|
Stanisław Egbert Koźmian
MOJA OKOLICA
2. CZERWONA WIEŚ.
(Wspomnienie 27. Maja 1852. r. )
Gęstym drzew wieńcem otoczone sioło
Ze wzgórza w niebo pogląda wesoło;
Naokół łany wróżą plon bogaty,
I widać tylko zieloność i kwiaty;
Kwiaty na wzgórzach, po gajach, nad smugą
Zda się, że wiosna spóźniona za długo,
Darząc za zwłokę te ostatki maja,
Wszystkie swe wdzięki i łaski podwaja,
I w dzień dzisiejszy i w tę włość wybraną.
Zbiera wraz całe dziewicze swe wiano.
Słońce też rade z tych gód od zarania,
Leniwie teraz na zachód się skłania,
I choć już ziemię swym kręgiem dotyka,
Ani jednego nie gasi promyka,
Lecz tak porannie sieje światłość całą"
Jakby na odwrót znowu wschodzić miało.
I o dnia końcu wszystko zapomina,
Żadna na gałąź nie wraca ptaszyna;
Wszędzie z nadzieją radość jak o świcie,
Drga, czeka czegoś, wszędzie ruch i życie.
Lecz gdzież są ludzie? — Czy mię oko łudzi?
Życia tu pełno — a pusto bez ludzi.
Żadna na polach nie krząta się praca,
Bydło na nocleg do obór nie wraca;
Żadne po łanach nie wznoszą się głosy,
Nie skrzypią pługi, ani chrzęszczą kosy;
Wszędzie zamknięte stodoły i domy,
Tylko na dachu bocian nieruchomy
Czuwa w dal patrząc. — Kościołek, choć stoi
Otworem, — pusty___ Skądże u podwoi,
W oknach, na ścianach, skąd te kwiaty świeże?
Kto zatlił lampę, co ołtarza strzeże?
A ten krzyż nowy i wzniosły przedemną,
Kto go wystawił? — Kto ręką, tajemną
Ubrał go w wieńce? Czy z nieba anieli,
Me widząc ludzi, na dół tu spłynęli,
By po swojemu, wśród ziemi wesela,
Święcie, przeczyście uczcić Zbawiciela?
Ah — czemuż niema ludzi tu w pobliżu,
By odebrawszy służbę przy tym krzyżu
Wprost od aniołów, już się od tej chwili
Czcić Zbawiciela święcie nauczyli.
Lecz patrz, patrz na wschód, jakiż to zdaleka
Tuman w przestrzeni wznosi się, przewleka,
Spieszy w tę stronę, wije się po łące?
Opadł — co widać? — to ludu tysiące
Dążą tu ku nam poważnemi kroki;
Jakby za słońcem ciągnące obłoki,
Błyszczą chorągwie, a każda na przedzie
Osobny orszak po za sobą wiedzie.
Już widać dobrze, jak w komże odziani
Pobożnym szykom przywodzą kapłani.
Już śpiew ich słychać i już się do krzyża
Z białą chorągwią orszak dziewic zbliża.
Pierwsze im w niebo obiecane wniście,
One więc pierwsze stają tu przy Chryście.
Za niemi idzie z chorągwią czerwoną
Matek — miłości męczenniczek — grono.
Dalej młodzieńce, jak gdyby nadzieją,
Zielonym znakiem nad głowami wieją.
I naostatek — z barwy niebieskiemi,
Ojca w niebiesiech zastępcy na ziemi,
Czwartą chorągiew gospodarze wiodą.
A ziemia pól swych zielonością młodą,
I śnieżnych kwiatów odzieniem dziewiczem, —
A niebo zda się błękitów obliczem
I szkarłatami zachodnich płomieni, —
Tło tych chorągwi roztaczać w przestrzeni.
I już porządkiem stoją cztery stany,
A kapłan, w kapę złocistą przybrany,
Krzyż ten wyniosły, ku wiecznej pamięci
Odbytej missyi, uroczyście święci.
