Listopada 23 2024 09:27:18
Nawigacja
· Strona główna
· FAQ
· Kontakt
· Galeria zdjęć
· Szukaj
NASZA HISTORIA
· Symbole gminy
· Miejscowości
· Sławne rody
· Szkoły
· Biogramy
· Powstańcy Wielkopolscy
· II wojna światowa
· Kroniki
· Kościoły
· Cmentarze
· Dwory i pałace
· Utwory literackie
· Źródła historyczne
· Z prasy
· Opracowania
· Dla genealogów
· Czas, czy ludzie?
· Nadesłane
· Z domowego albumu
· Ciekawostki
· Kalendarium
· Słowniczek
ZAJRZYJ NA


ŻEGLARZ I SYRENA

Szymon Molenda
ŻEGLARZ I SYRENA

Ujrzał ją żeglarz, bladość księżyca
Na czoło jego się kładnie,
Jakaś w tej trwodze jest tajemnica,
Lecz któż ją, któż ją odgadnie?

[...] On taką pieśnią, ona go nęci,
Powabem oka i lica,
Prawie jak owa, świętej pamięci,
Sławna Świteziu dziewica.


(Ryszard Berwiński, Żeglarz)

Cóż nam przypominają te strofy? Tak, tak - balladę znaną nawet każdemu dziecku. Co więcej - również tytuł kojarzy się z poetą, co „wielkim był", A tu jakiś już zapomniany Berwiński! Tenże to autor, wychowanek leszczyńskiego gimnazjum, w połowie XIX stulecia ceniony literat, przy tym kpiarz i złośliwiec nieoględny, sięgnął po Mickiewiczowskiego bohatera, by ułatwić odczytanie ironicznej aluzji do biografii wieszcza. Ukazał więc Berwiński żeglarza odizolowanego od spraw dziejących się „na lądzie", który spotyka „zwodną syrenę" i... już prawie ulega jej powabom, gdy nagle (na szczęście dla niego!) zrywa się wicher i niesie jego łódź po wzburzonym morzu, z dala od niebezpiecznej kusicielki.

Współcześni - a był to początek lat czterdziestych tamtego stulecia - natychmiast rzecz całą skojarzyli z niedawno szeptaną plotką: jak to Adam zamiast przekroczyć granicę zaborów, by przedostać się do listopadowych powstańców, towarzyszył damie niechybnie zmierzającej do przekroczenia granic... wierności małżeńskiej. Kimże owa wielkopolska syrena, która tak uwodziła „powabem oka i lica" autora Świtezianki? Przymioty jej ducha odsłania Berwiński w kolejnym swym utworze, w Don Juanie poznańskim:

Tu przede wszystkim wyznać należy,
Boć to nie lada zaleta,
Że ona była - któż mi uwierzy?
Wcale niezwykła kobieta.

Wyższa nad marne przesądy świata,
Gardziła formą przyjętą:
W bliźnim uznawać nie chciała brata
Ani uchodzić za świętą.


Sięgnijmy jeszcze po inne opinie, a jest ich wiele, bardzo wiele. Bo też żaden z romansów wykwitłych na wielkopolskiej ziemi nie doczekał się tylu stronic; jawi się w literaturze (wspomnieliśmy już Berwińskiego, dodajmy choćby jeszcze dwie powieści Narcyzy Żmichowskiej, Capriccio i Pogankę oraz z lat nam już bliższych Rękopis dla wnuków Gustawa Bojanowskiego), wielokrotnie też opisywany jest w szkicach dziennikarskich czy rozprawach popularnonaukowych. Wzbudził nawet zainteresowanie badaczy; z ich grona szczególnie wysoko cenimy profesora Jarosława Maciejewskiego, który wytrwale zbierając i wnikliwie penetrując dokumenty, rzecz całą obszernie przedstawił, a plotkę od prawdy oddzielił. Toteż romans ten będzie tu przedstawiony w wielkim skrócie, aby zainteresowanych czytelników zachęcić do zagłębienia się w profesorską książkę.

