Kwietnia 20 2024 08:03:35
Nawigacja
· Strona główna
· FAQ
· Kontakt
· Galeria zdjęć
· Szukaj
NASZA HISTORIA
· Symbole gminy
· Miejscowości
· Sławne rody
· Szkoły
· Biogramy
· Powstańcy Wielkopolscy
· II wojna światowa
· Kroniki
· Kościoły
· Cmentarze
· Dwory i pałace
· Utwory literackie
· Źródła historyczne
· Z prasy
· Opracowania
· Dla genealogów
· Czas, czy ludzie?
· Nadesłane
· Z domowego albumu
· Ciekawostki
· Kalendarium
· Słowniczek
ZAJRZYJ NA


OJCIEC KAROL ANTONIEWICZ.

Stanisław Egbert Koźmian
OJCIEC KAROL ANTONIEWICZ.
(1853. )

----------------

D o k o ń c z e n i e

[ . . . ]

Zarys powyższy mało co więcej obejmuje jak chronologię wypadków. Bieg ich był nie długi, ale szybki; pasmo nagle przerwane, ale tak bogate, iż ze wszech stron wysnuwa się zbawienny przykład i nauka. Czy bowiem zechce kto skreślić obraz obywatela, męża i ojca, czy kapłana, zakonnika, pisarza lub kaznodziei, wszędzie w życiu i pismach ś. p. Karola Antoniewicza znajdzie rzadki wzór ku zbudowaniu chrześcian, a pobudkę do uwielbienia dobroci i mądrości Bożej. Umiał on być wszystkiem dla wszystkich, a dla każdego w dobrą porę. Z kazalnicy głos jego grzmiąco się podnosił przeciw zepsuciu grzechowemu. W konfesyonale, przy ognisku rodzinnem, był to ojciec i przyjaciel najczulszy, umiejący koić, opatrywać wszelkie rany, płakać z zasmuconemi, radość szczęśliwych uświęcać, a zawsze pociągać współczuciem, ośmielać prostotą i pokorą. Gdzie tylko zatrzymał się na chwilę, tam zaraz stawał się środkiem szlachetniejszych zajęć życia, a każdemu zdawało się, że to nie nowy przyjaciel się pojawia, jeno brat kochający dawno oczekiwany powrócił.
I nic nie było szczerszego jak miłość jego dla ludzi. On ich kochał w Bogu, a Pan Bóg rozprzestrzeniał mu serce i wlewał w nie siłę kochania nieograniczoną. Tem zaś więcej i lepiej kochał, że sam wiele przecierpiał, wiele doznał goryczy i zawodów. Miłość przeto płynęła w nim z ofiary bólów własnych, co jej szczególne namaszczenie, niezwykłą dostojność dawało.

Jego przejście po wielkopolskiej ziemi, naznaczone tylu błogosławieństwy, niespodziane przybycie i nagła śmierć po sześciu miesiącach olbrzymich prac i znojów, zgon w chwili gdy przed nim zdawała się otwierać długa przyszłość apostolskich trudów, wszystko to podnosi postać jego świątobliwą w pamięci naszej do rzędu cudownych zjawisk. Lud też mawiał: Na wiosnę z ptastwem niebieskiem przybył do nas, przyszła jesień i on rozwinął skrzydła w górę i odleciał. Ptastwo z pod nieba powróci, ale on już w niebie i tam w chwale Bożej zostanie.

Każda strona jego wpływu i rozlicznej działalności wymagałaby osobnego przeglądu a może i osobnego pióra. Jako autora, pisarza kościelnego i poetę, mało kto zdoła należnie go ocenić, a nawet pamięcią dzieła jego objąć. Uroku jego wymowy nikt oddać nie potrafi. Od czasów Skargi żaden kaznodzieja tyle prawd z taką siłą a prostotą nie wypowiedział. Miał i to z nim podobieństwo, że niechętni jego zakonowi i przesądni, słysząc go, przebaczali od razu, że był Jezuitą, serdecznie godzili się z jego zakonem, i odtąd kochali go jako Jezuitę, a tylko najzatwardzialsi pocieszali się w swym uporze i pomyłce twierdzeniem, że jak Skarga tak i on był tylko świetnym wyjątkiem, i że sam nie wiedział że był synem i uczniem Loyoli. I niewiedzieć co przeważało w nim czy obrzydzenie grzechu czy miłość dla ludzi a pobłażliwość dla błądzących, czy patryotyzm czy ascetyzm, czy geniusz czy prostota. Miłością i prostotą zwyciężał wszystkich. Lud nauczał prostoty w pojmowaniu i pragnieniach, obywatelstwo w obyczajach, duchowieństwo w kaznodziejstwie i naukach.

