Franciszek Dzierżykraj Morawski
Co się działo w Wojsku Polskiem po bitwie pod Lipskiem.
Smutną i przerażającą dla wojska polskiego była śmierć księcia Poniatowskiego, ale zgubniejszemi jeszcze w skutkach swoich intrygi i nieposłuszeństwo, które po jego zgonie wybuchły.
Aby jaśniej wystawić i lepiej dla Czytelnika uporządkować to nieszczęśliwe Drania, winienem go uprzedzić, że reorganizacya wojska polskiego po klęsce r. 1812 w dwóch punktach się odbywała. Główna część armii pod wodzą Poniatowskiego porządkowała się na nowo w Krakowie. Poniatowski przeszedłszy z nią kraj austryacki, złączył się z armią francuzką w Saksonii. Druga jej i mniejsza część składająca się z różnych oddziałów, a mianowicie z odciętych po bitwie pod Kaliszem, formowała się w Wiesbaden pod rozkazami Dąbrowskiego. Do tej części wcieloną została i brygada jazdy Krukowieckiego. Poniatowski z korpusem swoim walczył w bitwie pod Lipskiem przy armii głównej francuzkiej. Dąbrowski zaś w tejże bitwie odpierał Szwedów z przeciwnej strony miasta i tym sposobem oddzielną zupełnie miał komendę, niezależną od rozkazów Poniatowskiego. Odbierał je wprost od Cesarza.
W dniu 17 października Dąbrowski wysłał Krukowieckiego z brygadą za Elsterę w celu rozpoznania sił i ruchów nieprzyjaciela. Poszedł Krukowiecki, lecz zamiast wrócenia do swego korpusu, tegoż dnia z południa bez rozkazu, bez najmniejszego upoważnienia, zjawia się nagle przy korpusie Poniatowskiego mówiąc, że odciętym został przez nieprzyjaciela, choć wiadomem było, że generał Bertrand oczyścił był zupełni! lewy brzeg Elstery, a książę Raguzy ciągle się trzymał nad Partą, co jasno wywiedzionem zostało w dziełku: Journal historique des operatom militaires de la 7-me division de la cavalerie polonaise faisant partie du 4-me corps de la cavalerie de reserve, zaraz po tejże wojnie wydanem w Paryżu. Książę Poniatowski, częścią przez słabość wrodzoną, częścią z potrzeby mienia więcej jazdy, nakoniec przez chęć skupienia w większą masę Polaków, po różnych korpusach armii rozproszonych, nadewszystko przecież dla pokrycia przed obcemi polskiego występku, zezwolił na Krukowieckiego pozostanie i oddał go pod rozkazy Sokolnickiego, dywizyą jazdy dowodzącego. Niezmierne to zgorszenie wzbudziło w wojsku polskiem, które od własnej Krukowieckiego brygady wywiedzieli się dokładnie o całej istocie rzeczy i najoczywistszem nieposłuszeństwie. Wcielony więc został Krukowiecki do korpusu Poniatowskiego, ale że z żadnem nad sobą starszym zgadzać się nie mógł nigdy, przeto jak dopiero co bez rozkazu porzucił Dąbrowskiego, tak natychmiast i z Sokolnickim ścierać się zaczął i zaraz nazajutrz w bitwie 18-go, często wbrew jego rozkazom działał.
