Listopada 21 2024 21:36:21
Nawigacja
· Strona główna
· FAQ
· Kontakt
· Galeria zdjęć
· Szukaj
NASZA HISTORIA
· Symbole gminy
· Miejscowości
· Sławne rody
· Szkoły
· Biogramy
· Powstańcy Wielkopolscy
· II wojna światowa
· Kroniki
· Kościoły
· Cmentarze
· Dwory i pałace
· Utwory literackie
· Źródła historyczne
· Z prasy
· Opracowania
· Dla genealogów
· Czas, czy ludzie?
· Nadesłane
· Z domowego albumu
· Ciekawostki
· Kalendarium
· Słowniczek
ZAJRZYJ NA


MOWA PRZY OBCHODZIE POGRZEBOWYM J.O. KSIĘCIA JÓZEFA PONIATOWSKIEGO

Franciszek Morawski

Mowa przy obchodzie pogrzebowym
J.O. Księcia Józefa Poniatowskiego

w Sedan dnia 23 Grudnia 1813.

DO WOJSKA POLSKIEGO.

Wy, którzy dowiedliście, do jakiej chwały stworzony jest Polak, którzy niezgiętością waszą, tyle przykładów zostawiacie dziejom, przyjmijcie mężni rycerze, niniejszą, a wam najwięcej należną ofiarę!
Ten głos, który za wezwaniem waszem wzniosłem na grobie Poniatowskiego, dojdzie może nieszczęśliwych Ziomków naszych, i zawiadomi ich, że są jeszcze kraje, w których wolno nie zapierać się imienia i cnoty Polaka.

Infandum, Regina, jubes renovare dolorem.

Aeneid, lib. II.



MOWA

Nigdy może do smutniejszego obrzędu, i nigdy może do wyższej chwały wezwanym nie będę. Jaż to mam wytłomaczyć tę boleść co serca wasze rozdarła, ja wobec tylu mężów, wpośród tylu laurów, zaszczepić ten cyprys żałobny łzami całej Polski zlany!

Możecież żądać odemnie, aby dusza moja powtórzyła te wszystkie czucia, które śmierć wodza naszego wzbudziła?

Wytrzymamże ten widok okropny smutku, tej żałoby, którą na tych posępnych murach, na tych orłach narodowych, i na was widzę Polacy? Czyliż nareszcie ta boleść dręcząca, nie zamknie w piersiach moich głosu żałości, widząc przed sobą, tę chlubę narodu mojego, te święte szczątki owych bohatyrów, co niegdyś chwałę i miłość swojej ojczyzny, aż za kresy Europy zanieśli, a dzisiaj, tak od niej dalecy, w ciemnych tej świątyni sklepieniach, razem nad zwłokami wodza swojego i losem Polski boleją. — Pogrążony w tej czarnej przepaści nieszczęść, jakże się z niej wydobyć zdołam, jakże dojdę tego szczytu sławy, na którym Poniatowski hołdu swojego czeka ? Znajdęż wyrazy boleściom, porządek myślom moim stosowny? O Bracia! przebaczcie nieudolności żołnierza, jeżeli żalom waszym, jeżeli zasługom jego niezdołam odpowiedzieć godnie; ale jeżeli powiecie, żem nie upadł w zamiarze, żem nawet siły moje przewyższył, uznajcie to za nowy dowód, co może szacunek cnoty, co może przywiązanie i wdzięczność Polaka.

Pierwszy rzut oka na życie Poniatowskiego spostrzega najświetniejsze urodzenia zaszczyty. Książe, synowiec króla Polaka, wnuk przyjaciela i towarzysza Karola XII-go. Osnowa ta, ustom pochlebnym, aż nadto byłaby bogata do utworzenia tak obszernej jak znikomej pochwały. Ale surowa potomność tym tylko przeznacza wieniec chwały, którzy zaszczytami trumny, zgasili świetność kolebki. Niemasz większego ciężaru jak świetne imię. Zaszczyty przodków, są to owe rażące światła, które im są jaśniejsze, tem bardziej błędy nasze oświecają. — Poniatowski najtrudniejszy dług może w tej mierze zaciągnął, bo któż z nas bez westchnienia żałości zdoła wspomnieć tego króla z krwi jego, który chociaż może nie był przyczyną wszystkich klęsk i nieszczęść, owszem wskrzeszonym światłem usiłował odkryć tę drogę wartości narodowej, którą poprzednicza niedołężność dwuwieczną przykryła nocą: lecz nie umiał wynaleść w sobie, tych przymiotów męzkiej duszy, tak koniecznych królowi, królowi nieszczęśliwemu, królowi Polaków; nie umiał być pierwszym w owej najwłaściwszej rodowi swemu cnocie, i stąd ściągnął na siebie ów straszliwy i mocarzom świata nieprzepomny wyrok, że sądem ludu swego, wszystko zaćmił, gdy przeżył zgon Polski. Wolność wyrzeczenia równej prawdy do chluby ludzkości i tronów należy. Ty więc święta prawdo, kieruj moim głosem, i powiedz czem był Poniatowski.