Niezdolny ani w części oddać mu cześć należną albo jako człowiekowi, albo jako pisarzowi lub mówcy kościelnemu, zamierzałem przynajmniej wystawić w nim wzór syna. Ale gdy i to siły moje przechodzi, ograniczę się do zestawienia kilku szczegółów z życia jego matki, w mniemaniu że godniej nie zdołam takiego syna uczcić jak oddając hołd tej, która go wykarmiła, wychowała i na tór świątobliwości powiodła.

Jest to odwieczne prawo, któremu dzieje dają nader rzadkie zaprzeczenie, że zacność i znakomitość ludzi bierze początek w pierwiastkowem ich wychowaniu. Chwałę dzieci najczęściej cnotom, hańbę błędom rodziców przypisać potrzeba. Lecz jeżeli ojciec wpływa raczej na uposażenie umysłu, to znowu od matki stokroć więcej zależy rozwinięcie serca i wpojenie najgłówniejszych w życiu prawideł. Ojciec daje dziecku oręż do zdobycia zaszczytów na ziemi, matka do zyskania chwały w niebie. Że jednak pierwsze nie każdemu, a drugie dla wszystkich jest otwartem, od dobrej więc matki szczęście i zbawienie dziecka głównie zawisło. Nie potrzeba na to lepszego dowodu, jak ten, że tylu świętych bogobojności matek winno swe uświęcenie. Dość wspomnieć św. Augustyna, św Bernarda, św. Ludwika, św. Dominika, św. Teresę, św. Katarzynę Seneńską; a nie byłoby końca, gdybym chciał przykładów szukać na niższych stopniach doskonałości. Nadmienię o jednym tylko, tem bardziej uderzającym, że się między najświeższemi mieści. Matce to swojej przypisywał Józef de Maistre, że w wieku największego zepsucia i bezbożności, zdołał uchować swe serce w nietkniętej czystości, a swą wiarę w niezachwianej sile. Mawiał on, iż żadne w nim uczucie nie wyrównywało czci i miłości dla matki. Ona kierowała pierwszemi jego naukami, jego wczesną bystrością, ona wszczepiła w jego duszę te silne zasady moralności i wiary, któremi miał później wskazać światu jedyną drogę do wydobycia się z ciemności i zamięszania. Nawet gdy wyszedł z pod jej bezpośredniej opieki, w szkołach i uniwersytecie, nigdy żadnej książki nie czytał, względem którejby wprzód rady rodzicielskiej nie zasięgnął. W starości miał on zwyczaj mawiać: Ma mère était un ange à qui Dieu avait preté un corps. Mon bonheur était de deviner ce qu elle désirait de moi, et felais dans ses mains aidant que la plus jeune de mes soeurs. Jeśli więc św. Jan Chryzostom zwie złe matki dzieciobójczyniami, w dobrych godzi się widzieć zbawczynie swych dzieci; a jako Pismo św. powiada, że wady młodości napełnią człowieka i z nim razem w grobie spoczywać będą, (ossa ejus implebuntur vitiis adolescentiae ejus, et cum co in pulvere dormient), tak. na odwrót o cnotach przez matkę dziecku wpojonych rzec można, że zrosną się z jego kośćmi, rozpłyną się w jego krew, i jeszcze z grobu przemawiać do świata nie przestaną.

