MOWA ŻAŁOBNA
NA POGRZEBIE
Ś. P. X. WOJCIECHA MORAWSKIEGO
Kanonika hon. Kamienieckiego i Płockiego, Lic. św. Teologii,
Kawalera orderu „Virtuti Militari”
POWIEDZIANA DNIA 31. SIERPNIA R.PAŃSKIEGO 1875.
W KOŚCIELE OPOROWSKIM
PRZEZ
X. WŁADYSŁAWA WOLIŃSKIEGO
PROBOSZCZA W OPOROWIE
_________________________________________________________________
Żałobni Słuchacze!
Ziemia nasza to wielkie cmentarzysko! Co chwilę otwiera ona zimne swe łono, aby w niem po kolei kryć swe dzieci. Nie ma prawie stopy ziemi, któraby z prochami ludzkiemi zmieszaną nie była, śmierć wyciska na niej co chwila smutne swe piętno.
Jakkolwiek żałosną jest dla serca ludzkiego ta oczywistość ii konieczność, nie jest ona jednak dla Chrześcijanina bez nadziei i pociechy, albowiem Chrystus zmartwychwstały jako zwycięzca śmierci każe mu spoglądać na każdy nowy grób się otwierający jako na skibę rodzajną odchylającą się na przyjęcie ziarna plennego, albowiem wiara święta rozjaśnia czarną boleść Chrześcijanina, tą nadzieją pewną, że jak z obumarłego ziarna wystrzela na wiosnę bujny kłos, tak z ciała złożonego w grobie w poniżenie wynijdzie kiedyś we wiośnie zmartwychwstania człowiek w nieśmiertelność przyobleczony. A im kto z Chrystusem tutaj był ściślej zjednoczony przez wiarę i łaskę, im kto z Chrystusem mężniej zwalczał siebie i świat, im kto częściej i godniej karmił siebie pokarmem nieśmiertelności, im kto goręcej Chrystusa, który jest Prawdą i Żywotem, nad wszystko ukochał, tym szczerzej i jaśniej nadzieja chwalebnej nieśmiertelności nad grobem jego roztacza swe promienie, tym słuszniej pieśń żałości i jęki boleści zamienić można na hymn zwycięztwa i tryumfu. Życie bowiem prawdziwego Chrześcijanina a tym więcej kapłana jest ciągłą żołnierką duchową pod sztandarem Krzyża Pańskiego, a śmierć jego w Chrystusie to zwycięztwo i tryumf z Chrystusem. Szczęśliwy, kto tak tu na ziemi żył, tak pracował, tak cierpiał z Chrystusem, że śmierć jego nazwaną być może początkiem wiekuistego tryumfu.
I taka to boleść głęboka i serdeczna, ściska serca nasze przy tej trumnie mieszczącej w sobie zwłoki ś. p. X. Wojciecha Morawskiego – żołnierza – obywatela – kapłana – ale nie bez nadziei, bo kto tak Chrystusa całe życie szukał jak on, kto dla Niego wyłącznie żył, kto z taką miłością, pokorą, cierpliwością, bez szemrania, bez narzekania, nawet użalania się szedł ciernistą drogą za Chrystusem, jak ś. p. X. M., tego śmierć można opłakiwać, ale z tą nadzieją i pociechą, że P. Bóg tego pokornego miłośnika swego albo już przypuścił, albo rychło przypuści do oglądania świętego oblicza swego. „Sprawiedliwego prowadził Pan po drogach prostych i okazał mu królestwo Boże.”
I urzędem moim i życzliwością ze strony zmarłego i życzeniem dostojnej rodziny zmarłego powołany mam przedstawić obraz życia zmarłego i ukoić boleść Waszą Dostojna Rodzino wskazując na zasługi i cnoty zmarłego i na pociechy z wiary płynące. Wiemci o tem, że powinien był miejsce moje zająć dzisiaj kapłan wielkich zasług w kościele a przyjaciel czterdziestoletni zmarłego, który dokładniejszy i wymowniejszy byłby dał obraz życia i zasług jego. Lecz kiedy tenże w samotnej osadzony celi więziennej mężne daje świadectwo swej wierności zasadom kościoła i ciche tylko modły przesłać może za duszę zmarłego, niechaj, choć nieudolnie, wywiążę się z pomocą Bożą, ze zadania na mnie włożonego.
Ś. p. X. Wojciech Morawski urodził się we Warszawie z ojca Józefa Morawskiego Referendarza Stanu w ministerstwie sprawiedliwości i Pauliny z hrabiów Łubieńskich roku Pańskiego 1810 za czasów Księstwa Warszawskiego. Chrztu świętego udzielił mu arcybiskup – poeta X. Paweł Woronicz. Gdy po pogromie Napoleona i rząd Księstwa Warszawskiego cofać się musiał, pani Referendarzowa Morawska z maleńkim synem Wojciechem udała się do Drezna i była tam podczas oblężenia tej stolicy Saskiej przez sprzymierzonych, a następnie znajdowała się z nim w Paryżu podczas abdykacyi Napoleona we Fontenaibleau. Tak wielkie dziejowe wypadki, które przeważny wpływ wywarły na dalszy los naszego narodu, przesunęły się ponad głową małego chłopca.
