Kwietnia 19 2024 13:55:41
Nawigacja
· Strona główna
· FAQ
· Kontakt
· Galeria zdjęć
· Szukaj
NASZA HISTORIA
· Symbole gminy
· Miejscowości
· Sławne rody
· Szkoły
· Biogramy
· Powstańcy Wielkopolscy
· II wojna światowa
· Kroniki
· Kościoły
· Cmentarze
· Dwory i pałace
· Utwory literackie
· Źródła historyczne
· Z prasy
· Opracowania
· Dla genealogów
· Czas, czy ludzie?
· Nadesłane
· Z domowego albumu
· Ciekawostki
· Kalendarium
· Słowniczek
ZAJRZYJ NA


W tym roku 1812-1813


„W r. 1811 byłem z pułkiem przy fortyfikowaniu Modlina, potem wkrótce przed kampanią 1812 r. zostałem grosmajorem w tymże 12 pułku piechoty, a że dowódca jego, generał Weissenhoff, poszedł na szefa sztabu dywizyi generała Zajączka, więc ja komenderowałem jako grosmajor pułkiem aż do Smoleńska. Roku 1812 przeznaczony zostałem na szefa sztabu dywizyi generała Kniaziewicza. Za tę bitwę, w której konia podernną zabito, dostałem krzyż kawalerski Legii honorowej. Całą tę kampanią rosyjską jako szef sztabu odbyłem i znajdowałem się we wszystkich wielkich bitwach, nawet pod Tarutynem za Moskwą. W czasie tej kampanii zostałem także pułkownikiem, o czem dopiero się dowiedziałem za powrotem do Warszawy, gdyż kuryer z podpisem nominacyi nie mógł dojechać do armii. Podczas odwrotu byłem w bitwach pod Wiaźmą i nad Berezyną”. Tyle o swoim udziale w kampanii rosyjskiej 1812 r. napisał (prozą) Franciszek Morawski w swej autobiografii. Zapomniany poeta rodem z podkieleckiej Tokarni, piszący często pod pseudonimem EL - Kazimierz Laskowski (1861-1913) w utworze zatytułowanym „W tym roku 1812-1813” (w części drugiej zatytułowanej „Zima w 1812 r.”) przedstawił poetycki obraz powrotu dwóch żołnierzy z niefortunnej wyprawy moskiewskiej.

- - - - - - - - - - -

Kazimierz Laskowski - EL
W tym roku 1812-1813

WSTĘP
[ . . . ]

ZIMA W 1812 R.

