Przypis LD – dwa listy poetyckie Kajetana Koźmiana do Franciszka Morawskiego
[...] Zaczyna się drugi, piętnastoletni [1815-1830 – przyp. LD] okres Królestwa Kongresowego. Wiekiem dojrzały, charakterem, stanowiskiem urzędowem, literacką sławą poważny i poważany bardzo, powinien był Koźmian w tych latach zda się rozwinąć czynność największą. Tymczasem stało się przeciwnie. Ani ustanowienie Królestwa i cesarz Aleksander nie pobudzą go do napisania ani jednej ody, ani Wielki Książę do satyry lub epigramu, ani sejmy, ani powtarzające się spiski, ani drobne zdarzenia towarzyskie, ani otaczający ludzie (których wizerunki tak znakomite zostawił w trzecim tomie Pamiętników), nie natchną mu ani najmniejszego wierszyka. Literaturą zajmuje się on zawsze żywo, w Towarzystwie Przyjaciół Nauk zajmuje miejsce jedno z najświetniejszych, czyta, sądzi, gani, gromi, ale sam zdaje się nie pisze nic, oprócz zdarzających się przypadkowo życiorysów, i oprócz Ziemiaństwa, nad którem usilnie pracuje. Nawet kiedy „wyjrzała jędza niezgody”, a hydra romantyzmu podniosła ohydną głowę, on upominał i przestrzegał, gniewał się i miotał w rozmowach i listach, ale czy że skutku sobie nie obiecywał, a grochu na ścianę rzucać nie chciał, czy sądził, że powadze jego walka nie przystała, głośno nie odzywał się wcale. Jednak są rzeczy, których człowiek wytrzymać nie może: i samego „justum ac tenacem”, którego nie wzruszyłby ani natarczywy zgiełk gminu, ani zagniewane tyrana oblicze, wyrzuciłoby przecie ze spokoju sprzeniewierzenie się swoich. Coś podobnego natchnęło Koźmianowi jedyny wiersz z czasów Królestwa Kongresowego, jaki do nas doszedł. Bunty zuchwałych, szturmy nieprzyjaciół, szyderstwa młodzików, wszystko to znosił i ani drgnął nawet, ale kiedy Morawski napisał, kiedy wydrukował swój List do klassyków, kiedy zapomniał się do tego stopnia, że złośliwym żartem strzelał z boku do tych, którzy z frontu ledwo napastnikom odjąć się mogli, i to do swoich, wtedy już Koźmian milczeć nie zdołał, wtedy musiał zawołać: "et tu Brute!”. Nie obwinął się w togę i nie padł pod posągiem nieprzyjaciela, tylko się bronił i odpisał Morawskiemu Listem [...]
Kajetan Koźmian
LIST.
ODPOWIEDŹ FRANCISZKOWI MORAWSKIEMU
NA JEGO LIST O KLASSYKACH I ROMANTYKACH*).
Gdy równie słynny rymem, jak Marsowym szykiem,
Morawski mi powiada: nie chcę być klassykiem,
I woła na nieśmiałe Feba towarzysze:
Nie ucz się, lecz pisz jak chcesz, a sam tak nie pisze;
Przypomnieć wiersz klassyka nadaje mi prawo:
"Nie rwijcie chłopcy kwiatków, bo wąż jest pod trawą."
Rady sprzeczne z wzorami wprowadzą was w sidła,
Lecz komu uciążliwe rozsądku prawidła,
Temu powiem: nie stłumiaj, coś otrzymał w darze,
Nie potrzebując wzorów, spal dawne pisarze,
Powierzaj się gorączce, nie radź przeszłych wieków,
Nie śmiej się z Rzymianami, nie płacz łzami Greków.
I ruszaj Faetonie, albo nowy Febie,
Niechaj westchną nad tobą, lub się śmieją z ciebie.
Kiedy żadnych u ciebie zalet nie stanowi
Znana myśl Horacemu albo Maronowi.
Głos godniejszy pochwały pochlebi twej dumie,
To to pisarz, co pisze, chociaż nic nie umie:
By nie kradł, nawet imion nie słyszał pisarzy,
pisze, jak myśli — myśli, jak mu się zamarzy.
Mówisz: przed żadną z powag nie będę się korzył,
Bóg mnie wieszczem mych czasów a nie małpą stworzył.