Zasługi też O. Antoniewicza i ta chwała, która grób jego otacza, są w wielkiej mierze zasługami i chwałą jego matki. Wypełniła ona od razu wzór, który później tak wymownie syn jej dla wszystkich matek skreślił. Gdy matką została, zakończyło się jej życie, ale życiem dziecka się rozwinęło. Każda jej myśl nad kolebką syna była modlitwą, którą w przyszłość i wieczność" sięgała, bo wiedziała, że pokąd ciało mlekiem, dusza dziecka modlitwą matki żyć powinna. Skoro w nim życie wewnętrzne pierwszym zdradziło się głosem, a głos ten wewnętrzny tylko dobra matka posłyszy, poczęła go wychowywać nie na zabawkę sobie lub światu, ale na chwałę Bożą. Zajęła się też wprzód rozwijaniem serca niż kształceniem rozumu. Nie przestając na swych słowach, otaczała go dobremi przykładami; dom jej nie otwierał się tylko dla zacnych i świątobliwych osób, był przytułkiem dla chorych i ubogich, razem szkołą i nagrodą dla sług cnotliwych. Posiadając znaczny majątek, a przytem sama wy chowana według ówczesnej mody, to jest na sposób francuzki, mogła była otoczyć syna guwernerami i w domu świetną edukacyę mu zapewnić. Ale wolała kierować go na sługę Bogu i bliźnim, na użytecznego obywatela ojczyznie. Oddała więc go do szkół publicznych, ale by tę czystą duszę fałszywy kierunek oświecenia lub złe przykłady nie skalały, sama się z nim do Lwowa przeniosła, i nie odstąpiła go, póki nauk nie skończył. Na hasło powstającej ojczyzny wyprawiła swego jedynaka w szeregi jej obrońców z błogosławieństwem czułej, ale nieulęknionej matki. Gdy po upadku ojczystych nadziei wziął się do gospodarstwa, ona mu z ufnością cały swój majątek poruczyła. Prowadziła go później w wyborze żony, a gdy ujrzała jak godnie młode stadło obowiązki swe wypełnia, udała się w klasztorne zacisze, by na modlitwie ostatka dni dokonać.

Począł Bóg ciężko doświadczać ukochanego jej syna, zabierając mu jedno po drugiem dziecię. Ona koiła jego boleści, dodawała mu otuchy, wskazywała na niewyczerpane miłosierdzie Boga, a może nawet pierwsza napomknęła mu myśl wyłącznego poświęcenia się Bogu, bo nie co innego zdają się znaczyć te jego słowa: „Pukałeś do serca mego, ale jam ci nie odpowiadał, i chciałeś odejść, ale matka zastąpiła Ci drogę i leżała u nóg Twoich i zasłaniała mię modlitwą swoją.” Jakoż gdy czas dojrzał, ona go nie zniechęca, nie odwodzi od zamiaru nie baczy, iż wraz z tem postanowieniem gaśnie jej ród, ale owszem błogosławi mu, raduje się, jak gdyby Bóg urzeczywistniał najdroższą myśl całego jej życia. Zachowało nam wdzięczne pióro syna opis tego ostatniego rozstania się z matką, którego tu pominąć nie podobna.