Zima przyszła w tym roku wczesna, dziwnie smutna.
Zaledwie jesień, srebrne rozwieszając płótna,
Oprzędź babiego lata rzuciła w opłotki,
Jak wieśniaczka, susząca lnu wilgotne motki,
Jeszcze gdzieniegdzie świecił z pól zagon jarzyny,
Niby sznurek bursztynów na szyi dziewczyny,
Która odświętne szatki złożywszy w komorze,
Z paciorkami z odpustu rozstać się nie może.
Jeszcze się ptactwo lotne nie rwało wyrajem. -
Gdy nagle wiatr z północy powiał całym krajem,
Zwarzył w łąkach otawy, z liści odarł drzewa
I, jak to czyni, powódź zwiastująca, mewa,
Leciał, trzepocąc mroźnem skrzydłem o wód szyby,
Sypiąc szronem, jak ziarnem na uprawne skiby
Tak, że czego najstarsi nie pomnieli ludzie.
Trzeba było siew kończyć po zmarzniętej grudzie
I dobytek przedwcześnie zapędzić do obór,
A paszy było mało na ilość i dobór,
Gdyż co zieleńsze stogi i owsy najczystsze
Zabrali na potrzeby wojska kwatermistrze,
Co latem przeciągało właśnie w oną stronę.
Zkąd dziś zasnuły błękit, wichrem zatoczone
Ponure, groźne, szare, chmurne kłębowiska,
Niby dymy działowe z nad pobojowiska.
A zima szła w tych kłębach jak zwycięscy wodze.
Prąc naprzód, mosty z lodu stawiając po drodze.
Aż objęła świat w okół stalowym pierścieniem
Mgieł sinych i zkrzyknąwszy mrozy do szeregów,
Rozsiadła się obozem na płaszczyźnie śniegów.
I wnet po licznych wioskach, rozsianych obficie
Zamarło gwarne pieśnią i weselem życie,
Zmilkło granie fujarek i pastusze echo ―
Nawet szare wróbelki, tuląc się pod strzechą.
Jak gdyby rozumiały troskę ludzkich twarzy,
Siedziały zachmurzone na belkach stragarzy
Głodne dzióbki ukrywszy w najeżonych piórkach.
Czasem tylko gdzieś żóraw zagędźbił w podwórkach,
Lub stary bór, westchnąwszy okiścią, zagadał.
A zresztą było głucho. Śnieg padał i padał,
Coraz gęstszą zawieją snując się bez końca,
Jak gdyby chciał tę ziemię odgrodzić od słońca!
Zadął ścieżki, zasypał gościńce i drogi -
Wciskając się oniemal za domowe progi
Dosięgał nieraz nocą aż pod okna chaty
Tak, że trudno wyjść było rankiem bez łopaty,
Czy to po wiązkę drewek, czy konewkę wody.
A nadomiar z dniem każdym zwiększały się chłody,
Z każdym świtem silniejsze nastawały mrozy.
Daremnie biedne chłopstwo zaprzęgało płozy
I ruszało gromadą, brnąc w śniegu do kolan,
Aby z lasów na ogień przywieść smolnych polan,
Lub choćby nałamanych śnieżycą gałęzi;
Co dzień bowiem wiatr silny zrywał się z uwięzi
I takim świat napełniał tumanów odmętem,
Że ksiądz by nie przejechał z świętym Sakramentem,
A cóż dopiero prosty lud, licho odziany.
Świeciły więc zamrozem nizkich chatyn ściany,
I dziatwa, opowita w świtki i onucki.
Dygotała po izbach, przysiadając w kucki,
Bo coraz rzadziej z wiosek wystrzelały dymy.
Wreszcie zajrzał pod strzechy druh straszliwej zimy.
Głód, nędza, nawiedziły trawiące choroby
I śmierć stanęła w odrzwiach, znacząc krzyż żałoby.
A nie lepiej się działo w dworach i zaściankach,
Rzezikowie, Ciętyczach, Dobrzynie, Rąbankach,
Gdzie oprócz kobiet, starców i nieletnich dzieci.
Nie było komu śnieżnej bronić się zamieci.
Zwłaszcza w Dobrzynie, słynnym nad inne zaścianki.
Od lata same w domu zostały szlachcianki