Lata pierwszej młodości ś. p. X. W. M., przypadły na czasy powszechnej obojętności we wierzei rozwolnienia obyczajów – tu i ówdzie tylko w wyższych stanach można było natrafić na rodzinę, która zdołała przechować tradycyą żywej wiary, czystości obyczajów i praktyk religijnych. Do takich rodzin, należały i rodziny ojca i matki ś. P. X.M., gdzie żywa wiara, życie podług przepisów Chrystusa i Kościoła świętego, pobożność gorąca, nauka i praca utrzymywały czerstwe zdrowie. A nadto przez matkę ś. p. X. W. M., był potomkiem rodziny, która wydała dwóch Arcybiskupów – Prymasów, kilku biskupów i prałatów i wielkie zasługi około kościoła w Polsce położyła – przez ojca swego pochodził z rodziny wielkopolskiej, która nauką, pracą i szlachetnością charakteru umiała sobie zdobyć chlubne miejsce między rodzinami polskiemi. Piękną więc spuściznę duchową tradycyi rodzinnej przejął ś. p. X. W.M. – i nie strwonił jej – owszem pielęgnował ją starannie przez całe życie, i własnemi zasługami zbogaconą przekazał swoim dzieciom.
Nie obojętną bowiem wcale jest rzeczą jakiej tradycyi rodzinnej kto spadkobiercą – ona bowiem hamuje wybryki, nakazuje milczenie namiętnościom, wywiera niemały wpływ na wyrobienie charakteru, daje popęd do szlachetnych czynów i wskazuje kolej życia pełną cnoty i honoru. Spadkobierca zacnej tradycyi rodzinnej bogatej w zasługi przodków czuł się dawniej nią moralnie skrępowanym – uważał się moralnie przez nią zmuszonym do postępowania tą samą drogą cnoty i poświęcenia, jaką mu już wydeptali jego wielcy przodkowie, i do starania się o dodanie nowego wieńca własnych czynów i zasług do czynów i zasług ojców. Dziś młodzież radaby się uwolnić od względów i szranków, jakie jej nakłada bogata w zasługi i piękne czyny tradycya rodzinna, aby tym swobodniej pofolgować zmysłowej swawoli.
Dom Oporowski w owym czasie był niejako punktem centralnym życia publicznego i towarzyskiego we Wielkopolsce. Nie było znakomitszej osobistości czy to rozumem i nauką, czy stanowiskiem społecznem, któraby częściej nie nawiedzała domu Oporowskiego, gdzie gospodarz p. Referendarz Morawski odznaczał się gruntowną nauką i głębokiemi na świat poglądami, pani zaś domu wysokiemi cnotami niewieściemi, bystrością umysłu i niepospolitemi przymiotami serca, jaśniała. Najważniejsze kwestye społeczne, naukowe, literackie, ze znajomością były tam rozbierane.
Nie dziw więc, że młody Wojciech Morawski taką atmosferą wiary, cnót, nauki i pracy otoczony rozwijał się szybko duchowo, odznaczając się wcześnie wielką bystrością umysłu, łatwością pojęcia, pamięcią ogromną, wyobraźnią bujną, a nadewszystko szlachetnością serca. Kiedy ojciec jego rozwijał w nim rozum, nadawał kierunek jego charakterowi, uczył głębszych na świat poglądów, matka rozwijała jego serce, wpajała w niego wiarę w prawdy objawione kościoła katolickiego, ale tak, aby katolicyzm u niego nie był tylko blichtrem i pozłotą łudzącą oko, ale aby przeniknął na wskroś jego istotą swemi prawdami i łaskami, aby w nim stał się prawdą i życiem.
W 16 roku życia oddany został ś. p. W. M., do publicznych szkół Leszczyńskich, które wówczas zostając pod troskliwą opieką pięknej pamięci Xięcia Antoniego Sułkowskiego zażywały dobrze zasłużonej sławy. Wyszli też z nich mężowie, którzy następnie chlubne w społeczeństwie naszem zajęli miejsca, że wspomnę tylko z pomiędzy wielu naszego znakomitego obrońcę praw, zasad i wolności kościoła, X. Biskupa Janiszewskiego.
Nadszedł rok 1830. Naród nasz drażniony w najświętszych swoich uczuciach, pragnący żyć własnem życiem, zerwał się do broni przeciw ciemięzcom. Wielka to chwila, gdy naród zrywa gwałtownie swe pęta niewoli i stawa oko w oko do nierównych zapasów ze swoim ciemięzcom. Zadrgnęły wówczas wszystkie serca polskie na wieść o walce o niepodległość. Pospieszyła młodzież polska ze wszystkich stron, aby stanąć w szeregach ojczystych. Piękna to wówczas była nasza młodzież, która nie przy zielonych stolikach albo po podejrzanych domach ale na polu poświecenia dla Ojczyzny szukała spełnienia swoich ideałów. I serce młodego Morawskiego zabiło goręcej tą „świętą miłością kochanej ojczyzny”. Pada rodzicom do nóg, odbiera błogosławieństwo rodzicielskie i podąża za drugimi do szeregów ojczystych. Ś. p. X. W. M., odbył całą kampanią jako adiutant wuja swego jenerała Tomasza hr. Łubieńskiego z tem poświęceniem i zaparciem samego siebie, jakie go zawsze we wszystkich jego działaniach cechowało. Odznaczył się w bitwie pod Nurem, gdzie jenerał Łubieński przedarł się ze swoim oddziałem przez daleko liczniejsze zastępy nieprzyjaciół. Następny rys z kampanii 1831 roku świadczy pięknie o poświęceniu i szlachetności ś. p. X. W. M. Kiedy w bitwie pod Grochowem wśród najgorętszej akcyi ubito konia pod Władysławem hr. Zamojskim, później jenerałem, młody Wojciech Morawski, ofiaruje mu swego konia z temi pięknymi słowy: „siadaj na niego, bo twoje życie potrzebniejsze jest dla ojczyzny niż moje.” Pan Bóg jednak przedłużył życie obojgu, bo obaj mieli być narzędziem w ręku Jego dla dobra ojczyzny i kościoła. Nagrodą za poświęcenie okazane w powstaniu był krzyż „virtuti militari”, który wczoraj jeden z jego towarzyszów broni poniósł do kościoła i złożył na katafalku.