Gorący i stanowczy był dzień 18-go. Przybycie nowych sił rosyjskich na plac boju, powiększywszy sprzymierzoną armią, na jej stronę przechyliło szalę zwycięztwa. Nie tak łatwy przecież do przekonania był Napoleon. Wszystkie on swoje kolumny w takim utrzymywał związku i porządku, że żadna przemoc frontu jego przełamać nie mogła. Na próżno przemagającą ciśniono go siłą, na próżno pułk jazdy austryackiej Somariva na polską uderzył piechotę, a niemogąc jej złamać, między odstępami kolumn dwie ich linie przebiegłszy, aż na rezerwową artyleryą napadł w tyle armii, gdzie przez dragonów francuzkich świeżo z Hiszpanii ściągniętych cały prawie rozsiekany został, — napróżno stojący obok nas cały korpus saski w samym wirze bitwy najhaniebniejszą zdradą przeszedłszy do nieprzyjaciela, natychmiast przeciw nam swoje zwrócił działa, — wszystkiemu zaradziła czujność i geniusz cesarza. Zaledwie bowiem zdezertowali Sasi, już nowy korpus francuzki przerwę zostawioną zapełnił, a oburzenie armii całej, nowej dodało jej siły. Walczono aż do nocy, a cofanie się było tak oporne, nieznaczne i porządne, iż niejednemu zdawało się, że wojsko na tem samem zawsze walczy stanowisku. Wtem to dniu uderzony świetną odwagą i rozwinięciem wyższych zdolności wojennych Poniatowskiego, cesarz wśród gradu kul działowych mianował go marszałkiem. Sam Murat przybył do Poniatowskiego z oznajmieniem mu nowego zaszczytu. Zdziwił się nieco Poniatowski, lecz natychmiast mu odrzekł: Spodziewam się iż ten zaszczyt nie pozbawi mnie dawniejszego i droższego nad wszystkie, to jest pozostania polskim generałem i dowódzcą wojsk narodowych. (1)
Nadszedł wreszcie i okropny dla nas dzień 19-go, który może tak srogich nie byłby miał skutków, gdyby wola Napoleona (podług tego co mówiono wówczas w armii) spełnioną była. Utrzymywano bowiem powszechnie, że cesarz jeździe kazał się już przeprawiać przez Elsterę 18-go o 8-mej wieczorem, co bardzo podobnem do prawdy być mogło. Nie mając i nie mogąc już mieć zamiaru wstrzymania się na placu boju w dniu następnym i ztąd zdecydowawszy się na cofnienie, naturalnie bardzo mógł i powinien był cesarz jazdę całą posłać za rzekę, jako w samych murach Lipska już mu niepotrzebną, dla tego nakoniec aby nazajutrz z wolnym oporem cofającej się piechocie, wolne zostawiła miejsce. Berthier, jak mówiono, nie dość jasno wymienił godzinę 8-mą wieczorną w rozkazie przesłanym jeździe, sądzono że o 8-mej rannej mówił, i tak jednę za drugą wzięto. Ztąd ta cała armia spóźniła swoje cofanie, ztąd silniejszy nacisk nieprzyjaciela, krwawszy i dłuższy opór cofających się kolumn, ztąd nareszcie tyle zamieszania, krwi, strat niezliczonych, a dla nas najsroższej w śmierci Poniatowskiego. Bez tego wypadku, bez tej jednej omyłki co do godziny 8-mej, nie byłby przymieszał się nieład do cofania się przez miasto, most może nie byłby przedwcześnie wysadzony. Poniatowski nie byłby zginął i wszystko byłoby się najporządniej wycofało za rzekę. Ale dawne szczęście już oblubieńca swego odstąpiło, bladła dawna gwiazda i nowy wyrok na chmurniejszem już poczynał rozwidniać się niebie.