„Był to wieczór mroczny — mówi on w swych wspomnieniach życia zakonnego, — szary wieczór z 6. sierpnia 1839. roku, gdym po raz ostatni pożegnał matkę moją — matkę, którą kochałem całą potęgą serca, skrwawionego wprawdzie nic jedną boleścią, ale nie zlodowaciałego żadną podłością; kochałem ją. nad życie, bom jej więcej był winien jak życie to chwilowo; ona mi dała to życie, co zasięga w zaświaty, życie wiary, nadziei, miłości; ona do Boga mnie zbliżyła, bez którego życie nasze na ziemi jest tylko ciągłym bezrządem, walką zaciętą, wysileniem próżnem, jest pracą bez pożytku, utarczką bez zwycięztwa, boleścią bez zasługi! Dziś ta matka już w grobie spoczywa, grób jej obok grobu żony i dziecka; dobra śmierć nie rozłączyła kości i popiołów tych, których dusze, serca i myśli życie tak ściśle spoiło. Wkrótce może zatrze czasu ręka ten napis na krzyżu jej mogiły; wkrótce może ręka śmierci zatrze tę pamięć na sercu ukrzyżowanem wyrytą, ale wtedy ta pamięć w żywot przejdzie. Miłosierdzie Bozkie dziecko z matką połączy. — O matko moja! Tyś niegdyś na ten głos, co się pomimowolnie w chwilach smutku z serca wydobywał, odpowiadała słowem pociechy, dziś odpowiadasz modlitwą twoją u stóp tronu Bozkiego; pierwej głos Twój obijał się o uszy moje, dziś w głębi duszy dzwoni. O jeślim nie wydołał zarówną miłości twojej odpowiedzieć miłością, ach to dla tego jedynie, żem nie umiał taką miłością kochać Boga, jakąś Ty go miłowała...... Twoja miłość ku mnie była tak jasną, świętą, czystą, jak dusza twoja, z której wypływała. Tyś przed śmiercią już była umarłą, umarłą dla świata, ale żyjącą dla nieba, umarłą dla siebie, ale żywą dla innych. W uczuciach twoich nie było rozdwojenia. Bóg wyłącznie posiadał i duszę i serce twoje, kochałaś wszystko w Bogu, kochałaś wszystko dla Boga. Z dnia na dzień coraz jaśniej pojmuję i poznaję Ciebie; to, co dawniej było u mnie przeczuciem, dziś stało się wiedzą, i daleki jeszcze od tego pokoju duszy, jaki żył w Tobie, za Twoim przykładem silnie walczę o to; a czego nie wywalczę siłą moją, to Ty wybłagasz modlitwą Twoją! — Dziś każda chwilka, com z Tobą przeżył, jest dla mnie zbawiennem wspomnieniem; zmarnowałem tych godzin nie mało, bom czuł tylko szczęście będąc przy Tobie, alem z tego szczęścia nie umiał korzystać. Są kwiaty, których sympatyczny wpływ leczy choroby ciała; są dusze święte, które dziwnym urokiom, co w słowie i spojrzeniu się pojawia, leczą, uspokajają duszę! Lecz nie! przy opiece i modlitwie Twojej, opiece i modlitwie matki za syna, te chwile stracone nie są! Słowa Twoje były tem ziarnkiem, co padło na twardą serca mego opokę, ale tego ziarnka ręką matki zasianego Bóg strzegł i nie dozwolił, aby je burze rozwiały życia, ścisnął Bóg to serce aż do łez, aby wśród tych łez zejść mogło. — Taką chwilą bolesną i radosną była ta ostatnia chwila rozłączenia, chwila świętej wielkiej ofiary serca matki i syna u stóp krzyża złożonej, — chwila którą Bóg z nieba pobłogosławił..... Był to wieczór mroczny, szary z dnia 6. Sierpnia 1839. r., siedziałem w ubogiej celce, sam na sam obok matki mojej; łzami i radością promieniło się jej oko, a w sercu mojem dziwne jakieś niepojęte wzbierały uczucia! — Przejście z życia w nowe życie! przeszłość i przyszłość! rozłączenie się z matką nad życie ukochaną, rozpoczęcie już w późniejszym wieku nowego życia zawodu, do którego, któż wie, czy fizyczne, czy moralne podołają siły; wspomnienia tak rzewne, związki tak serdeczne, z których pierwsze w niepamięć puścić, drugie zerwać wypadało, wszystko to gwałtownie w tej chwili na serce i myśl działało. Ale Bóg w tej tak ważnej, rozstrzygającej chwili czuwał nademną, i poruszony aż w głębi duszy, czułem, o! dobrze o tem pamiętam, pokój, jakiegom nigdy nie doznawał. Celka, w której mieszkała przez lat 7 matka moja, była jak przysionkiem raju. Ach! bo tam raj, gdzie święte bije serce, bo tam Bóg! Obecność jej zdawała się wszystko poświęcać, co ją tylko otaczało. Tu wszystko było Bogu mile i dla tego wszystko tu Boga przypominało; tu każdy musiał Boga kochać, a szczególniej, gdy ją o Nim mówiącą posłyszał, bez żadnej przesady, exaltacyi, ale tak serdecznie, tak rzewnie! Słowom jej łzy wtórowały, te słowa duszy tak wymowne, usta jej o Bogu mówiły, a oczy promieniły miłością; temu urokowi nikt oprzeć się nie zdołał. Obraz Zbawiciela i Matki Bolesnej, obrazki z żywota seraficznej Teresy i innych świętych, krucyfiks, koronka, kropielnica i kilka książek duchownych, przy łóżku jej sofka, parę krzesełek, szafa z książkami, były jedynemi tej ubogiej celki sprzętami, — tej celki, która była świadkiem tych całonocnych modlitw i biczowań i włosiennic; te narzędzia umartwień jej były tajemnicą, którą śmierć dopiero wykryła. Nie wspominam tu o uczynkach jej miłosiernych, nie myśląc pisać jej żywota, tylko mimochodem przy tej sposobności, pisząc wspomnienia zakonne, o niej tu mówiłem. Przy oknie, na którem stały wazoniki z kwiatami, które ona zawsze szczególniejszym sposobem lubiła i pielęgnowała, był stoliczek, przy którym haftowała do kościoła i listy do dzieci pisała. W koszyczku były listy nasze, które ona od chwili do chwili z rzewnością do ust i serca przyciskała. Jej serce tak tkliwe i czułe, z przyczyny nabożeństwa żadnej najmniejszej nie nabrało cierpkości, ale wszystkiemu co mówiła i czyniła, nadzwyczajny umiała dać wdzięk i powab! Oby ci wszyscy, którzy rozgłaszają, że nabożeństwo czyni człowieka cierpkim, nudnym, nieużytym, ostrym w sądzeniu innych, byli się tu przekonali, jak fałszywe jest zdanie ich. Nie! ten tylko nabożny, kto Boga kocha; a miłość Boga zbliża nas do niego, a w nim nie masz ani cierpkości, ani ostrości, tylko miłość, łagodność, cierpliwość i miłosierdzie. Nikt tak uprzejmym, słodkim, pokornym ku wszystkim nie był jak ona. Żadna chmurka nigdy niezasępiła wypogodzonej jej twarzy, i w najdotkliwszych, któremi Bóg ją nawiedzał, boleściach, zawsze był uśmiech na ustach jej! — I w tak błogiej, słodkiej rozmowie, chwilka po chwilce tego aż do śmierci pamiętnego mi wieczora mijała. 0! ile razy odczytuję opisanie tego wieczora św. Moniki i Augustyna na brzegach morskich przy ostatniem tej matki z synem rozłączeniu, obraz matki mojej staje mi przed oczyma. Ona stała się dla mnie Moniką, czemuż ja dla niej nie mądrością, ale pokutą za grzechy, Augustynem zostać nie mogę. I coraz bardziej ciemniało i szarzało w ubogiej celce; słońca promienie przez gałęzie lipy starej, która połowę, okna ocieniała, wprost padały na obraz Bolesnej Matki Boskiej, a biedna jakaś ptaszyna, szczęśliwa że wśród tego lasu murów zieloną gałąź znalazła, szczebiotała piosenkę wieczorną! O i to słońce i ta lipa i ten śpiew ptaszyny jak żywo stoi przed oczyma duszy mojej. I dzwonek klasztorny na wieczerzę znak dając, głuchym dźwiękiem po długich, ważkich rozlegał się korytarzach, a brzęcząc pękiem kluczów stara zakonnica skrzypiące drzwi celki odchyliła, oznajmując, że już czas do wyjścia. Ścisnąłem rękę tej drogiej matki, przytuliłem ją do serca, do ust moich, po raz ostatni pożegnałem ją w tej świeckiej sukni; ale to przywiązanie, ta miłość ku niej nigdy się nie zmieniły, a odkąd zakonny przyodziałem habit, o ileż zbawienniej, święciej, czulej ją kochałem. O! ci wszyscy, którzy sądzą, że tylko w świecie kochać można, że oblókłszy suknię zakonną, wstąpiwszy w mury klasztorne, wszelkie uczucie obumiera, o, jakże daleko są od prawdy! nigdzie tyle miłości nie znalazłem jak w murach zakonnych, nigdy serc tak gorąco bijących jak pod suknią zakonną, to jest u tych, którzy nie imieniem, ale prawdą są zakonnikami. Ale w klasztorze to uczucie miłości, miłością Boga, w świecie częstokroć miłością własną bywa uświęcone. — Po raz ostatni byłem w jej celce, jako za klauzurą klasztorną niedostępną mi odtąd była. (Ale nie, — nie raz ostatni. W r. 1847. szczególniejszym trafunkiem byłem w niej, ale już matka nie żyła; w grobowej spokojnie spoczywała celce; ksieni klasztoru ją zajęła; wszystko oczy zmienionem ujrzały, dla serca żadna odmiana nie zaszła!) — Prowadziła mnie matka, milcząc, długim korytarzem, słabo jedną lampą, oświeconym; z chóru dochodziły nas głosy wieczornych modlitw; uklęknąwszy przed dużym drewnianym krucyfiksem z wizerunkiem Zbawiciela, którego nogi jak druga Magdalena, matka codziennie łzami oblewała i ustami rozgrzewała; po krótkiéj modlitwie zeszliśmy do furty. Na wązkim przedklasztornym cmentarzyku stanąłem oparty o drewniane sztachety, z tęsknotą w otwarte spoglądając okno. W parę sekund i ona w oknie stanęła, rozsunęła wazoniki i przez dobrą chwilkę rozmawialiśmy jeszcze z sobą. Lecz już księżyc zeszedł był, trzeba było się rozstać: wolnym, leniwym oddalałem się krokiem, jeszczem raz znakiem ręki ją pożegnał, i okno zabrzękło, i ujrzałem się wśród tłumów wesołych, i ze łzami zalanem sercem pospieszyłem do pomieszkania mego ! — I to ostatni błogi, bolesny wieczór życia mego światowego, i to była ostatnia chwila najboleśniejszej walki, ostatnia ofiara serca Bogu uczyniona. I Przyjąłeś ją o Boże w miłosierdziu i dobroci Twojej, i za to serce tak liche i nędzne dałeś mi w zamian skarby serca Twego!”

