W biogramie najstarszego syna Józefa Morawskiego (referendarza) i Pauli z Łubieńskich - Wojciecha Morawskiego - przedstawione są zawiłości sukcesji po referendarzu, a mianowicie: [ . . . ] Jako jedyny męski spadkobierca po ojcu Wojciech Morawski winien był odziedziczyć dobra oporowskie mające łącznie 1827 ha obszaru i składające się z Oporowa, Oporówka, Grabówca i leśnictwa Nadolnik. Został jednak wyłączony od dziedziczenia po ojcu, co wynika z testamentu referendarza Morawskiego, spisanego 3.04.1851 roku w Oporowie [ . . . ] Ostatni akt woli referendarza Morawskiego nie został jednak spełniony i jego życzeniu nie stało się zadość. Dobra oporowskie ostatecznie przeszły na potomków po kądzieli, to jest na Ignacego Morawskiego z linii kotowieckiej. Był on synem jednej z jego córek, Eugenii z Morawskich Józefowej Morawskiej. Po nim dobra oporowskie dziedziczył wnuk tejże Eugenii Morawskiej, pułkownik Witold Morawski. [ . . . ]
-------------------------
Witold Morawski - ostatni właściciel dóbr oporowskich
LINIA KOTOWIECKA 4/1/4/1
Witold, syn Ignacego i Julietty z Łubieńskich, urodził się 27.03.1895 r. w Oporowie. Gimnazjum ukończył w Lesznie Wielkopolskim i po zdaniu matury został w dniu 23.06.1913 r. powołany do służby wojskowej. Od 5.08.1914 r. brał udział w wojnie jako podchorąży, podporucznik i porucznik w Regimencie Kirasjerów Gwardii, w bitwach nad Yserą, Sommą, w Szampanii i w przełamaniu frontu pod St. Quentin. Od 21.03.1915 r. był dowódcą kompanii karabinów maszynowych. W dalszych latach wojny pełnił różne funkcje w sztabie brygady. Dwukrotnie został odznaczony za męstwo Krzyżem Żelaznym: w dniu 4.04.1915 r. II klasy i w dniu 27.01.1917 r. I klasy. Ranny przebywał w szpitalu, po czym został przeniesiony do rezerwy i zwolniony z armii 10.09.1919 r.
Po wybuchu Powstania Wielkopolskiego zgłosił się ochotniczo do dyspozycji dowództwa wojsk powstańczych w Poznaniu i otrzymał przydział do oddziału operacyjnego, a od 25.01.1919 r. do 1-go pułku Ułanów Wielkopolskich, później 15-go pułku ułanów. Będąc dowódcą szwadronu wziął czynny udział w walkach z Niemcami. Był członkiem komisji egzaminacyjnej dla kandydatów na podoficerów kawalerii w Lesznie, zorganizowanej przy sztabie brygady jazdy wielkopolskiej. Przy weryfikacji stopni oficerskich, dekretem z dnia 1.04.1920 r. został mu nadany stopień rotmistrza. Wynik weryfikacji był w jego przypadku krzywdzący, jeśli porównać to zaszeregowanie chociażby ze stopniem generalskim jego szwagra Bukowleckiego, który górował nad nim stopniem wojskowym, lecz nie dorównywał doświadczeniem bojowym. W czasie wojny 1920 r. w randze rotmistrza był szefem sztabu VII brygady kawalerii. Walczył w bitwie pod Komarowem oraz w ciężkich bojach toczonych na Ukrainie i Wołyniu. Po ustaniu działań wojennych zgłosił się do Szkoły Sztabu Generalnego w Warszawie, przekształconej później w Wyższą Szkołę Wojenną. Przyjęto go bez egzaminu i skierowano od razu na II rok studiów. Ukończył ją z dobrymi wynikami we wrześniu 1921 r., otrzymując dyplom równoważny dyplomowi innych wyższych studiów. Otrzymał automatycznie przydział w stopniu rotmistrza do 8-go pułku ułanów im. Księcia Józefa Poniatowskiego, skąd przeszedł jako wykładowca do Centrum Wyszkolenia Kawalerii w Grudziądzu, a następnie do sztabu Inspektoratu Armii Nr 11, mającego siedzibę w Warszawie. Zakres działania tego Inspektoratu obejmował trzy Okręgi Generalne: Warszawski, Łódzki i Białostocki. Mając wysokie notowania u dowódcy, został niebawem powołany jako wykładowca do Centralnej Szkoły Wyszkolenia Kawalerii w Grudziądzu. Stanowisko to zajmował w 1923 r., a 1.07.1923 r. otrzymał awans na stopień majora dyplomowanego.