Pyszna sojko, własnemi pióry leć ku sławie,
Ja ci jednak niejedno wyrwę piórko pawie.
Masz przyczynę złorzeczyć niebacznym klassykom,
Ze śpiewali pochwały Augustom, Ludwikom,
Z ich tworów wiele na świat spłynęło sromoty;
Łaskawszy rząd dla ludów, dla nauk wiek złoty.
Wielkiej zbrodni są winni, że nie burząc tronów,
Chcieli kształcić Tytusów, gdy brakło Katonów;
Lecz wyznaj, czyś ich poznał, a przynajmniej czytał?
I co na to odpowiesz, gdybym się zapytał,
Czy podłego pochlebstwa wzory wydał z siebie
Wieszcz, co zrobił Katona prawodawcą w niebie,
Co tego, co Rzym sprzedał i pana mu nadał,
Pchnął w piekła wobec pana, co już Rzymem władał;
Czyż i temu podłości zarzucisz znamiona,
Co rzekł: wszystko podbite, prócz duszy Katona.
Spal więc dzieła podobnej uległe przyganie;
Co Polsce po Horacym, gdy Szyller zostanie,
I naprzekór pierwszemu stargajmy przepisy,
Łączmy węże z ptakami, z jagnięty tygrysy;
Do końskiej szyi ludzką przypinajmy głowę,
Rybę z piękną kobietą spójmy na połowę,
A nad temi cudami napełnioną kartą,
Niechaj się gmin zadziwia z gębą wpółrozwartą.
U gminu są godniejsze dla wieszczów pamiątki,
Usiądźmy z lutnią w ręku między wiejskie prządki,
I własnym ich językiem nowe tworząc wzory,
Śpiewajmy: Wiedźmy, Strachy, Strzygi i Upiory;
Wszak już uczeń Krzemieńca w ukraińskim smaku
Nuci dyndającego wisielca na haku.
Wszak drugi jego śladem budząc podziw w gminie,
Już nam w szczytnej balladzie śpiewa o pierzynie.
Z tak szczęśliwych początków wróżyć nie jest trudno,
Że zanucą o Kaśce, a choć Kaśka brudną
Przedmiot gminny dostarczy rymów do osnowy,
Cóż ztąd, że nieco trąci — ale narodowy;
Sam przeto przedmiot gminny godzien wieszczów śpiewu.
Niech więc nasze pasterki paszą trzodę z chlewu,
Niech im pijany Maciek przygrywa na dudzie,
Poco smakiem salonów psuć prosty smak w ludzie.
Brodziński zgrzeszył, gwałcąc nowych wieszczów prawa,
Że krakowskiego Maćka przekształcił w Wiesława.
W naturze wszystko piękne, godne oka, ucha,
Równie piękny koń dzielny jak błotna ropucha.
Niżej, niżej natura skryte wdzięki ściele,
Choć za jeden fiolek pokrzyw nazbyt wiele.
Młodzi, nie naśladujcie spleśniałych pisarzy,
Oni brali, co pachnie, wy bierzcie, co parzy.
Precz wiec Grecy z Parnasu precz Rzymian prawidła,
Gdzie Helikon za piecem, a Muzy u bydła
Każdy żebrak Homerem, pastuch Hezyodem.
Witaj wieku szczęśliwy do pychy powodem,
Ty nam obraz natury zdołasz wydać szczery,
Idź do jaskini łotrów, tam twe bohatery,
Spiesz wystawiać na scenie rosnące nadzieje,
Wspaniałe rozbójniki, szlachetne złodzieje,
A gdy owoc twych darów rozmnoży się wszędzie,
Powtarzaj z mistrzem: co to będzie, co to będzie!
Przed takiemi cudami któżby się nie korzył,
Lecz nie Bóg, ale djabeł takich wieszczów stworzył.
1825 r. w Warszawie.
