|
|
NEKROLOG FRANCISZKA MORAWSKIEGO |
|
Bratanek Kajetana Koźmiana i kuzyn Andrzeja Edwarda Koźmiana – Stanisław Egbert Koźmian w zakończeniu napisanego w 1865 roku eseju „JENERAŁ FRANCISZEK MORAWSKI” - będącego generała „życiorysem napisanym w kształcie pamiętnika” - pisze: „Zacna ta dusza uleciała do Boga 12go grudnia. Tak byłem chorym, że nawet na pogrzebie być nie mogłem. By ulżyć sercu, napisałem tylko nekrolog, który „Dziennik” jako wstępny artykuł umieścił”. Oto tekst tego nekrologu:
Stanisław Egbert Koźmian
NEKROLOG FRANCISZKA MORAWSKIEGO
Dziś mają być złożone do grobu zwłoki jednego z najzacniejszych i najznakomitszych ludzi, jakich ojczyzna nasza wydała. Bliski świadek jego lat ostatnich, złożony obecnie niemocą, która mi nie dozwala oddać zmarłemu ostatniej posługi, kreślę drzącą ręką te kilka wyrazów pośmiertnego hołdu, by i własnemu ulżyć sercu i oddalonym rodakom przypomnieć zasługi zgasłego męża.
Ciężkie a przemienne koleje, które naród nasz od lat kilkudziesięciu przechodzi, nieograniczonych wymagają poświęceń po wszystkich jego synach. Zadanie przed nami tak jest ogromne, że zdaje się, iż gdyby każdy z nas nawet podwoił i potroił swe prace i zdolności, jeszcze byłoby trudno sprostać potrzebie narodowej. Ale opatrzność, aby odradzającej się Polsce przyjść w pomoc, obdarza ją ludźmi, którzy od razu w kilku powołaniach taką jaśnieją wyższością, jaka w innych czasach w jednym okazana zawodzie, już zyskiwała wiekopomną sławę. Do takich ludzi należał Franciszek Morawski. Wojownik, obywatel, mąż w radzie stateczny, pisarz wytrawny, wzorowy poeta, zapełnił on rozlicznemi pracami i zasługami żywot swój blisko ośmdziesięcioletni.
Urodzony w roku 1783 we wsi Pudliszkach pod Krobią, ukończywszy chlubnie szkoły, zaczął kształcić się w nauce prawa, gdy duch wojenny owych czasów powołał go do oręża. Od 1806 do 1814 szedł on mężnie i wytrwale pod chorągwią narodową, za gwiazdą Napoleona. Ile odbył kampanii, w ilu znajdował się bitwach, ile razy był ranny, jak wszędzie odznaczał się nie tylko męztwem ale talentem i mądrą radą, to zapewne który z jego towarzyszy broni wkrótce opowie. Z upadkiem bohatera Francyi nie złożył on na bok oręża. Upatrując w zawiązującem się wojsku polskiem w Królestwie najsilniejszą nadzieję ojczyzny, wszedł w jego szeregi. Kochany i szanowany przez swych naczelników, uwielbiany przez swych podwładnych, umiał on pozyskać ufność żołnierza, i karność, tak groźnie podówczas nakazywaną z góry, uczynić każdemu łatwym obowiązkiem. Gwałtowność i straszne wszystkim gniewy Wielkiego Księcia jemu nieraz najprędzej udawało się rozbroić, to dowcipną odpowiedzią, to stanowczym wyrazem głębokiego przekonania. Umiał także prawością swą i najwyższym taktem zasłaniać niedostatek cnoty lub rozsądku w innych, nigdy w obec srogiego naczelnika godności swej nie poniżając, nigdy się zdania swego nie wypierając. Ilu niesprawiedliwościom tym sposobem zapobiegł, ilu kolegów od nieszczęścia uchronił, to już dziś mało kto może pamięta, ale Bóg mu zapewne do najważniejszych zasług policzy.