I zamknęły się za nim drzwi klasztorne. Matka już go rzadko odtąd widuje, ale jak niegdyś w dziecięctwie jego lat, tak teraz w początkach świętego powołania, czuwa nad nim nieustanną modlitwą. Niekiedy nawiedza go listami, w których uniża się przed jego poświęceniem, skłania swą głowę po błogosławieństwo; a jeśli kiedy co wspomni z dawnych czasów, to tylko by go utwierdzić w powołaniu i przekonać, że Bóg mu je od młodości przeznaczał. Dostało się i mnie w ręce parę takich listów. Pisane są w większej części po francuzku, a choć okoliczność ta nie dozwala mi przytoczyć ich w całości, nie godziłoby się następującego pominąć wyjątku. Oto są jej własne słowa: "Vous ne doutez nullement, mon excellent, mon cher et bienaimé fils, que tout indigne que je me sens, je ne cesse d'implorer la bonté et la miséricorde divine pour vous, durant le sacrifice de la Ste. Messe, dans nos prieres du matin et du soir, et autant de fois, que j'éléve mon âme vers Dieu dans le cours de la journée, et ne manque jamais de rendre grâces a ce Dieu de bonté pour le secours continuel, qu'Il daigne vous accordes, pour cette charité parfaite, dont votre coeur est tout rempli, qui s'étend à tous, qui par sa tres douce influence allume dans les coeurs de ceux, qui vivent avec vous ou qui ont seulement le bonheur de vous connaître, le plus vif desir de vous imiter, ce qui avec l'aide de Dieu Tout-puissant sera bien le cas dans les coeurs de vos jeunes élevés, qui en vous contemplant prendront un vrai gout pour toutes les vertus, et y seront attachés croyant n'aimer que vous. Vous aviez des votre plus tendre âge cette grâce de la miséricorde divine, d'une influence salutaire sur les coeurs qui vivaient pres de vous, et non seulement dans la famille, mais nos connaissances en parlent toujours; et cette charité, aidée dv secours et de la bénédiction de Dieu, ajoutera à vos autres vertus un charme, auquel nulle âme ne saura résister. Que votre zéle pour le salut des âmes voies mérite le plus precieux don de Dieu, qui est la sainte persévérance."