----------------------------------
* Pierwotny tytuł był: "Odpis Franciszkowi Morawskiemu, jenerałowi, na list jego o klassykach i romantykach, przypisany Julianowi Niemcewiczowi w r. 1825. — Słowa podkreślone, są słowa własne Fr. Morawskiego. "
[...] ...pisał Koźmian w starości [w latach 1830-1856 zwanych trzecim okresem jego twórczości – przyp. LD] drobnych wierszy więcej może niż za młodu. Oddzielony umyślnie od pokolenia, z którego pojęciami tak literackiemi jak politycznemi pogodzić się nie mógł, rozumiejący doskonale, że pokolenia tego na swoją wiarę nie nawróci, a przeto skazujący się na dobrowolne milczenie, bo słów swoich marnie rozrzucać i tracić nie chciał, nieraz źle i z uprzedzeniem sądzony, nieraz także i sam zagniewany, im zacięciej milczał dla wszystkich, tem bardziej potrzebował wynurzyć się, wywnętrzyć przed niektórymi, pogniewać lub poskarżyć przed zaufanymi, przed przyjaciołmi, którzy albo myślą tak jak on, albo przynajmniej myśli jego źle rozumieć i przekręcać nie będą. Wszystko więc co w sobie tłumił, czego głośno powiedzieć nie mógł, wszystkie swoje żale na romantyków, swój żal głęboki do powstania roku 1830 i ludzi, którzy je podnieśli, wreszcie swój wstręt do rewolucyi w ogólności, a obrzydzenie i pogardę do jej przywódzców, cały swój sposób widzenia nieraz tak mylnie a niesprawiedliwie sądzony, i całe swoje zbolałe polskie uczucie, potrzebując przed kimś wyrazić, wyrażał bądź w listach, bądź w tych wierszach przyjaciołom przesłanych, nie przeznaczonych dla ogółu.
Z tych najciekawszy i najwymowniejszy zapewne jest list do Morawskiego, pisany zaraz w roku 1832. Namiętność posuwa się w nim do gwałtowności, a względem Mickiewicza zwłaszcza, przebiera wszelką miarę. Koźmian zawsze przesadzał wpływ poezyi romantycznej na wypadki, ale nigdy nie przesadził tak grubo. Nie wiedział, może w zaślepieniu swojem wiedzieć nie chciał, że Oda do Młodości i Wallenrod były skutkiem i objawem powszechnego usposobienia, symptomatem zatem przyszłego powstania, ale nie jego głównym jak on mniema powodem; nie wiedział zapewne, że Mickiewicz wyjeżdżając do Włoch, ani bliskiego wybuchu nie przewidywał, ani go nie pragnął; że całej wojnie źle wróżył, że nad 15 Sierpnia nie mniej od Koźmiana cierpiał. Że bić się nie poszedł, mamy prawo uważać za szczęście, bo na wojnie nie byłby poradził nic, a gdyby był zginął, zginąłby z nim Tadeusz. Że nie tchórzył, jak mówi namiętny przeciwnik, tego przecież dowodzić nie będziemy. List ten jednak pomimo jego niesprawiedliwości drukujemy bez wahania, bo naprzód są w nim rzeczy niezaprzeczenie sprawiedliwe, bo następnie napisany jest znakomicie, z niepospolitą siłą wymowy; bo wreszcie jest jedynym w literaturze głosem tych ludzi, którzy powstaniu byli przeciwni, a jako taki, jest potrzebny, ma prawo być znanym, jest dokumentem dla historyi nawet nie obojętnym.
Kajetan Koźmian
LIST DO FRANCISZKA MORAWSKIEGO.
1832.
Kiedy wspólnie z Osińskim gromiłem przed laty
I litewskie kurhanki, i krymskie chylaty,
Niejeden nas posądzał — ale nie ty przecie —
Że chwały zazdrościmy wielkiemu poecie.
Dziś, kiedy tych niesłusznych zarzutów nie słyszę,.
On sobie po litewsku, ja po polsku piszę;
Uznaję jego talent, jednak wyznam tobie,
O ile cenię dowcip, dziwię się osobie.
Czemuż to ten poeta, co urokiem śpiewu
Zachęcał ziomków do zdrad i do krwi przelewu,
Wędrował i obce odwiedzał narody,
Gdy mściwy miecz wytępiał młode Wallenrody?
Może nowy Amfion przez urocze pienie
Na nową Polskę wzrusza drzewa i kamienie,
Ja jednak między nimi tę widzę różnicę,
Że za tym idą drzewa — lecz na szubienice.
