Kwietnia 30 2024 19:33:29
Nawigacja
· Strona główna
· FAQ
· Kontakt
· Galeria zdjęć
· Szukaj
NASZA HISTORIA
· Symbole gminy
· Miejscowości
· Sławne rody
· Szkoły
· Biogramy
· Powstańcy Wielkopolscy
· II wojna światowa
· Kroniki
· Kościoły
· Cmentarze
· Dwory i pałace
· Utwory literackie
· Źródła historyczne
· Z prasy
· Opracowania
· Dla genealogów
· Czas, czy ludzie?
· Nadesłane
· Z domowego albumu
· Ciekawostki
· Kalendarium
· Słowniczek
ZAJRZYJ NA


KAMPANIA 1812 R.

Ignacy Prądzyński
KAMPANIA 1812 R.

[Część I – „gdybanie” gen. Ignacego Prądzyńskiego o kampanii rosyjskiej – podtytuł LD]

* * *

Dwa lata zeszły w przygotowaniach, w oczekiwaniu wojny z Rosją, o której nikt nie wątpił. Wojsko polskie, gdy i pułki hiszpańskie wróciły, liczyło przeszło 70 000, doskonale urządzone i pałające najlepszym duchem. Wszystko żądało tej wojny, mającej Polskę ostatecznie odbudować. Nie myślimy tutaj pisać historii tej wojny ani nawet nie czynić zupełnego rozbioru działań wojennych, bo to przechodziłoby zakres, jakiśmy sobie zatknęli. Przecież nie możemy się wstrzymać od niektórych uwag, tyczących się to ogółu, to znowu w szczególności udziału w niej Polaków.