Nie było wolą P. Boga, abyśmy jako wolny naród spełniali wśród innych narodów zamiary Jego święte i wysnuwali pasmo dziejów naszych. Widocznie drogę krzyża nam P. Bóg do przebywania wytknął. Złamane zostały wówczas nadzieje nasze. Z tak złotemi nadziejami pospieszyła młodzież polska do boju. Ze łzami w oczach i sercem żałością niewymowną przepełnionem wracała w progi rodzinne; tak pięknie zajaśniało słońce wolności nad polską krainą – tak czarne chmury niewoli nad nią znów zawisły. Tylu z braci naszej poszło zaludniać lody Sybiru, tylu wlec nędzy żywot w katorżny chrobotach, inni poszli jeść na obczyźnie gorzki chleb tułaczy i snuć dalej pajęczynę marzeń o wyswobodzeniu ojczyzny. Ś. p. X. W. M. jako jeniec wojenny osadzony został najprzód w Płocku, później wydany władzom pruskim osądzony został za uchylanie się od wojska na dwa lata do kompanii karnej, w skutek jednak zabiegów wpływowych osób został uwolniony po sześciu tygodniach kary na fortecy Głogowskiej.
Wśród trudów i niebezpieczeństw wojennych dojrzał umysł młodzieńczy ś. p. X. W. Miłość ojczyzny, która go do obozu wojennego zaprowadziła, ta sama przerzuca go teraz Napole pracy i nauki, aby tym sposobem ojczyźnie być znów użytecznym, bo miłość ojczyzny prawdziwa, wolna od egoistycznych zamiarów, nie tylko w szeregach wojennych, ale w każdym czasie i w każdej okoliczności i na każdem polu a nawet i wśród największego ucisku umie wynaleźć sposoby służenia ojczyźnie. Św. Paweł nie napróżno mówi: „że miłość jest przemyślna” (do Koryntian). Nie oddał się zniechęceniu ś. p. X. W. M. po upadku powstania, bo zniechęcenie wskutek doznanych zawodów jest cechą słabych i nędznych charakterów, lecz spieszy na wszechnicę Berlińską i tam ze zwykłym sobie zapałem oddaje się studyom prawniczym, w szczególności zaś studyom filozoficznym, do których z natury czuł wielki pociąg. Panowała wówczas wszechwładnie na wszechnicy Berlińskiej filozofia Hegla, która u nas bardzo przyczyniła się do wyziębienia wiary, i wiele skrzywiła i pobałamuciła umysłów. Wielu nią olśniętych starało się ją przeszczepić na umysł polski. I wszczęła się walka u nas między rozumem zarażonym pychą tej niemieckiej filozofii a sercem polskiem – i serce polskie zwyciężyło i uratowało wiarę. Ś. p. X. W. M. wiarę wyniesioną z domu, zachowaną wśród wrzawy wojennej, i tu wśród tylu pokus olśniejących razem uratował od rozbicia. Zanadto bowiem wiara była zakorzeniona w jego sercu, zanadto przeniknęła ona wszystkie władze jego duszy, aby filozofia koronująca pychę, stawiająca człowieka i państwo jako zbiorowy wyraz człowieka na miejscu Boga, mogła się stale osiedlić tam, gdzie już pokora królowała. „Dedit illi scientiam Sanctorum” – „dał mu Pan mądrość Świętych.” Z bogatym plonem wiadomości wraca ś. p. X. W. M. z Berlina do domu rodzicielskiego i tu rozpoczyna się jego zawód obywatelski. Rodzice jego nawiedzeni ciężką klęską pożaru powierzyli mu zarząd majątkowy a w szczególności wybudowanie pogorzałych budynków. Przy licznych zatrudnieniach w zarządzie majątkowym nie uchylał się jednak ś. p. X. W. M. od spraw publicznych. I tak brał żywy udział w Towarzystwie Rolniczym Gostyńskiem, kasynem zwanem, w którem ówczesny ruch społeczno-narodowy we Wielkopolsce się koncentrował. Organem tego Towarzystwa było pismo peryodyczne: „Przewodnik Rolniczo-Przemysłowy”, w redagowaniu którego miał ś. p. X.W. M. znaczny udział. Równocześnie zasilał wielu artykułami „Przyjaciela Ludu” w Lesznie wychodzącego pod redakcyą zasłużonego profesora Jana Poplińskiego. Pismo to przyczyniło się wielce do obudzenia u nas ruchu literacko-artystycznego, równie jak i troskliwości o zachowanie pamiątek narodowych. Ś. p. X.W. M. szczególniejsze miał zamiłowanie w starych pamiątkach narodowych i upornie obstawał przy ich zachowaniu. Wielu nie rozumiało jego pobudek, któremi się w tym względzie kierował i poczytywało mu to za dziwactwo. A jednak miał słuszność; bo w starych pamiątkach przechowuje się historya, myśl, tradycya nasza narodowa. Każdy naród wyrobił sobie w ciągu dziejów pewne cechy odrębne, które go od innych narodów odróżniają i stanowią jego charakterystykę, własne jego oblicze. Zacieranie tych cech odrębnych narodowych znajdujących swój wyraz w zwyczajach, w dziełach sztuki, w literaturze, w pieśniach, w życiu publicznem, w sposobie wyrażania uczuć religijnych, jest zarazem powolnem wynarodowieniem się.