Mógłbym zasięgnąć młodzieńczych lat bohatyra naszego, i wszystkie cnoty jego w samym ich zarodzie wyczytać. Pełne żywego interesu dla głębokiego badacza byłyby może owe rozwagi, przez jakie okoliczności mąż ten przechodził w wiośnie życia swojego, co w nim zaszczepiło to silne uczucie honoru, tę czarowną uprzejmość, tę szlachetność i potęgę duszy, co rozkrzewiało tę nieograniczoną miłość ojczyzny. Ujrzelibyśmy może pierwsze tej chwały promienie, która później tak świetnie zajaśnieć miała: może też pospolite znaleźlibyśmy przedmioty, bo większa część rodu człowieka, równie jak wszystkie natury owoce, potrzebuje przyjścia swojej pory, która jej dojrzenie i wartość nadaje. Szczupła jest bardzo liczba tych mężów, których geniusz w pierwszej zaraz porze, jak Minerwa z głowy Jowisza, występuje na scenę świata, uzbrojony w wszystkie przymioty Bóstwa. — Lecz niech kto inny ocenia wrodzone Poniatowskiemu dary. Mnie porywa ta miłość chwały, którą w zorzy dni jego spostrzegam. Jakby przewidział przyszłe nieszczęścia swojej ziemi, że kiedyś mścicieli wzywać będzie, porzuca miękkość dworów, obiera stan rycerski, unosi go świetność sławy Żółkiewskich, Czarnieckich, Chodkiewiczów, Zamoyskich, Tarnowskich, i o ich ślady się pyta. Chwała tych mężów musiała tak mocno zająć młodego Poniatowskiego, bo nieśmiertelność silnym jest powabem dla męża wznioślejszej duszy, bo piękna i porywająca jest owa nadzieja, po stu wiekach wywoływanym być z grobu, wdzięcznym potomności głosem, i z przybytku wieczności słyszeć imię swoje ze czcią powtarzane, po wszystkich zakątkach ojczystej ziemi. Zaprawdę, nadzieja ta warta jest trudów nieoddzielnych od publicznego życia.

Ale Poniatowski urodził się w tym wieku, gdzie sztuka wojenna narodu jego w upadku była, i ile wygórowała w ościennych krajach, tyle zniżała Polskę, tyle jej groziła. Poniatowski wzorem Sobieskiego idzie pod obce sztandary, zrozumieć nowego ducha wojny, wyczerpać prawidła tej wielkiej sztuki, która trony wstrząsa, wzmacnia, i losy ludów stanowi. Pałający piękną sławy żądzą, rzuca się na jej krwawą drogę, i pierwszy na Wałach Sabaczu, pierwszą świetnością, pierwszą się raną ozdabia. Przypomniał Jana III-go, i drugi raz harde księżyce zaćmiły się przed blaskiem chwały Polaka. O wielkie cienie! mogłyścież wtenczas mniemać, że to imię o którego sławę walczycie, stanie się imieniem najezdników Polski; że te siedliska, które męztwem waszym ocalacie, wydadzą nowy ród Ulissa, na zagubę nieszczęśliwej Troi. Tak bracia, są wieki w których wszystkie szkarady i zbrodnie dziejami są świata. Lecz nie przyczyniajmy sobie smutku, żałość straty Poniatowskiego, dostateczną jest na zajęcie wszystkich czuciów serca.

Szukajmy dalszych Jego śladów, a ujrzem z radością, że nie ta sława, którą duma rodzi, a próżność podsyca, Jego sławą była; rozróżnił on błyskotki chwały od prawdziwego jej blasku, gdy poznał, że ta jedynie walka godna jest bohatyra, która ma za cel naród własny; że godność nawet człowieka w równym tylko zamiarze, dozwala poświęcić swoją wolność, zdolności i życie. Polacy! wyście w tej mierze najprawniejsi sędzie; powiedzcie! podobnaż byłoby wytrzymać te wszystkie trudy, zwyciężać nieszczęścia, których wy doznaliście, gdyby miłość Ojczyzny waszym nie była bodźcem? Sądźcie więc o uczuciach Poniatowskiego, kiedy polskim został żołnierzem.

Ale na pierwszym zaraz wstępie i najtrudniejszy bierze ciężar, i warte rozpaczy znajduje zawady. Oddane mu zostało dowództwo naczelne wojska w Ukrainie, którą Kochowski moskiewskim naszedł żołnierzem. Dozwoliły mu wprawdzie losy pięknym Zieleniec uświetnić się bojem, uradować chwałą Dubienki, gdzie Kościuszko, pod Jego dowództwem będący, oddzielnie walczył. Ale sprzeczność wyższych rozkazów, ale brak źródeł nieodzownych do osiągnienia założonego celu, ale nareście wyraźna Monarchy wola cofnienia się z Ukrainy, nie przełomne położyły tamy pięknym młodzieńca zapałom. Daremne przedstawienia, daremne wyrazy owego pamiętnego listu do Króla, który tylko do zuchwałych policzono kroków, a nie oceniono duszy Poniatowskiego. O jak się serce jego mordowało pasowaniem, jak olbrzymie wytrzymał on walki, gdy mu przychodziło ważyć na jednej szali i posłuszeństwo żołnierza, i cnoty rycerskie, i miłość ojczyzny, — i honor. Jeżeli więc miała w nim później miejsce jaka nieufność w własnych siłach, a stąd może, mniej dobrym uleganie radom, których się rzadko i trony ustrzegą; tutaj szukajmy ich źródła, i poznajmy, jaka jego chwała, gdy w dalszym życiu, przy tylu zewnętrznych zawadach, i te w sobie samym przełamywać musiał, o których nam tak łatwo zapomnieć. — Zawieszenie broni, przystąpienie króla do konfederacyi Targowickiej, związały resztę sił Poniatowskiego i wolał ujechać z granic ojczystych, niżeli przystąpić do układów, które polskie obrażały serce.