Nie wiele powiedzieć mogę o boju z dnia 19-go, bo już z rana przeszedłem z jazdą na drugą stronę rzeki i sama piechota broniła jeszcze Lipska. Szerzyła się za nami głośna i straszliwa wrzawa szturmów i odporu, z której to tylko nawiasem wspomnę, że wśród najzacięciej broniących się w murach miasta, najmężniej i najdłużej walczył pułkownik polski Bolesta i z wszystkich ostatni został przełamany i wzięty w niewolą. Staliśmy za rzeką z bijącem sercem i wytężonem uchem na każdą wieść o toczącym się boju, kiedy zacny i waleczny, lecz nąjflegmatyczniejszy z ludzi, pułkownik artyleryi Redel, zbliżył się do nas zwolna na koniu, na którym pewno w życiu nie zagalopował, i z zimną nigdy się niezmieniającą twarzą, te okropne do nas wyrzekł słowa: Książe Poniatowski utonął. Nie będę malował przerażenia serc naszych i przybicia na chwilę umysłów. Wieść ta nietylko nad myślą naszą, ale i nad ojczyzną całą czarną rozpaczy zawiesiła zasłonę. Dosłyszenie dopiero wszystkich szczegółów jego waleczności, bohaterskiej walki i zgonu, a zwłaszcza znane jego ostatnie słowa: Bóg mi powierzył losy Polaków, Bogu samemu je oddam, nowem nas życiem, a nawet i dumą pokrzepiły. Szczytne te słowa wyrzekł książe w gniewnem uniesieniu na uwagę, którą mu czyniono, że wszelki opór jest daremnym i broń złożyć trzeba. Z temi to słowy raz ostatni podniósł oręż i uderzył na nieprzyjaciela. Wzniosłe wyrazy jakby drutem elektrycznym przebiegły nasze i całe Napoleona wojska, szybkością nawet gromu do biednej doleciały Polski. Wszystkie je usta powtarzały, nad portretami księcia je zawieszano, po wszystkich domach polskich matki dzieci swoje na pamięć ich uczyły.
Jeszcześmy nie ochłonęli z pierwszego przerażenia, gdy znowu na koń do dalszego marszu wsieść nam kazano, a zaledwie nasze do pochodu wyciągnęliśmy szeregi, słyszę z boku daleki na mnie głos wołający: — "A wiesz ty gdzie ja jestem? Wystaw sobie w sławnym Altrantstaedt, miejscu głośnego traktatu". Był to Dąbrowski generał, który tamże po skończonej bitwie wojsko swoje zbierał i ku złączeniu się z nami dążył. Ledwiem kilka słów z nim zamienił, spostrzegam z zdziwieniem zbliżający się ku mnie jakiś mały szwadronik w dziwnych i nieznanych mi dotąd mundurach. Komendant jego pospieszył ku mnie z oświadczeniem, że dowodzi szwadronem jazdy portugalskiej, i że odcięty od dywizyi jazdy francuskiej, do której był przykomenderowanym, życzyłby w swojem sieroctwie przyłączyć się do nas, z nieszczęśliwymi do nieszczęśliwych. Nigdym nie wiedział, nie słyszał o Portugalczykach należących do składu armii francuzkiej; smutne jednak wyrażenie się i zacność oblicza dowódzcy niedozwalały mi prośby jego odrzucać. Jeźli mię pamięć nie zawodzi, był to Markiz Pereira. Za wyższem zezwoleniem, przyłączyłem tę odrobinkę tak dalekiego ludu do naszego korpusu, która wciąż szła z nami aż do Eisenach, gdzie od głównego sztabu całej armii inne otrzymała przeznaczenie. Drobny to wprawdzie wypadek, świadczy on przecie jaka to burza wówczas całym miotała światem, kiedy z dwóch jego prawie kończyn na jedno pole bitwy napędziła Baszkirów i Portugalczyków, i wzajem z sobą, walczyć im kazała.
Przykre z dnia tego zostało mi także wspomnienie zdarzenia na które wprawdzie nie patrzyłem, lecz później dowiedziałem się o niem, że gdy wojska sprzymierzone Lipsk opanowały, a cesarz Aleksander z licznym orszakiem na rynek miasta wjeżdżał, zacny i nieszczęśliwy król saski pozostały w Lipsku wraz z królową i królewną wyszedłszy z mieszkania swego, stanął w bramie kamienicy w celu powitania cesarza i odebrania od niego choć jednego słowa pociechy lub zaspokojenia. Ale ni obecność kobiet krwi monarszej, ni widok starca tylu cnotami dostojnego, ni jego nieszczęście, ni ten czyn nawet pokory poświęcającej się dla ocalenia ludu swego, nic nie wzruszyło Aleksandra. Nie uczcił go nawet jednem słowem, jednem uprzejmem pochyleniem głowy, nie uszanował królowej i jej córy, odwrócił się od nich tyłem i wojsku swemu przed sobą ciągnąć kazał. Trudno mi było długo uwierzyć w tę dziką i zimną srogość cesarza znanego z swej rycerskości i wyszukanej względności dla kobiet, z tylu nawet innych wyższych uczuć słynnego, ale najświętsze zapewnienie kilkunastu naocznych tego świadków, nie pozwala mi powątpiewania o prawdzie, tem bardziej, że po 30 leciech toż samo mi w Dreźnie, i to z temi samemi szczegółami opowiadano.
