Jenerał Franciszek Morawski.
Zarzucano nieraz Wielkopolsce, że jeżeli we wszystkich niemal kierunkach umiejętności i literatury zawsze dotrzymywała kroku innym dzielnicom ojczyzny, a często je nawet prześcigała, to w poezji daleko za nimi od dawna pozostaje. Na odparcie tego zarzutu wystarczyć powinno nazwisko autora Wizyty w sąsiedztwo, Dworca mego dziadka, bajek, legend wielkopolskich i tylu udatnych utworów, którym znawcy przyznają, równie wysokie natchnienie, jak wykończoność doskonałą. Wprawdzie, dzisiejsza w powszechności obojętność dla poezji, a w tym wyjątkowym gronie, które jeszcze z zapałem przysłuchuje się pieśniom wieszczów, wstręt do form klasycznych, sprawiły, że późniejsze dzieła Morawskiego nie wywarły w narodzie wrażenia odpowiedniego swej wartości. Ale wątpić nie można, że czas przywróci im w zupełności należne znaczenie. Prócz tego, dzieje literatury naszej powiedzą, jak przeważne stanowisko zajmował nasz poeta wielkopolski w przechodniej epoce między klasycyzmem a romantycznością, i że co do formy przechowując wierność pierwszemu, on to obok Brodzińskiego najradośniej witał i przyswajał sobie ożywcze tchnienie tej wiosny, która miała naszą literaturę tak bujnie rozzielenić i rozkwiecić. Drogą więc będzie zawsze pamiątka dla naszego stowarzyszenia, że patriarcha ten poetów naszych należał jeszcze w sędziwej swej starości i na parę lat przed śmiercią do jego założycieli, że przewodniczył zgromadzeniu, na którym się zawiązało, i pobłogosławił mu na dalsze koleje.
Franciszek Morawski urodził się 2go kwietnia 1783 roku we wsi Pudliszki, w ówczesnym województwie poznańskim, z ojca Wojciecha, dziedzica dóbr Belęcina i Karchowa, i matki Zofii ze Szczanieckich. Najpierw pobierał nauki w domu rodzicielskim, następnie oddano go na pensję do Leszna, potem znowu powrócił na wieś, gdzie mu Francuz emigrant, X. Bienaime, dalszych nauk udzielał. Uzupełniwszy swe wykształcenie na uniwersytecie we Frankfurcie nad Odra, gdzie przez cztery lata na wydział prawa uczęszczał, pracował tamże przy sądzie kryminalnym. Po złożeniu zaś egzaminu auskultatorskiego w Kaliszu, przebywał przy tamecznym trybunale przez dwa lata. Suchy jednak zawód prawniczy nie odpowiadał jego usposobieniu. Wrócił przeto na wieś i przez trzy lata gospodarował. Gdy przyszła wiadomość o bitwie pod Jeną i gdy wojska francuskie wkroczyły na ziemię naszą, pojechał do Poznania i wstąpił do gwardii honorowej Napoleona w stopniu podporucznika. W tymże roku jeszcze, po bitwie pod Tczewem, został porucznikiem. Ranny w nogę przy oblężeniu Gdańska r. 1807, otrzymał rangę kapitana. Tegoż roku, przy oblężeniu Kołobrzegu, ranny w ramię, dostał w nagrodę szczególnego odznaczenia się, od razu krzyż kawalerski, emaliowany, „Virtuti Militari". Kampanię austriacką w r. 1809 odbył jako adiutant przy jenerale Fiszerze. Po bitwie po Raszynem, w której miał dziewięć razy przestrzelony mundur, został podpułkownikiem z przeznaczeniem do 12 pułku piechoty Księstwa Warszawskiego. Następnie był przy obronie Sandomierza i w kilku potyczkach, a wszedłszy do Krakowa posłany został na zdobycie Wieliczki. W 1811 znajdował się ze swym pułkiem przy fortyfikowaniu Modlina. Wkrótce przed kampanią, 1812 r. został grosmajorem w tymże 12 pułku piechoty, a że dowódca jego, jenerał Weisenhoff, poszedł na szefa sztabu dywizji jenerała Zajączka, Morawski dowodził pułkiem aż do Smoleńska. Pod Smoleńskiem przeznaczony na szefa sztabu do dywizji jenerała Kniaziewicza otrzymał za odznaczenie się w tej bitwie, w której konia pod nim ubito, krzyż kawalerski Legii Honorowej. Całą tę kampanię 1812 roku odbył jako szef sztabu, i uczestniczył we wszystkich wielkich bitwach aż do Tarutyny za Moskwą. Podczas odwrotu znajdował się w bitwach pod Wiaźmą i nad Berezyną. Wróciwszy do Warszawy, gdzie zastał nominację na pułkownika, otrzymał przeznaczenie do sztabu księcia Józefa Poniatowskiego. Wysłany przezeń z Krakowa z depeszami do Napoleona, był w bitwie pod Bautzen. W kampanii saskiej przeszedł do kawalerii jako szef sztabu dywizji Xcia Antoniego Sułkowskiego, miał udział we wszystkich walkach, a za Lipsk otrzymał krzyż oficerski Legii Honorowej. Po śmierci Xcia Józefa, został najprzód przy Sułkowskim, a następnie przy Dąbrowskim szefem sztabu głównego. Był jeszcze i pod Hanau i Paryżem. Po abdykacji Napoleona, Cesarz Aleksander posłał go do Danii dla sprowadzenia brygady jazdy polskiej tamże znajdującej się. Przy nowej organizacji wojska polskiego, Wielki ks. Konstanty mianował go podszefem sztabu głównego, a w r. 1819 jenerałem brygady. W czasie powstania 1831 r. znajdował się w bitwie pod Grochowem jako jenerał dyżurny całej armii, a gdy Skrzynecki objął naczelne dowództwo, został ministrem wojny.