Rok 1794 przeznaczony był do obudzenia w Polakach, czucia zemsty i godności Narodowej. Uniesieni, jak sprawiedliwie powiedziano, więcej szlachetną rozpaczą, niż mamiącemi nadziejami, podnieśli sztandar wolności. Poniatowski nie mógł się oprzeć wrodzonym serca pociągom, wraca do Ojczyzny, ale Kościuszkę na czele powstania zastaje. Zazdrość zaszczytów chwały w sławnych nawet mężach silną ma potęgę; ale Poniatowski zaledwie przybył, biegnie do namiotu Naczelnika, i tego który pod nim walczył, prosi o oręż żołnierza. Skromność była wprawdzie zawsze ozdobą bohatyra naszego, ale równa łatwość zwycięztwa nad sobą, równy tryumf miłości Ojczyzny, podnosi go do całej wielkości cnoty.

Różnemi walki i czyny wspierał Poniatowski to pamiętne Polaków dzieło, a po dumiejących wysileniach narodu z zgonem walczącego, kiedy przybyły nakoniec okropne dnie Maciejowic i Pragi, które przyniosły wyrok zaguby Polski, Poniatowski pomimo jej stracenia, nie zdoła się oderwać od jej ziemi, a kiedy już za nią nie walczy, daje jej przynajmniej jedyny, który mu pozostał, cnót ojczystych przykład, trwoniąc swoje dostatki wspieraniem pokaleczonych i z Ojczyzny osieroconych rycerzy. Smutny to udział wojownika, że chwała jego często łzy wyciska, Poniatowski doznał tej rozkoszy, że je mógł ocierać. — W ten czas to pierwsi Europy Mocarze, starali się oderwać od nas bohatyra naszego, ofiarami świetnych dostojeństw wojennych, i jakby nie dosyć było zagubić nasze ziemie, jeszcze i ten zaszczyt wydrzeć nam chcieli; ale dozwól Poniatowski, niechaj tej cnoty nie wliczę do twoich zasług, boś się, Polakiem urodził.

Te były dni życia bohatera naszego, aż do owego roku 1806, w którym pogromca Marengo i Austerlitzu, jako zwycięzca Jeny, na nadwiślańskie równiny, swoją przeniósł potęgę i do zaszczytów swojej wielkości, przydał myśl wzniesienia Polski. — Pokażcie czyliście godni być Narodem, to było hasło, które nam wydano. Dosyć rzeknąć dla naszej sławy, że w kilka tygodni, szczupła jeszcze cześć wolnych, wydala blizko 40,000 Polaków, godnych walki za ojczyznę; dosyć rzeknąć, że zwycięztwo Tczewa, naszem było dziełem, żeśmy łamali szańce Kolberga, żeśmy się przyłożyli do chwały zdobycia Gdańska i do laurów Fridlandu. Taki był wstęp Polaków.

Poniatowski jakby przeznaczony był najtrudniejsze zawsze łamać zawady, daremną goreje żądzą walczenia za Polskę, największe czekało go zwycięztwo, bo samego siebie. W nim to Mąż wielki rozpoznał tę należną dzielność, te gorliwe dla Ojczyzny czucia, które najskuteczniej ułatwić mogą Polakom, założenie koniecznych zasad sile ich zbrojnej i dopełnienie tej liczby wojowników, która wyraźnym była warunkiem narodowego ich bytu. Czuł to Poniatowski, że chwała rycerska najgodniej zdobywa się na polu śmierci, ale umiał też przemódz silną sławy żądzę, gdy sprawa Ojczyzny żądała od niego dowodu tak bohatyrskiej cnoty. Nastąpił pokój tylżycki, a Poniatowski nietylko na urzędzie ministra wojny wyrokiem najcnotliwszego Króla potwierdzony, ale z radością narodu i naczelnym zostaje wodzem.

Lecz dozwólcie, niechaj ulegnę uniesieniom serca, niechaj przeminę krótki życia Jego przeciąg, abym tem prędzej przeniósł myśl moję, w ów rok 1809, które mi sława Jego wskazuje. Dotychczasowe czyny nie wyniosły go może jeszcze nad chwałę tylu bohatyrów, których rzadko naszej zabrakło ziemi. Tutaj dopiero wstępuje na teatr prawdziwej swej sławy. Tutaj znajduje tę drogę nieśmiertelną, z której do zgonu nie zboczy.