I najstarszy z Dobrzyńskich Maciej, zwan Zabokiem.
Lecz on za próg domostwa nie wychodził krokiem,
Tylko siedział w swej izbie, z samym sobą gadał,
Kwękał i coraz bardziej na zdrowiu zapadał.
Aż wreszcie... legł...
Posłano, mimo gołoledzi.
Po plebana na święty obrządek spowiedzi.
Bo Maciej nie wstał więcej z łoża o swej mocy.
A tymczasem wiatr mroźny huczał od północy
Zataczając z poświstem coraz większe koła,
Grzebiąc z wałami śniegu wsie całe i sioła.
Zrywając strzechy domostw, chwiejąc borów ścianą,
Jak chłop, gdy na mokradli trzęsie świeże siano,
A wraz z wiatrem, co jęczał, od wioski do wioski
Leciały głuche wieści, żałosne pogłoski
O wielkiej wojnie...
Zanim spadły śniegi kopne,
Zjeżdżał czasami Jankiel, niby po konopne
Włókna, nawiedzał również Dobrzyń kilka razy
Włóczący się po lasach Rębajło Gerwazy,
Czasem zjawił się w dworkach zmierzchem dziad wędrowny
I dostawszy jałmużnę, stawał się wymowny.
Powiadając o krwawych utarczkach i bitwach...
Wtedy cały zaścianek rozbrzmiewał w modlitwach...
Płonęły przez noc całą światła w cichyh dworkach,
Których zgłuszyć nie mogła wyjąca zawieja.
O świcie kto żyw z wieścią śpieszył do Macieja,
A temu jakby nagłe powracało zdrowie:
Podnosił się w pościeli, topił wzrok w ponowie
I jedną ręką wsparty, drugą za bok chwytał,
I niby czegoś szukał, niby o coś pytał,
Spoglądając w milczeniu i kiwając głową.
Lecz rzadko z ust Macieja padło jakie słowo,
Bo czy to mówił z trudem, czy nie chciał powiadać.
Najczęściej, gdy szlachcianki jęły ręce składać
I płacz kobiecy rozległ po starca świetlicy,
Robił znak krzyża, ręką sięgał do gromnicy
I dotykając czołem poszewki pierzynek:
- Idźcie już! Idźcie – szeptał - wieczny odpoczynek!
Lecz widziano, że skoro kobiety wyprosił.
Zrywał się znowu, siadał, ręce w górę wznosił
I trwał tak bardzo długo, jakby w zachwyceniu,
Wołając towarzyszów dawnych po imieniu
I płacząc...
Tak płynęły w troskach i rozłące
Dni, noce, i tygodnie całe, i miesiące,
Bo w końcu nawet wieści przestały dochodzić...
Zima zdołała ludzi od ludzi odgrodzić.
Odciąć od świata, wyjście zaspami zawalić.
By nie mogli się choćby w złej doli użalić!
I było jeszcze smutniej w głuchej samotności,
Bo czasem zła wieść lepsza od nieświadomości,
A wieści już nie było... Dopiero przed Gody
Przyszła jedna straszliwa i krew ścięła w lody.
A właśnie śnieg dni parę zaprzestał był prószyć.
Że ludzie mogli w końcu z domostw swych wyruszyć.
Bo i słońce wyjrzało z chmurnych powijaków,
I w opłotkach się stadka pojawiły ptaków,
I na dachach śnieg tajał, płynąc w dużych kroplach,
Jak łza po siwych wąsach, po lodowych soplach.
Więc się też zaroiły drogi od furmanek,
Ruszyło chłopstwo w lasy i czeladź szlachcianek.
Zaczęto zwozić opał i urządek z progów.
Nawet dziatwa stęskniona przysiada u progów
I grzała się na słońcu, jak przy pękach łomu.
Jeden Maciej Dobrzyński nie mógł wyjrzeć z domu.
Ale czując się zdrowszym, kazał zwołać dziatki
I, wziąwszy w dłonie z skrzyni dobyte opłatki
Poświęcane w kaplicy Ostrobramskiej matki -
Przyzywał po kolei i gładząc włosięta:
- Naści – mówił - weź! zanieś matuli na święta! -