Jeżeli miejsce wiary katolickiej, która się zlała z żywotem naszym narodowym w tak ścisłą i piękną całość i zgodę jak w żadnym innym narodzie, zstąpią chorobliwe mrzonki i nowinki cudzoziemskie albo chłodny indifferentyzm, jeżeli poważne zwyczaje nasze narodowe zastąpimy cudzoziemskiemi, jeżeli uroczysta nasza mowa polska tylko w przedpokojach będzie słyszaną, jeżeli dawne pamiątki nasze narodowe, te wymowne świadki naszej minionej wielkości narodowej, w których się wcieliły myśl i duch ojców naszych, pójdą na półki kupczących antykwarzy, w cóż się obróci ta nasza miłość ojczyzny, którą się tak często chlubimy? Czyż nie będziemy wtenczas raczej jakimś kosmopolitycznym dziwolągiem, jak narodem z odrębnem i właściwem sobie obliczem?
P. Bóg kieruje losami człowieka. On mu wskazuje kolej życia, jaką ma przebywać. On też mu i miejsce gdzie ma Jego świętą wolę wypełniać naznacza. Kto tylko głębiej zastanowi się nad biegiem życia swojego, ten dostrzeże rękę Bożą, jaka go opatrznie i miłośnie zawsze a nieraz i dziwnie po ścieżkach żywota prowadzi. Tę samą rękę Bożą dostrzegamy i w życiu ś. p. X. W. M., która go różnemi kolejami do swych niezbadanych celów prowadziła.
Z Wielkopolski przerzuca go P. Bóg na Podole, gdzie mu daje za małżonkę ś. p. Maryą hrabiankę Grocholską. Odtąd życie jego było podzielone między Podolem a Wielkopolską. Bawiąc u wód w Gryffenbergu wchodzi w bliższe stosunki z O. Karolem Anoniewiczem i ztąd się datuje przyjaźń jego z tym Apostołem Galicyi, Wielkopolski i Szląska. On też pierwszy we Wielkopolsce daje przytułek w swoim domu w Oporówku Ojcom Towarzystwa Jezusowego, z których dwaj O. Kłosowski i brat Gerard spoczęli także na cmentarzu Oporowskim. Ojcowie Towarzystwa Jezusowego przez dwadzieścia lat pracy gorliwej zasiali w naszej Wielkopolsce obfitą siejbę ewanieliczną, przyczynili się wielce do rozbudzenia u nas ducha i pobożności katolickiej, a tem samem i do przygotowania ludu i duchowieństwa na ciężkie próby, jakie obecnie przechodzimy. Śmiało ślę to chwalebne świadectwo pracy apostolskiej Ojcom Towarzystwa Jezusowego, których ta sama burza od niej oderwała, jaka wśród nas od dwóch przeszło lat ciągle szerzy spustoszenie. Ś. p. X. W. M. widocznem był narzędziem w ręku Bożem w utorowaniu drogi do nas temu dzielnemu zakonowi, od którego zawsze nieprzyjaciele zaczynają walkę przeciw Kościołowi Bożemu. Ś. p. X. W. M. musiał łamać uprzedzenia, jakie Ojców tego zakonu u nas z początku spotykały. Jeżeli protestanci nieufnością i nienawiścią ścigają zakon Jezusowy, łatwo to można wyrozumieć, ale jeżeli katolicy, dzieci jednego i tego samego Kościoła, uprzedzeniami się kierują przeciw tym dzielnym przodownikom w boju Chrystusowym, tego wcale zrozumieć nie można. P. Jezus, który powiedział: „cokolwiek jednemu z tych maluczkich uczynicie mnieście uczynili” w nagrodę za przytułek dany na ziemi Wielkopolskiej pierwszym Ojcom Jezuitom dał dwom dzieciom ś. p. X. W. M. łaskę powołania zakonnego.
W Gryffenbergu zawiązał także ś. p. X.W. M. bliższe stosunki z X. biskupem Strossmajerem i X. kanonikiem Sztulcem. Ztąd też należał do małej liczby osób, które kwestyą słowiańską rozumieją.
P. Bóg obdarzył ś. p X. W. M. czworgiem dzieci. Przy przyjściu na świat czwartego traci swoją drogą małżonkę, a zaledwie zamknął się grób nad jej martwemi zwłokami odbiera wiadomość o śmierci ojca swego. Ciężki to był bardzo krzyż dla X. W. M. patrzeć na czworo maleńkich dzieci pozbawionych matki i być naraz pozbawionym żony i ojca. A jednak serce jego pokorne umiało znieść krzyż ten ciężki bez szemrania, bo umiało cierpieć z Chrystusem, a tylko Chrystus umie uczynić cierpienie lekkiem i słodkiem. „Dedit illi sapientiam Sanctorum – dał mu Pan mądrość Świętych”, a krzyż to godło mądrości Świętych.
Z latami i doświadczeniami i cierpieniami oczyszczała się i wzmagała miłość Boża w sercu ś. p. X. W. M. już zakres rodzinny nie wystarczał dla serca jego przepełnionego miłością Boga i bliźnich. Dawno on już czuł w sobie niewypowiedziany pociąg do służenia Bogu i bliźnim w szerszym i doskonalszym zawodzie i w twardszej jeszcze posłudze. Postanawia zostać kapłanem.