Treściwe to wyliczenie głównych wypadków, z jego własnych notatek wyjęte, nie obejmuje ani w części zasług, jakie w zawodzie wojskowym położył, a całkiem nie dotyka tego znaczenia i wpływu, który posiadał równie u wojska jak u dowódców. Wpływ ten widocznym był na Księciu Józefie, na Sułkowskim, na Dąbrowskim, a nawet na Wielkim księciu Konstantym. Cóż mu tę przewagę nadawało? Oto wyższe wykształcenie, dowcip, twórczość, obok ogłady towarzyskiej, łagodności i wysokiego przymiotu podbijania serc i umysłów. Nie dziw więc, że waleczny między walecznymi, głównie świecił tym, co go nad nich wywyższało. Jakoż zawód jego żołnierski wkrótce zaćmiła jego sława literacka. Jeszcze w przedwojennej swojej młodości próbował pióra w lekkich i dowcipnych wierszykach. Znać już w nich przyszłego autora bajek i epigramatów. Pierwszy jednak utwór, którym się dał poznać rodakom, był prozą. Mowa miana przy obchodzie żałobnym za duszę X. Józefa Poniatowskiego w Sedanie (23go grudnia 1813 r.) rozgłosiła w Polsce jego imię. Po utworzeniu więc Królestwa, gdy czynność literacka szybko rozwijać się poczęła, wszedł on od razu w związki z najznakomitszymi pisarzami i stał się jednym z najgorliwszych sprzymierzeńców tego ruchu. Poszukiwany na współpracownika przez pisma periodyczne, zapraszany na członka przez towarzystwa uczone, gość upragniony we wszystkich kołach, w których smak wykształcony, dowcip i nauka panowały, został niebawem ozdobą a niekiedy i wyrocznią Warszawy. Talent w nim rączo dojrzewał i mężniał. Pod piórem jego mnożyły się przedziwne bajki, wiersze rozmaitego rodzaju, poematy, przekłady z obcych języków. Dzienniki jak Orzeł Biały i Kronika, a następnie Tygodnik, wydawany przez Brunona Kicińskiego, zamieszczały skwapliwie, często nawet wbrew woli autora, ulotne jego wiersze, które sobie z rąk do rąk wyrywano, Pamiętnym jest jakie wrażenie sprawił, i o mało burzy z jaskini belwederskiej nie wywołał list jego, przeplatany wierszem, o Czapce. Gdy poczęto myśleć o podniesieniu sceny narodowej, już to przez krytykę już przez dzieła oryginalne i przekłady klasycznych wzorów, Morawski ochoczo zaciągnął się do grona Ixów, tak zwanych od podpisu X. Y. Z. którym swoje recenzje teatralne oznaczali, a przy tym wziął się do tłumaczenia Andromaki Rasyna. Zapał, z jakim przyjęto tę sztukę na scenie narodowej, dowodzi jak wtedy umiano jeszcze cenić siłę i staranne wykończenie wiersza. ,Skornelizowałeś Rasyna" — powiedział mu Fredro po pierwszym wystawieniu. Było też to, acz przybrane, ulubione jego dziecko. Mimo nalegań nie chciał go nigdy w świat puścić, lecz do końca życia kształcił i poprawiał. Jakoż dopiero po jego śmierci przekład ten ukazał się w Przeglądzie Poznańskim w 1865 r. Zgoła można powiedzieć, że po Niemcewiczu on był najobfitszym we wszystkich kierunkach nadobnego piśmiennictwa. Z nim także i z Brodzińskim, najprzód przeczuł wielkość Mickiewicza i wzniosłe zadanie nowej szkoły; a gdy zajątrzyła się wojna między klasykami i romantykami, usiłował pogodzić przeciwników sławnym swym listem wierszowanym, który jest dotąd najdowcipniejszym owych literackich bojów obrazem.