Nie taki dal wzór z siebie Potocki Ignacy,
Co go wychował Plutarch, wykształcił Horacy;
Skoro usłyszał z Pragi jęki niemowlęce,
W okrutnego zwycięzcy sam się rzucił ręce,
Mówiąc: "To są niewinni mych win uczestnicy,
"Masz moją głowę, weź ją, a przebacz stolicy. "
Ów Julian, co miłością kraju w świecie słynie,
Co słowem Juwenala dojadł Katarzynie,
Rymem i prozą naród do powstania burzył;
Lecz gdy Kościuszko powstał, Niemcewicz nie stchórzył,
Rzucił lutnię, wziął oręż i przy wodza boku,
Grożącej sobie pomście nie ustąpił kroku:
Wspólnie z nim krwią swą skropił Maciejowie pole
I wspólnie z nim podzielił chwałę i niedolę.
Wiedział on, że przed hańbą nikt się nie ukryje,
Kto drugim bić się każe, a sam się nie bije,
Minstrel, czy Wajdełota, czy Bard, mniejsza o to,
Tchórzem jest, skoro z placu ucieka z sromota.
Tyrteusz — lecz to klassyk niegodzien wspomnienia —
Z orężem w ręku wiodąc hufce, nucił pienia;
Tybull złożon chorobą, ze łzami się żali.
Ze mu los broni dzielić tryumfy Messali;
Mieczem i lutnią zdobył Ossian cześć u wieków,
Byron opiewał Greków i bił się za Greków;
Tersyt krył się za szańce i na wodzów szczekał,
Aż się berła Ulissa na grzbiecie doczekał.
Lecz poco mam się w długie wywody zaciekać,
Wiem, szlachetniej jest ginąć, lecz pewniej uciekać.
Taki senator pewien dał nam przykład z siebie,
Przysiągł, że się w gruzach stolicy zagrzebie,
A śmiał się z męstwa wojska i mieszkańców trwogi,
Bo ci w serce ufali, a on ufał w nogi.
Inny wielki senator chcąc wsławić swe imię,
Udawał Rzymianina, bo słyszał o Rzymie:
"Niech tu, " rzekł, "los zawistny Brennusa nie ześle,
"Dosiedzę nieruchomy w tej todze i krześle. u
Lecz skoro tylko spiże z okopów zagrzmiały,
Poczuł nasz cny Papiriusz, że mu łydki drżały;
Nie czekał, aż się Brennus dotknie jego brody,
Ledwie karku nie skręcił, skacząc przez trzy schody.
Nie wiedział ów bakałarz, straszny licem trupiem,
Że mędrzec szkolny często na świecie jest głupim
Czytał on, że Dawidek raz Goliata zgładził,
Więc dzieciom na olbrzyma porwać się doradził,
Myślał, że skoro chłopcy olbrzyma obsiędą,
Turki wpław, a Frankowie w balonach przybędą,
Niemcy na skrzydłach, Węgrzy na łyżwach się ruszą
I już pokonanego olbrzyma uduszą.
Lecz gdy te spodziewane posiłki nie wsparły,
I nie karły olbrzyma, olbrzym zdusił karły;
Kasz Longin stokroć w czynach szczytniejszy od Greka,
Z rąk zwycięzcy powroza na szyję nie czeka;
Porwał tłomok na barki i uszedł zdradziecko,
Wprzód we krwi ziomków własne utopiwszy dziecko.
Witajcież wielkie, zacne, romantyczne dusze,
Schillerowskie Katony, czy Sartoriusze!
Unosząc wasze głowy, Ojczyznę unieście,
Nie tam Polska, gdzie Polska — tam, gdzie wy jesteście!
Nadzieje wasze w Frankach nie zostaną próżne,
Za zgubioną ojczyznę dadzą wam jałmużnę.
W kozackich burkach, z wąsem, z groźnemi czupryny,
Podadzą was czci wieków paryskie ryciny,
Lecz potomność badając upadku przyczynę,
A wielkich ludzi widząc po stu na godzinę,
Spyta: "Jak mogli upaść i stracić nadzieję?"
— "Staliby" — na to bezstronne odpowiedzą dzieje,
"Gdyby z stu głów noszących wielkości oznaki
"Jeden mózg można było sklecić jaki taki"
Wielbię młódź, choć porywczo wzięła się do stali,
Skoro przed nią Ojczyzn}' krzyk mędrsi udali;
Ale możeż pogarda wieków tych ominąć,
Co umieli zabijać, nie umieli zginąć.