Różne P. Bóg daje powołania ludziom, różny im też zakres działania wskazuje. Jednym wskazuje zakres skromny życia rodzinnego i obowiązków domowych, innych przerzuca na pole obszerne poświęcenia ofiary i bohaterskiego zaparcia samego siebie; jednym wskazuje P. Bóg spokojną drogę przykazań Boskich, innym przeznacza drogę heroiczną rad ewanielicznych, aby na niej wśród walk ze sobą i ze światem gwałtem zdobywali królestwo Boże. Podobnież ś. p. X. W. M. wyprowadza P. Bóg z zakresu obowiązków rodzinnych na rozległe pole poświęceń kapłańskich. Wstępuje na drogę, którą mu już przed nim utorowali Antoniewicze, Kajsiewicze, ci apostołowie polskiego narodu. Nie żołnierką świecką ale żołnierką duchową pragnie teraz służyć ojczyźnie swojej. Widział ś. p. X. W. M., że Polsce we walce jej ze schizmą i protestantyzmem potrzeba spotęgowania sił duchowych, moralnych, rozbudzania życia katolickiego; bolał mocno, że wiara katolicka w Polsce była więcej zwyczajem niż życiem, prawdą i świadomem przekonaniem – bolał nas luźnością obyczajów, nad licznemi rozwodami, tym rakiem społeczeństwa polskiego, bolał nad indifferentyzmem religijnym wyższych u nas klas społeczeństwa, bolał ze między wyższemi a niższemi klasami za słaby był łącznik wiary i miłości Chrześcijańskiej, któryby ich łączył w organiczną całość narodową, bolał nad tem, że Bóg, Chrystus, kościół, sprawa Boża, zbawienie duszy, podrzędne tylko miejsca zajmowały w życiu Polaków, i dla tego zostaje kapłanem aby według sił swoich w ojczyźnie ziemskiej szerzyć i umacniać królestwo niebieskie.
Czy zaś przez to, że zostawał kapłanem przestawał tem samem miłować ojczyznę? O nie! Zostając kapłanem nie stał się obcym ojczyźnie, nie został bez ojczyzny, lecz zaczął ją miłować miłością daleko świętszą, czystszą, doskonalszą, bo miłością nadprzyrodzoną; chciał ś. p. X. W. M. Polskę uświęcić., nieba jej przychylić, aby Chrystus jej królował we wszystkich jej stosunkach społecznych. Jak to, czyż kapłan pracując nad pociąganiem braci swojej do Boga, tępiąc występki, grzechy, samolubstwo, – dźwigając mozolną pracę w szkole, na ambonie, w konfesyonale, – budząc w rodakach zapał do ofiar i poświeceń, zaprowadzając ład Chrystusowy, porządek Boży w duszach, w sumieniach, w stosunkach społecznych – wprowadzając prawdy i zasady Boże do życia prywatnego i publicznego swoich współziomków – czyż on tem samem nie umacnia posad ojczyzny swojej ziemskiej, czyż on więcej się tem nie przysługuje ojczyźnie swojej, niż wielu z tych, co mają pełne usta przechwałek szumnych o miłości ojczyzny, a sami poza sobą zostawiają tylko próżnią i ruiny?!
Zostawia ś. p. X. W. M. dzieci swoje pod opieką teściów swoich pp. Grocholskich i sam udaje się na studia teologiczne do Rzymu, do ogniska wiary, do stolicy Świata Chrześcijańskiego, gdzie w Collegium Romannumze zwykła sobie żarliwością odbywa studia, bierze stopień Licencyata św. teologii i wraca na robotę Bożą do kraju. Za powrotem dał mu P. Bóg tę pociechę, że mógł pobłogosławić złote wesele teściom swoim pp. Grocholskim.
Teraz rozpoczyna się w kraju praca kapłańska ś. p. X.W. M. – była to prawdziwa praca misyonarza. Z wielką żarliwością rzuca się do służenia Bogu i bliźnim – serce jego pali się świętym płomieniem miłości Boga i bliźniego. Mógł on słowami Psalmisty o sobie powiedzieć: zelus domus Dei comedit me – żarliwość około domu Bożego strawiła mnie. Przez lat piętnaście kapłaństwa swojego daje ś. p. X. W. M. przykład największego zaparcia samego siebie i zapomnienia o najzwyczajniejszych nawet potrzebach. Obierał on zwykle najmozolniejszą cząstkę pracy około zbawienia dusz – idzie tam, gdzie inni lękają się iść – odnosi tam zwycięztwa nad grzesznikami, gdzie inni już za wygraną dawali szatanowi. Nie dawał się zrazić żadnemi trudnościami i upokorzeniami, jakie go nieraz w staraniu się o zbawienie dusz spotykały. P. Bóg dał mu dziwny dar pozyskiwania i najzatwardzialszych grzeszników, którzy w zaniedbaniu religijnem pozostawali nieraz od kilkunastu a nawet kilkadziesięciu lat. Prostotą, pokorą, szczerością, słodyczą, uprzejmością i istotną żądzą pozyskania dusz P. Bogu umiał pozyskiwać dla siebie zaufanie grzeszników, a zaufania tego używała zawsze aby Chrystusowi, temu Najlepszemu Pasterzowi przyprowadzać na ramionach miłości zbłąkane owieczki. Jest to dowód wielkiej łaski Bożej, jaką zmarły miał u P. Boga, kiedy go obdarzył tak rzadkiem darem pozyskiwania grzeszników.