Przyzwyczailiśmy się obiekty westchnień poetów zwać muzami. Jednakże ta dama, którą wieszcz spotkał „na wielkopolskich drogach", nie stała się źródłem jego twórczego natchnienia. Któż więc to? Posłużmy się opisem Klemensa Kanteckiego (z 1875 roku): Piękna jak bogini, nie miała w obliczu wyrazu łagodności Diany lecz raczej surowość Junony, należała do tych bóstw, co żądają od śmiertelników bezwarunkowego poddania. Ożywiona, wesoła, dowcipna i wymowna [...], z wielką swobodą w obejściu, humorem, werwą w konwersacji, bystrością i oryginalnością poglądów, umysłowymi zaletami podbijała tych, co się zdołali oprzeć jej zewnętrznym powabom. Ogólnie podziwiana, przedmiot uwielbień i cel tęsknych westchnień okolicznych dandysów, na których spoglądała z wysoka, zasmakowała w triumfach, wyrobiła w sobie pewną kokieterię zdążającą do tego, aby przed zwycięskim rydwanem wieść długi szereg niewolników i paść ich jałmużną uśmiechu.

Oto portret matki czworga dzieci (a jeszcze dwoje zmarło w niemowlęctwie) - Konstancji z Bojanowskich Łubieńskiej z Budziszewa (dziś miejscowość nosi nazwę Budziszewko). Na początku trzeciej dekady XIX wieku powszechnie uchodziła za piękność; właśnie wtedy mawiano, iż jaśniała wdziękiem rozkwitłego kwiatu. Małżonek jej, Józef, starszy o siedem lat, wcześniej przeszedł niemały szlak bojowy (kapitan z czasów Księstwa Warszawskiego, brał udział w napoleońskiej wyprawie na Moskwę); zaś w czasie, który opisujemy, włączył się do wojska polskiego akuratnie walczącego z Rosjanami. Na kokieterię żony patrzył wyrozumiale, nie okazywał ani krzty zazdrości, bowiem zdawał sobie sprawę, że surowe upomnienie, aby w postępowaniu z mężczyznami zmieniła ton, wywarłoby wprost przeciwny skutek, popchnęłoby ją dalej, aniżeli zmierzała sama.

Połowa upalnego sierpnia 1831 roku. Prawdopodobnie to wtedy Konstancja poznała Mickiewicza, serdecznie przyjmowanego w wielkopolskich dworach. Oboje nieco po trzydziestce. Pod koniec września Adam gościł w Budziszewie, podawał do chrztu czteroletnią Marię Teklę, najmłodszą córkę Łubieńskich. Zgodnie z panującym wówczas zwyczajem nierzadko chrzczono dzieci dwukrotnie: z wody (zaraz po narodzeniu) i z oleju (by nie budząc u władz pruskich podejrzeń, stworzyć okazję do kontaktów patriotycznych, pod pozorem rodzinno-towarzyskiej uroczystości).

Nastał czas bliższych kontaktów Adama z Konstancją: niby przypadkowe spotkania podczas odwiedzin poety u okolicznych ziemian (np. w Kopaszewie), wspólny wyjazd do Luboni i przede wszystkim dłuższy wspólny pobyt w Śmiełowie u Antoniny (siostry Konstancji) i Hieronima Gorzeńskich. Nawet syn poety, Władysław Mickiewicz przyznał, iż Adam lubiał rozmowę pani Łubieńskiej, w której nie było popisu ze zdaniami zasłyszanymi lub wyczytanymi w książkach, podziwiał oryginalność pojęć, lecz nie zdawał sobie sprawy, że egzaltowana osoba, przypuszczona do zwierzeń duchowych i dumna z zaręczeń wyjątkowej i niezachwianej przyjaźni, niechętnie się wyrzecze tego wszystkiego. Zobaczymy, że wynikły stąd zawikłania, które wielce zakłóciły spokój Mickiewicza. Ale nie przewidywał nic podobnego, opuszczając Budziszew. Zaś wdowa po poecie Romanie Zmorskim, Tekla, pisała do warszawskich „Kłosów": Piękna Wielkopolanka mająca w sobie coś z upojeń odalistki, raczej sama zapłonęła ambicją podboju tego, który silną plastyką uczucia uwiecznił był Marylę. Można by nie polegać zanadto na tej opinii (wszak to pisze „baba o babie"!), ale trudno nie zauważyć, że podobna nuta brzmi w wielu wypowiedziach.