Od grudnia 1923 r. do 31.03.1926 r. Witold Morawski był attache wojskowym w ambasadzie polskiej w Bukareszcie. Jako bystry obserwator i autor świetnych raportów na tematy wojskowe, wysyłanych do jednostek nadrzędnych, nie tylko spełniał doskonale swoje obowiązki, lecz błysnął też w bukareszteńskich salonach. Młody, bogaty, prowadzący życie na wysokiej stopie i przy tym par excellance światowiec europejskiej klasy, biegle władający kilkoma językami, bardzo przystojny, imponujący okazałym wzrostem i urokiem nieodparcie działającym na panie, znany był z licznych podbojów sercowych. Do bardziej znanych jego kontaktów należała serdeczna i jak głosi fama, nader bliska znajomość z królową rumuńską Marią. W jej osobie miał znaleźć bratnią duszę, królowa nade wszystko ceniła u mężczyzn walory intelektualne, sama zresztą miała talent literacki i odznaczała się inteligencją.
Bukareszt, 1925 r. - raut w poselstwie polskim dla lotników polskich,
którzy odbyli próbny lot z Warszawy do Bukaresztu. Widoczni m.in.:
poseł nadzwyczajny minister pełnomocny RP Józef Wielowiejski (drugi z lewej na dole),
attache wojskowy mjr Witold Morawski (najwyższy w ostatnim rzędzie pośrodku),
szef rumuńskiego lotnictwa wojskowego płk Fotescu (w środku na dole).
(źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe, zbiory on-line, sygnatura 1-G-4155)
Po zakończeniu misji dyplomatycznej i wojskowej w Bukareszcie Witold Morawski wrócił do służby liniowej. Objął dowództwo 1-go szwadronu w 17-tym pułku Ułanów Wielkopolskich im. Bolesława Chrobrego, stacjonującym w Lesznie, a więc w bliskim sąsiedztwie własnych dóbr — Oporowa. W czasie zamachu majowego brał udział w walkach po stronie rządowej. Generał dywizji Kazimierz Lodoś, dowodzący formacjami przybyłymi z Wielkopolski i Pomorza w okolice Warszawy z odsieczą wojskom wiernym rządowi, skierował go z częścią wielkopolskich jednostek w rejon Ożarowa. Morawski został tam łącznikiem pomiędzy generałami Kazimierzem Lodosiem i Tadeuszem Rozwadowskim. Do Wilanowa, gdzie przebywał rząd, przybył zbyt późno, tuż po rezygnacji z urzędu prezydenta RP prof. Wojciechowskiego i jego wyjeździe do Spały. Mimo udziału w wojnie bratobójczej po stronie przeciwnej marszałkowi Piłsudskiemu nie został przesunięty na "boczny tor", jak to uczyniono wielu oficerom i wyższym dowódcom. Jedyną szykaną było pozbawienie go kolejnych awansów, na które w pełni zasługiwał. Był bowiem od lipca 1923 r. do stycznia 1929 r. majorem dyplomowanym.
Po zamachu majowym przeszedł z 17-go pułku ułanów do pracy w II Oddziale Sztabu Generalnego w charakterze kierownika referatu. W 1928 r. otrzymał nominację na polskiego attache wojskowego w Berlinie. Tutaj przypadł mu w udziale niełatwy obowiązek dokładnego zorientowania się w niemieckich przygotowaniach militarnych, jako że do GISZ-u w Warszawie docierały poprzez Oddział II i z innych źródeł niepokojące wieści o odradzaniu się niemieckich sił zbrojnych. Wobec kontrwywiadu niemieckiego stwarzał pozory zainteresowania przede wszystkim życiem towarzyskim stolicy Niemiec, w którym zresztą brał żywy udział, bywając w salonach i ambasadach. Zdobył m.in. względy Marleny Dietrich, gdy była dopiero u progu wielkiej kariery artystycznej. Skrywając się za zasłoną dymną życia salonowego, gorliwie zbierał materiały wywiadowcze, mogące zainteresować jego zwierzchników w Warszawie. Plon sekretnej działalności był obfity, gdyż zdobywał względy młodych dam z rodzin niemieckiej arystokracji, pracujących w sztabach Reichswehry, w berlińskim Auswärtiges Amt i innych ważnych urzędach. Przy ich pomocy i dzięki ich niedyskrecji wyłowił niejedną wielkiej wagi informację dotyczącą zbrojeń i wojskowości. Trudno dzisiaj ocenić, na ile przydatne okazały się te materiały, w każdym razie zakulisowa działalność o charakterze wywiadowczym nie uszła uwadze kontrwywiadu w Berlinie. Jako attache wojskowy był niewątpliwie bacznie obserwowany a z każdym miesiącem nasilały się ataki na niego w prasie niemieckiej. Chcąc uniknąć przymusowego wydalenia z placówki dyplomatycznej, które groziłoby mu w rezultacie spodziewanego wystąpienia Auswärtiges Amt do polskiego MSZ z takim wnioskiem, uprzedził to żądanie i na własną prośbę został odwołany z berlińskiej placówki.