Kamieniec Podolski patrzał na pierwiosnki prac kapłańskich ś. p. X. W. M. Tam on wszelkiemi sposobami starał się rozbudzić życie katolickie przez ożywienie zaniedbanych praktyk religijnych. Przez cały Wielki Post wraz z X. A. Tomickim, później wygnańcem, dawał rekollekcye w katedrze Kamienieckiej.
Wznoszą się w Kamieńcu omszałe starością mury klasztoru Podominikańskiego zamienionego na więzienie kryminalne. Tamto ś. p. X. W. M. co dzień pukał do furty więziennej, tam po celach więziennych jednał grzeszników z P. Bogiem. Rząd i państwo bowiem może zbrodniarza odłączyć, oddzielić od reszty społeczeństwa, ale poprawić, podnieść go do godności człowieka i Chrześcijanina, uczynić z niego żywego członka społeczeństwa, tego dokazać tylko może Kościół katolicki przez swoje sługi, prawdy i łaski. Więźniowie witali go jako swego anioła – pocieszyciela, a on im z nieporównaną żarliwością i miłością przedstawiał miłosierdzie i sprawiedliwość Bożą i zachęcał do szczerej pokuty.
W życiu ś. p. X. W. M. znajdujemy niektóre rysy tak wzniosłe, tak heroicznej cnoty, jakie tylko w żywotach Świętych natrafić można. Przytoczę tu jeden z nich.
Raz pędzono prze jego majątek skazańców na Sybir. Podczas etapu zbliżył się do nich X. M. W., bo umiał zawsze nieszczęśliwych wyszukiwać, pocieszał ich, zachęcał do poddania się woli Bożej, a nawet według zwyczaju swego wyjął z kieszeni stułę, którą zawsze przy sobie nosił i zabrał się zaraz do słuchania ich spowiedzi. Dowódzca oddziału, nieokrzesany Moskal, zelżył go za to i kazał go obić. Z przedziwną pokorą zniósł tę zniewagę sobie wyrządzoną sługa Boży, a nadto idzie do owego dowódzcy i przeprasza go najpokorniej, że przeciw jego woli postąpił, ale mówił dalej: gdym już karę odebrał, niechaj mi teraz przynajmniej wolno będzie widzieć się z wygnańcami. Dzikość Moskala ugiąć się musiała przed heroiczną pokorą ś. p. X. W.M. i nie tylko na widzenie się ze skazańcami, ale na ich wyspowiadanie, wykomunikowanie i odprawienie dla nich mszy świętej zezwala, z których niejeden może już nigdy nie miał ujrzeć kapłana katolickiego i nigdy nie miał odebrać zasiłku Sakramentalnego. Świat takiej pokory zwykle nie rozumie, bo ona już wkracza w krainę heroizmu Chrześcijańskiego.
X. Fijałkowski ówczesny biskup Kamieniecki widząc jego gorliwość i poświęcenie mianował go kanonikiem honorowym. Przyjął w pokorze ś. p. X. W. M. tę godność, ale oznak jej nigdy nie nosił. Ach! On za duszami krwią Chrystusa odkupionemi a nie za honorami kościelnemi gonił!
Nadszedł rok 1862. Naród obudził się z długiego uśpienia i dopomniał się przynależnych sobie praw w imponujących objawach. Skutkiem tego stawa na czele rządu cywilnego w Królestwie mąż potężnego umysłu organizacyjnego i niesłychanej energii, który mimo niektórych błędów wspaniale zakreślił plany od podniesienia Polski (margrabia Wielopolski). Przejrzał on przenikliwym swoim rozumem stosunek Polski do Rosyi,że nie orężem w ręku Polsce rzucać się na olbrzyma północy, lecz że na polu ducha, oświaty, trzeba podjąć walkę przeciw niemu. Rozpoczyna pracę organizacyjną w Królestwie na wielkie rozmiary i zakłada Szkołę Główną, organizuje wyższe i niższe szkolnictwo, przygotowuje uwłaszczenie włościan. Z jego poręki wstępuje na stolicę Arcybiskupią Warszawską X. Szczęsny Feliński, kapłan w sile wieku, kościelnego ducha, rozumu potężnego, nauki rozległej, życia świątobliwego i niesłychanej energii – do boku stawają mu dwaj znakomici biskupi X. Konstanty Łubieński i X. Wincenty Popiel. Jak na wezwanie Wielopolskiego świeccy uczeni mężowie, tak na wezwanie X. Arcybiskupa Felińskiego spieszą ze wszystkich stron znakomitsi kapłani, aby skorzystać z chwili swobody i rozbudzić życie katolickie.
Za innymi pospiesza także do Warszawy ś. p. X. W. M., aby tu stworzyć sobie nowe pole do pracy i poświęcenia. Razem ze świątobliwym X. Ożarowskim, później zakonnikiem kamedułą, daje na wezwanie X. Arcybiskupa Felińskiego rekollekcye duchowieństwu archidyecezyalnemu, nadto wiele innych rekollekcyi w stowarzyszeniach pobożnych, miewa żarliwe konferencye w akademii duchownej dla młodych lewitów, pełni posługi duchowne w domu św. Łazarza.
