[Franciszek Morawski] ...głośniejszej literackiej sławy nabył dopiero z utworzeniem się królestwa konstytucyjnego. Zrobiła mu ją mowa, miana przy obchodzie pogrzebowym księcia Józefa Poniatowskiego w Sedanie 23 grudnia 1813 r.; drukowana w Paryżu czcionkami francuzkiemi, krążyła w rzadkich egzemplarzach, lecz w niezliczonych odpisach.
Patryotyczny ten głos, biorący pochop z wielkiej narodowej straty, przejmował do głębi duszy i rozbudzał w młodzieży żądzę sławy i ofiar z nią połączonych, jak znowu zwięzłością stylu, dosadnością wyrażeń i artystyczną budową peryodów, lubo niezawsze wolnych od napuszystości krasomówczej, w modę wprowadzonej przez Stanisława Potockiego, zyskiwał admiracyę ówczesnych stylistów, przenoszących manierę nad naturalną prostotę. W każdym razie mowa Morawskiego i treścią, i czystością języka, lepsza była od wszystkich pochwalnych mów autora o Wymowie i Stylu. Co mię szczególniej uderzyło w niej, to trafność historycznego sądu o królu Stanisławie Auguście, o którym tak się wyrażał:
„Któż z nas bez westchnienia żałości zdoła wspomnieć tego króla z krwi jego (Poniatowskiego), który chociaż może nie był przyczyną wszystkich klęsk i nieszczęść, owszem wskrzeszonem światłem usiłował odkryć tę drogę wartości narodowej, którą poprzednia niedołężność dwuwieczną przykryła nocą; lecz nie umiał wynaleźć w sobie tych przymiotów męzkiej duszy, tak koniecznych królowi, królowi nieszczęśliwemu, królowi Polaków; nie umiał być pierwszym w owej najwłaściwszej rodowi swemu cnocie, i ztąd ściągnął na siebie ów straszliwy i mocarzom świata nieprzepomny wyrok, że sądem ludu swego wszystko zaćmił, gdy przeżył zgon Polski."
Dzisiejsze badania historyczne, ściślejsze, bo źródłowe, nie inaczej patrzą na tego nieszczęśliwego króla, zdejmując z niego stosy zarzutów, któremi go potomność ukamienowała, jednego tylko zdjąć z niego nie mogąc, że z tronu Chrobrych przeniósł się na chleb łaskawy do Petersburga. Niedołężnemu głupstwu, wielkim nawet zbrodniom, łatwiej wybaczyć niż samolubnej małości.
W każdym razie nie mógł być trafniejszy wybór niż ten, który padł na Morawskiego, żeby opowiedział żołnierzom i narodowi czem był ten książę Józef odjęty nam w chwili blizkej rozstrzygnięcia losów Polski. Nie wiem kto wówczas umiałby świetniej wywiązać się z tego zadania, a lubo w całej tej mowie gra fosforyczne światło wielkiego effektu, wyrachowane na tych słuchaczów, co nie mrużyli oczu przed ogniem bateryj, niemniej jednak dla myślącego czytelnika znajdzie się wiele trafnego sądu, mistrzowskiego ujęcia wypadków i tego krasomówczego polotu, który za sobą porywa.
Świetna ta próba wymowy i stylu słusznie zapowiadała w Morawskim znamienitego pisarza.
________________________________
Lucyan Siemieński: „Portrety literackie”, Tom IV, Warszawa 1881,
(„Żywot Franciszka Morawskiego”, str. 10-11).
|