A tak się był staruszek szczerze rozochocił,
Że pochylił się z łóżka, figlował i psocił,
Piosnki nucił i różne pokazywał sztuki,
A one się cisnęły, jak do dziadka wnuki.
Brzęcząc srebrnemi głosy, niby pszczółki w ulu:
- Zaśpiewajcie nam jeszcze. Macieju Dziadulu. -
Więc Maciej coraz nową piosenkę zaczynał.
Przy niektórej głos trąbki udając na finał,
Lub bicie w kotły. Dzieci wytężały ślepki,
Czasem chłopak z chłopakiem brali się w załepki,
A on śmiał się i trąbił i wołał w zapale:
- Dobrze! bęc go o ziemię! dobrze! doskonałe!
Gdy nagłe wiejską drogą pod Maciejów ganek
Podjechało w rozpędzie dwoje chłopskich sanek,
Drzwi skrzypnęły... I w chwilę stanęli na progu
Dwaj ludzie, jak Łazarze wzięci wprost z barłogu,
Odarci, zapadłemi świecący oczyma,
Straszni, jakby ich sama urodziła zima!
I ozwali się głucho, by pęknięte dzwony:
- Witajcie! niechaj będzie Chrystus Pochwalony!
Krzyknęły na ten widok przerażone dziatki,
Z przestrachu porzucając trzymane opłatki
Maciej uniósł się w górę, zaczął trzeć powieki
I zapomniawszy nawet odrzeknąć: Na wieki.
Patrzał, jakby zbudzony ze snu w strasznej męce.
Wreszcie, jęknąwszy, obie jął wyciągać ręce.
Jak ptak, co i po strzale rozpościera skrzydło ―
Z krzykiem: ― Jezus! Marya! Wy! Brzytwa! Kropidło!
Zkąd wracacie? Dla Boga! co z wami? co z nami?
O więcej pytać nie mógł, bo zalał się łzami,
I tylko mełł językiem, jakby stracił mowę,
A oni szli ku niemu, jak widma głodowe,
Opowite w podarty żołnierski płaszcz siny.
Szepcąc złamanym głosem: - Z Brzegów Berezyny...
Była bitwa... Macieju!
Wiatr, jak na wspomnienie,
Nagnał chmury, słoneczne zaciemnił promienie
I jasna dotąd izba sposępniała mrokiem.
Maciej zrobił znak krzyża, dźwignął się półbokiem
I, przykląkłszy w pościeli, jakby do modlitwy,
Chwycił rękę Chrzciciela, objął szyję Brzytwy,
Przyciągnął ich do piersi, na łożu, usadził
I po głowach przybyłych drżącą dłoń prowadził,
Jak Matka - gdy się pieści z kędziorków koroną
Gładząc je, by utulić dziatwę wystraszoną,
Lub ślepiec, co chce oczy zastąpić rękami.
I trzy poczciwe twarze oblały się łzami,
Rechocąc długo, bez słów pociechy dla siebie,
Rzekłbyś: sierot gromadka na ojców pogrzebie.
Aż wreszcie pierwszy Brzytwa, przemógłszy się siłą,
Zaczął: - Dobrze Macieju! że was tam nie było.
Bóg łaskaw!
I, wzdychając pobladłemi usty.
Wzruszył ramieniem, rękaw ukazując pusty
Do łokcia...
Starzec oczy utkwiwszy w łachmanach,
Zmacał kość zgruchotaną, bo znał się na ranach,
Pokiwał smutnie głową, spojrzał, łzę uronił.
Jeszcze raz dotknął blizny, strzępami przysłonił
Chlipiąc... A Brzytwa ciągnął:
- Na sąd ostateczny
Przyjdzie jej chyba szukać traktem Mołodeczny,
Mój Macieju!
Wtem urwał, jakby myśl odmienił.
Podniósł się, nagłym ruchem odzież rozprzestrzenił.
Odkrywając na piersiach u lewego boku
Krzyż legii... Tak stał chwilę z dziwnym blaskiem w oku,
Z twarzą promienną niby nawiedzeniem rajskiem.
Poczem rzekł:
- Sam mi cesarz przypiął pod Możajskiem,
Gdzieśmy z panem Sowińskim, co był brygadyerem,
Połknęli dziesięć harmat, jak kęs chleba z serem.
A kiedy pan Sowiński, rażony granatem