Tak pięknie w owym roku słońce swobody weszło nad Polską krainą – czemuż niestety tylko tak krótko świeciło?! I bylibyśmy spotężnieli pracą, nauką, dobrobytem, rozbudzonem życiem katolickiem, gdybyśmy byli mieli wówczas więcej rozumu politycznego, umieli byli więcej rachować się z okolicznościami i siłami naszemi i mieli więcej cierpliwości. Ale niesumienni agitatorowie popchnęli naród do owego stokroć nieszczęsnego zbrojnego powstania z r. 1863, które się stało dla nas źródłem strasznych nieszczęść dla Kościoła i narodu, i które na długie lata cofnęło nasze nadzieje. Zapełniają się skazanymi na Sybir cytadela i więzienia Warszawskie i tu działalność kapłańska ś. p. X. W. M. w całym blasku poświęcenia występuje.
P. Bóg jest szczególnym opiekunem nieszczęśliwych. Zsyła on im osobnych apostołów, którzy im niosą pociechę, pokrzepienie, chronią ich od zwątpienia, i uczą po chrześcijańsku dźwigać krzyż cierpienia. Apostołowie ci dla nędzy wszelkiego rodzaju są wtenczas widocznemi narzędziami w ręku P. Boga. Na takiego apostoła braci naszych wywożonych na Sybir w ciągu powstania 1863 roku wybrał P. Bóg opatrznie ś. p. X. W. M. O pracy jego apostolskiej w cytadeli między skazańcami na Sybir wie cała Polska. Ważna to była bardzo sprawa Boża, aby tysiącom wysyłanych na Sybir, którzy nigdy może już nie mieli ujrzeć kapłana katolickiego, nigdy nie mieli doznać religijnej pociechy, którzy mieli być wystawieni na tysiączne pokusy zaparcia się wiary katolickiej, a którzy przytem byli nieraz religijnie zaniedbani, aby im przedstawić okropność ich położenia pod względem zbawienia ich duszy i niebezpieczeństwa utraty skarbu wiary i aby ich stosownie do tego na duszy przysposobić! A nadto czas do tego zwykle bywał bardzo krótkim, bo często wysyłka na Sybir prędko następowała, a ś. p. X. W. M. rozwija tutaj apostolską prawdziwie gorliwość. Od jednego urzędu chodzi do drugiego narażając się na największe upokorzenia i żebrze z największą pokorą o pozwolenie wstępu do cytadeli i do więzień zapełnionych skazańcami. I wobec jego pokory heroicznej topnieje nieludzkość Moskali. Zabiera nieraz po kilkadziesiąt komunikantów ze sobą, zamyka się ze skazańcami po celach więziennych, nieraz całemi dniami i nocami przemawia do nich głosem błagalnym, aby duszę swą na tak dalekie wygnanie sposobili, kruszy obojętnych, upomina do wytrwania we wierze katolickiej wśród rozlicznych pokus jakie ich czekały, ostrzega, aby się ze schizmatykami nie żenili, aby w godzinę śmierci nie wzywali w żadnym razie popa schizmatyckiego, uczy ich wzbudzać akt żalu doskonałego, spowiada ich i zasila Ciałem Najświętszem. A ileż musiał w tej pracy apostolskiej wycierpieć i od wrogów i od swoich, bo i swoi umieją apostołów swoich wieńczyć cierniem szyderstwa i obojętności. Ale on to wszystko dla Chrystusa znosił ze zwykłą sobie słodyczą o sobie zapominając, a tylko zbawienia dusz patrząc. Nieraz upadający od znużenia, zgłodniały, wracał z cytadeli albo od chorego, a gdy go spotkano w nocy bez latarki przepisanej przez policyą, osadzano go nieraz we więzieniu cyrkułowem, gdzie na modlitwie klęcząc noc przepędzał.
I tu osoby wiarogodne podają wypadek z jego pracy w cytadeli świadczący o heroicznej jego pokorze. Razu pewnego jak zwykle przychodzi do bramy cytadeli mając przy sobie znaczną ilość komunikatów, a tu szyldwach moskiewski nie chce go wpuścić. A pilno mu tam było dotąd się dostać, bo tam tyle nieszczęśliwych mogących być lada chwilę na Sybir wywiezionych a duchowo nieprzygotowanych na tak straszne wygnanie.
Co ma począć płonący żarliwością około zbawienia dusz sługa Boży? Westchnął o pomoc do tej, która jest Auxilium Christianorum, zbliża się do nieokrzesanego sołdata moskiewskiego i całuje go pokornie w rękę błagając, aby mu nie zabraniał wnijścia. Dzikość i nieludzkość sołdata musi się ugiąć przed pokorą kapłana katolickiego, a ś. p. X. W. M. wchodzi radośnie tam, gdzie go nieszczęśliwi z utęsknieniem wyczekiwali.
W tym czasie X. Wincenty Popiel Biskup Płocki posłał mu dyplom na kanonika honorowego katedry Płockiej, gdzie już przodkowie jego po matce pastorały biskupie dzierżyli.
Niechętnem okiem patrzał na pracę Apostolską ś. p. X. W. M. Xiążę Czerkaski jeden z najcięższych wrogów Polski i kazał mu na końcu roku 1863 wyjechać z Królestwa wyrażając się do niego pogardliwemi słowy: my tu takich księży nie potrzebujemy. I prawdę powiedział, bo po schizmie tacy kapłani, jakim był ś. p. X. W. M., w rzeczy samej niepotrzebni. Odtąd ś. p. X. W. M. zamieszkał na stałe w majątku swoim w Oporowie. Już też i siły jego były nadwątlone; bo i lata się posuwały i praca ciężka je znacznie stargała, a jednak póki mógł i w tutejszej parafii Oporowskiej i po sąsiednich parafiach zawsze z tą samą cichą pokorą i słodyczą spieszył z chętną pomocą.