Zaledwie skończył, a inny z ambony
Wskazuje kapłan na krzyż poświęcony.
"Oto krzyż, bracia! — rzecze kaznodzieja (*) —
"W nim nasza wiara, miłość i nadzieja.
"On drogoskazem dla ludzi do nieba,
"On uczy jak żyć i jak cierpieć trzeba.
"Cierpieć? — Tak, cierpieć; bo ciałem i duszą,
"Czy źli, czy dobrzy, wszyscy cierpieć muszą.
"Ale jak cierpieć? Odpowiedź widoma
""W wolnym wyborze między łotry dwoma,
"Bo wszystko tkwi w tem, czy przez całe życie
Wy z dobrym dobrze, czy z złym źle cierpicie.
Krzyż nosić musim, musim, — próżna rada, —
Bóg go na jednych, świat na drugich wkłada.
Ale ten cięższy, który jest od świata,
Coraz on silniej do ziemi przygniata;
Sława, bogactwo, uciechy, rozkosze,
Wszystko ciężaru dodaje po trosze,
Aż wreszcie człowiek pada bez zasługi
I bez nagrody. Lecz kto tamten drugi
Dźwiga w miłości wiernej Chrystusowi,
Tego on dźwignie" umocni, ozdrowi.
Za trud doczesny da mu wieczną chwalę,
I trwała, radość za szczęście nietrwałe.
Krzyż więc swój kochać niech się każdy stara,
Miarą miłości jest cierpienia miara;
Ku wiecznej ten się tylko wzniesie chwale,
Kto się prostując w swym bólu wytrwale
I wciąż wzrastając w miłości olbrzyma,
W cierpieniach miary z swym krzyżem dotrzyma;
Krzyż bowiem każdy, czy krótki, czy długi,
Sięga aż niebios nadmiarem zasługi.
W tej to zasłudze — nasze szczęście, chwała,
W tej to zasłudze rzeczywistość cała,
Reszta złudzenie. Ot patrzcie, te kwiaty,
Których przepychem gną się ziemi szaty,
Zwiędną, zmarnieją przed końcem tygodnia,
Zerwie je ręka, zdepce krok przechodnia;
Ale te kwiaty, które krzyż ten wieńczą,
Nie zginą, tracąc swą krasę młodzieńczą,
Bo woń dziękczynną do nieba uniosą,
A ta znów spadnie łask i pociech rosą.
Cierpcie więc, cierpcie, w miłości, w pokorze,
A idąc zawsze po Chrystusa torze,
Nawet cierpienia nie wznoście się pychą,
Dziękujcie głośno, ale cierpcie cicho.
Stańcie pod krzyżem, gdy was świat poniża,
By się uzbroić milczeniem u krzyża.
Stańcie pod krzyżem, gdy was świat wynasza,
A wnet pokorą legnie próżność wasza.
Stańcie pod krzyżem, gdy wam ciemno w duszy,
On was oświeci, wasze łzy osuszy,
Stańcie pod krzyżem, gdy niepamięć ludzi,
Lub pamięć grzechów rozpacz w was obudzi,
A grzechy wasze, choćby win koleją,
Były jak szkarłat, nad śnieg wybieleją,.
A jako, patrzcie, ta biedna ptaszyna
Strudzona lotem na dół skrzydła zgina,
tak tęskliwie po słońca zachodzie
Szuka gałązki, kędyby w swobodzie
Stuliwszy skrzydła, spoczęła spokojnie;
Tak ty strudzona duszo w życia wojnie,
Ty serce, w którem tkwi boleści rana,
Głowo, próżnemi myślami znękana,
Spiesz się, spiesz spocząć na ramieniu krzyża,
Bo się dnia zachód i noc grobu zbliża.
Tam znajdziesz pokój, przytułek, obronę,
Tam znów pokrzepisz twe siły zwątlone,
Tam się nie lękaj żadnej złego mocy;
Nie bój się, nie bój czarnej grobu nocy,
Bo się tą nocą twe nie zaćmią oczy,
Jeśli w światłości krzyża cię zaskoczy.
