Marzec 2017 r.
We wrześniu 1978 roku postanowiłam wybrać się do Mauthausen, aby osobiście zetknąć się z miejscem ostatniego okresu życia mojego ojca. Na granicy czechosłowacko-austriackiej służba celna wyżywała się kontrolując podróżnych. Horror. Przyszła kolej na nas. W czasie kontroli bardzo szybko celnicy znaleźli list naszego znajomego do swojej rodziny (napisany po niemiecku) w którym wyjaśniał cel naszej podróży, oraz prosił o udzielenie pomocy gdybyśmy jej potrzebowali. Celnicy zabrali list, zostawiając nas z niepokojem co będzie dalej. Po dwóch godzinach wrócili, oddali list i bez dalszej kontroli pozwolili przekroczyć granicę. Na granicy austriackiej szok. Budka, jeden strażnik, żadnej kontroli i życzenia szerokiej drogi.
Pogoda dopisała znakomicie. Widoki piękne, dziesiątki kilometrów trasy nad pięknym modrym Dunajem.
Mauthausen - nieduże, urokliwe miasteczko nad Dunajem. Za miastem na wzgórzu obóz. Z terenu obozu widoczna piękna panorama okolicy. Niewiele osób zwiedzających. Przez cały dzień pobytu nie było żadnej wycieczki. Czułam tam budzącą trwogę kompletną ciszę. W tej głębokiej ciszy czułam obecność ojca. W skupieniu oglądałam miejsca i to co pozostało po ludziach, którzy tam zginęli oraz tej mniejszości, która przeżyła. Rzędy baraków, prycze, odzież, listy, rzeczy osobiste, zdjęcia z życia obozu, filmy, okrutne narzędzia kaźni. I te straszne nosidła na kamienie. Była to deska włożona między pasy, którą zakładano na ramiona jak plecak. Na tej desce więźniowie wnosili bryły granitu do obozu. Musieli pokonać prawie 200 stopni wykutych w skale. Nierzadko na szczycie tej wspinaczki spychani byli przez sadystycznych strażników w przepaść. Niektórzy więźniowie, którzy nie mogli znieść tego okrutnego życia sami wybierali taki rodzaj śmierci. Tych, którzy w ten sposób znaleźli śmierć nazywano „spadochroniarzami”. Po obróbce kamienie te wysyłano do Wiednia i do Berlina. Również wokół części obozu zbudowany jest wysoki kamienny mur. Taką katorgę niewiele osób mogło przeżyć. Szłam przez tę kamienną Drogę Krzyżową zalana łzami. Czułam jak bym stąpała po śladach ojca. Chyba tak było. Mąż nie przeszkadzał mi płakać, ani rozpaczać, ani się modlić. W pomieszczeniach krematorium umieszczono wiele tabliczek upamiętniających osoby pomordowane w Mauthausen. Umieścili je tam ich bliscy.
Pobyt w obozie i to co w nim przeżyłam to było najprawdziwsze i najczulsze pożegnanie z ojcem. Wtedy dopiero został naprawdę pochowany.
W pobliżu obozu jest miejsce, które ja nazwałam „Ogrodem Pamięci” (może naprawdę tak się nazywa?). Na jego terenie państwa których obywatele zostali pomordowani w obozie postawili upamiętniające monumenty. Polska również. Są piękne i wstrząsające. Spacerując po tym mauzoleum niemal słyszy się krzyk rozpaczy tych umęczonych w obozie ludzi. Przesłanie jest jedno: nigdy więcej.
Po powrocie i spotkaniu z rodziną musiałam wiele razy zdawać relację z pobytu w obozie. Opiszę historię, którą usłyszałam od mamy.
Niedługo po wojnie odwiedził mamę pewien mężczyzna, który był z tatą w obozie. Opowiedział że tata nie umarł na zapalenie płuc (co było od zawsze oczywiste) lecz zginął na apelu. Miał tak spuchnięte i pełne ran nogi że nie mógł już chodzić. Był więc już niepotrzebny. Opowiedział też wprost niewiarygodną historię. Otóż pewnego dnia tata został wysłany bez strażników poza obóz do pracy, którą miał wykonać sam. Wszyscy oczekiwali w napięciu na rozwój wydarzeń. Bowiem jednym ze sposobów skazywania ludzi na śmierć było wysyłanie ich poza mury obozu aby „zbierali maliny”, po czym za rzekomą ucieczkę strzelano do nich. Do taty jednak nie strzelano. A więc otrzymał szansę na ucieczkę. Jakież było zdumienie współwięźniów, gdy o określonej porze wrócił. Na pytania: dlaczego? dlaczego nie uciekłeś? Ktoś ci dał taką szansę, a ty nie skorzystałeś? Ojciec odpowiedział, że nie mógł wziąć na swoje sumienie śmierci tych, którzy musieliby za jego ucieczkę zginąć.
Minęło kilkanaście lat. Moje wspomnienia o pobycie w obozie były ciągle w rodzinie żywe. Siostry, Leokadia i Monika postanowiły również pojechać do Mauthausen. Wyjechałyśmy wiosną 1992 roku. Też były zauroczone pięknem naddunajskiej trasy, zadbanymi i ukwieconymi domami i ogrodami w mijających miasteczkach. Wtedy w obozie one miały swój czas żałoby. Zawiozłyśmy wówczas tabliczkę poświęconą tacie i ustawiłyśmy ją na parapecie okna w krematorium. Po następnych kilkunastu latach odwiedził to miejsce bratanek. Tabliczkę, która stała nadal na parapecie umocował na stałe do ściany, wśród innych tablic. Po podobozie Mauthausen-Gusen gdzie ostatnie pół roku życia spędził tata nie ma śladu. Na tej przesiąkniętej krwią ziemi zostały zbudowane piękne domy w pięknych ogrodach. Mieszkańcy nie chcą rozmawiać o przeszłości.
Dołączam kilka zdjęć z drugiego pobytu w Mauthausen.
Teresa Florczak.
Widok na obóz. Chwila zadumy przed wejściem na jego teren.
Od lewej siedzą: Nisia (Monika), Lila ( Leokadia) i ja. Pod takimi zdrobnieniami imion były znane w Krzemieniewie.
Przed tablicą upamiętniającą polskich harcerzy zamordowanych w Mauthausen.
Przed tablicą upamiętniającą zamordowanych Polaków.
Obok bramy wjazdowej do obozu tablica upamiętniająca ile osób jakiej narodowości zostało
zamordowanych.
Widok obozu po przejściu bramy.
Skromny, lecz wymowny krzyż oraz kamień upamiętniające pobyt w obozie papieża
Jana Pawła II.
Wspomniana w tekście tablica upamiętniająca ojca.
Tak blisko piekła obozu takie widoki.
____________________________
Wspomnienia pani Teresy z okresu swej młodości spędzonej m.in. w Krzemieniewie
|