Przypis LD do wiersza Franciszka Morawskiego „Do A.K. - przy odjeździe w cudze kraje”
dla Czytelnika, który zapoznał się wcześniej w dziale UTWORY LITERACKIE ze szkicem sylwetki Andrzeja Edwarda Koźmiana oraz jego utworem „Dom starego wieszcza wielkopolskiego".
Cytowany tam na wstępie Lucjan Siemieński [„Dzieła Lucjana Siemieńskiego – Portrety Literackie”, Tom IV, Warszawa 1881 - nakładem i drukiem Józefa Ungra] na str. 305 pisze dalej:
>> Jeżeli Lubonia miała dla niego [Andrzeja E. Koźmiana – przyp. LD] podwójny urok: wspomnień przypominających dawne i szczęśliwe czasy piotrowickie, i obecności, otaczającej go gronem tak sprzyjaźnionej rodziny – to ruchliwa natura nie dała mu nigdzie długo na miejscu dosiedzieć. Lubił niezmiernie świat i zabawy. Wciąż też wycieczki robił po Księstwie, częstokroć pomimo najgorszej drogi, zawiei, a co większa nieubłaganej podagry – lubo i na tę ostatnią miał sposób, nosząc przy sobie jakieś krople, jeszcze mu przez Malcza przepisane, za których zażyciem natrętna podagra zaraz ustępowała. Tych to kropli nadużycie przyśpieszyło mu podobno zgon wczesny. Dla tej to ruchliwości generał Morawski zwał go bałamutem, a i dla tego, że zawsze porwany jakąś nową zabawą, nigdy na przyrzeczony czas nie wracał, a gdy wrócił, zawsze się pokazało, że coś z rzeczy w drodze zgubił lub u przyjaciół zostawił. Jednego więc razu takim go generał przywitał wierszem:
Jak ów lud polski radością rozkwitał,
Gdy znów na tronie Kazimierza witał,
Tak i my w starej śpiewamy ci nócie:
Witaj nam, witaj, miły bałamucie!
Rzuciłeś dla nas zdradne świata wędki,
Kielich, kwindecza, trufle i gawędki;
Wracasz przyjazne niosąc nam uczucie:
Witaj nam, witaj, miły bałamucie!
Wracasz, lecz może niezupełnie cały,
Bóg wie gdzie szelki, krople się zadziały;
Lecz choć bez czapki i o jednym bócie,
Witaj nam, witaj, miły bałamucie!
Wierszyk ten dobrze charakteryzuje roztargnienie świat lubiącego człowieka, jakim był Andrzej.
Ależ nie na samych odwiedzinach i pogadankach czas mu upływał. Zajął on się wtedy, i to był główny cel pobytu w Poznańskiem, wydaniem pism pozostałych po ojcu. [...] «
Luboński gospodarz - podobnie jak w Luboni wierszem swego gościa witał, tak - dużo wcześniej, bo jeszcze z Lublina – wierszem go żegnał w przeddzień pierwszego wyjazdu za granicę (do Paryża), o czym sam żegnany wpomina w swoich pamiętnikach [„Pamiętniki z dziewiętnastego wieku - WSPOMNIENIA Andrzeja Edwarda Koźmiana” - Tom drugi - Poznań, nakładem Mieczysława Leitgebra, 1867], pisząc w zakończeniu rozdziału V:
» Lecz przygotowywała się dla mnie inna i wielce upragniona przyjemność. Mój dobry ojciec z zacnym naszym przyjacielem panem Batowskim ułożył [Aleksander hr. Batowski 1760-1841, wielki łowczy dworu polskiego, był jednym z najczęstszych i najmilszych gości domu Koźmianów w Warszawie. Złączył się on przyjaźnią z Kajetanem Koźmianem i tę przyjaźń przelał również na jego syna Andrzeja Edwarda – przyp. LD], iż razem z nim odbędę podróż do Paryża i że się tam na kilkomiesięczny pobyt wybiorę. I dziś Paryż jest miejscem najpowabniejszem dla ucywilizowanego człowieka, lecz dziś każda po Europie podróż jest tylko spacerem; dziś każdy w naszym kraju mimo trudności i koszta paszportowe wyjeżdża, jedzie, podróżuje i zwiedza z łatwością wszelkie zakątki europejskie, dziś więc i Londyn i Paryż stał się dla każdego przystępnym. Kto ma paszport w kieszeni i fundusz dostateczny, pomyśli sobie: będę w Paryżu — i za dni trzy jest w Paryżu. Nie tak było za mojej młodości. Wycieczka do Francyi była podróżą, kosztując i więcej czasu i więcej pieniędzy; co więcej powiem i co dziś będzie się śmiesznem zdawać, podróż po Francyi i Anglii nadawała pewne towarzyskie odznaczenie. Łatwo więc pojąć, że dla każdego młodego człowieka, który czy przejęty był chęcią nauki i wykształcenia, czy zabawy i używania życia, podróż do Paryża była celem jego życzeń. Paryż brzmiał dla jednych takim dźwiękiem jak Ateny; dla drugich jak Pafos; dla trzecich jak Sybaris; dla wszystkich jak Eden. Przyjemność łatwo nabyta mniej jest ceniona; dziś więc podróże mniejszą, jak dawniej stały się przyjemnością; lecz w owym czasie, gdym się dowiedział z pewnością, że pojadę do Paryża i to jeszcze pod opieką tak zacnego i miłego towarzysza, jakim był nasz łowczy, wyznaję, iż byłem szczęśliwy i bardzo szczęśliwy. Żal mi było po raz pierwszy w życiu na dłuższy czas rozstawać się z rodzicami, odłączyć się od moich zajęć wiejskich, ale radość była większa od żalu. Parę tylko tygodni czasu miałem na przysposobienie się do podróży. Urządziwszy się w domu, pożegnawszy się z moją dobrą matką, którą samą na wsi z tęsknotą, po mnie zostawiłem, pożegnany i łzą przyjaźni i pięknym wierszem Morawskiego i życzeniami serdecznemi mieszkańców Puław, w środku września pospieszyłem do Warszawy, gdzie na mnie czekał p. Batowski. Opatrzony bardzo łaskawemi listami polecającemi mnie do różnych osób w Paryżu a które otrzymałem i od księżny wirtembergskiej i od pani Rzewuskiej i od księcia Czartoryskiego i od jenerała Łubieńskiego, wybrany byłem w drogę z nadzieją miłej podróży. Nadzieja ta musiała się na mojej młodzieńczej twarzy malować, gdyż pamiętam, że w wigilią naszego wyjazdu księżna Zajączkowa twierdziła, ii wyglądam jak oblubienica na dzień przed ślubem. Mój kochany ojciec, opatrzywszy mnie na drogę, odprowadziwszy nas na pierwszą stacyą, pobłogosławił mnie. Ubierzmowany niejako jego przestrogami, jego miłości ojcowskiej dowodami, puściłem się w świat daleki i szeroki, puściłem się pełen marzeń, nadziei, snów młodzieńczych, oddychając całą piersią i połykając nowe wrażenia całą duszą, nowych wrażeń spragnioną.«
____________________
Dla www.klasaa.net
wybrał i opracował:
Leonard Dwornik
Tekst wiersza Franciszka Morawskiego „Do A. K. – przy odjeździe w cudze kraje”
|