Najgłówniejszym sprawcą tej okropnej klęski, co pochłonęła wielką armię, zgasiła urok, jaki otaczał Napoleona, złamała jego potęgę i dla sprawy polskiej grób na nowo otworzyła — był tenże sam Napoleon. Im obszerniejszy był jego geniusz, im świetniejsze dotąd jego powodzenia, tym grubsze błędy, których się teraz dopuścił. Równie jak mierny jenerał nie mógł odnosić jego zwycięstw, tak też bodaj pospolity człowiek nie byłby się dopuścił przekroczeń, jakie tu popełnił Napoleon. Wszystko u tego jedynego człowieka — same nawet błędy — musiały brać rozmiar olbrzymi. Pierwszym błędem jego w tej wyprawie, w wydziale wojskowym (nie mówiąc o politycznych) był plan kampanii. Teatr wojny przeciwko Rosji, rozciągający się od Bałtyku aż do Czarnego Morza, dzieli się na dwa teatry, przedzielone między sobą szerokim pasem Prypeci, jej przypływów i bagien. We wszystkich wojnach między Polską a Rosją Polska miewała na tych teatrach swoje oddzielne wojska (powszechnie koronne na południu, litewskie na północy). Otóż Napoleonowi nie wypadało zaniedbywać jednego z nich. Jedna armia w dostatecznych siłach i pod namiestnikiem cesarskim, godnym wszelkiego zaufania, powinna była być wyprawioną na Ukrainę z poleceniem usadowienia się nad Dnieprem dolnym i założenia w Kijowie podstawy swoich działań. Druga, główna armia, pod samym cesarzem, idąca przez Litwę, byłaby się usadowiła między Dźwiną i górnym Dnieprem; w miarę swoich postępów te dwie armie byłyby otwierały pomiędzy sobą komunikację przez Pińsk i Mozyr. Siły Napoleona były aż nadto wystarczające na taki podział. I owszem, byłoby się przez to ułatwiło ich wyżywienie, którego trudności pierwsze ściągnęły klęski na wielką armię. Wykonanie takiego planu byłoby zaraz pociągnęło za sobą zniesienie Tormasowa i Czyczagowa, byłyby na samym wstępie wojny odebrały Rosjanom, a dla nas zapewniły ogromne środki, jakie zajmowała Ruś i Polska, i byłoby się uprzątnęło niebezpieczeństwo z boku i tyłów armii francuskiej zagrażające, a które się w końcu tak fatalnie rozwinęło. Był to podwójny teatr wojny, który Napoleon miewał powszechnie w swoich wojnach z Austrią, z tą różnicą, że tutaj wody reprezentowały to samo co pasmo Alp na tamtym teatrze. Tam Napoleon nie omieszkał mieć zawsze dwie armie, zupełnie oddzielne i pod samoistnymi wodzami, jedną nad Dunajem, drugą nad Padem. Jakże się to stało, że Napoleon odstąpił tą razą od dawnych swych zwyczajów? Bo nawet wyprawienie Szwarzenberga i Reyniego na Wołyń było błędne. Owi połączeni nie byli jeszcze dość mocnymi do tego przeznaczenia, ale oprócz tego zwrócenie Szwarzenberga na Wołyń nie należało do planu kampanii, tylko przypadkowo. On miał ciągnąć za Napoleonem i powiększyć hufce już i tak nazbyt liczne wielkiej armii, i dopiero gdy Sasi pobici zostali i Warszawa zagrożoną, tenże Szwarzenberg tu zwrócony został w pomoc, a Reynier już był dobrze podskubanym. Powierzanie samoistne poczty tak ważnej, od której zbawienie wielkiej armii mogło zależeć, austriackiemu jenerałowi było nieprzezorne i musi zadziwiać ze strony człowieka tak przenikliwym i bystrym rozumem obdarzonego, jaki miał Napoleon. Ogromnym błędem był zamiar ukończenia tej wojny jedną kampanią i chcieć w jednej kampanii to zrobić, co tylko mogłoby być skutkiem długiej' wojny. Bo nie chcąc się łudzić, że same odległości, natura kraju, klimat, na koniec przykłady historii i własne już Napoleona doświadczenie uczyły, że tu będą trudności, które tylko za pomocą czasu i niepospolitej wytrwałości pokonać się dadzą. Jakiebykolwiek były wypadki pierwszych działań wojennych, cała czynność pierwszej kampanii powinna była być ograniczona samym już planem kampanii na usadowienie się nad Dźwiną i Dnieprem, czyli na zajęcie dawnej