Miarą uznania dla efektów jego działalności w Niemczech było awansowanie go w styczniu 1929 r. do stopnia podpułkownika. Gdy w marcu 1932 r. opuścił Berlin i wrócił do Warszawy, już w miesiąc później został mianowany dowódcą 25-go pułku Ułanów Wielkopolskich, stacjonującego w osiedlu Koszarka niedaleko małej, peryferyjnej miejscowości Prużana na Polesiu. Tam przy koszarach pułkowych wybudował ujeżdżalnię. Mając od tej pory doskonałe warunki treningowe, jego pułk zajmował na konkursach hippicznych pierwsze miejsca i zdobywał nagrody. W Prużanie z własnej inicjatywy i swoim sumptem wybudował kasyno oficerskie, które stało się ogniskiem życia towarzyskiego członków kadry oficerskiej, nudzących się po służbie na poleskich pustkowiach. Osobiście zajął się urządzeniem wnętrza kasyna, sam dobierał sztychy do przyozdobienia ścian. Na honorowym miejscu wisiał duży portret pędzla Wojciecha Kossaka, przedstawiający pułkownika Morawskiego na wierzchowcu. Sam chętnie przewodniczył spotkaniom w kasynie i brał udział w pogawędkach i rozrywkach oficerów.
Ważnym urozmaiceniem życia Witolda Morawskiego, jako członka środowiska ziemiańskiego i jego wielką pasją byty polowania, toteż bywał w gościnie i na polowaniach u okolicznych ziemian. Lubił podchodzić grubego zwierza w Karpatach, strzelał do dzikiego ptactwa na poleskich błotach, a w lasach północnych kresów wschodnich i na Wileńszczyźnie polował na głuszce i cietrzewie. Witold Morawski organizował polowania w rodzinnym Oporowie i w majątku krewnych — Luboni.
Polowanie w majątku pułkownika Witolda Morawskiego w Oporowie 28 września 1936 r.
Fotografia grupowa uczestników polowania podczas spożywania posiłku.
Od lewej widoczni: ambasador Alfred Chłapowski, hrabia Józef Radoński, płk Witold Morawski,
książę Włodzimierz Feliks Czetwertyński, pani Wyganowska i hrabia Jan Taczanowski.
(źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe, zbiory on-line, sygnatura 1-P-2106)
W tych łowach brał m.in. udział stryj pułkownika profesor Kazimierz Morawski, znany uczony i zamiłowany myśliwy, chociaż nietęgi strzelec. Do swoich przyjaciół zaliczał Witold Morawski jednorękiego generała brytyjskiego Carton de Viart'a, który dla oddania się bez reszty polowaniom porzucił doskonale zapowiadającą się karierę dyplomatyczną i osiadł w poleskiej głuszy, prawdziwym raju wodnego ptactwa. Był on kompanem pułkownika w polowaniach na Polesiu, podobnie jak książę Karol Radziwiłł z Mankiewicz, ordynat na Dawidgródku, który urządzał u siebie jedne z najgłośniejszych w kraju polowań na grubą zwierzynę i na maleńkie słonki. Polowania książęce były wyjątkowo atrakcyjne i nie było rzeczą łatwą uzyskać na nie zaproszenie. Na któreś z polowań u księcia Karola Radziwiłła pułkownik Morawski zabrał ze sobą jednego ze służących w jego pułku młodych oficerów, Jerzego Radońskiego z Kociałkowej Górki, który opisał później w swoim pamiętniku pobyt na polowaniu i odmalował sylwetkę księcia Karola, chodzącego na codzień u siebie w stroju w niczym nie odróżniającym go od zwykłego Poleszuka.