Słowa te dają poznać całą moc i świętość wzajemnych uczuć matki i syna. Najboleśniejszym też ciosem który go jeszcze w związkach ze światem czekał, była śmierć matki. Długo ukoić się nie mógł, a nawet w daleko późniejszych jego pismach miłość ku niej przebija często z całą żywością dziecięcego uczucia. „Ach! zdaje mi się, — pisze on, dziękując za wspomnienie o matce — że choćby wszystkie uczucia wyziębły, wygasły w sercu, to ta miłość dziecka do matki nigdy, nigdy nie ustąpi; a śmierć tego uczucia nie zmniejszy, a czas je nie stłumi, bo miłość nie umiera, bo miłość jest życiem, które na ziemi się rozpoczyna, a w niebie nigdy się nie kończy! Nie można matce nic milszego uczynić, jak kochać jej dziecko, a dziecku jak kochać matkę jego, a szczególniej, kto miał taką matkę jak ja.” A gdzieindziej znów mówi; „Jeślibym mógł komu czego pozazdrościć, to matki, bo to jest rzecz jedyna, której nic nigdy w świecie zastąpić nie może; bo serce matki, to taki skarb miłości, jak ta studnia bezdenna, z której zawsze czerpać można, a nigdy jej nie ubędzie! Prawda, Bóg może i matkę zastąpić, ale na sercu matki jakoś łatwiej i Boga kochać i błogosławić.”