Kiedy Polska w postaci jeszcze niemowlęcia, zaledwie pierwsze zagajała rany, zaledwie pierwsze zasady rządu swojego gruntować poczęła, wtenczas to, ręka losom naszym zawistna, zapaliła nowe niezgody pochodnie. Znikły nadzieje pokoju, dzień 14 kwietnia niszczy związki dwóch wielkich narodów, łamie przymierza, rozrywa traktaty i mocarz Germanów z siłą Xerxesa, uderza na sprzymierzeńce Francyi. Już zewsząd ryczą gromy, zaćmiewa się horyzont Europy, i jedna z owych czarnych burzy, zbliża się do Ojczyzny Poniatowskiego. Którędy biegły naddziady nasze na oswobodzenie Wiednia, tą drogą liczne Ferdynanda pułki niosą Polakom śmierć lub powtórne jarzmo. Wystawmy, albo raczej przypomnijmy sobie Poniatowskiego w tak okropnej chwili, pierwszy raz sam sobie zostawiony widzi przeciw sobie czterykroć mocniejszą potęgę, i gdy wszystko nieszczęściem grozi, i może wieczną rokuje zagładę, Ojczyzna swoje oddaje mu losy, Polacy wołają o utrzymanie starożytnej ich sławy, i uratowanie imienia. Cóż uczyni Poniatowski? zaledwie 8 tysięcy zebrać może obrońców. Jedna część żołnierzy Cezara, gromi zastępy Karola, a druga jeszcze u granic Europy w obliczu Lizbony, krwawe zatyka sztandary. Do którychże ludów, do których tronów uda się po wsparcie dla nieszczęśliwej Polski; gdziekolwiek zwróci oczy za jej granice, wszędzie jej najezdniki i mordercę spostrzega. Jeżeli więc upadnie pod ciężarem losów, i na cóż zdały się te wszystkie wysilenia i tryumfy, to nowe odrodzenie się Polski, które tyle trudów, tyle poświęceń, tyle krwi bohatyrskiej kosztowało.... Gdzież więc szukać będzie tej pomocy i gdzie ją, znajdzie?... Szuka jej w samym sobie i tam ją znajduje. Wiedział on, że w dzielności serca, niezgiętości duszy, tam spoczywa cała potęga i niezwalczoność nasza, tam to ręka przeznaczenia położyła zaród naszej wartości, a może i losy Narodów.

A cóż dopiero, gdy równe serce uzbroi się tą niczem niewypartą miłością ojczyzny, która innym ludom tak straszną zawsze była w Polaku i niepokonanym go czyniła. Poniatowski uczuł jej moc całą, gromadzi szczupłą, liczbę, wychodzi z murów stolicy, i śmiałością zamiaru, same nieprzyjacioły zdumiewa. Nie chciał, nie mógł dozwolić, aby w stolicę królów polskich, wtargnięto bez oporu, aby zdeptano bezkarnie święte popioły tych mężów, co w jej obronie polegli: wstrzymuje nieprzyjaciela w pierwszym zaraz kroku, i w obliczu całej Warszawy, stacza ową morderczą walkę Raszyna, która na nowo tę starą dowiodła prawdę, że tryumf nie zawsze udziałem jest liczby. — Dzień ten i męztwa waszego, i niezgiętości wodza, musiał zachwiać zuchwałość zamiarów nieprzyjaciela, poznał on z jakim ludem działać mu przychodzi, ile krwi jeszcze wytoczy, niżeli wolne do stolicy otworzy sobie wejście; może też uczuciem ludzkości wzbudzony, bo cnota i w nieprzyjacielu piękna, wzywa Poniatowskiego do owej pamiętnej umowy, która świetnością swoją same przewyższa zwycięztwa. Zapewnione więc zostały własności i wolność mieszkańca, i godną tego ocalona Warszawa. — Tym nowym ozdobiony laurem przechodzi Poniatowski Wisłę, użycza wojsku chwilę odetchnienia, lecz wkrótce wsparty radą bohatyra Tybru, układa nowe zamiary, zakreśla nowy zawód, i kiedy znikomym upojony tryumfem, rozlegają się w murach Warszawy zwycięzkie nieprzyjaciół pienia, on w ich granice uderza. Wsławiają, się pola Radzimina, Grochowa, dobyta Góra, padają Zamość, Sandomierz, i już orzeł biały kieruje lot swój hardy ku niebotycznym Tatrom. Wielkość równego przedsięwzięcia zająć musiała wszystkich Polaków. Powstaje naród, i już rozerwane Ferdynanda hufce. Czuwanie nad duchem Warszawy, nieczynną uczyniło część potęgi, Toruń omylą nadzieje, jarzmione prowincye wznoszą głos wolności, dochodzą wieści pogromu Ratyzbony i cudów Dunaju, ginie porządek, mieszają się szyki, trwoga rozprasza szeregi, i owe niedawno tak piękne, tak liczne zastępy, zaledwie w 12,000 z granic naszych uchodzą, roznosząc swoją klęskę i sławę Polaków. Poniatowski nie traci chwili, nie trwoni czasu rozgłosem tryumfów, gromadzi swoje siły, łączą się bohatyry Jedlińska, przychodzą, liczne z ponad Warty męże, i o miłości ojczyzny, czegóż nie dokażesz! Polacy, w 30,000 mocni wciągają w mury Krakowa. Ocalone księztwo, oswobodzeni bracia, zdobyte groby królów Polaków, i Poniatowski pierwszy ojczystym głosem wita cienie Kazimierzów, Batorych, Sobieskich, wskazuje im bohatyry swoje, opowiada krzywdy Polski, wielkość jej mściciela, i dalsze zaprzysięga wyzwolenie.