Ale wracając do nieszczęśliwych skutków zgonu Poniatowskiego, Sokolnicki, jako najstarszy w obozie generał, to jest nim jeszcze Dąbrowski z nami się złączył, objął naczelne dowództwo, a objąwszy wysłał natychmiast Krukowieckiego z brygadą jazdy, ku okryciu na niejaki czas głównej kwatery cesarskiej. Cóż czyni Krukowiecki? Opuszcza z brygadą korpus polski, idzie w wskazanym kierunku, gdy nagle go zmienia i wprost ku Lützen maszeruje, wygadując co tylko może przed swemi podkomendnymi na Sokolnickiego i Dąbrowskiego.
Lękając się przecie aby zawiadomiony o tem Sokolnicki aresztować go nie kazał, a myśląc, że pod księciem Sułkowskim łatwiej niż pod wspomnionymi dwoma generałami będzie mógł wszystkiem władać, z niesłychaną bezczelnością zbliża się do otwartego pojazdu cesarza i najbezwstydniejszem kłamstwem przedstawia mu się jako wysłaniec od wojska polskiego, z prośbą aby Sułkowskiemu naczelne dać raczył dowództwo. Cesarz nie lubił Sokolnickiego z powodu kilku zatarg, które ten miał z osobami do dworu jego należącemi, i ztąd nie wspomniał go nawet. Ale gdy tenże Sokolnicki dowiedziawszy się o kroku Krukowieckiego, sam osobiście przybiegł do cesarza i o Dąbrowskiego na wodza naczelnego prosił, Krukowiecki coraz bezczelniej kłamiąc, tak silnie nalegał na cesarza i przy Sułkowskim obstawał, że przemógł podanie Sokolnickiego i Sułkowski dowództwo otrzymał.
Sułkowski dobrym był żołnierzem, pełnym honoru, patryotyzmu i nadzwyczajnej waleczności, lecz nie dość silnym się okazał do starcia Krukowieckiego, który oddaliwszy już Sokolnickiego i Dąbrowskiego, ciągle i coraz głośniej przeciw pójściu naprzód deklamował a Sułkowskiemu wystawiał, że surowo narodowi odpowie za zgubę jego najświetniejszej młodzieży i pierwszych imion narodowych, bo jak mówił, Napoleon znowu nas jak niegdyś legie w żołdowniki swoje zamieni, i znowu tak gdzieś na zatratę wyśle jak niegdyś do St. Domingo. Zachwiało się Sułkowskiego sumienie, tem bardziej, że ciągłe spory i dyskusye w tej mierze szerzące się po szeregach wojska waśniły, osłabiały ducha, z czego naturalnie coraz większe wzrastało rozprzężenie.