W nogę, upadł i miał już żegnać się z tym światem,
Porwałem go z pod ognia bomb, kul i szrapneli –
Ocalał, ale potem nogę mu odjęli,
A i mnie się dostało...
Tu pochylił głowę.
Odsłaniając na szyi cięcie w półpodkowę
Od szabl - i tak mówił:
- Furda! bagatela!
Dość, żeśmy obłuskali z dział nieprzyjaciela,
A skoro o tem raport zdano cesarzowi,
Przyjechał z naszym księciem, niech Kropidło powie.
Własną ręką przed frontem wręczył mi oznaki,
"Brave" powiedział dwa razy i zażył tabaki.
Naprawdę! mój Macieju...
Starzec skinął głową,
Wlepił mokre źrenice w legię honorową
- "Mówcie! wszystko mówcie" - wyszeptał z wysiłkiem.
Tymczasem dziatwa za próg wymknąwszy się chyłkiem,
Rozniosła już po dworkach o przybyciu wieści.
Jakoż wkrótce podsieniem rozległ gwar niewieści,
Kobiety jęły z krzykiem do świetlicy wpadać.
Witać się, ściskać, płakać, ręce łamać, składać,
Zapytywać, szlochając i wzajem powiadać
Dziesiątkiem słów, zdań, myśli urwanych bezładnie,
Których treść chyba serce kochające zgadnie.
Pojmie, uczuciem w całość wiążąc z wątkiem wątek.
Jak żniwiarz wysuszony na garściach użątek
W snopy - lub w starym boru rosochate drzewa.
Wśród których każde echo w sto ech się rozlewa,
Łączy w akord, szumiącą ujęte koroną,
Splatając w dalszym ciągu pieśń niedokończoną
Dla słuchacza, co jeśli tylko duszą słucha,
Jeśli pieśń tę zrozumie, to płaczem wybucha,
Więc i w Macieja izbie smutek rozpiął skrzydła...
Niewiasty, otoczywszy Brzytwę i Kropidła,
Cisnąc się, przyklękały: te z szeptem pacierzy
Słaniając się do kolan, te zdartej odzieży
Dotykając; a inne ze zwieszoną głową
Stały nieme, jak duchy nocą zaduszkową,
Które jednak od żywych trzymają się zdala.
Bo im zbyt wielka boleść mówić nie pozwała.
...Aż wspomniawszy o głodnym żołnierzu piosenkę.
Zaczęły biegać, chwytać co wpadło pod rękę
Dobywając z szafami i przynosząc z półek -
Chleb, masło, ser... Znalazło się kilka gomółek -
I gąsiorek gorzałki i jeszcze od żniwa
Zachowany półsondek owsianego piwa -
Wszystko to na stół niosą.
Wnet i u komina
Zaczęła skwierczyć w rynkach prażona słonina
I miły podniebieniu zapach jajecznicy
Rozszedł się w natłoczonej pogłowiem świetlicy.
Do żołnierskiego teraz podobnej biwaku,
W pośrodku świecił krzyżem wojskowego znaku
Brzytwa, obok Kropidło, przysiadłszy na ławie
Dyszał milcząc, jak żołnierz po skończonej sprawie -
Dalej Maciej na łożu. Bez ruchu, patrzący
W obraz święty, jak w ryngraf hetman konający,
I, odziane w kożuszki z pętlicą, szlachcianki
Kręcące się przy ogniu - niby markietanki.
Co, ciągnąc za sztandarem, z macierzystej strony
Zastępują walczącym matki, siostry, żony,
I, nieraz wśród kul gradu niosąc opatrunek
Giną... A nad wszystkiem połyskał rynsztunek
Ze ścian: stary Maciejów oręż z onych czasów
Kiedy chadzał na wojnę, na zwierza do lasów
I że wsławioną rózgą dokazywał cudów,
Przelewając krew hojnie i nie szczędząc trudów.
Ale to było dawniej...
Dziś starzec w łożnicy
Leży zgrzybiały, żółty, jak woski gromnicy.
Ledwie wodząc po twarzach źrenicą półsenną,
Choć wszystko koło niego brzmi surmą wojenną!
Słychać komendę wodzów, marsz zbrojnych szeregów