Tych, od których Stanisław prawy* zginął broni,
Gdy na rynku szalonym miecz wydzierał z dłoni
Tych żaków, co z pod szkolnej wyrwawszy się rózgi,
Zaraz trunkiem, rozpustą rozpalali mózgi,
I na pierwsze dnia niby wolności uczczenie,
Wycięli z aktorkami hołupca na scenie.
A po takiej rozprawie w rycerskim zapale,
Prochu nie powąchawszy, zalegli szpitale.
Wspomnęż o tej bazgraczy niecnej zgrai, która
Zamiast wziąć się do szabli, wzięła się do pióra.
Zasługę, starość, cnotę obryzgała błotem,
Póki jej wściekłej paszczy nie zatkano złotem?
O zgrozo! niema nazwisk na takie potwory,
Co dzieci przeciw ojcom zbroili w topory;
Kto się nie wzdrygnie na te nauki ich sławne,
Że jest dla patryotów ojcobójstwo prawne!
Znam ich! tych patryotów, co w skwapliwe pędy
Rzucili się jak na łup, na skarb i urzędy,
Poznałem, bo widziałem te krwawe potwory,
Co ziomkom Sycylijskie sprawiali nieszpory.
Widziałem te ohydne srogości popisy,
Gdy motłoch, jakby z klatki puszczone tygrysy,
Popłatane trupy wlokąc przez ulice,
O bezwstydzie! małżeńskie sprawiał im łożnice!
Kogo chciał, kogo nie chciał, mordował na bruku,
I z pomyłek w ofiarach śmiał się do rozpuku,
A we krwi rozkoszując aż do dnia trzeciego,
Mordował, ścinał, wieszał, by śmiać się miał z czego.
I któżto ten lud, niegdyś łagodny i prawy,
Rozpasał i rozbestwił na bankiet tak krwawy?
Was ja na czele mistrzów wszystkich zbrodni mieszczę,
Was, kapłani Molocha, was, bezbożni wieszcze,
Coście przed nim na scenie wstawiali z kolei!
Szlachetnych rozbójników, czcigodnych złodziei.
Zbierajcież teraz waszej nauki owoce,
Cieszcie się, że po szyję skąpał się w posoce!
Widziałem, i tym jeszcze wzdrygam się widokiem,
Jak cuchnący rozpustą, trunkiem i rynsztokiem,
Ów kat w kapłańskiej szacie* gminowi doradzał,
By w srogości drapieżne zwierzęta przesadzał,
A po łokcie zbroczone ręce wzniósłszy w górę,
Znieważał ołtarz Boga i ludzką naturę;
I widziałem na piersiach takiego potworu
Znak wojskowej zasługi i znamię honoru!
I żaden z was, rycerze, nie wzdrygnął się na to,
Że znak rycerstwa stał się oprawców zapłatą?
Wy, coście uwiedzeni szlachetnością celu,
W bezbożnym położyli ufność Lelewelu,
Jakieżto obłąkały wasz rozum mamidła?
Czyliż że gad ma żądło, ma już przeto skrzydła?
Wiem, że mól te odebrał w podziale naturę,
Że z zbutwiałych szpargałów czasem wzleci w górę,
Lecz że robak, co toczy podwaliny skrycie,
Kiedy szczyt na dół runie, czołga się po szczycie,
Lub że złowrogie ptastwo wśród zamierzchłej doby
Porze skrzydłem powietrze, nim spadnie na groby,
Czyliż ztąd wniosek idzie i wiary nabierze,
Że gdzie nie sięgną orły, sięgną nietoperze?
Ale nie mięszam zacnych mężów z nikczemną hołotą,
Tych, co wśrod burzy pewną zajaśnieli cnotą.
Winię ich, że od kraju mogąc cios odwrócić,
Woleli kraj i siebie marnie w przepaść rzucić.
Czy zbłądzili przez słabość, nieufność lub trwogę,
Obwiniać ich mam prawo, potępiać nie mogę;
Wielu krwią błąd zmazało, wielu łzami maże,
Lecz ich przykładu za wzór potomnym nie wskażę.
-------------------------
* Ksiądz Puławski.
Żródło:
Kajetan Koźmian: „RÓŻNE WIERSZE” – Wydanie redakcyi „Przeglądu Polskiego” – Kraków 1881,
(wnuki Kajetana Koźmiana wydanie to poświęcają Stanisławowi Koźmianowi).
|