Nieszczęście chciało, że gdy przybyliśmy do miasta (pono Friburga) za Lipskiem i już przeszli most na rzeczce tam płynącej, Szwedzi nagle wówczas zaatakowali naszą tylną straż jeszcze za rzeką będącą, a artylerya i bagaże nie całkiem się jeszcze były przeprawiły i wszystko nową groziło Berezyną. Sam cesarz udał się na most dla przyspieszenia przeprawy dział i w tej chwili właśnie przysłano Sułkowskiemu rozkaz, aby na niejaki czas brygadę jazdy do innego odkomenderował korpusu, w celu osłony marszu armii. Wiadomo, że wojsko francuzkie w tej kampanii nadzwyczaj mało jazdy miało, której tak spiesznie jak piechoty nie można było uorganizować po wielkiej klęsce 1812 roku, naturalną więc bardzo rzeczą było, że cesarz w różnych kierunkach polskiej używał kawaleryi. Już nawet Sułkowski, czujący obowiązek posłuszeństwa, gotował się do wypełnienia rozkazu, kiedy Krukowiecki dowiedziawszy się o tem, przybiega nagle i dowodzi na poparcie swoich dotychczasowych domysłów, że cesarz już zaczyna dzieło naszej zguby, bo rozdziera nas na części, i że teraz jest obowiązkiem wodza Polaków przeszkadzać temu ile możności, jeżeli niechce być nieczułym na honor i na to, co cały naród o nim powie. Młody więc i gorący Sułkowski biegnie natychmiast do cesarza, będącego na moście i nieco zbyt mocne robi mu przedstawienie. Cesarz nie przywykły do uwag tam gdzie każe i to jeszcze w chwili boju, rozdrażniony wreszcie kilkogodzinnym niebezpieczeństwem swojej artyleryi, ostro gromi Sułkowskiego i rozkaz wypełnić każe, co się natychmiast dzieje, lecz Sułkowski w pierwszym zapale po powrocie od cesarza, daje słowo honoru, że tylko do Renu odprowadzi Francuzów. To nieszczęśliwe słowo honoru słyszane przez całe wojsko nasze, stało się później parolem do oddalenia się jego i pozbawienia nas korzyści rzadkiej jego waleczności. Szliśmy ciągle dalej. Dzieliły się jednych umysły, drugich serca nieszczęściem hartowały. Chcąc wszystkich do jednego zwrócić mniemania, zaspokoić bojaźliwszych, a mocniejszych silniej jeszcze utwierdzić, podało nas kilku myśl, aby oświadczyć Napoleonowi naszą wdzięczność i wierność i prosić go o wzgląd na naszą troskliwość o rzeczy ojczyste i aby dozwolił zapytać siebie, czyli idących z nim do Francyi uważać nas będzie za część francuzkiej armii na żołdzie jego zostającej, czy za wojsko polskie zbrojnie swój naród reprezentujące? Zwierzyliśmy się z tej myśli jednemu z najbliższych cesarza generałowi i czekaliśmy na odpowiedź. Zewsząd wówczas dochodziły nas wieści o zbieraniu się Bawarów pod rozkazem Wredego, w celu zamknięcia nam drogi do Francyi. Już nawet korpus kozacki pod komendą Czerniszewa obszedłszy nasze prawo skrzydło, ciągle nas wyprzedzał dla połączenia się z niemi. W wigilią bitwy pod Hanau, Napoleon jadący konno przy armii, dojechał był naszego korpusu i stanąwszy nad drogą kazał mu stanąć, celniejszym zbliżyć się oficerom i tak do nas przemówił: „Doniesiono mi, że chcecie mnie widzieć! Nie chcecie mnie opuścić bez pomówienia ze mną, bez dowiedzenia się wprzódy, czy jako wojsko polskie uważanymi będziecie w Francyi, a w każdym przypadku odprowadzicie mig do Renu. Nie mogę żadnego czynić wam zarzutu. Otwarcie, godnie, szlachetnie postępujecie. Lecz słuchajcie mojej rady. Do kogo chcecie wrócić? Do ojczyzny? Ta