Oto są czyny Poniatowskiego, oto owoce niezłomności jego. Ocenił je wielki Zbawca rodu naszego, kiedy pierwszym zaszczytem pierś jego ozdobił, i gdy to same ramię co dźwignęło Polskę, uzbroiło go orężem honoru. Ale nie tu kres jego chwały, w nagrodzie Polski najpiękniejsze swoje uznaje zaszczyty. Pokój Wiedeński rozprzestrzenia granice księztwa, i wszystko co w czasie zawarcia jego zajęte jest wojskiem Poniatowskiego, łączy się z pierwszym zawiązkiem Polski i imię ojczyzny wymawia.

Gdyby Poniatowski dla chwały tylko działał, gdyby tylko rycerskich szukał zaszczytów, tu byłby zamknął księgę dziejów swoich. Okryty laury, nasycony sławą, mógł wrócić w powabne stolicy mieszkanie, i odtąd w spokojnym życiu używać tych chlubnych korzyści, które tryumfy nadają. Ale mógłże to być zamiar wodza Polaków? mogłaż na to zezwolić owa miłość ojczyzny, która nie zna granic? Poniatowski rozumiał, że dopóty nic nie jest spełnione, dopóki co jeszcze do spełnienia zostaje. — Odtąd więc wszystkie swe chwile oddaje trudnym urzędowania swego powinnościom, wydoskonala wszystkie rodzaje broni, pomnaża wojsko narodowe, wynosi warownie Pragi, Modlina, Zamościa, Torunia, słowem dopełnia wszystkiego, czego tylko obrona Polski, i wola zbawcy jej wymaga. — Równemi czyny odliczył Poniatowski dni wszystkie aż do owego roku 1812-go, który miał ziścić ostatnie i wszystkie Polaka nadzieje. Zajaśniało dawne Lechitów słońce w całej swej ozdobie, powstało 12 narodów, geniusz wieku kieruje tą olbrzymią potęgą i Poniatowskiego czeka ta chwała, że na wyzwolenie Polski, powiedzie tak wielką liczbę wojowników, jaką rzadko ziemia nasza wydała. Sława przeznaczy zapewne męża jakiego z rodu naszego, który powie potomności wszystkie wysilenia i ofiary, jakiemi naród nasz do utrzymania tej wielkiej sprawy i wodza swojego wspierał i opiece wielkiego odpowiedział mściciela. Otwórzmy księgę świata, przebieżmy najświetniejsze narodów chwile i jakież tam znajdziem poświęcenia, którychby Polak nie poniósł. na ołtarz Ojczyzny; byłaż jedna rodzina, któraby w szeregach Polskich nie liczyła swoich mężów, braci, synów lub ojców; tu się zbroją osiwiałe bohatyry Zieleniec, Dubienki, tu powstają syny zemsty wołających Maciejowie cieniów, tu wnuki godne naddziadów, porywają zardzewiałe ich oręże, jeszcze z krwi mahomeckiej nie oschłe, wszystko się łączy, wszystkich niezbędna miłość rodowitej ziemi, ciągnie pod rozwinięte Polski chorągwie.

