krzemieniewo.net
wybrał i opracował: Leonard Dwornik
Wierszowana wersja powiastki "CHŁOP I DJABEŁ" w "Przyjacielu Ludu" z 1838 r.
|