Polski. Byłoby się miało czas przed nadejściem zimy urządzić stosownie w umocnionych obozach, urządzić służbę żywności nie tylko na bieżące potrzeby, ale i magazyny na tej nowej podstawie do następującej kampanii. Na koniec w tej przerwie działań wojennych przez całą zimę głównym zajęciem się Napoleona powinno być urządzenie Polski, a przede wszystkim powiększenie jej wojska do 200.000, co było rzeczą arcyłatwą po oczyszczeniu jej ziemi. Na koniec oprócz umocnienia, które by sam dźwignął na tej nowej podstawie działań, zdobywszy Bobrujsk i Rygę, można było na wiosnę do drugiej kampanii przystąpić z wielkimi widokami ukończenia wojny pomyślnie. Zawsze w wojnie przeciwko Rosji głównym warunkiem jej prowadzenia było i być musi odbudowanie wielkiej, mocnej Polski; dopiero na mocnej Polsce można opierać dalsze przeciwko niej działania z nadzieją pomyślnego skutku. Wielki to był przeto błąd Napoleona, który na całe jego losy wpłynął, a szczególniej też na wypadki wojny roku 1812, że Polska dla niego ciągle była przedmiotem nader podrzędnym. Tymczasem, skoro Rosję zaczepił, kwestia ta powinna była się stać dla niego nąjgłówniejszą, wszystkie inne sprawy powinny były ustępować potrzebie uorganizowania mocnej Polski. Skoro więc wszedł do Wilna, jemu samemu należało się tu zatrzymać dla nadania impulsu wszelkim kierunkom; nikt go nie mógł w tej mierze zastąpić, a najmniej biskup, któremu, jakby przez jakąś ironię, kierunek polskiego ruchu powierzył. Nikt lepiej jak Napoleon nie znał, co znaczy na wojnie zaopatrzenie wojska w potrzeby żywności; jakoż na jego rozkaz założono w Gdańsku, w Królewcu i na różnych punktach olbrzymie magazyny wszelkich potrzeb. Cóż z tego, kiedy gwałtowność jego ruchów i popęd, z jakim leciał naprzód, czyniły niepodobnym dowóz. Zapasy przeto z wielkim mozołem i kosztem nagromadzone nie posłużyły do niczego; napotykały je szczątki wielkiej armii w swoim odwrocie. Dopóki wojny były na ziemi włoskiej i niemieckiej, w krajach ludnych, możnych, wszędzie znajdowano wielką pomoc do żywienia wojska na miejscu, wszędzie była łatwość zwiezienia wnet magazynu, a dowozy nie były nigdy zbyt dalekie. Można więc było pozwalać sobie manewra gwałtowne, gdzie przez szybkość poruszeń zastąpiono nieraz liczby i świetne zyskiwano korzyści. A jeżeli przez gwałtowność owych ruchów utrudniało się na niewiele dni opatrzenie wojska w jego potrzeby i przez to wystawiono się na większy ubytek w ludziach, to bliskość zakładów wynagradzała takowe straty. Wszystkie te okoliczności były inaczej w Rosji, co więcej, na tym teatrze wojny gwałtownymi ruchami czyniło się niepodobnym zaopatrywanie wojska, a powiedzenie się kombinacji strategicznych było zawsze niepewne, bo na tych ogromnych przestrzeniach nieprzyjaciel w własnym kraju mógł zawsze na wszystkie strony otwierać sobie drogi do odwrotu i rzadko kiedy mogła się trafić możność za pomocą kombinacji strategicznych zaprzeć go na niejakie przeszkody naturalne i przez to zadawać mu zupełne klęski, jak to umiał czynić tak doskonale Napoleon, ale i z innymi przeciwnikami, i na wcale innych teatrach wojny. Zaraz się to okazało na samym wstępie do wojny. Nagłe ruchy Napoleona przy otwarciu kampanii rozłączają dwie główne armie rosyjskie. Bagration z drugą armią zostaje, jak wtedy mówiono, odcięty. Bagration nie traci głowy i mocnymi a porządnymi marszami łączy się ze swoją główną armią aż w Smoleńsku, a gdyby mu się tutaj połączenie nie powiodło, nie można mu było zabronić uskutecznić je w Moskwie, a nawet i za Moskwą. Wysilenia zaś armii francuskiej miały tylko za skutek ubycie z jej szeregów 80 000 bojowników, których już brakowało, gdy doszła do brzegów Dźwiny i Dniepru bez walnych rozpraw z nieprzyjacielem.