Człowiek tak towarzyski jak pułkownik Witold Morawski miał wiele okazji do polowań, poczynając od rodzinnej Wielkopolski. Tam głośne polowania urządzali przecież Zygmunt Skórzewski, właściciel rozległych lasów otaczających Czerniejewo, wojewodzina Adolfowa Bnińska, sama rozmiłowana w myślistwie i polująca w Gułtowach i kujawskich majątkach męża, Stanisławowie Korzbok Łąccy z Posadowa; w tereny łowieckie obfitował Labiszyn na północy Wielkopolski oraz Margonin a także dobra Skórzewskich. Jesienią na dropie oraz na pędzone polowania na zające i bażanty zapraszali Morawskiego do Rokosowa i Sarbinowa starzy księstwo Czartoryscy, a Mielżyńscy do Iwna i Chobienic. Na okazałe byki jeździł do Potockich z Krzeszowic do Perehińska, a na urządzane w bardzo ekskluzywnym gronie polowania do Łańcuta, którego właściciel Alfred Potocki był jego serdecznym przyjacielem.
Pomimo ogromnego powodzenia u kobiet Witold Morawski nigdy się nie ożenił. Wiemy o gorącej miłości, jaka łączyć go miała z księżniczką Zofią Lubomirską, należącą do linii rzeszowskiej znakomitego polskiego rodu o historycznym znaczeniu. Linia ta wygasła na ostatnim męskim potomku, księciu Jerzym Ignacym Lubomirskim, ordynacie na Rozwadowie, aresztowanym i wywiezionym przez NKWD w 1945 r., zamordowanym w więzieniu w Tarnobrzegu przez UB lub wywiezionym w głąb Rosji, gdzie przepadł bez wieści.
Zofia Lubomirska, w rodzinie i gronie osób sobie bliskich nazywana Zulą, była córką księcia Adama Franciszka Lubomirskiego i Marii Eleonory z Zamoyskich. W pierwszym małżeństwie była żoną znacznie od siebie starszego hr. Konstantego Przezdzieckiego, z którym miała tylko jedną córkę Gabrielę, urodzoną w 1917 r., później żonę księcia Janusza Lubomirskiego, która po II wojnie światowej wyemigrowała do USA. Konstanty Przezdziecki był pułkownikiem kawalerii w armii carskiej i dowódcą ekskluzywnego pułku gwardii, służył później w wojsku polskim w randze pułkownika w 14-tym pułku Ułanów Jazłowieckich, następnie komendantem Szkoły Podchorążych w Grudziądzu, kawalerem Maltańskim. Był zarazem jednym z największych w Polsce właścicieli ziemskich, miał bowiem ponad 31.000 hektarów dóbr ziemskich i lasów, wiele zakładów przemysłowych. Był właścicielem hotelu "Polonia" w Warszawie i jednym z głównych akcjonariuszy i członkiem zarządu hotelu "Europejski".
Miłości pułkownika Witolda Morawskiego do księżniczki Zofii warto poświęcić kilka zdań, gdyż jej dalsze dzieje aż po rok 1939 wiązały się z Wielkopolską, gdzie w 1933 r. osiadła ze swoim drugim mężem Stefanem Humnickim. Ta historia rzuca światło na bardziej niż gdziekolwiek indziej konserwatywne obyczaje, panujące w międzywojennej Wielkopolsce. Księżniczka Zula nie była wielką pięknością, lecz miała dużo osobistego uroku, śliczną figurę i nieco egzotyczne rysy twarzy. Była przy tym osobą o błyskotliwej inteligencji, żywą, bystrą, towarzyską i elokwentną, Taka kobieta musiała przyciągać i z pewnością pułkownik Morawski był zafascynowany jej osobowością. Zofia Lubomirska i jej mąż stanowili źle dobraną parę, skoro w kilka lat po ślubie żyła z nim w separacji, a z czasem uzyskała kościelne unieważnienie małżeństwa. Zakochana z wzajemnością w pułkowniku Witoldzie Morawskim, księżna Zofia z Lubomirskich Przezdziecka zapewne zamierzała zostać jego żoną, lecz on wcale nie myślał o wiązaniu się węzłem małżeńskim, doszło więc do ich definitywnego rozstania. Na pożegnanie ofiarowała mu złoty zegarek z ujmującą dedykacją w języku francuskim, którą kazała wygrawerować na kopercie: "Qu'elle te sonne tant de bonnes heures, que tu. m'as donné de bonheur" ("Niech wybija ci tyle