Huk dział, świst kul, pluszczących w oceanie śniegów,
Krzyk idącej z bagnetem do ataku wiary,
Rozpaczny jęk ranionych, zwycięzców fanfary!
Lecą pułki! za nimi goni śmierć i sława!
Dopadły... Morzem śniegów spływa fala krwawa.
Czerwieni się... Ginącą objęła załogę...
Warczą bębny... Powietrzem drży sygnał na trwogę!
Słychać ostatnie strzały... ostatni szczęk broni!
...On leży, różańcowe ziarna suwa w dłoni.
Milczy, myślałbyś i zgoła w twardy sen zapada...
A Brzytwa, jedząc pilnie, w przerwach opowiada,
Przebiegając powieścią olbrzymie przestrzenie.
Od jasnych brzegów Niemna po Moskwy płomienie.
Walczy... cofa się... dalszym wyrusza pochodem.
Brnie w zaspach krwią oblany, przymierając głodem;
Czasem oko przymruży, niby na cel bierze
Czasem pułk szwoleżerów rzucił w enkaryerze
I pięścią o stół, jakby w czworobok, uderzy;
To znowu, w tyraliery stawiając żołnierzy,
Ręką koło zatoczy, udając dwa flanki.
Że, aż się bliższe stołu cofają szlachcianki
Z przestrachu, trwożnem okiem patrząc na Macieja...
Ten milczy...
Brzmią nazwiska: Ondinota, Neya!
I te, które już wicher niósł z wioski do wioski...
Książę, Kniaziewicz, Fiszer, Zajączek, Dąbrowski!
Sprawiają szyki, wiodą, idą w bój najpierwsi!
Vive l'empereur! rozlega z stu tysięcy piersi...
A Maciej wzdycha ciężko, stare oczy łzawi,
Spoglądając ku Brzytwie...
Ten, podjadłszy, prawi:
Jako pod Borodinem piętnasty, liniowy,
Z bagnetem, bez wystrzału, szedł w ukrop działowy,
Jak Rybiński pod ogniem pałasz w pochwę schował,
Że nieprzyjaciel zdumiał i broń sprezentował.
Czcząc męstwo; jako później pod wsią Czarykowem
Brygada Tyszkiewicza, pomknąwszy parowem,
Przesadziła przez gęsto najeżone płoty,
Na kopytach roznosząc dwa pułki piechoty.
To znów, jak książę (kiedy legł Fiszer jenerał,
Trafiony kulą w czoło, a wróg tył zabierał),
Odkrywszy głowę, chwycił chorągiew pułkową
I zajęte, napowrót zdobył Woronowo -
To wreszcie, własnej doli powiadając losy.
Jak wlókł się do Smoleńska ranny, głodny, bosy,
I tam, gdy się zapragnął pomodlić w kościele.
Znalazł stos zmarzłych... Ciała leżały przy ciele
Stężone, wyciągnięte, krzyżem do sklepienia,
Niby w doroczny odpust podczas Podniesienienia!
Jak z borysowskiej bitwy po śnieżnej równinie
Przedarł się do kwatery głównej w Tołoczynie
Z wieścią, że już ostatnia stracona przeprawa,
A cesarz zbladł i dwakroć wykrzyknął: Połtawa!
Jak potem czyczagowska kula dłoń mu zdarła,
Jak marł z głodu, a jego zima z głodem żarła.
Bo już nie stało nawet kawałka koniny...
- Lecz to, ojcze Macieju, wszystko jeszcze kpiny -
Kończył, wzdychając. - Furda! wobec Berezyny!
Tam się sąd ostateczny wspomniał człowiekowi,
Sąd Boży! ojcze Maćku! Niech Kropidło powie...
Kropidło, który dotąd trwał w ciągłem milczeniu.
Jedząc chciwie, żeś myślał: zasnął przy jedzeniu -
Na wzmiankę Berezyny podniósł w górę
Twarz skrzywił, jęknął, szczęką przygryzając szczękę.
Potarł czoło, że duża krwią nabiegła szrama.
Powstał i zgrzytnął głucho:
— Tam była śmierć sama!
Tu, rozkrzyżował ręce, wodząc błędnym wzrokiem,
Jak ten, co się przed strasznym chce cofnąć widokiem,
Lub odżegnać w pamięci wspomnienia ponure -