Zbliżył się wreszcie dzień 22-go czerwca, który był wstępem do tej okropnej przyszłości, jaka świat czekała. Potężny Cezar podniósł rękę uzbrojoną w gromy, na ten ród srogi, co rozdarł ziemię naszą, w swoich turmach krespockich więził bohatyry nasze i aby, nie ominął żadnej przemocy i gwałtu, z pośród murów stolicy, z pośród obrad narodowych, porywał Senatory nasze, aby może na puszczach sybirskich wypokutowali swoją miłość ojczyzny, i niezgiętość cnoty. Z takiem to uczuciem, z takiem uniesieniem duszy, pełni tych krzywd i obelg, którym pamięć zaledwie wystarczy, występują. Polacy pod wodzą Poniatowskiego, przewodniczy im sława Napoleona, łączą się z krociami jego żołnierza, i już przebyty Niemen, oswobodzona Litwa, i już brzegi Dźwiny i Borystenu widzą pierzchające Aleksandra orły. Poniatowski idąc po śladach Zygmuntów, Chodkiewiczów, nie baczy znojów i trudów, biegnie z swojemi, i stawa pod murami starego Smoleńska. W jego to basztach dopiero zatrzymały się nieprzyjacielskie zastępy. Zbliżyły się już wtenczas do starych granic Rosyi, ujrzały nad nią wiszące nieszczęścia i klęski. Rosyanie! był to dzień kary! odezwała się w piersiach waszych ta sama godność narodowa, ta sama miłość rodowitej ziemi, która wam tak nieznośną była w Polaku, chcieliście ją wydrzeć z serc naszych, a wasz zapał staje się naszą zemstą, i sama cnota ryje wam zgryzoty. Daremne wasze męstwo i rozpacz szlachetna, odezwały się już działa Napoleona, Polacy do główniejszej przeznaczeni walki, i Poniatowski czuje, co jest być ich wodzem. Ale jestże tak silna wymowa, któraby wyrazić mogła wszystkie czucia Poniatowskiego, rzucającego pierwszy piorun zemsty, i walczącego pierwszy raz pod okiem Napoleona? Nigdy zwycięstwo nie było trudniejszem, w pośród całej dnia jasności, Polacy na otwartem polu, nieprzyjaciela nieprzestępne zasłaniają mury; lecz dzielność bohaterska unosi naszych, ci uderzają w bramy, ci się cisną do wyłomu Zygmunta, chwieje się Smoleńsk, powiększa się walka, padają liczne męże Polski, i północ zaledwie zdoła wstrzymać zapał rycerza, i przerwać boju zaciętość. Nie błysnęły jeszcze nazajutrz pierwsze słońca promienie, kiedy do nowej bitwy gotują się Napoleona hufce, ale już otwarte bramy miasta, ciemność nocy ułatwiła ujście Rossyan, i Smoleńsk dawne swe poznając pany, zgina się przed ich wybawcą. Już otwartą została droga do głębi cesarstwa, i już wstąpiły na nią zwycięzcy. Poniatowskiemu poruczoną została osłona prawego skrzydła armii. Tak ufnemu wezwaniu gorliwą przynosi dzielność, tylu marszami i bitwą smoleńską przerzedzone szeregi, trudność wyżywienia żołnierza, przykrość dróg ubocznych, codzienne potyczki, nic go nie wstrzymało, aby nie miał z innemi stanąć w obliczu Możaiska, na tych pamiętnych polach, które rozpacz Rosyan do drugiej i walnej przeznaczyła bitwy. Poniatowski zaledwie przybył w dniu 5-go Września, odbiera rozkaz rozpoczęcia tej wielkiej rozprawy; uderza, walczy i wydziera z rąk nieprzyjaciela okopy, które, zwycięstwo 7-go ułatwić mają. Przybył nareście ten dzień krwawy zadrżały grody Petersburga, Moskwy, nigdy wysilenia dwóch wojsk nie mogły być mocniejsze, rzadko gromy śmierci tyle położyły ofiar, tych obrona kraju zapala, tych zemsta unosi szlachetna, tych bliskość ostatniego celu, ścierają się szyki, uderzają hufce, łamią się rycerze, cała niemal Europa walczy, i Bóg litości rzuca wzrok łaskawy, i wygrana sprawa Polski, i ustalone nadzieje upragnionego świata pokoju. Jak rozdarte wiatrem chmury, tak rozerwana Rosyi potęga, uchodzi przed piorunnemi Napoleona wyrokami. Już złamane wszystkie zawady, przyklęka potężna Moskwa, i Poniatowski mścicielowi rodu swego, polskiemi laury ściele drogę, do tej starożytnej carów stolicy. O Polacy! zwróćcie jeszcze, jeżeli wam żałość dozwoli, pamięć waszą, na ten dzień wielki który dopełnił waszej i wodza waszego chwały, w którym Polska stanęła już u szczytu sławy i szczęścia, wspomnijcie sobie wasze porywające uniesienia, waszą radość bez granic, kiedy oczom waszym zaledwie wierzyć śmieliście, że to te same mury, ta sama Moskwa, w której niegdyś błyszczał pałasz Żółkiewskiego, i gdzie cary moskiewskie naszemi zostawały jeńcami. Równe przejście z nieszczęść do tryumfu, z grobu do najwyższej chwały, przechodziło wasze pojęcie, klęsk tylko pamiętne, i do nich już tylko przywykłe. Ubiegną liczne wieki, tysiączne zmienią się pokolenia, ale chwała dnia tego, który upokorzył dumę Kremlina, w którym odgłos naszej broni i pieni radosnych, o dalekie Kaukazu odbijał się granity, i już go ludy Azyi słyszały: dzień ten nie zginie w pamięci narodów.

Powinienbym przypomnieć tu jeszcze piękne Czerykowa i Roczestwa walki, te świetne pomniki waszej i Poniatowskiego chwały, w których może najpiękniejsze Wodza rozwinął zdolności. Ale przebaczcie Polacy, głos mój słabnie... umysł upada... wszystkie rodzaje nieszczęść, wszystkie przeciwności, los, natura, wszystko się na was sprzysięga; wydarty wieniec zwycięztwa, omylone święte mściciela naszego zamiary; Bóg światów, kryjąc śmiertelnym woli swej powody, podniósł berło potęgi, i ta cała przestrzeń chwały którą, niedawno przebiegliście, staje się teatrem całej wściekłości żywiołów, krwi, rozpaczy i grobem większej części europejskiego żołnierza.
Zdaje się, iż wodza Polaków większe już ciosy uderzyć nie mogą. Poniatowskiego inne jeszcze przytłoczy nieszczęście. Wtenczas kiedy widok jego, jedyną zostaje rycerzom pociechą, kiedy głos jego tak koniecznym staje się do utrzymania porządku, do wzniecania bohaterskiej i godnej Polaków stałości, ciężkim upadem szwankuje z koniem, i ta co mu zawsze tak posłuszną była, sława nawet mu się przeniewierza, skąpiąc mu owej pięknej chwały, dowodzenia Polakami w krwawej Wiazmy, i okropnej Berezyny bitwie.