zawojowana. Do króla waszego? On nie ma piędzi swojej ziemi. Dałem wam go za monarchę, należało dać wam wojownika, musiałem wybrać takiego, który by nie wzbudzał w sąsiadach waszych podejrzeń i obawy, musiałem dać wam Niemca Rządząc wami wolę moją wykonywał. Szacowałem go i był istotnym moim przyjacielem Chcecie powrócić, nie sprzeciwię się temu. Kilka tysięcy mniej lub więcej żołnierzy, tak nawet jak wy walecznych, nie są dla mnie stanowczymi, lecz strzeżcie się, aby wasi ziomkowie, potomność nie zarzucały wam kiedyś tej niestałości. Wrócicie wśród nieprzyjaciół z pokorą i schylonem czołem, wrócicie żebrzący łaski, kiedy zwycięzcami wrócić możecie. I cóż tym powrotem zyskacie dla was, dla ojczyzny? Jeźli mię opuścicie, już nie będę miał prawa przemówienia za wami, a jednakże ile mi się zdaje, mimo wszystkie klęski, jestem jeszcze imieniem mojem najpotężniejszym z mocarzy europejskich. Patrzcie czym się już tak bardzo odmienił? Czy nie jestem dawnej mocy człowiekiem? Całe Niemcy powstają przeciw mnie, w tej chwili nawet dowiedziałem się, że najdrobniejsze książątko niemieckie także mi wojnę wypowiada. Nie jest-że to ów lew umierający w bajce, którego i osieł swem kopytem potrąca? Fortuna jest kobietą a nawet nierządnicą, raz temu, drugi raz innemu się narzuca. Ale potrafię ja jeszcze pod moją ugiąć ją wolę. Jedna bitwa wygrana nad Renem, druga nad Odrą łatwo mnie do was doprowadzą. Może, iż wasza nieszczęśliwa gwiazda zaćmiła moją. Nie to się zawsze u was działo, czegom żądał. Pradt głupstwa robił, nie poznał was i położenia swego nie zrozumiał.”
W tej chwili wzniosła się z pod granatowego płaszcza naga, ranna i obandażowana ręka młodzieńca, siedzącego równie jak my na koniu, który temi słowy przerwał cesarzowi:
„Nigdy, najjaśniejszy panie, nie wystawiono ci w prawdziwem świetle całych zasług i wysileń biednych Polaków. Gdyby cię była prawda doszła, gdybyśmy tyle przeszkód nie byli doznali od twoich podwładców, byłbyś dopiero ujrzał czegośmy zdolni dla ojczyzny i dla ciebie.” Tym młodzieńcem był Jan Skrzynecki.
„Wierzę, wierzę, odrzekł Napoleon. Nie tylko w Księstwie Warszawskim, ale i na Litwie wszystko szło z tego powodu źle lub opornie. Nie mogłem o wszystkiem wiedzieć i być wszędzie. Ale wróćmy do obecnego stanu rzeczy W skutku traktatów egzystujecie, w dalszych traktatach mogę wam byt ten zapewnić, a jeźlibym i tego nie zdołał, przynajmniej z bronią, honorem i szacunkiem nieprzyjaciół wrócicie do siebie. Chciałem zawsze waszego istnienia, bom na wszystkich polach chwały w Włoszech, Egipcie, Hiszpanii i Niemczech widział przy sobie Polaków. Zawarłem był traktat z cesarzem austryackim, podług którego oddawałem Illiryą, za Galicyą, którą do was przyłączyć chciałem. Gdybym był was chciał poświęcić, byłbym pokój zawarł w Dreźnie. W najnieszczęśliwszych czasach żyliście nadzieją, gdybyście się jej dziś wyrzekli, obwiniałyby was o lekkość i płochość, naród i dzieje Uważać was zawsze będę jako wojsko Księstwa Warszawskiego, jako Polaków sprzymierzeńców. Cały wasz rząd z Stanisławem Potockim znajdziecie w Francyi, a więc wszyscy będziecie razem reprezentować wasz naród. Będziecie. w stosunkach z moim ministrem spraw zewnętrznych. Daję wam słowo, że po największych klęskach nie zapomnę o was w traktacie. Takie są moje rady.”