I tak stał z ramionami wzniesionemi w górę,
Podobny do figurek stawianych na grobie -
Które snycerz, chcąc oddać w bólu i żałobie,
Odziewa w zdarte szaty na zbiedzonem ciele,
Zamiast rąk, dwa wychudłe wycina piszczele
I zapadłym źrenicom każe płakać gradem.
Każdą łzę na obliczu znacząc krwawym śladem...
Aż znowa, z osłabienia opadłszy na ławę,
I głosem złowróżebnym, jak kiedy kruk kraka,
W leżącego Macieja utkwił oczy łzawe
Jęknął z sykiem rozpaczy:
- Niema mego Saka!
Śmierć była, ojcze Maćku, i wzięła mi dziecko!
Widziałem... szła przed nami nad rzekę zdradziecką,
Z samej Moskwy... Widziałem... z bitwy w bitwę... wszędzie!
Szła z nami... za cesarzem! - jąkał jak w obłędzie,
Chlipiąc raz wraz i słowa przerywając łzami...
Jednocześnie szept rozległ między szlachciankami:
- Jezu Chryste!
...Zaczęły, rzuciwszy kominek,
Odmawiać cichym głosem "wieczny odpoczynek",
Łkającego Chrzciciela, pół z płaczem spokoić.
Pocieszać wolą Bożą, pieszczotliwie dwoić:
"Moiściewy, toć trudno"!
- Chociaż czuły w duszy,
Że nieraz lżej na sercu, gdy żałość łzą prószy.
Że często ten szczęśliwszy, co boleść wypłacze.
Od tego, co przed ludźmi kryjąc swe rozpacze -
Nosi piekącą ranę pod maską wesela
Mimo to nie przestają pocieszać Chrzciciela,
Dobierając słów tkliwych, które na tym świecie,
W złej doli sam Bóg chyba podsuwa kobiecie,
Że łagodzą największe żałoby i troski...
Jakoż w Kropidle zwolna topniał żal ojcowski,
Niby śniegi pod ciepłym, wiosennym powiewem.
Czasem jeszcze wybuchał przekleństwem i gniewem.
Lecz już górę nad smutkiem brał żołnierski zapał...
Wstał z za stołu do łoża Macieja pocłapał,
I siadłszy w głowach, z okiem w starca zapatrzonem,
Powiada w dalszym ciągu spokojniejszym tonem...
A starzec, milcząc, jeno z trudem głową kiwa,
Lub drżącym ruchem ręki opowieść przerywa.
Jak gdyby niedosłyszał wszystkiego dokładnie
I znów z ciężkiem westchnieniem na pościel opadnie.
Bardzo blady, pot zimny spływa mu po skroni,
I różańca z trzęsącej nie opuszcza dłoni.
Zgadniesz: modli się w duchu...
A Chrzciciel powiada:
Jako nad Berezynę zgłodniała gromada
Przyciągnęła bez broni, gorzej: bez otuchy...
Francuzi, Badeńczycy, padali jak muchy.
Trup słał się wokół, jak kłos pożęty na rżysku.
Żołnierz z żołnierzem walczył o węgieł w ognisku,
Za kęs padliny nieraz rannych własną ręką
Dobijał i łup żłopał odmrożoną szczęką.
Ratując resztki życia, by za małą chwilę,
Z dobitym towarzyszem znaleść się w wogile.
- Strach pomyśleć! strach! – ciągnął – ojcze Matyjaszu!
A toć się człowiek omal zrodził przy pałaszu!
Tyle razy, chociażby na tej naszej Litwie,
Zaglądał śmierci w oczy i w niejednej bitwie!
A przecież, kiedy wspomnę żem żyw, że tu siedzę
Z wami, to zdaje mi się, że w gorączce bredzę.
Albo żem z piekła wyszedł, odcierpiawszy karę.
Przez Boskie miłosierdzie i dziecka ofiarę!
Znów zaczął chlipać z cicha na Saka wspomnienie...
A tymczasem już nocne napływały cienie
I tylko na kominie płonące łuczywo
Oświetlało, migocąc, Maćka głowę siwą
I Brzytwę, który czasem rzucał jakieś słowo,
Przerywaną opowieść związując na nowo.
Właśnie i teraz, widząc Chrzcicielowy smętek