W owym to także czasie poczyna się sława Morawskiego jako poety. Znano go dotąd tylko z mowy, którą miał na obchodzie pogrzebowym za księcia Józefa w Sedanie, z kilku dowcipnych bajek i wierszy ulotnych. Lecz skoro dał się poznać Warszawie, skoro wszedł w związki ze znakomitszymi literatami, wnet rozległ się w Polsce głos powszechny, że nowy wieszcz przybył literaturze ojczystej. Poszukiwany na współpracownika przez pisma peryodyczne, zapraszany na członka przez zgromadzenia uczone, gość upragniony wszystkim towarzystwom, w których smak wykształcony, nauka i dowcip panowały, stał on się niebawem ozdobą a niekiedy i wyrocznią Warszawy. Talent jego dojrzał i zmężniał. Pod piórem jego mnożyły się przedziwne bajki, wiersze rozmaitego rodzaju, poemata, przekłady z obcych języków. Jeszcze wielu z żyjących pewnie pamięta, z jakim poklaskiem na scenie narodowej przyjęto jego Andromakę. Najbieglejsi sędziowie przyznali mu, że nie tylko zachował w całej subtelności tkliwość Rasyna, ale nawet że wierszowi jego dodał hartu i siły. „Skornelizowałeś Rasyna" powiedział mu po pierwszem wystawieniu jeden z najwytrawniejszych znawców tragicznego rodzaju poezyi. Łatwość przytem miał tak nadzwyczajną, że do niego się najprzód udawano w każdej nagłej okoliczności, czy szło o jakiś wiersz przygodny, czy o sztuczkę dla teatru amatorskiego, a raz z polecenia Wielkiego Księcia, który pomiędzy wojskowymi jemu jednemu przebaczał zajmowanie się piśmiennictwem, musiał we 24 godzin dorobić wiersz do całej wielkiej kompozycyi mszalnej. Zgoła można powiedzieć, że po Niemcewiczu on z literatów był pierwszym ulubieńcom Warszawy. Z nim też jednym najprzód przeczuł on geniusz Mickiewicza i wielkie zadanie nowej szkoły, a gdy zajątrzyła się wojna między klasykami i romantykami, starał się pogodzić przeciwników sławnym swym listem wierszowanym, który dotąd jest najdowcipniejszym owych literackich bojów obrazem.
Powstanie listopadowe obudziło w nim najgorętsze dla kraju nadzieje. Nauka, doskonałość pióra, wymowa, wskazywały na niego, jako na najzdolniejszego zająć urząd ministra wojny. Na tej też posadzie aż do końca kampanii zaszczytnie wytrwał. Wywieziony następnie z wszystkimi jenerałami w głąb Rosyi, koił smutek oddalenia od ojczyzny boleść po tak wielkich klęskach podwojeniem pracy w zakresie literackim. Ale w przygodach tych wiele jego utworów, jak na przykład długi poemat Yella, niepowrotnie zaginęło. W parę lat po uwolnieniu z Wołogdy osiadł w swym majątku w Poznańskiem. Wspierany doświadczeniem starszego brata Józefa, męża wielkiej nauki i mnogich zasług, oddał się rolnictwu z tą skwapliwością i zamiłowaniem, jaka zwykle ożywia Polaka gdy oręż na pług zamieni. Znał w swej ulubionej włości każde drzewo, niemal każdy zagon na roli, i do ostatka dni swoich troszczył się o najmniejszy szczegół w gospodarstwie. Dom jego stał się siedliskiem światła, ogłady i serdecznej gościnności, nie tylko dla sąsiadów, nie tylko dla obywateli z Księstwa, ale dla wszystkich rodaków, bo kto tylko z najdalszych stron Polski przybywał, najprzód spieszył do Luboni. Niebawem syn mu dorósł i wziął na siebie cały ciężar powszednich zachodów. Wtedy to dla naszego wieszcza poczęła się ta pogodna sędziwość, która częstokroć najdoskonalsze wydaje dzieła, każde słowo dziwnym urokiem ozłaca i ubłogosławia wszystko, co staje przed jej obliczem. Wtedy to wyszły z pod jego ręki te wspaniałe utwory, które mieszczą go w pierwszym rzędzie pisarzy naszych: Wizyta w sąsiedztwo, Dworzec mego dziadka, tyle wybornych bajek i wierszy rozmaitych, że nie wspomnę o przekładzie pięciu poematów Byrona i wielu pismach prozą. Ale zacny autor, pełen skromności nie lubił się z swojemi dziełami popisywać. Przyjaciele jego musieli często użyć gwałtu lub fortelu, by który z jego utworów drukiem rozpowszechnić. Podnoszące się jednak pisma zawsze ochoczo zasilał swemi pracami. Wiadomo, ile mu swej wziętości winien był Przyjaciel Ludu. Surowy sędzia dla siebie, Morawski był najwyrozumialszym i najłagodniejszym w zdaniu o innych. Wszystkie książki polskie chwytał z ciekawością, zawsze szukał najprzód dobrej strony, i nie było takiego pisma, w któremby czegoś pięknego nie wynalazł. Nie miał też nieprzyjaciół, a raz zyskanego przyjaciela nigdy już nie postradał.