W przesadnie gorliwej obronie poety-kochanka, zapomniano o zasadzie tamtych czasów: „znać proporcjum mocium panie, zbytnia gorliwość zawdy budzi domniemanie...". Starano się odeprzeć ewentualny zarzut, że znajomość z Konstancją wpłynęła na odkładanie decyzji Mickiewicza o przekroczeniu granicy i dołączeniu do żołnierzy polskich walczących z Rosjanami. I dlatego w celu „wybielenia" Adama nierzadko podawano, iż poznał on Konstancję dopiero w Śmiełowie - w czasie, gdy powstanie już upadało (m.in. taką zmyłkę czasową dostrzegamy u Bojanowskiego). Fakty przeinaczył też generał Dezydery Chłapowski z Turwi, tym razem kierowany wyraźną niechęcią do obojga: Kiedy się wszyscy bili, on tutaj, w moim sąsiedztwie z niecną kobietą złe życie przez cztery miesiące prowadził. Mickiewicz był już na „narodowym świeczniku", stał się wówczas własnością ogółu. Dlatego Łubieńskiej nie wybaczono niczego, uznając ją za „niepoprawną kokietkę", „próżną sawantkę", która na nieszczęście dla Adama zapłonęła sztucznym i fajerkowym ogniem, a on nie był nigdy Don Juanem, a miłość była dlań potrzebą gorącego serca, a nie lekkomyślną zabawą pustego umysłu.

Czy portret wieszcza nie za przesadnie „ubrązowiony"? Czy znajomość z Konstancją to tylko drobny epizod, zasługujący na przyrównanie do wabienia przez syrenę? Przecież Adam z 1831 roku to już nie młodzian oczarowany Anielą lub Józia, Joasią czy panną W. (a może jeszcze innymi dziewczętami?). Ani też nie świeżo co upieczony magister wpatrzony w pannę z Tuhanowicz - literacko upamiętnioną Marylę. I również to nie krewki wielbiciel pięknej doktorowej Karoliny Kowalskiej (matki czworga dzieci), z powodu której omal nie musiał stanąć do pojedynku. Ani gotowy do ożenku jeszcze przed trzydziestką, i to ze swoją uczennicą (młodszą o dziewięć lat) córką profesora Jaenischa - poetką i malarką, Karoliną.

Jeszcze nie zabliźniła się świeża rana zadana w Rzymie przez Ankwiczów, dających zakochanemu poecie do zrozumienia, że o rękę ich córki starać się może jedynie ktoś z wyższych sfer. Dodajmy, iż wspomnienia Ewy Henrietty stały się kanwą powieści Seweryny Duchińskiej pod tytułem Ewunia. Stamtąd zaczerpnęliśmy takiż portret poety: [...] jakby wykute z marmuru dłutem mistrza, nacechowane pogodą i spokojem, te oczy głęboko osadzone, ocienione długą rzęsą i pełne ognia i siły, ta blada cera, ta brew zarysowana ciemnym łukiem, te długie włosy, odrzucone w bezładzie na tył głowy; uderzyło ją szczególniej czoło kształtne, wysokie, białe przy ogorzałej twarzy [...]. Adam kończył wtedy lat trzydzieści jeden. Na pierwszy rzut oka wydawał się starszym, z czoła tylko przyświecał blask młodości.

A kiedy przybył w Poznańskie: Kobiety czarował uczuciowością i tym, co Niemcy nazywają „Schwärmerei". Zawsze wydawał się być zakochanym w każdej młodej osobie, do której mówił tak, iż Babcia [Paulina z Łubieńskich Morawska] drżała o spokój swych córek, bo wszystkie bałamucił w czasie kilkudniowego pobytu w Luboni. I oto dosięgła go kolejna strzała Kupidyna. I utkwiła głęboko. Nie była to - zauważa J. Maciejewski - przelotna miłostka i nie ma sensu ani zbytnie bagatelizowanie tego epizodu, ani też obwinianie za „grzech" jedną lub drugą stronę. Wszystkie relacje wspominają nie tylko o uczuciowym, ale i intelektualnym podłożu wzajemnych kontaktów. Wspominają o tym, że prowadzili ze sobą „długie rozmowy" na tematy filozoficzne, literackie, estetyczne, religijne. Skłonni jesteśmy temu wierzyć, znając biografię i usposobienie Konstancji. Bo biografię jej wypełnia nie tylko „grzeszna miłość". Ale o tym później...