Tu oto ten ołtarz, przed którym w pierwszych latach mego pobytu w Oporowie odprawiał msze św. co niedziela i święto dla wygody moich parafian. Tu oto ten konfesyonał naprzeciw, gdzie otulony płaszczem a nieraz mocno cierpiący jednał grzeszników z P. Bogiem w Sakramencie Pokuty św. Tutaj ambona, z której przez dwa lata we Wielkim Poście miewał żarliwe nauki. Tu oto kościół, przy którego odnowieniu nie szczędził i achodów i kosztów.
Jako pan włości był ś. p. X. W. M. prawdziwym ojcem dla swoich poddanych. Kiedy stosunki czasu wymagały podwyższenia płacy i utrzymania robotnikom, uczynił to chętnie i niejedną ulgę poczynił ludziom w swoich dobrach.
Dla chorych i dzieci maleńkich w swoim majątku utrzymywał Siostry Zgromadzenia Służebniczek Boga Rodzicy własnym kosztem i nie żałował kilku korcy zboża, aby chorzy i dzieci w jego majątku mieli opiekę. Każdy spracowany człowiek w jego majątku znajdował stosowne zatrudnienie, tak że z majątku Oporowskiego nikt żebraniną się okolicy nie naprzykrza. Trzymał się ś. p. X. W. M. tej pięknej zasady, że majątek nie tylko daje właścicielowi prawo do ciągnienia z niego korzyści, lecz wkłada na niego także obowiązek pracy nad umoralnieniem ludu. Ztąd też w majątku Oporowskim wywiązał się stosunek między chlebodawcą a poddanymi prawdziwie ojcowski, oparty na miłości i wyrozumiałości chrześcijańskiej.
Siły ś. p. X. W. M. coraz bardziej słabły. Wywiązała się też choroba nieuleczalna. A jak w całem jego życiu tak i w chorobie swej okazywał zawsze tę samą cierpliwość, choć bardzo wiele wycierpiał. On swoją dziecięcą pokorą wypełnił słowa Zbawiciela: Jeżeli się nie staniecie jako jeden z tych małych, nie wnijdziecie do królestwa niebieskiego. Jak życie tak i jego śmierć była świątobliwa. Kilka dni przed śmiercią przepraszał wszystkich, jeżeli kogo wczem obraził, i kazał oświadczyć przebaczenie i darowanie tym, którzy względem niego wczem zawinili.
Dwa dni przed śmiercią doznał tej błogiej dla serca katolickiego pociechy, że otrzymał telegram z błogosławieństwem Namiestnika Chrystusowego, który wzruszeniem i głębokiem uszanowaniem do ust przycisnął.
Cześć dla sędziwej swej matki zachował tkliwą do samej śmierci. Kilka dni przed śmiercią prosił ją o błogosławieństwo na drogę wieczności. Słuchacze! Czyście widzieli kiedy piękniejszy, rzewniejszy i więcej Chrześcijański obraz, jak kiedy matka ośmdziesięciopięcioletnia błogosławi syna, kapłana na drogę wieczności?!
O pół do pierwszej w południe uleciała ta świątobliwa dusza kapłana – ojca – obywatela – żołnierza na łono tego, dla którego żył, pracował i cierpiał.
Ileż to dusz rozsianych po całej Polsce, które ceniły wysoko ś. p. X. W. M. a z których niejednę pozyskał P. Bogu, zaboleje serdeczną boleścią na żałosną wieść o jego śmierci! I prześle modlitwę pobożną za jego duszę! A jeżeli głucha wieść o jego zgonie może doleci i pustyń Sybiru i tam z oczu niejednego skazańca, którego on na wygnanie przygotował, spłynie za nim łza żalu na lody Sybiru wzniesie się gorące westchnienie za pokój jego duszy. A ileż z tych, których on pozyskał Bogu, a którzy go do wieczności poprzedzili, zabiegło duszy jego drogę i otoczywszy ją wieńcem towarzyszyło mu przed tron Sędziego Żywych i Umarłych, aby mu wyjednać wyrok miłosierny!
A teraz zapytuję się Was Żałobni Słuchacze, czy nie sprawdził na sobie ś. p. X. W. M. słów Psalmisty przytoczonych na początku niniejszej mowy? Czyż go Pan nie prowadził w całem jego życiu po prostych drogach wiary i cnoty? Czyż mu nie objawił mądrości Świętych? Czyż nie uczcił prac jego i wobec ziemi i wobec nieba? Ufajmy też, że spełniły się też na nim i słowa Psalmisty: et ostendit illi gloriam Dei – i okazał mu królestwo Boże, że go P. Bóg dla jego zasług, a więcej jeszcze dla jego pokory i wielkiej miłości Bożej przypuścił do oglądania chwały niebieskiej.
Spocznijże już Drogi nam wszystkim Xięże Wojciechu, wielki pokorą i miłością Bożą sługo Boży! Dosyć się już nadźwigałeś krzyża Pańskiego przez cały ciąg żywota Twojego doczesnego – idźże po nagrodę do Chrystusa Uwielbionego.
Spocznij obok znakomitego ojca swego bo już Cię Pan uczcił w pracach Twoich i dokonał robót Twoich.
Przybądźcie Święci Boży, zabierzcie mu Aniołowie Pańscy, przyjmując duszę jego, ofiarując ją przed oblicznością Najwyższego!
Niechaj Cię przyjmie Chrystus, który Cię wezwał i na łono Abrahamowe Cię zaprowadzą Anieli.
Amen
|