szczęśliwych godzin, ile szczęścia mi dałeś"). Witold Morawski przeżył mocno rozstanie i wcale nie silił się tego ukrywać, ale nawet głęboka miłość z czasem gaśnie a czas goi rany. W 1933 r. nie pierwszej młodości księżna Lubomirska wyszła powtórnie za mąż za przystojnego oficera kapitana Stefana Humnickiego, byłego adiutanta generała Kazimierza Sosnkowskiego. Ślubu udzielił pierwszy dygnitarz Kościoła w Polsce, ksiądz prymas Polski i kardynał August Hlond, zapewne w swojej kaplicy pałacowej w Poznaniu. Pani Zula otrzymała od pierwszego męża przy rozstaniu znaczne środki pieniężne, była więc dobrze sytuowana i mogła po ślubie kupić majątek ziemski Piotrowo, leżący w pobliżu Czempinia w powiecie kościańskim. Mimo katolickiego ślubu para ta, może ze względu na rozgłos towarzyszący jej wcześniejszemu związkowi z pułkownikiem Morawskim, była bojkotowana przez znaczną część elity towarzyskiej w Wielkopolsce. Gdy kiedyś państwo Humniccy zjawili się w swoim kościele parafialnym na mszy św., obecny na niej Adam Żółtowski, właściciel Jarogniewic i Głuchowa, demonstracyjnie wyszedł z kościoła. Dziś już oboje państwo Humniccy nie żyją. Zmarli w Brazylii, on około roku 1961 a ona 10.03.1981 r. w wieku prawie 90 lat, w trudnych warunkach materialnych.
Pułkownik Morawski odznaczał się silnym poczuciem więzi rodzinnych. Gdy jego 1 siostra Aleksandra, wdowa po generale Bukowieckim, w latach trzydziestych a więc w okresie wielkiego światowego kryzysu gospodarczego popadła w poważne tarapaty finansowe i groziła jej utrata Cichowa, pospieszył jej z wydatną pomocą finansową, a później także nieraz ratował ją pożyczkami. Wziął także na siebie koszty kształcenia jej dzieci, wyznaczając siostrzeńcom do czasu ukończenia szkół średnich lub studiów miesięczne zasiłki, uwalniające ich od troski o potrzeby materialne. Oporowem sam się nie zajmował, zatrudniając administratora, którym był przez długie lata inżynier rolnictwa Cybulski, dysponujący szerokimi plenipotencjami. Przysłowiowym "okiem pańskim" był ponadto kuzyn pułkownika, Krzysztof Morawski, właściciel Turwi, który sprawował opiekę nad Oporowem, podobnie zresztą jak i nad majątkiem innego kuzyna, Antoniego Morawskiego, właściciela Luboni, a po jego przedwczesnej śmierci nad majątkiem wdowy po nim, Marii z Zaleskich i jej dzieci.
Mimo biegnących lat i dawno już minionej młodości, Witold Morawski pozostawał człowiekiem pełnym temperamentu i wigoru. Objawiał to między innymi zamiłowaniem do zbyt szybkiej, wręcz brawurowej jazdy autem, co przy ówczesnych drogach, zwłaszcza na prowincji, a taką był powiat leszczyński, w którym leży Oporowo, zakrawało na prawdziwe szaleństwo. Doprowadziło to do tragicznego w skutkach wypadku, który jednak nie zmusił Morawskiego do zmniejszenia prędkości jazdy. W 1931 r., jadąc z nadmierną szybkością z Warszawy do Oporowa, stracił panowanie nad maszyną i wpadł na drzewo, rozbijając samochód [w przypisie do „biogramu patriotycznego” kierunek i cel podróży są nieco inne – przyp. LD]. Sam wyszedł z katastrofy bez szwanku, ale siedzący na sąsiednim miejscu pasażer zginął. Był nim przyjaciel Witolda, hr. Aleksander Skrzyński, człowiek wybitny, postać znacząca w ówczesnym kręgu elity władzy, świetny dyplomata, minister spraw zagranicznych w latach 1922-1923, premier rządu RP w latach 1925-1926.
Polowania, jazda konna i życie towarzyskie nie wypełniały bez reszty życia Witolda Morawskiego. Pracował dużo, a jako dowódca pułku dokładnie wypełniał swoje obowiązki. Dowodem uznania było awansowanie go 1.01.1935 r. do stopnia pułkownika i to z pierwszą lokatą w całym korpusie oficerów kawalerii.