Teraz powróćmy do rozkochanej Konstancji. Kiedy Adam się oddala, jedzie za nim do Drezna - on jednak jej unika. Czuje się zapewne upokorzona, ale nadal tęskni; potem niecierpliwie wyczekuje na listy poety już z Paryża... A przecież ostrzegano w tych czasach sprzyjających epistolografii, w okresie mody na pięknie rzeźbione sekretarzyki z tajemnymi szufladkami, iż „nic tak nie plami honoru kobiety jak atrament". Niestety, przekonała się o tym i Konstancja. Podczas pobytu w Dreźnie, gdzie próbowała raz jeszcze posklejać zerwany związek, ktoś z jej otoczenia (kuzyn?) przejął listy miłosne. Wybucha skandal rodzinny. Mickiewiczowi znowu grozi pojedynek, Łubieńska postanawia się rozwieść. Na przełomie sierpnia i września 1832 roku dochodzi w Paryżu do spotkania kochanków. Ale Adam jest nieustępliwy. Dlaczego? Na to pytanie odpowiedzi nie znajduje nawet prof. Maciejewski: Trudno stwierdzić, czy odtrącenie przez niego Konstancji było wynikiem ugięcia się przed groźbą osławy [sic!] w opinii, czy rezultatem jego religijnych, katolickich poglądów, nie pozwalających na zrywanie sakramentu lub przyczynianie się do zrywania, czy też po prostu było to objawem męskiego tchórzostwa, ucieczką przed możliwością wplątania się w niewygodne okoliczności rozwodowo-matrymonialne. Poeta skarży się przyjaciołom, że „rzecz całą" odchorował. A Konstancja na wiadomość, że Antonina Gorzeńska załagodziła nabrzmiały konflikt, wraca do Budziszewa, do dzieci, za którymi też bardzo tęskni.

Ale to nie koniec opowieści. Obojgu udało się ocalić coś bardzo ważnego, trwalszego od miłości - PRZYJAŹŃ. Kontakty odnowili po kilku latach. Sporadycznie spotykają się w Paryżu (już bardzo oficjalnie!), wymieniają listy (ale nie miłosne!). Ich korespondencja nabiera charakteru coraz bardziej religijnego, wszak to okres Towiańskiego. Adam, przybity chorobą żony, znajduje w Konstancji powierniczkę, nie ukrywa też troski o los przyjaciółki: Szukaj wszystkiego, co Cię pociesza, co Cię podnosi, co Cię stawi w tym stanie, w jakim Ciebie nieraz widziałem i czułem przy sobie [...]. Skoro będziesz mogła, przyjedź do nas. Czasem i po ludzku zatęsknim do Ciebie, ale wiesz, że teraz tylko tego pożądam, żebyś Ty była szczęśliwsza [...]. Twój stary przyjaciel. Adam.

Konstancja staje się wiernym przyjacielem w najtrudniejszych dla poety latach. Stara się wspomagać go finansowo, przez kilka miesięcy gości u siebie jego córkę Marię (zapoznając z najlepszymi domami obywatelskimi w Księstwie), odpiera w prasie poznańskiej atak Jana Koźmiana na poetę. Pisze powieść Niedowiarek, którą trudno dziś doczytać do końca, choć oparła ją na motywach wyidealizowanej miłości do poety, wplatając także silne akcenty patriotyczne i religijne (zresztą ówczesna krytyka też miała wiele zastrzeżeń). Pierwszy egzemplarz książki dedykuje Mickiewiczowi. Niedowiarek kończy się wierszem bohaterki, pani C. (notabene tak podpisywała się Łubieńska: C = Constantia):

[...] Wszystko go przypomina, każda wzbudza chwila,
Boleść rodzi, żal wzrusza i tęskność sprawia.
Czemuż za krótką słodycz mieć goryczy tyla!.


Chyba jeszcze się łudzi... Po śmierci Łubieńskiego (1846 rok) jedzie znów do Paryża, gdzie dochodzi do rozmów zapewne nie tylko „o sprawie bożej". I oto zaledwie minął dobry rok, zrzuca szaty wdowie i staje na ślubnym kobiercu z Wandalinem Wodpolem. Rodzina niezadowolona, wręcz oburzona: przyszły małżonek młodszy o co najmniej o 12 lat, ubogi, dawny guwerner dzieci Łubieńskich.