Ażeby oddać naszą myśl zupełnie względem wojny przeciwko Rosji, powiemy, że nigdy nie należało przypuszczać myśli, żeby Rosję można ubieżyć w polocie, jakby złą fortecę, której wały nie mają koszulki, ale przeciwnie, należało się brać do niej jak do fortecy pierwszego rzędu, formalnym oblężeniem, krok za krokiem, nie chcieć bić wyłomu w głównym obwodzie, dopóki dzieła nie są zdobyte i zdobywający nie jest w nich zakorzeniony. Tyle mieliśmy do powiedzenia w ogólności o całej tej wojnie, ażeby wskazać główne uchybienia, które spowodowały jej zły obrót, a które są wyłącznym dziełem samego Napoleona.

Teraz przychodzi nam zastanowić się nad zachowaniem samychże Polaków w tych stanowczych chwilach ich historii. Z bólem serca przychodzi nam wyznać ogromne uchybienia z ich strony; wytkniemy je po większej części.

Głównymi winowajcami względem ojczyzny stali się przewodnicy narodu, ci, którym okoliczności lub własna ambicja oddawała w ręce losy Polski, kierunek jej spraw, a tymi byli: najwyższa władza konfederacyjna i rada ministrów Księstwa Warszawskiego, prezydowana przez pana Stanisława Potockiego. Jak jedni, tak i drudzy nie umieli się wznieść do wysokości swego powołania. Niedołężność ich nie pozwalała na jednę chwilę myśli o Polsce samoistnej i od nikogo niezależnej; wielkość Napoleona zaimponowała im do tego stopnia, że w nim jednym widzieli wyłącznie wszelki ratunek, jakkolwiek tenże Napoleon w wszelkich zdarzeniach, zacząwszy od pierwszego jego zjawienia się w Poznaniu, aż do bytności w Wilnie, aż do sytości powtarzał, że odrodzienie Polski od samych Polaków jedynie zawisło, że on, Napoleon, pomimo życzliwości, jaką ma dla Polaków, interesu własnego państwa dla nich poświęcić nie może. Przywódcy polscy nie umieli, nie chcieli tych słów tak wyraźnych i zawartej w nich prawdy zrozumieć. Zdawałoby się, iż się lękali, ażeby przyjęcie tej nauki nie włożyło na nich obowiązku większego natężenia władz umysłowych, większej pracy, większych ofiar majątkowych, i cały swój patriotyzm na tym złożyli, ażeby kraj bronić od tak nazwanych wymagań francuskich. Oddawszy się pod godło Napoleona, zdawało im się zupełnie zbytecznym czynić nadzwyczajne wysilenia. Oddawszy Napoleonowi do rozporządzenia polski kontyngent około 70 000, osądzili, że kraj już dosyć uczynił, a resztę niechaj sobie sam Napoleon robi, my tam sobie głowy nie łammy nad tym, co dalej będzie. Gdyby tam między tymi panami byli prawdziwi ludzie stanu, toby byli zrozumieli, że zjawienie się Napoleona było rzeczą przemijającą, i że całą przyszłość Polski stawiać na głowę jednego śmiertelnego człowieka, przywiązywać do jego powodzeń, zawsze niepewnych, było prawdziwym szaleństwem. Ich powołaniem było korzystać z nadarzonej pory i wszelkie siły z narodu wycisnąć do jak najprędszego utworzenia siły, co by w wszelkich ewentualnościach zapewniła Polsce ową samoistność, której chciała, co by uczyniła z niej potęgę, jakibykolwiek obrót wojna wzięła, a naród pomimo ofiar już poniesionych był gotów jeszcze do nowych i były jeszcze do nich środki, czekał tylko na odebranie przyzwoitego kierunku, a właśnie tego zabrakło. Konfederacja dała się za nos wodzić arcybiskupowi ambasadorowi, a sama przez się nic zgoła nie zrobiła. Nie poruszyła, nawet nie spróbowała poruszyć, prowincji zabranych. Formacje nowych pułków na Litwie nader słaby wzięły zakrój; zdawało się, że wpływ tych Polaków, co stali w obozie rosyjskim, trzyma w oziębieniu cały ten rozległy kraj. Na Wołyniu obecność austriackiego korpusu posiłkowego paraliżowała wszelką myśl powstania. Austriacy wywdzięczali się tu Rosji za rok 1809. A na Podolu i Ukrainie obecność armii Czyczagowa więziła wszystko.