W maju 1935 r., po przełomie w stosunkach polsko-niemieckich spowodowanym zawarciem paktu o nieagresji, był członkiem polskiej delegacji wojskowej przebywającej w III Rzeszy na oficjalne zaproszenie. Delegacji przewodniczył generał brygady Tadeusz Kutrzeba, uchodzący za jednego z najwybitniejszych polskich generałów.
Wizyta polskich oficerów w Berlinie (maj 1935 r.) - przed hotelem Adlon.
Od lewej: kpt. Steblik, von Pappenheim, płk Witold Morawski, gen. Tadeusz Kutrzeba,
gen. Max Schindler, płk Stanisław Ujejski, płk Kazimierz Janicki, ppłk Stanisław Kopański.
(źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe, zbiory on-line, sygnatura 1-W-1814-5)
W 1936 r. pułkownik Witold Morawski przeszedł z funkcji dowódcy pułku kawalerii w Prużanie na stanowisko I oficera sztabu w Inspektoracie Armii, na którego czele stał generał dywizji Kazimierz Fabrycy, w latach 1927-1934 wiceminister spraw wojskowych, a w latach 1934-1939 inspektor armii. Był to niewątpliwy awans połączony z możliwością wyrwania się z głębokiej prowincji do Lwowa, siedziby Inspektoratu. Głównym zadaniem pułkownika Morawskiego na nowym stanowisku było usprawnienie funkcjonowania sztabu.
Od lipca 1939 r. do chwili całkowitego załamania się polskiej obrony w czasie kampanii wrześniowej 1939 r. był szefem sztabu armii "Karpaty" oraz pod koniec działań wojennych także resztek armii "Małopolska", które zdołały do niej dołączyć. Generał Kazimierz Fabrycy, cieszący się przed wojną wysoką oceną Piłsudskiego, zawiódł w kampanii wrześniowej na całej linii i ulegając panice zdecydował się dokonać dezercji. Po porzuceniu armii przez generała Fabrycego już w dniu 10.09.1939 r. pułkownik Morawski starał się bezskutecznie przywrócić ład i porządek w sztabie i podległych mu jednostkach bojowych. Było już na to za późno, więc z walczącymi nadal formacjami podporządkował się generałowi broni Kazimierzowi Sosnkowskiemu, który przejął dowództwo frontu południowego, stawiając nadal zacięty opór Niemcom. Odtąd pułkownik Morawski na krok go nie odstępował i wraz z nim udał się do resztek dwóch dywizji, 11. i 38., walczących w tym czasie na zachodnich przedpolach Lwowa.
Gdy Armia Czerwona wtargnęła w głąb ziem polskich i dotarła pod sam Lwów, dalszy opór stał się już bezcelowy. Wówczas generał Sosnkowski i pułkownik Morawski postanowili sami przedrzeć się do Francji. Niestety generał zwrócił się do pułkownika, aby zorganizował podwodę. Było już na to za późno i w rezultacie Morawski wpadł w ręce nacierających Niemców. Dowództwu Wehrmachtu było wiadomym, że był szefem sztabu armii "Karpaty" walczącej na froncie południowym. Jeszcze w czasie walk dowódca armii niemieckiej walczącej na tym odcinku pismem z dnia 3.09.1939 r. polecił poszukiwanie go na terenie Małopolski. Podobne zarządzenie podpisał także 16.09.1939 r. niemiecki dowódca odcinka południowego wojsk lądowych Wehrmachtu, czyli Grenzabschnitt-Süd i to pod bezpodstawnym, absurdalnym zarzutem wydania przez niego polecenia rozstrzeliwania niemieckich jeńców wojennych. W chwili dostania się do niewoli pułkownik Witold Morawski odniósł rany, więc jako jeniec wojenny, po długim i wyczerpującym marszu spod Lwowa na zachód, dostał się w Krakowie do szpitala, w którym pozostawał od 10.11.1939 r. do 28.12.1939 r. Tutaj grono przyjaciół podjęło gorączkowe starania o wydostanie go na wolność. Z Krakowa został skierowany do obozu przejściowego dla jeńców wojennych w Murnau. Istniał już nawet plan bezpiecznego przewiezienia go do Włoch pod opieką pewnej arystokratycznej damy z włoskim obywatelstwem i paszportem. Szansa byłaby zupełnie realna, gdyż Morawski nie był skrupulatnie pilnowany przez Niemców, ale dał oficerskie słowo honoru, że ze szpitala nie ucieknie i tego słowa dotrzymał. Przewieziony 7.01.1940 r. do Dąbia, Salzburga, do obozu jenieckiego w Bawarii, przebywał w kilku kolejnych miejscach przymusowego pobytu za drutami, nim skierowano go 3.09.1941 r. do oflagu II B w Arnswalde, dzisiejszym Choszcznie na zachodnim Pomorzu. Od 28.09.1941 r. do likwidacji tego obozu w dniu 14.05.1942 r. był starszym obozu. Następnego dnia został przewieziony do Dobiegniewa, czyli do oflagu II D [powinno być II C – przyp. LD] w Woldenbergu i tam pełnił funkcję starszego podobozu "Zachód". Za kategoryczną odmowę odczytania w jenieckich barakach oficerskich a także do żołnierzy szeregowych sfingowanego listu jakoby napisanego z kraju, a zawierającego treść zredagowaną w duchu hitlerowskiej propagandy, został karnie przeniesiony do oflagu II D w Gross Born (Klonowa) [obecnie Borne Sulinowo (Kłomino) – przyp. LD].