Oto jest ta mowa, którą najpierwszy i to natychmiast skreśliłem, i wszyscy co ją odtąd drukiem ogłaszali, mniej więcej wierne tylko podali kopie tego com napisał. Oryginał jej francuzki oddałem generałowi Dąbrowskiemu. Zażądał jej odemnie później wielki książę Konstanty, wskazałem mu, gdzie jej ma szukać. Jeżeli była w domu Towarzystwa Przyjaciół Nauk, w sali Dąbrowskiego, łatwo zgadnąć co się z nią stało po r. 1831.
Zaledwie cesarz zakończył mowę swoją, najpierwszy generał Toliński, a za nim wszyscy zawołali — "Niech żyje cesarz! wszędzie z nim pójdziemy!" Sam tylko Sułkowski zasmucił się wspomnieniem uroczyście danego słowa honoru, że za Ren nie przejdzie. Prosił więc o uwolnienie od służby, otrzymał je i zabrawszy z sobą cały sztab swój, Henryka i Konstantego Zabiełłów, Zbijewskiego, Dzierzbickiego i Kraszewskiego, udał się przez armię nieprzyjacielską, do Polski. Chciał on abym i ja z nim się oddalił, jako dotychczasowy szef sztabu armii polskiej. Innem powodowany przekonaniem pozostałem przy wojsku. Nie miłem to było Sułkowskiemu, szanował przecież moje przekonanie, choć i zdaniu i zamiarowi jego przeciwne. Ale cóż czyni w tej chwili Krukowiecki? Zapewne jako pierwszy poduszczyciel do opuszczenia cesarza, on co do tego kroku groźnemi deklamacyami zmusił Sułkowskiego, najpierwszy dołączy się i powróci do kraju. Otóż nie; on nąjpierwszy go odstąpi i zostanie. Błysła dumie jego nadzieja, że oddaliwszy już Sokolnickiego i Dąbrowskiego, teraz po oddalającym się Sułkowskim niezawodnie ogarnie dowództwo naczelne nad wojskiem polskiem i pozostał przy korpusie. Do zgonu mego nie zapomnę spojrzenia Sułkowskiego na niego, w którem zapłonął cały ogień gniewnego oburzenia. Odjechał Sułkowski, a oddaliwszy się od nas na milę skreślił na prędce rozkaz dzienny, tłumaczący powody swego oddalenia się. Przysłał mi ten rozkaz przez adjutanta, z poleceniem ogłoszenia go wojsku. Ale wróciwszy z tem pismem do głównej kwatery polskiej, jużem zastał generała Dąbrowskiego, jako nowomianowanego przez cesarza dowódzcę. Potwierdził mię w stopniu szefa sztabu swego, a ja naturalnie wówczas sądząc, że gdy już jest nowy dowódzca nic mi bez jego wiedzy ogłaszać nie wolno, pokazałem mu rzeczony rozkaz dzienny. Dąbrowski odczytawszy go rzucił w ogień, mówiąc, iż usprawiedliwienie podobnego kroku mogłoby zachwiać niektóre umysły, kiedy im owszem mocy do najdłuższego wytrzymania dodawać należy.
Nazajutrz zbliżyliśmy się do rozpoczętej z Bawarczykami bitwy pod Hanau i już pierwszemi kolumnami wstępowaliśmy na plac boju. Z obowiązku mego jako szef sztabu przybiegam do Dąbrowskiego po rozkaz, jaki kierunek mam nadać czołu korpusu. Na co tenże: Rozkazów wyższych niema, a więc na prawo zupełnie postaw korpus. — Ale tam, mówię, generale, niema nieprzyjaciela, oprócz kozaków Czerniszewa i do tego tak głębokim przedzielonych od nas parowem, że nigdy zetrzeć się nie zdołamy i nie będziem w cale do tej bitwy należeć! — Właśnie tego potrzeba, odrzekł Dąbrowski, abyśmy nikogo nie stracili. Napoleon i bez nas przełamie Wredego i nam o to iść powinno, abyśmy ile możności w największej sile za Ren się dostali. Im więcej nas tam będzie, tem więcej znaczyć będziemy, zwłaszcza przy obecności naszego rządu w Paryżu. Jak życzył tak się stało, zaledwie kilka kul doleciało do nas przez całą bitwę i ani jednego nie straciliśmy człowieka.