Tego się drzewa chwyć i nie puść więcej,
Dość będzie na to i siły dziecięcej,
Byłeś chciał, pragnął i wołał: O Panie!
Daj mi twą łaskę, daj mi zmiłowanie,
Patrz na mą, boleść, spójrz na nędzę moję,
Oto ja biedny pod twym krzyżem stoję;
A jak bluszcz polny, przy drodze sierota,
Okryty kurzem, przywalon od błota,
Zdeptany nogą zelżywą człowieka,
Czeka na rosę, na deszcz niebios czeka,
By go obmyły, — i szuka z tęsknotą
Drzewa, by wspiąć się, wzróść nad ziemi błoto, —
Tak dusza moja, grzechem przywalona,
I złością świata zdeptana, zraniona,
Czeka na rosę Twego zlitowania,
Szuka podpory i pod krzyż się skłania,
By tam złożywszy ciężkich grzechów brzemię,
Mogła do góry wzróść nad lichą ziemię.
Daj, daj o Panie! niech się tak miłośnie
Wijąc ma dusza, aż do stóp Twych wzrośnie,
Bo jeśli będzie bez Twojej opieki
Pełzać po ziemi, to uschnie na wieki.
Zlituj się, zlituj!" —
Rzewny głos kapłana
Jeszcze nie ucichł, a już na kolana
Lud wszystek padłszy, w prośbie i podzięce
Do Zbawiciela wspołem wznosił ręce.
Spojrzałem na krzyż, i wraz mi się zdało,
Że święte na nim rozwieszone ciało
Nagłą, cudowną objawiło zmianę,
I w koło światłem nadziemskiem oblane
Zadrgnęło życiem. W cierpiące oblicze
Wpłynęły Bóstwa blaski tajemnicze.
Zbawiciel spojrzał na lud swój z wysoka
Wszechwidzącego głębokością oka;
I gdy się przed nim wszystkie głowy kłonią,
Odkrzyżowaną błogosławił dłonią; —
Najprzód rodzinę u stóp krzyża zgiętą,
Co tu przyzwała to pokutne święto,
Wraz błogosławił aż w dziewiąte plemię, —
Potem na okrąg okoliczną ziemię,
Z której ku Niemu przez świąt tych ciąg cały
Pobożne tłumy codzień przybywały, —
Wreszcie kraj wszystek, cierpiący na nowo,
Którego duszą i sercem i mową
Lud tu zebrany składał cześć i modły,
Co naszych przodków w bój za wiarę wiodły;
A im z kolei szerszą przestrzeń ziemi
Błogosławieństwy Pan zajmował swemi,
Tem krzyż rósł wyżej, aż błyszcząc przecudnie
Z wschodu na zachód, z północy w południe,
W morzu gwiazd tajał.
Wtem skrzydło anioła
Stróża mojego spędziło mi z czoła
Dalsze widzenia zapędy zbyt śmiałe.
I tyłkom słyszał, jako Pana chwałę
Odwrotnych tłumów pożegnalne głosy
Coraz to dalej wzbijały w niebiosy.
I tyłkom widział, jak ów Chrystusowy
Sługa, co siłą apostolskiej mowy
Wszystkie przed chwilą giął i wzruszał dusze,
Teraz w milczeniu i głębokiej skrusze
Sam padł przed krzyżem, składał korne dzięki
Za łask tak wiele z Zbawiciela ręki,
Płakał, jak gdyby przebaczenia prosił
Że tak niegodnie chwałę jego głosił,
I zdał się mówić w pobożnym zachwycie:
Zbaw lud ten, Panie! a weź moje życie.
-------------
(*) O. Karol Antoniewicz.
|
|
|
Dwór Drobnin Kościół Pawłowice Dwór Oporowo Kościół Drobnin Pałac Pawłowice Kościół Oporowo Pałac Garzyn Dwór Lubonia Pałac Górzno |
|