Dodać należy, że celniejsi obywatele owych prowincji, których powołaniem mogło być przewodniczyć narodowym ruchom, znajdowali się częścią w szeregach wojska Księstwa Warszawskiego, a częścią w służbie Aleksandra. Zresztą klęska Napoleona i odwrót tak się prędko rozwinął, że bodaj czyby i czas był wystarczył na danie przyzwoitego kierunku insurekcji na Litwie i Rusi. Ale daleko większy grzech cięży, naszym zdaniem, na radzie ministrów Księstwa Warszawskiego, przy której znajdowała się cała władza kraju, mającego już porządną organizację. To było rzeczą bardzo naturalną, że owe 70 000, co poszły walczyć z Napoleonem, nie były nieśmiertelne, ale że i owszem, szeregi ich sama już wojna, choćby w ciągłych powodzeniach, przerzedzać będzie. Nie należałoż obmyślić środków, natężyć wszelkie sprężyny, ażeby utworzyć rezerwy w kraju, co by zapewniały środki ciągłego podsycania owej siły zbrojnej dla utrzymania jej w komplecie, dla zaradzenia klęskom i być w gotowości na wszelkie ewentualności. Mówiono, że się temu sprzeciwiał stan skarbu. Prawda, że zamkniecie handlu spowodowało wiele klęsk pojedynczych w kraju, że w finansach nie było porządnego ładu, przecież zważywszy, jak wielkim kosztem były utrzymane owe kilkanaście tysięcy wojska, utrzymane wedle etatu francuskiego, gdy Polska w porównaniu z Francją tak ubogą była i wcale inne obyczaje u Polaków były, nie podpada wątpliwości, iż przy zaprowadzeniu porządnej oszczędności, zgodnej z położeniem kraju, za te same pieniądze byłoby się dało drugie tyle wojska utrzymać; ludzi nie brakowało. Powie znowu kto może, iż dopiero dalsze wojny nauczyły wyciągać z ludności kraju wszelkie zasoby na wystawienie nadzwyczajnych mas. Na to odpowiemy, że w tym właśnie czasie sąsiednie nam Prusy organizowały się właśnie do takiego powstania, do takiego nadzwyczajnego rozwinięcia sił kraju. Skądże się Prusy tego nauczyły? Było tylko panom ministrom Księstwa Warszawskiego nie zasypiać, obejrzeć się, co się u sąsiadów dzieje, i pójść za ich przykładem. Dysponować czynnościami tego wojska, co poszło pod Napoleonem, zapewne nie było w ich mocy, ale od nich zależały wszelkie urządzenia w kraju i pewnie nikt by im się nie był w tym sprzeciwiał, ani Napoleon, ani król saski, gdzie szło o zabezpieczenie kraju znajdującego się na przednich strażach. Dla nas nie masz wątpliwości, że uorganizowana w kraju rezerwa, ze 30 000 ludzi wynosząca, byłaby była dostateczną na wstrzymanie pogoni rosyjskiej z tamtej strony Wisły, co by zapewne było wstrzymało decyzję rządu pruskiego, już i tak wahającego się do ostatka. Sytuacja zaś ówczesna warta była ostatnich wysileń. Jużeśmy wskazali, jako winnych tego grubego zaniechania radę ministrów pod przewodnictwem Stanisława Potockiego. W szczególności przedmiot ten należał do jenerała Wielhorskiego, zastępującego w radzie ministra wojny, którym był książę Poniatowski. Lecz i ten, jako minister, zanim ustąpił w pole, mógł i winien był wywołać środki na podsycanie i odnowienie tego wojska, co szło na wojnę. Ale ze wszech stron panowała wielka inercja. Jako wódz dostał ks. Poniatowski w komendę korpus wynoszący połowę wojska polskiego, a i ta mu jeszcze uszczuploną została przez oderwanie mocnej dywizji Dąbrowskiego na Litwie zostawionej. Ta garstka ks. Poniatowskiego uległa wspólnemu losowi z całą wielką armią. Gwałtownymi marszami zredukowaną została do nic nie znaczącej liczby, zanim jej przyszło walczyć na dobre. Drugą połowę wojska rozstrzelono po całej wielkiej armii francuskiej pod takimiż jenerałami. To rozporządzenie daje się zrozumieć Napoleonowi, chcącemu mieć Polaków na wszystkich punktach na tym teatrze wojny. Ale dla sprawy polskiej stało się nieszczęściem, bo osłabiło siłę moralną i w ogólności osłabiło opór, jaki by Księstwo Warszawskie mogło stawić, gdy znikła wielka armia. Książę Poniatowski z powodu powyższych przyczyn jako wódz nie miał przed sobą pola, musiał się tylko ściśle trzymać w działaniach przepisów z góry wychodzących i ginął w szeregu marszałków francuskich; dlatego nie będziemy rozbierali jego czynności w tej wojnie. Jako żołnierz okrył się w niej sławą, a obok niego kilku pojedynczych Polaków, jako to: pułkownicy Blumer, Górski i niejeden inny. Jenerałowie Fiszer i pełen nadziei Grabowski szczęśliwi, bo polegli z przekonaniem o powstaniu Polski. Ale niektórzy jenerałowie polscy zrobili już wtedy kaźń na oręż polski haniebną. Pierwszy jenerał Rożniecki pod Mirem i Romanowem na samym wstępie kampanii, prowadząc przednią straż prawego skrzydła wielkiej armii, przez niedołężne dyspozycje wprowadzał trzykrotnie polską jazdę w zasadzki i tę piękną jazdę sfrykasował tak, że się z tych klęsk podnieść nie mogła, sam zaś pierwszy z placu bitwy uciekł. Jenerał Kossecki, dowodząc przed Mińskiem oddzielnym korpusem z 4000 ludzi składającym się, mający rozkaz ustępowania bez boju i nie chcący się bić, stracił ten korpus od niewielu szwadronów przedniej straży Czyczagowa; sam także z placu boju uciekł. Jenerał Kossecki otworzył pod Kojmonowem wielki szereg błędów, przez które utracone zostały wszystkie mosty na Berezynie, i przyczynił się do ostatniej klęski, która nad tą rzeką dobiła wielką armię, poczytanym przeto być winien za głównego z jej sprawców.