W czasie pobytu w obozach jenieckich dla oficerów polskich Morawski starał się o rozwój życia kulturalnego i umysłowego wśród jeńców, o organizowanie wykładów i pogadanek, o prowadzenie kursów językowych i samokształceniowych. Należał także do przywódców obozowej konspiracji, obarczonych zadaniem przygotowywania kadry oficerskiej do momentu nadejścia zwycięskich aliantów z Zachodu. W obozie Gross Born został pełnomocnikiem Komendy Głównej Armii Krajowej, która utrzymywała z nim kontakt przez specjalny wydział posługujący się kryptonimem "Ico". Nawiązał też łączność z organizacją Odra, działającą z ramienia Armii Krajowej wśród polskich robotników wywiezionych przymusowo do Niemiec oraz wśród Polaków autochtonów, mieszkających na Pomorzu. Kontakt z tą organizacją, jak pisze w życiorysie Morawskiego w "Polskim Słowniku Biograficznym" pułkownik M. Krwawicz, utrzymywał poprzez Stargard, gdzie znajdował się zakonspirowany punkt kontaktowy oflagów i stalagów, rozmieszczonych na terenie szczecińskiego okręgu wojskowego. W 1944 r. pułkownik Morawski jako konspiracyjny komendant obozu otrzymał ponadto rozkaz zorganizowania batalionu szturmowego "Odra", złożonego z żołnierzy pracujących poza obozem oraz z jeńców oficerów. Ich zadaniem miała być samoobrona, gdyby Niemcy w obliczu klęski usiłowali ich zamordować.
W tę działalność, wbrew jego przekonaniu i nieomal wbrew jego woli, został wciągnięty przez podpułkownika Mossora. Sam odnosił się sceptycznie do zamierzeń konspiracyjnych i to nie tylko z powodu braku broni i szans na jej uzyskanie, o czym wspomina Krwawicz. Tak szeroko rozwinięta struktura musiała się prędzej czy później zdekonspirować, pociągając za sobą niepotrzebne ofiary. Jakoż te przewidywania sprawdziły się. Latem 1944 r. gestapo wpadło na trop organizowanego batalionu na skutek zdrady jednego z robotników wciągniętych do działań konspiracyjnych. Doszło do aresztowań w obozie i poza nim. We wrześniu 1944 r., a według protokołu zeznań sędziego Sądu Apelacyjnego w Poznaniu, Wacława Słomińskiego z dnia 21.01.1945 r., w październiku, komendant obozu w Gross Born wydał w ręce gestapo pułkownika Witolda Morawskiego wraz z kilkoma innymi oficerami z tego obozu. Aresztowanych oficerów przewieziono do Piły, gdzie torturami i nękającym śledztwem usiłowano wydobyć z nich zeznania o zamiarach konspiratorów. W czasie śledztwa Morawski wziął wielkodusznie całą winę na siebie, chroniąc pułkownika Mossora i innych konspirujących oficerów. Wbrew prawdzie oświadczył, że to właśnie on był autorem niefortunnego pomysłu i dowódcą tajnej organizacji a także, że on sam wydawał wszelkie polecenia i rozkazy. Dzięki temu w skuteczny sposób zwolnił od podejrzeń przynajmniej część zaangażowanych w działalność podziemną oficerów i spowodował zaprzestanie dalszych dochodzeń. Ocalił życie podpułkownikowi Mossorowi, który doczekał wyzwolenia obozu i wielu innym jeńcom.