Po upadku powstania listopadowego, wywieziono go wraz z innymi jenerałami w głąb Rosji, przeznaczając mu Wołogdę za miejsce wygnania. Tu koił smutek oddalenia od ojczyzny i boleść po tak wielkich klęskach pracą, umysłową, a gdy przyciśnięty tym ciężarem i niepewnością własnego losu, nie zdołał rozpocząć żadnego oryginalnego utworu, wziął się do tłumaczenia poematów Byrona, a najprzód do przekładu Paryzyny, który bez oryginału, z pamięci tylko snował. Zniechęcony był przy tym stratą całej swej teki literackiej, która gdzieś się zabłąkała przy nagłym wyjeździe jego z Warszawy, i już nigdy ani w części odszukaną być nie mogła. Oprócz wielu pomniejszych utworów, miał się w tym zbiorze znajdować ukończony poemat większego rozmiaru, z dziejów nowoczesnej Grecji, pod tytułem Yella.
W drugiej połowie 1833 roku wrócony rodzinie i przyjaciołom, przeniósł się na wiosnę 1834 do swej dziedzicznej wsi Luboni w Poznańskiem. Tu otworzył mu się nowy zawód rolnika i przyjaciela włościan. Wspierany doświadczeniem starszego brata, Józefa, męża wielkiej nauki i mnogich zasług, oddał się temu zawodowi z tym zamiłowaniem, jakie zwykle ożywia Polaka, gdy oręż na pług zamieni. Ze swobodą i czerstwą pracą powróciła mu i ochoczość do pióra. Tej to epoce winniśmy nieomal cały ten poczet poezji, których wyjątki znajdowały się w hojnie wzbogacanym przezeń leszczyńskim Przyjacielu Ludu, a których całkowitego zbioru tom pierwszy wyszedł w Wrocławiu w 1841 r. Dość wspomnieć na legendy i powieści jak: Brzoza Gryżyńska, Góra Poznańska, Giermek, Chłop i Diabeł, Biedna Marynia, Pan Przyjemski, Ciche Dziecię, Halka, Pan Gadulski, Ostatni Kontusz, Wieża Kruszwicka, a przede wszystkim Wizyta w Sąsiedztwo, czerpane z podań i obyczajów wielkopolskich, dość wskazać na praco¬wity przekład pięciu poematów Byrona i na znacznie pomnożoną liczbę bajek, aby sobie wystawić jego zwiększoną płodność literacką w tym okresie. Dom też jego stał się wtedy siedliskiem światła, ogłady i serdecznej gościnności, nie tylko dla sąsiadów, nie tylko dla obywateli z Księstwa, ale dla wszystkich rodaków, bo kto tylko z stron najdalszych przybywał do Wielkopolski, nie pomijał nigdy Luboni. Wstrzymał na lat kilka tę jego pracowitość piśmienniczą najprzód pobyt w Wrocławiu, dokąd się dla wydoskonalenia syna w naukach przeniósł, a później długa i ciężka choroba, która go mało o śmierć nie przyprawiła. Odżył znowu z rokiem 1848. Napisał wtedy kilka politycznych wierszy, między którymi bajka Kartofle pozostanie dowcipnym obrazem rozbujałej już wówczas pychy i zaborczości germańskiej. Odtąd wzmaga się na nowo płodność naszego wieszcza. W końcu 1850 r. ogłosił najgłówniejsze swe poetyczne dzieło Dworzec mego Dziadka. W 1853 wydał przekład pięciu poematów Byrona: Manfred, Mazeppa, Oblężenie Koryntu, Paryzyna, Więzień Czyllonu, a w 1860 pierwszy zbiór Bajek. Oprócz tego pisał wiele i prozą, i wierszem, co wszystko w Przeglądzie Poznańskim umieszczał. Między ostatnimi na szczególną wzmiankę zasługują: Modlitwa za Mickiewicza, Biedna Komornica**, Do wnuczki, Parchatka (dawniej już napisana), Okręt zamarzły, Róża Duchowa, a osobliwie Ksenie, te gromkie a treściwe, najczęściej tylko dwuwierszowe maksymy moralne i zdania, wielką natchnione mądrością.