Jenerał Dąbrowski ze swej strony nie odpowiedział swojej sławie wojennej, bo gdy się horyzont na Litwie zaczął zachmurzać zbliżaniem Czyczagowa, jenerał ten odebrał najwyższą komendę w guberni mińskiej z poleceniem bronienia Mińska, a przynajmniej mostu borysowskiego. Jenerał Dąbrowski miał tu porę okrycia się wiekopomną sławą i wywarcia stanowczego wpływu na przyszłość Polski. Była to wielka chwila dla niego, jakie się pospolicie w życiu jednego człowieka nie powtarzają.

Jenerał Dąbrowski ściągnął tylko na siebie klęskę pod Borysowem, na którą i zasłużył przez zaniechanie fundamentalnej zasady w prowadzeniu wojny: koncentrowania sił swoich. Skoro Dąbrowski odebrał nowe polecenia, a widział horyzont zachmurzający się naokoło siebie, zachowanie swego wojska czyniło mu najświętszy obowiązek ściągnienia wszystkich swoich sił do jednego obozu. Wbrew przeciwko wszelkim zasadom sztuki wojennej zostawił on połowę swej pięknej dywizji w Swisłoczy i przed Bobrujskiem, z resztą udał się łączyć z Kosseckim. Wiadomość o klęsce Kosseckiego zastała go, co do jego osoby, w Mińsku, dywizja zaś mocnymi marszami zdrożona spoczywała pod Śmiłowicami. Dąbrowski znał Kosseckiego i w ciągłej był obawie, ażeby głupstwa nie zrobił, nim się on z nim połączy. Powinien był przeto wziąć pocztę i objąć osobiście dowództwo korpusu Kosseckiego, który już był rzeczywiście jego przednią strażą. Po klęsce Kosseckiego już nie było można i myśleć o utrzymaniu się przy Mińsku, więc tedy ze Śmiłowic należało drogą prostą, a zatem najkrótszą, udać się do Borysowa i tutaj się porządnie usadowić i jak najprędzej ściągnąć resztę swoich sił. Te i teraz żadnego nie dostały rozkazu, a zamiast pójść prostą drogą, Dąbrowski udał się ze Śmiłowic przez Jakszyce do Borysowa, czyli nadkładał bez żadnej potrzeby, przebiegając dwa boki trójkąta i zostawiając nieprzyjacielowi trzeci jego bok, drogę najprostszą. Te błędne rozporządzenia spowodowały niespodziankę napadu połowicznego pod Borysowem i zupełną stratę naszych pięknych pułków 1. i 6. i połowy artylerii, gdzie największa waleczność żołnierza nie była w stanie naprawić błędów wodza, gdzie od samego zawiązania bitwy nie mogło być żadnej szansy powodzenia, a przez którą, co najgorsza, wszystkie mosty na Berezynie dla cofającej się wielkiej armii utracone zostały. [ . . . ]

__________________________________
Dla www.klasaa.net wybrał, wypisał
i na dwie części rozdzielił: Leonard Dwornik

„Gdybania” gen. Ignacego Prądzyńskiego część II (o kampanii saskiej)


WARTO ZOBACZYĆ
Dwór Drobnin

Kościół Pawłowice

Dwór Oporowo

Kościół Drobnin

Pałac Pawłowice

Kościół Oporowo

Pałac Garzyn

Dwór Lubonia

Pałac Górzno
Wygenerowano w sekund: 0.00 6,260,460 Unikalnych wizyt