Poprawiał na kominie brzezinowy skrętek
I zaczął zdrowe ramię wsparłszy na przypiecku:
- Dajże Bóg śmierć tak ładną, choćby memu dziecku!
Toć mówią, że gdy trzeci raz do wody skakał,
Aby więcej nie wrócić... sam cesarz zapłakał!
Bo potrzeba Wam wiedzieć, że gdy w Borysowie
Moskwa zniszczyła mosty, gdy wszyscy wodzowie
Stracili głowę, cesarz sam już nie miał wiary.
Bo kazał nawet spalić orły i sztandary -
Nasi, nie tracąc serca, jęli szukać brodu!..
I znaleźli na chwałę naszego narodu
Wedle Studzianki, Maćku!
...Gdy jemu donieśli
Kazał na ochotnika zwołać majstrów, cieśli,
Z każdego pułku, żeby nowe mosty stawić...
Mój Macieju! nie lubię ja się w słowa bawić,
Ale, chyba nie było większych bohaterów!
Pierwszy generał Ehlé od pontonijerów
Wszedł w wodę aż po szyję... za nim nasza wiara
Na ochotnika... Biją pale bez kafara!
Ten i ów nurkiem w wodę! brnie w lodzie i śniegu...
Cesarz się tej robocie przypatrywał z brzegu,
W ręce klaskał i naszym kazał dawać wina!
Upłynęła w czekaniu nie jedna godzina,
A tu wróg już naokół zaczął kanonadę,
Z obu brzegów - ażeby przeciąć rejteradę -
Ale mosty już były. Już nasz korpus piąty,
Z księciem przeszedł, uderzył w wroga we dwa fronty...
Rozbił!.. Myśmy z Dąbrowskim poszli do ataku!
Mój Kropidło! czyś wtedy pomyślał o Saku?
Kiedy to Dąbrowskiemu kula zabłąkana,
Raniąc z rąk wytrąciła pałasz króla Jana?
Lub, gdy Kniaziewiczowi potrzaskało nogę?
Skoczyłeś na bagnety! sam zaświadczyć mogę!
A potem - i bez broni, kropiłeś na pięście!
- Juści - odrzekł Kropidło - Toć straszne nieszczęście!
Juści! -
Znów mu na czole krwią nabiegła szrama,
I kilkakroć powtórzył:
- Tam była śmierć sama! -
A potem, jakby inną myślą ogarnięty,
Zerwał się, wpatrzył w Maćka - niby w obraz święty
Pątnik, co ze złą dolą do ołtarza idzie -
I spytał:
- Czy to aby koniec naszej biedzie?
Czy, aby koniec, Maćku? Czy się na co zdało?
...Starzec drgnął... Westchnął... Z trudem dźwignął głowę białą...
Chce coś mówić... Źrenice otworzył szeroko...
Podpiera się w pościeli, wzdychając głęboko...
Ręką chce sięgnąć broni, wiszącej na ścianie...
Nie może! słabnie... Pada znowu na posłanie
Całym ciężarem... ręce w pościeli zanurza...
Oczy przymyka... szyję wychudłą wydłuża...
Jeszcze podniósł powieki... Wpół otwarte wargi
Zdają się jeszcze szeptać echem jakiejś skargi...
Jeszcze ostatnim żalem ziemskim pierś oddycha...
Krzyknął - Chrzciciel!... -
Ale już spłynęła krew cicha
I stanąwszy przy łożu z widmem krwi przelanej.
Skrzyżowała nad starcem oręż potrzaskany.
Ostatnią myśl - ból, polską niewyłkany mową,
Unosząc razem z duszą w przestwórz zagrobową...

WIOSNA W R. 1813.
[ . . . ]
POD LIPSKIEM
[ . . . ]

____________________
Źródło:
Kazimierz Laskowski – EL: „W TYM ROKU 1812-1813”, Warszawa 1914 (nakładem rodziny).

____________________
Dla www.klasaa.net
wypisał: Leonard Dwornik


Wiersz Franciszka Morawskiego „NA POWRÓT WOJSKA 1812”.


WARTO ZOBACZYĆ
Dwór Drobnin

Kościół Pawłowice

Dwór Oporowo

Kościół Drobnin

Pałac Pawłowice

Kościół Oporowo

Pałac Garzyn

Dwór Lubonia

Pałac Górzno
Wygenerowano w sekund: 0.00 6,226,365 Unikalnych wizyt