Nie tu miejsce i pora roztrząsać wartość i znaczenie utworów Morawskiego. Dokonano już tego dostatecznie w krytykach i pismach powszechnie znanych. Rzadko który z naszych poetów miał tylu co on nekrologistów, biografów, recenzentów, rzadko którego taką mnogość listów ogłoszono, rzadko wreszcie któremu poświęcono tyle opisów, wyłuszczających wszelkie zajmujące szczegóły jego publicznego i prywatnego życia.*) Listy jego albo już drukowane albo spoczywające jeszcze w ręku przyjaciół, będą kiedyś stanowić rodzaj bardzo zajmujących pamiętników, wyświecających niejedno ciekawe zdarzenie naszych czasów. Kilka w tym zakresie dłuższych i dobrze opracowanych artykułów, jak np. O pobycie Karpińskiego w Warszawie, Śniadanie u jenerała Dąbrowskiego, Co się działo w wojsku naszem po bitwie pod Lipskiem, — znajduje się w naszych pismach periodycznych, kilka pozostaje jeszcze w manuskrypcie, równie jak nie mało wierszy, parę sztuk dramatycznych, i mnóstwo dorywczych utworów, które autor nie uważał godnymi rozpowszechnienia drukiem. Dbały o podniesienie dobrobytu i oświaty w ludzie, zawsze cały dochód z swych dzieł na jego korzyść przeznaczał. Pragnął także zostawić pamiątkę stanom wyższym, nad których przywarami głęboko ubolewał. W tym celu napisał statut Towarzystwa Antypojedynkowego, którego zawiązaniem gorliwie się przez czas niejaki zajmował, ale pomysł ten na nieprzełomne natrafił trudności, co jednak nie wyklucza nadziei, że kiedyś będzie podjętym i w życie wprowadzonym, a przez to pamięć Morawskiego tym się droższą narodowi stanie. Bo też kochał on swój naród całą duszą, ciężko bolał nad jego klęskami, pocieszał się złotymi nadziejami, młodzieńczo aż do śmierci marząc o jego bliskim wybawieniu. I danym mu też zostało, że przed zgonem oglądał to okazałe, prawie cudowne objawienie się ducha narodowego, które zdawało się spełniać wszystkie jego utęsknienia. By się mu przyjrzeć z bliska, i ogrzać przy jego ognisku, pospieszył w lecie 1861 roku do Królestwa i w Warszawie kilka wzniosłych chwil przeżył. Tak orzeźwiony i wypogodzony na wieczność, wrócił w rodzinny zakątek, aby na ziemi wielkopolskiej kości swoje złożyć. Zgasł w Luboni bez cierpienia, z modlitwą na ustach a krzyżem w ręku, w 79 roku życia, dnia 12go grudnia 1861 r. Zwłoki spoczywają w sąsiednim Oporowie.
________________________________
*) Dom Starego wieszcza Wielkopolskiego, Poznań 1858. — Obszerny nekrolog w Dzienniku Poznańskim z 20go Grudnia l861 r. — Mowa pogrzebowa po ś. p. jenerale Morawskim, podczas nabożeństwa żałobnego w Paryżu, przez X. Hieronima Kajsiewicza. (Pisma X. Hieronima Kajsiewicza. Berlin. 1870. Tom II str. 259). — Jenerał Franciszek Morawski. (Przegląd Poznański. Tom XXXVIII str. 249.) — Obóz klasyków, przez Łucyana Siemieńskiego - Poznań 1866. — Żywot Franciszka Morawskiego (Portrety literackie przez Lucyana Siemieńskiego Tom II. Poznań 1868.) [przyp. red.]
________________________________
Źródło:
Życiorysy zmarłych członków Towarzystwa [w:] Rocznik Towarzystwa Przyjaciół Nauk Poznańskiego, tom VI, Poznań 1871, /tam:/ str. 321-326 - „Jenerał Franciszek Morawski” przez Stanisława Koźmiana.
_______________________
dla www.krzemieniewo.net
na 152. rocznicę śmierci
Franciszka Morawskiego
wypisał: Leonard Dwornik
**) Wiersz Biedna Komornica (prawdziwe zdarzenie z zimy 1835 roku) opublikowany został po raz pierwszy w Przyjacielu Ludu (nr 9, Leszno 1838) pod pseudonimem Wojtuś Grajek od Gostynia z poddtytułem (prawdziwe zdarzenie z zimy 1838 roku), lecz nie został zamieszczony w później wydanych PISMACH ZBIOROWYCH WIERSZEM I PROZĄ Franciszka Dzierżykraj-Morawskiego z 1882 roku. [przyp. LD].
|