Już odtąd nie masz walki, bo nie masz żołnierza, nieprzyjaciel ściga bez oporu, i Poniatowski niewysłowne zwyciężając trudy, wpośród tysiącznych niebezpieczeństw, zaledwie zdoła przybyć do Warszawy. O jak bolesną była to sercu jego chwila! Nie szukał on nigdy tryumfów, unikał pochwał, ale mógłże się spodziewać, że po tylu dniach świetnych, smutek i łzy, całem będą mu powitaniem. Gdziekolwiek zwróci oczy, wszędzie żałosne głosy wzywają obrony i przypominają dzień Pragi. Nie ugięła się jego dusza pod ciężarem losów, ojczyzna w każdem jego odetchnięciu, ojczyzna w każdej jego myśli. Gromadzi szczupłe szczątki pozostałych bohaterów, przemawia do narodu, stawa na czele siły jego zbrojnej, i nie pomny liczby, do nowych gotuje się bitew.

Ale wyrok nieszczęść naszych jeszcze nie był dopełniony, jeszcze zażartość losu najsroższe swoje zachowała groty. Nieprzyjaciel przechodzi Wisłę, zajmuje Księstwo, i Poniatowski z połową swoich rycerzy odcięty zostaje od reszty sprzymierzonego wojska. Tu bracia wzywam waszego i surowego potomności sądu. Pomyślność losu ugładza trudną sławy drogę, i częstokroć w oczach ludów, umysł pospolity cechą wielkości oznacza; w nieszczęściu dopiero okazuje się cała dzielność duszy, nieszczęście jest tym probierczym kamieniem, który stanowi o wartości mężów i narodów.

Poniatowski w ostatnim ojczyzny zamknięty powiecie, najzawistniejsze ludy przedzielają go od Napoleona, w pozostałych sprzymierzeńcach oczywiste czyta zdrady, wszystko nalega, aby uległ okolicznościom, i drogę niewdzięczności wskazuje; burzą się, powstają narody, ale Poniatowski się nie wzrusza, i na tę nawałnicę świata, spokojnym spoglądając okiem, nową wpośród niej zajaśniał świetnością. Tak zawsze wielcy działali mężowie, tak Czarniecki dobił się swojej sławy, tak niezgięty Kato przeszedł do nieśmiertelności.

Ręka czasu zdejmie kiedyś zasłonę z tej może najtrudniejszej chwili życia Poniatowskiego, pokaże ona światu chwałę jego w całej jej ozdobie, usprawiedliwi powody, które go później zmusiły do opuszczenia granic ojczystych. Nie lękam się wyroku prawdy, nie lęka i sława Poniatowskiego; ale wolno żądać, aby laur ten dopóty rósł w ukryciu, dopóki późny nie wstanie dziejopis, godny kierować piórem Plutarcha. On niechaj moje zastąpi usta, on niechaj wystawi ten smętny obraz żalu i rozpaczy, Polaków opuszczających ojczyznę, Poniatowskiego, jak z łzą bohaterską w oku, z rozdartą duszą, ostatni za niemi wychodzi z tej Polski, której już nigdy nie ujrzy. Niech powie, jak każde nadzieje chwyciły się zranionych serc naszych, i jakie uczucia wzbudziły w nas świetne Lützen i Hochkirchu zwycięztwa. Na polach to Austerlitzu ogłosił je rycerzom swoim Poniatowski, a wskazując nieśmiertelne Napoleona ślady, podniósł na nowo tę nadzieję, którą nasza miłość Ojczyzny u tronu wielkości złożyła.

Przebył Poniatowski wszystkie kraje Austryi, i abym tego tak pięknego nieominął lauru, pomnijcie, wszakże żadna niechęć, żadna zawiść, nie zdołała jednym zarzutem nieładu lub niekarności, wojsko jego zaczepić. Złączył się wreście z armią, i użył wszystkich chwil zawieszenia broni, do polepszenia reszty wojska narodowego, a zaledwie Bellona wydała nowe hasło wojny, już zdobył wąwozy Gabel i gorliwie ich strzeże.

Wygrana pod Dreznem, jeszcze raz nam ukazała wszystkie powaby szczęścia; ale niestety! był to raz ostatni; bo czyli dla tego, że świetne dni Polski w łonie dalekiej dopiero spoczywają przyszłości, czyli dla tego, że walka z losami koniecznym wielkości udziałem być musi: wszystkie razem na zbawcę naszego uderzyły przeciwności, rozerwały świetność układów, i do cofnienia się zmusiły.