W temto nieprzebranym źródle czerpał on na ziemi najwyższe swe natchnienie, siłę i ten dziwny urok, którym wzruszał wszystkie serca, ale macierzyńskie najskorzej i najgłębiej. Miłość macierzyńska nasuwała mu zawsze najpiękniejsze porównania, najtkliwsze zaklęcia, najświetniejsze obrazy. Zakon swój zawsze matką nazywa, i gdy po tylu latach oddalenia wraca nareszcie w progi klasztoru, cóż przeczuwa, cóż słyszy zdala? Oto bijące oczekiwaniem serce i radosny głos matki. „I serce — mówi — biło gorąco, gdym ujrzał nasz klasztorek w ciemności nocy, bo wiesz, co to czuje dziecko, kiedy do macierzyńskiego wraca domu i posłyszy glos matki w głosie dzwonka.” Nad tą przejrzystą i rodzajną krynicą postawił krzyż i z niejto zdaje się wywodzić tę obfitość miłości, to światło wiary, te bogate liście i kwiaty nadziei, któremi czyni drzewo żywota jakby drzewem i dla oka żyjącem. W krzyż wciąż on patrzy, o nim wciąż mówi, jego chwałę głosi, ale tem goręcej i rzewniej, że u stóp jego widzi zawsze Matkę bolejącą. Krzyż więc, a pod nim stojąca Matka Bolesna, — oto godło i znak, który najlepiej jego całą istotę wyraża. Na ziemskim padole matka schylona nad swem dzieckiem, a na wysokościach krzyż i pod nim Matka Bolesna
— oto dwa ostateczne krańce tej drogi, którą myśli jego i uczucia wciąż z ziemi do nieba się unoszą.

Jakżeż, o matki Polki! winnyście Bogu dziękować za to, że wam tym świeżym a tak świetnym przykładem przypomniał świętość waszego powołania.

Najwymowniejszym głosem, bo życiem bogobojnej matki, nagrodzonem świątobliwością syna, powtórzył wam gdzie sił i otuchy szukać macie, w czem wasza zasługa i jaka zapłata was czeka.
Nagroda ta ma nietylko wieczne, ale i doczesne wieńce. Z pojedyńczych ludzi spływa na rodziny, z rodzin na narody.

Niech wam zawsze będą przytomnemi słowa, które ten wielki kapłan i syn mówił: „Dajcie nam dobre matki, a powróci rodzina, a z rodziny rozwinie się naród.”

Nieszczęścia narodowe zamknęły was wyłącznie w kółkach rodzinnych, odosobniły od świata, zagrodziły wam drogę do wszelkich innych chwał i radości. Nie żalcie się, ale błogosławcie temu zrządzeniu Bożemu. Bóg was obwarował ciasnemi obowiązkami, by w skupieniu wasze powołanie stało się jaśniejszem i wzrosło do samego szczytu zasługi ludzkiej. Zwęził rozległy zakres życia narodowego aż do tych drobnych kółek, których wy środkiem jesteście, by się w nich naród odrodził i znów wyszedł na obszar samoistnego znaczenia i potęgi. Najwyraźniejszą bowiem rękojmią tej potęgi, najświetniejsza zapowiedzią wielkości, najwznioślejszym wyrazem wewnętrznego życia narodu, nie jest ani filozof, ani poeta, ani prawodawca, ani nawet rycerz dający za kraj swe życie, ale matka swe dzieci według przykazań Bożych wychowująca!

----------------

Tu w oryginale umieszczono przypiski Autora, które w moim podziale tekstu na dwie części, umieściłem po części pierwszej, jako że do tej części tekstu wszystkie się odnoszą. [przyp.LD]



WARTO ZOBACZYĆ
Dwór Drobnin

Kościół Pawłowice

Dwór Oporowo

Kościół Drobnin

Pałac Pawłowice

Kościół Oporowo

Pałac Garzyn

Dwór Lubonia

Pałac Górzno
Wygenerowano w sekund: 0.00 6,227,901 Unikalnych wizyt