Atoli żywotowi nawet tak pełnemu prac i zasług brakowałoby całości i korony, gdyby rycerza, obywatela, patryotę i wieszcza narodowego, nie dopełniał doskonały chrześcianin. Był on też wzorem prawdziwej wzniosłości, a zarazem pokory chrześciańskiej. Bystrym umysłem śledził i przenikał najtrudniejsze kwestye religijne, a w najprostszej modlitwie korzył się przed Bogiem. Pieniami dziwnej wzniosłości ulatywał przed sam tron Jego majestatu, a nie lenił się dopełniać codziennie katechizmowych prawideł i praktyk katolickich. Każde nowe dzieło w przedmiocie religijnym tak go zajmowało, że odkładał na bok poezyę tylko co zaczętą lub najponętniejsze pismo świeckie, a kwapił się tamto poznać. Głębokiego tego uczucia religijnego dawał świadectwo w codziennych swych uczynkach. Lud polski całem sercem kochał, troszczył się o jego dobro, każde ulepszenie w jego losie witał z uniesieniem. Jeśli czem można było go skłonić do wydania jakiego utworu, to jedynie przedstawieniem, że dochód ztąd powstały może posłużyć do urzeczywistnienia jednego z jego dobroczynnych dla ludu pomysłów. Litościwy aż do rozrzutności w miłosierdziu, nie czekał na wezwanie, ale sam spieszył z pomocą i ratunkiem dotkniętemu choroba lub niedolą. Nie pojedyńczo też ale gromadami drzwi jego oblegali ubodzy z okolicy, (boć w samej Luboni ich nie było) a zwłaszcza z sąsiednich, miasteczek. Sam zawsze pierwszy spostrzegł idącego żebraka, wzywał go ku sobie, a ostatnim był w przyznaniu się jak go hojnie obdarzył. A jakaż to była patryarchalna postać w rodzinie, jak czuły ojciec, jak troskliwy dziadek. Gdy ukochana synowa mu umarła, on zastąpił matkę jej dzieciom, on je pielęgnował w pierwszych latach, potem kształcił w nauce i w każdej chwili nad niemi czuwał. Ojczyznę kochał namiętnie. Nigdy o jej przyszłości nie wątpił. W najcięższych próbach śpiewał jej o nadziei, wołając do Boga: Pozwól się, pozwól spodziewać. Bóg też ponad zwykły kres przeciągnął jego życie, aby go pocieszyć i ukrzepić na drogę do wieczności wspaniałym widokiem wzmagającego się ducha narodowego w ofierze i braterstwie, i tej potęgi moralnej, która silniejszą jest rękojmią odrodzenia ojczyzny naszej, niż nawet męztwo wojenne i geniusz jej synów. Książę Czartoryski gorącem sercem przed śmiercią Bogu dziękował, że mu w hojnej zapłacie za trudy i cierpienia wiekowego życia dał ujrzeć choć z dalekości wygnania to okazałe, prawie cudowne objawienie się ducha narodowego. Morawski był szczęśliwszym, bo patrzał nań z bliska. Mimo dolegliwej choroby i widocznego sił upadku pospieszył do Królestwa, by się ogrzać przy jego ognisku. Orzeźwiony też i wypogodzony na wieczność, wrócił przed dwoma miesiącami w rodzinny zakątek, aby na ziemi Wielkopolskiej kości swoje złożyć. Zgasł bez cierpienia z modlitwą na ustach a krzyżem w ręku.
Nowa ta strata wzmoże w całej Polsce boleść, tak często w ostatnich czasach opłakującą zgon wielkich mężów polskich. Dziś więcej niż kiedykolwiek ciśnie się na pamięć ów wiersz tego naszego wieszcza, niegdyś przez wszystkich powtarzany:
Nikną wieki, męże sławne,
Grób się na grobie otwiera,
Nowe imię gasi dawne
I chwała chwałę zaciera.
Ale nie! żadne nowe imię nie zgasi jego imienia, żadna chwała jego chwały nie zatrze. Owszem, że użyję własnych jego słów: „w tych samych żyć będzie on sercach, w których ojczyzna, nieśmiertelną się widzi.” I w końcu też zwrócę ku niemu samemu wyrazy, które wyrzekł w hołdzie najdroższemu z swych przyjaciół: „Spoczywaj w pamięci twego ludu, spoczywaj w łonie tej ziemi, którąś tak ukochał. Jak ją przybrałeś w twoją piękną chwałę, tak i ona grób ci daje z godłami zasłudze twej należnemi: lutnią poety, wieńcem obywatelskim i krzyżem chrześciańskim.”
_________________________________
dla przypomnienia 145 rocznicy śmierci
generała Franciszka Dzierżykraja Morawskiego
w dniu 12.12.2006 na stronę www.klasaa.net
nekrolog ten przesłał: Leonard Dwornik
Stanisław Egbert Koźmian: JENERAŁ FRANCISZEK MORAWSKI (napisany 4 lata później życiorys w kształcie pamiętnika)
|
|
|
Dwór Drobnin Kościół Pawłowice Dwór Oporowo Kościół Drobnin Pałac Pawłowice Kościół Oporowo Pałac Garzyn Dwór Lubonia Pałac Górzno |
|