Poniatowskiemu poruczona zostaje chwała wstrzymywania zapędów nieprzyjaciela na drodze od Altenburga wiodącej, odpowiada jej godnie, walczy pod Froburgiem i Borna, i temi ozdobiony laury przybywa na wielkie Wachau i Lipska rozprawy. — Wysoki wprawdzie ozdobił go tam zaszczyt wojskowy, lecz przebóg! jakież to wspomnienie! tuż to ma być grób tego Męża, co był chlubą rodu swojego, którego życie, sławą jest Ojczyzny! Czyliż tyle trudów, tyle cierpień, tyle nieszczęść, czyliż to przywiązanie bohaterów jego, niezdoła go wyprosić zażartości losów! Czyliż już nigdy ziemi swojej nie ujrzy!... O Bracia! przewidywaliście zgon Jego, odciągając go od pola śmierci, unosiły się serca wasze, kiedy w pośród niebezpieczeństw i całej zaciętości bitwy jeszcze żyjącego widzieliście Józefa. Trzy dni równie walczyły i oręże, i serca wasze. Otoczyliście go w dniu ostatnim krwawej Lipska obrony. Na szczupłą waszą liczbę sześćkroć mocniejsza uderza potęga, ale wy z Poniatowskim na czele, niezłomnemi się rozumiecie. Trzykroć głębokie uderzają was hufce, trzykroć je Polskie zatrzymują piersi. Powstaje cała okropność bitwy, świst gromów, ryk spiży, głos rozpaczy, jęki rannych, wszędzie śmierć, zniszczenie. — Daremne wysilenia, - daremne męztwo, przełamane bohatery polskie, rozerwane szyki, łączy się zamięszanie; ci szukają ratunku, ci godnego ich zgonu, ci chlubne kalectwa za brzegi Elstry unoszą. Poniatowski jako wódz Polaków ostatni w cofaniu, zbiegiem okropności oddzielony od swoich, szuka śmierci, odbiera chlubne blizny, ale jeszcze żyje, ale znieść nie może, aby nieprzyjaciele Polski szczycili się jego zdobyciem, ale postrzega łączącą się za wodami świętą resztę Polaków, rzuca się w rzekę, przebywa pierwszą i już wyciąga do nas ręce, już rozumie, że nasze ściskają go dłonie, że go Polskie dotykają serca, kiedy go szumne Elstry porwały otchłanie. Takim był zgon tego męża, taka strata Polski. Obciążył serca wasze smutek do grobu niezbyty. On to powiększył srogość losów waszych, nieśliście go z sobą, w pośród tyle trudów, przez tyle krajów, on wam wszędzie towarzyszył, i aż tutaj do tej żałobnej przywlókł was świątyni. Odbierzcie należne dzięki za to przywiązanie, te poświęcenia i męztwo, których wy nie znaliście granic, a którym chwała jego tyle jest winna. — Płakany od was, od równych bohaterów, doszedł najpiękniejszego zakresu chwały wojownika. W tych samych żyje on sercach, w których ojczyzna nieśmiertelną się widzi. Nie, szanowny cieniu!... ty nie zamkniesz świetnego szeregu wielkich mężów Polski. Tą ręką, którą tyle przesięgając wieków, podajesz Chrobremu, wskaż w pośród nas, nowych Żółkiewskich, Czarnieckich, Chodkiewiczów, wymień godnego ciebie następcę; niechaj po skrwawionym grobie, w pośród gruzów świata, szuka naszej ziemi; niechaj twe święte prochy odniesie do tych grobów Wawelu, które niegdyś twój oręż odzyskał.

Ależ o Boże! czyliż nigdy żalów moich nie skończę, na próżnoż-to oko moje szuka Jego zwłoków! Gdzież jest to ciało, które tak piękna ożywiała dusza, gdzież to serce, co tylko dla was i dla ojczyzny biło? Gdzież ten oręż co nasze rozprzestrzeniał granice? Walczyły niegdyś pierwsze Grecyi wodze, o broń po Achillesie, a wam o nieszczęśliwi Polacy! i tego nawet zaszczytu, skąpi los zażarty.

Tak, nie masz Twego grobowca, bo też już nie masz i garstki polskiej ziemi, którą by twym zwłokom narzucić można; ale dzieje zostały i czucia Polaków.

Ty nas i za grobem nie zapominasz, ty, i w tej chwili spozierasz jeszcze na twoje rycerze, na ich smutek i klęskę. Ty z wielkiemi cieniami Władysławów, Zygmuntów, Batorych, Sobieskich, otaczasz tron potężnego światów Boga, i wzywasz Jego litości i gromów, na odwrócenie niezasłużonych rodu twojego losów. — Ale jeżeli w wyrokach Nieba, zagłada ma być przeznaczeniem Polski, niechaj lepiej całą swą potęgą, zetrze z posady świata ten ród nieszczęśliwy, bo ostatni żyjący Polak, ojczyzny wołać nie przestanie.

(Tekst wg wydania z 1882 r.)
__________________________

Lucjan Siemieński o nabyciu głośniejszej sławy literackiej przez Franciszka Morawskiego

Franciszek Morawski do hrabiny Aleksandrowej Potockiej w roku 1814, przesyłając Jej mowę mianą w Sedan na obchodzie pogrzebowym X. Józefa Poniatowskiego.



WARTO ZOBACZYĆ
Dwór Drobnin

Kościół Pawłowice

Dwór Oporowo

Kościół Drobnin

Pałac Pawłowice

Kościół Oporowo

Pałac Garzyn

Dwór Lubonia

Pałac Górzno
Wygenerowano w sekund: 0.00 6,924,686 Unikalnych wizyt