Bitwa ta krótko trwała i wymagała pośpiechu, ponieważ idąca za nami od Lipska armia sprzymierzona mogła na nas z tyłu uderzyć. Za pozwoleniem Dąbrowskiego udałem się na miejsce najzaciętszego boju i właśnie w chwili stanowczej stanąłem przy orszaku Cesarza. Już artylerya bawarska wysunęła się była na przód lasu, a bardziej na prawo z tegoż lasu nieco rzadszego przezierać zaczęły masy jazdy Wredego, kiedy Cesarz przybywa do piechoty swojej gwardyi. Czterem batalionom każe iść krajem tegoż lasu, uderzyć na jazdę i rzęsistym zniszczyć ją ogniem, czterem zaś drugim batalionom, zrzucić proch z panewek i pójść wprost na działa nieprzyjacielskie.
Dziś jeszcze przypominam sobie ten odbity w duszy mojej groźny dźwięk głosu cesarza "proch z panewek", spokojnym i męzkim głosem dowódzców batalionowych powtarzany. Widzę jeszcze te tłumy czarnych niedźwiedzich czapek, ruszających z miejsca, tych starych żołnierzy Arkoli, Piramid i Austerlitzu, te żywe masy wrzące męztwem i groźbą, jak zwolna, bez najmniejszego wahania się postępują pod okiem ubóstwianego przez siebie Napoleona. Najuroczystsze milczenie panuje w orszaku cesarza. Wszystkie oczy w jeden punkt zwrócone, a im bliżej nieprzyjaciela zbliżają się czapki niedźwiedzie, tem wszystkie serca patrzących silniej biją, tem oddech każdego nawałniejszy, gorętszy. Rozpoczął się wreszcie atak stanowczy. War niesłychany w lesie. Zda się, że całe łany dębów raz po raz z trzaskiem i grzmotem walą się na ziemię. Dym rozległy, tentent, wrzawa piekielna. W godzinę wszystko ucichło. Ogromne tylko stosy ludzkich i końskich trupów sterczą po lesie. Działa bawarskie znikły, bitwa skończona, wygrana.
Na wolnej już drodze ku Francyi pomaszerowaliśmy z armią Francuzką do Moguncyi, gdzie marszałek Kellermann, dla uniknienia zamięszań w chwili przechodu przez miasto takiej liczby wojska, każdemu korpusowi inną ulicę przeznaczył, i każdą taką ulicę z obu stron szyldwachami zamknął. Każdy korpus odpowiadał za porządek stanowiska, które mu wskazano, każda ulica tymczasowym posiłkiem opatrzyła korpus na niej umieszczony. Kilka tylko godzin trwało to rozporządzenie, zaraz bowiem wszystkie korpusy w oddzielnych rozeszły się, kierunkach. Wojsko polskie udało się do Zweibruck, gdzie Dąbrowski nowy nadawszy skład brygadom i dywizyom korpusu, pomaszerował do Sedan podług otrzymanego na to rozkazu, i gdzie przysłany przez cesarza generał adjutant Flahault reorganizował cały korpus polski, odłączając tych oficerów co linią bojową iść mieli, od tych z których tak nazwane kompanie honorowe tym czasowo złożył, aż do powołania ich do szeregów czynnych w razie potrzeby. Kompanie te zostały pod dowództwem Dąbrowskiego aż do wzięcia Paryża.
--------------------------------------
(1) Obecny tej chwili, słowa te słyszałem wyraźnie i dobitnie powiedziane. [przypis Autora]
____________________
Dla www.klasaa.net
wypisał: Leonard Dwornik
Scena spotkania księcia Józefa Poniatowskiego z Napoleonem pod Lipskiem oraz artystyczne wizje śmierci księcia w nurtach Elstery
|