Istnieje także niepotwierdzona wersja, krążąca wśród oficerów, jeńców oflagów, że z pułkownikiem Morawskim kontaktowali się oficerowie niemieccy, członkowie spisku na życie Adolfa Hitlera. Zamach planowany na 20.07.1944 r. nie udał się, jego inicjatorzy zostali straceni, a bliskie aresztowanie pułkownika Morawskiego wiązano z ewentualną zdradą któregoś z uczestników spisku. Istniały przypuszczenia, że oficerowie Wehrmachtu chcieli związać się z dobrze przygotowaną kadrą oficerską wojska polskiego dla przeciwstawienia się siłom SS i SA. Nie ma jednak potwierdzenia tej wersji wydarzeń w żadnych oficjalnych opracowaniach.
Dopiero jesienią 1944 r. pułkownik Morawski został wywieziony do obozu koncentracyjnego w Mauthausen a wraz z nim wysłano tam majora Zygmunta Hołubskiego, majora Bronisława Wandycza, porucznika Eugeniusza Klica i podchorążego Szajbo. Przebywając w bloku nr 19 spotkał swego dawnego przyjaciela Stefana Badeniego, któremu zawdzięczamy relację z ostatnich chwil życia Morawskiego. Głównie w towarzystwie Badeniego spędził w obozie okres od października do 9.11.1944 r., gdy wraz ze swoimi kolegami niedoli został bestialsko zamordowany. Badeni wspomina, że czując zbliżającą się śmierć, pułkownik Morawski z ogromną czułością myśli swoje i wspomnienia kierował przede wszystkim ku matce, osobie bardzo inteligentnej, mądrej i utalentowanej, od dawna już nieżyjącej.
Na temat ostatnich chwil jego życia, a także nie budzącej wątpliwości śmierci, krążą do dziś różne relacje. Są trudne do sprawdzenia, gdyż nikt z Polaków nie był świadkiem egzekucji w hitlerowskiej katowni, gdzie podobno został uśmiercony w czasie przesłuchania przez komendanta obozu strzałem w tył głowy. Wiadomość o jego śmierci w obozie koncentracyjnym dotarła do kwatery Naczelnego Wodza Wojsk Polskich w Londynie i to ona zapewne przyczyniła się do awansowania go do stopnia generała brygady już pośmiertnie.
Pułkownik Witold Morawski miał piękną kartę żołnierską: odznaczony był dwukrotnie Krzyżem Virtuti Militari V klasy, Krzyżem Niepodległości i czterokrotnie Krzyżem Walecznych.
-------------------------
W przywołanym na wstępie biogramie Wojciecha Morawskiego Sławomir Leitgeber pisze dalej: [ . . . ] Do śmierci pozostając kawalerem [Witold Morawski] nie spodziewał się jednak, że w wyniku przemian ustrojowych w Polsce w roku 1945 będzie on ostatnim właścicielem Oporowa. Sporządził wprawdzie testament, którym swoją następczynią uczynił siostrzenicę, Lilę Piwnicką, późniejszą Piotrową Cielecką, lecz nie mógł on być już wykonany.
___________________________________
Źródło tekstu:
Sławomir Leitgeber, „Morawscy herbu Nałęcz I – 600 lat dziejów rodziny”, Poznań 1997 – tam:
- LINIA KOTOWIECKA 4/1/4/1 na str. 174-184 - najobszerniejszy biogram Witolda Morawskiego;
- LINIA OPOROWSKA 2/1 na str. 78-79 - biogram Wojciecha Morawskiego (tu fragment wykorzystany jako wstęp nawiązujący do zawiłości dziedziczenia dóbr oporowskich);
- zobacz też obszerniejszy biogram Wojciecha Morawskiego (niedoszłego sukcesora dóbr oporowskich) .
-------------------------
__________________________
Dla www.krzemieniewo.net wybrał
i opracował: Leonard Dwornik
Witold Morawski – biogram encyklopedyczny
Generał Witold Morawski – artykuł z FORUM POLONIJNEGO (biogram patriotyczny)
MORAWSKI Witold – powstaniec z Oporowa (biogram wojskowy)
Jak zginął Witold Morawski (artykuł mjr A.Szutowicza w rocznicę męczeńskiej śmierci)
|