Niektórzy, niechętni pani z Budziszewa, widzieli w niej pierwowzór Telimeny. A tymczasem sam autor „Pana Tadeusza" pisał do Edwarda Odyńca, swego przyjaciela od lat młodości po wiek dojrzały: To, co piszesz o Telimenie, śmieszne i dziwne! Jakież tam może być podobieństwo! No właśnie - jakież?!! Tymczasem nawet dziś jeszcze taki pogląd pokutuje, zaś biografia Konstancji świadczy, jak bardzo krzywdzące to porównanie. Bowiem Łubieńska to osoba starannie wykształcona o szerokich zainteresowaniach; prócz pracy literackiej uprawiała także publicystykę, zdecydowanie popierając emancypację kobiet, protestując przeciw uprzedzeniom społecznym, stanowym. Niektóre z jej spostrzeżeń, dziś jak najbardziej aktualne, półtora wieku temu raziły postępowością - i to tym bardziej, że wychodziły spod pióra kobiety. Oto fragment artykułu z poczytnego „Dziennika Domowego": Podniesienie przemysłu i handlu nadaje kierunek pracy krajowej, podnosi byt i bogactwo ludu, goi zadane rany ciału, choć duszy nie koi (...] Czas więc posunąć się naprzód, oddziaływać na zbutwiałe ustawy, z których się otrząsnąć nie możemy całkiem, jako i z zestarzałych przesądów [...]. Nikt nie rodzi się z przywilejem szlachetności i panowania nad drugimi, ani rodzimy się skazani na poddaństwo i niesławę. Zasługa jedynie winna stanowić różnicę, a każdemu do niej prawa niech służą i droga do nich będzie otwarta.

Gdy dla kształcenia synów zamieszka w Poznaniu, przyjmuje w swym salonie zacnych gości, m.in. arcybiskupa Leona Przyłuskiego, profesorów gimnazjalnych, doktora Karola Marcinkowskiego. W podmiejskim Marcelinie nabywa majątek i tam urządza przytułek dla sierot, prowadzony przez siostry miłosierdzia. Stale współpracuje z obozem emigracyjnym, przesyła listy, organizuje pomoc materialną. Nic więc dziwnego, że w latach czterdziestych śledzą ją konfidenci pruscy, zresztą nie tylko śledzą: skonfiskowano w Erfurcie jej papiery, przeprowadzono rewizję w jej pokoju hotelowym w Berlinie. Interesował się nią nawet agent carski w Paryżu, który przesłał do Petersburga doniesienie o politycznych kontaktach Łubieńskiej z polską emigracją we Francji. Głos w sprawie Konstancji zabrał szef poznańskiej policji, w raporcie skierowanym do samego naczelnego prezydenta Wielkiego Księstwa Poznańskiego hr. von Adolfa H. Arnima wyjaśniając, że: Konstancja Lubieńska z Budziszewa koło Rogoźna to bardzo wykształcona dama o pewnym politycznym znaczeniu. Mówi ona i pisze dobrze i dużo, a od pewnego czasu prowadzi szeroką korespondencję [...]. Konstancja Lubieńska pisze dużo do Paryża, otrzymuje stamtąd często listy i jest osobistą znajomą Adama Czartoryskiego i Czajkowskiego. I to miałaby być Telimena?

Konstancja bierze udział w pogrzebie poety, a później hojnie łoży na poznański pomnik ku czci wieszcza. Umiera w styczniu 1867 roku, pochowana na cmentarzu przykościelnym w Budziszewie obok pierwszego męża i najstarszego syna.

Prawie pół wieku wcześniej, w roku 1821 młody Adam Mickiewicz napisał wiersz Żeglarz (do tego utworu nawiązał przywołany wcześniej R. Berwiński). Stamtąd zaczerpnęliśmy frazę, która wieńczy to opowiadanie o najsłynniejszym z wielkopolskich romansów: Chcąc mnie sądzić, nie ze mną trzeba być, lecz we mnie.

____________________

Żródło:
Szymon Molenda (Konrad Hel): „Gdyby nie oni...”, EDYTOR, Kalisz 2006, str. 30-36.

_____________________
Dla www.klasaa.net
wypisał: Leonard Dwornik

MICKIEWICZ W WIELKOPOLSCE (i w gminie Krzemieniewo)


WARTO ZOBACZYĆ
Dwór Drobnin

Kościół Pawłowice

Dwór Oporowo

Kościół Drobnin

Pałac Pawłowice

Kościół Oporowo

Pałac Garzyn

Dwór Lubonia

Pałac Górzno
Wygenerowano w sekund: 0.00 6,929,372 Unikalnych wizyt