Franciszek Morawski
Odpowiedź na list szlachcica polskiego do Metternicha
z daty 15. kwietnia 1846 r. co do ustępu od str. 36 do 45.
Niestety! czemuż przeszedł on Rubikon?
Rubikon praw naszych, aby łączyć się z wrogami.
(Z angielskiego)
|
Nisi Dominus aedificaverit domum,
in vanum laboraverunt, qui aedificant eam.
Psalm 126.
|
Jest to w naturze społeczeństwa, że kiedy się wszystko w niem rozprzęga, i myśli nakoniec ćmią się, mącą, i dziwotworne rodzą pomysły. Jedna anarchia stwarza drugą. Anarchia umysłowa narodów trwa dopóty, dopóki jeden człowiek, jakiś wybraniec Nieba, nie objawi tej myśli słonecznej, z samego jądra prawdy dobytej, która na raz, jak słowo tworzące, wszystko rozjaśni, uporządkuje, przy której cały naród skupi się sercem i duszą, i z której odtąd wszelkie wypłyną czyny i życie. Ale nim ta myśl wielka, wszechmocna, a najczęściej bardzo prosta zjawi się w narodzie, ileż to zgubnych poprzedza ją pomysłów, a każdy z tą dumną zapowiedzią, że on jest właśnie tą oczekiwaną gwiazdą zbawienia. Tą to drogą, i z tego samego źródła wypłynęło tyle dziwacznych idei, a nakoniec i myśl łączenia się Polaków z Rosyanami.
Są pewne zdania na świecie, najlogiczniej i najgenialniej niby wywiedzione, których choć z razu silniejszem nie zdołamy odbić rozumowaniem, przecież tak nadzwyczajny budzą w nas wstręt i odrazę, tak oburzają całą naturę naszą, że nigdy na nie zgodzić się nie możemy. Nie wolno nam pogardzać tem dreszczem przeczenia. Jest to ostrzeżenie wyższego instynktu, głos może Boski, który nas odwodzi od przepaści. Tak pojedyńczy ludzie, jak i narody doświadczały tego, i nie doznały zawodu, bo, jak Szyller mówi: „jest w piersiach twoich przewodnik, który cię nigdy nie omyli". Ale że każdy pisarz, samym rządzący się rozumem, rozumowania tylko od swego przeciwnika żąda, ile więc sił moich, będę się starał zdobyć na nie, nie wyłączając i tego co mi serce dopowie. Na samym jednak wstępie spieszę się uprzedzić czytelnika, że chociaż Autor Russomanii w Poznańskiem, równie jak ja przeciw łączeniu się z Rosyanami pisał, nigdy przecież pióra mego bratać nie myślę z nieszczęsną jego ramotą, której wyrzeka się prawda, historya, nad którą rozum się lituje, a każda kropla krwi szlacheckiej jak bezwstyd potępia. O całą wysokość potężnych myśli wyższe dzieło: List szlachcica do Metternicha, przedmiotem będzie mojej rozwagi. Wszystko w nim silne, szlachetne, logiczne. Z polskiego tylko serca tyle oburzeń, z platonowskiej głowy tyle gromów rozumu wystrzelić mogło. Zdarta maska z potwornego oblicza szatańskiej zbrodni, obnażona chytrość, unieśmiertelniona sromota ohydnego ministra Austryi. Niewidoma ręka skreśliła mu po ścianie krwią galicyjską wyrok potępienia. Stoi pod pręgierzem opinii europejskiej, chłostany biczem prawdy polskiego szlachcica. Ale o ile uwielbiam i podziwiam potęgę rozumowań zacnego Autora, o ile obraz przeszłości i stanu obecnego znajduję wybornie skreślonym, o tyle drogi nadal wskazanej ani rozumem, ani sercem przyjąć nie zdołam. Połączać się z Rosyą, jest to chcieć nową ocalać się zgubą; jest to zamieniać jeden rodzaj śmierci na drugi, jest to ostatnią jeszcze iskrę tlejącego życia sybirskim wymarzać mrozem, a co najgorzej, że już nie w skutku zmuszenia losów, lecz dobrowolnie. Jeżeli prawdą jest, że z przeszłości obecność, a z obecności przyszłość wyrozumować można, jakże na tej drodze dojdziem do rezultatu Autora? Sporne z sobą żywioły po długiem ścieraniu się z sobą, mogą nakoniec spoić się w jedność, ale nie te, co przez długi przeciąg wieków tak sprzecznie się wyrabiały, że wreszcie z natury swojej stały się sobie zupełnie przeciwne. Zupełnie przeciwną była dążność i kierunek cywilizacyi obu narodów. Polska ciągle ku wyższej wolności dążyła; Moskale właśnie tego Mocarza nazywali Wielkim, który ich najbardziej ujarzmił. My czerpaliśmy wszystkie wyobrażenia Zachodu, oni z przeciwnej strony; naszą pierwotną dzikość złagodził chrystyanizm i uzdolnił do przyjęcia cywilizacyii, na ich dzikość, fałsz, srogość, absolutność rządu, podłość ludu i wszelkiego rodzaju zepsucie, żadnego nie miał wpływu. Cała potęga ich państwa na tak niechrześciańskich opiera się zasadach i tylu sromotnemi spaja się ciągle występkami, że jak dziś jeszcze Custine mówi, rozwinięcie chrystyanizmu w Rossyi, całyby gmach ten obaliło. Polacy wiele zapewne złego, choć czasowo tylko, zaczerpnęli z zachodu Europy; ale też całą jego szlachetność i rycerskie uczucia wciągnęli w siebie, ztąd ta otwartość, łatwość poświęcenia, ztąd ta waga honoru, godności człowieka, niepodległości indywidualnej, narodowej. Znajdziem te uczucia w pojedyńczych Rossyanach, bo nie ma ludu pozbawionego zupełnie mężów zacnych, ale w całości narodu, oprócz jednej dumy, próżnoby wyższych szukano uczuć. Nie ma ich, bo nie mogłyby się zgodzić z naturą zepsutą tylu występnemi chuciami, krzywem przez wieki wychowaniem, i górującą nad wszystkiem materyalnością. My najwyższe mamy wyobrażenie o wolności osobistej; pozbawienie jej kogo w Rossyi nie dziwi nawet ludu. My świętość własności czuliśmy zawsze tak silnie; Moskal każdą własność uważa za własność Cara, której używać tylko łaskawie dozwala poddanym. Nasza wiara jest niepodległą ziemskim mocarzom; oni głową kościoła swego uznali Cara. Nasza wiara przy niewzruszoności dogmatów, ciągle jest zdolną kształcenia się, rozwijania, ciągle pełną życia, postępu; ich nieruchoma, skamieniała, martwa. — I jakże tu zgodzić te dwie masy tak zupełnie przeciwnie rozwinięte, czujące, myślące? Jest to płomień z lodem, światło z ciemnością, fałsz z prawdą do związku przypuszczać. Ale powie mi Autor, że jednego szczepu będąc z Rossyanami, zlanie się nasze w szczep pierwotny, będzie łatwe i naturalne. Zdanie to nie może ani mojemu, ani zacnego Autora sercu odpowiedzieć, bo właśnie z bratem, którego niskich i podłych wyobrażeń pojąć nie umiem, który mnie ciągle ciemiężył, matkę moją także Słowiankę, zabił, za którego wstydzić się i pogardzać nim muszę, życie jest mi niepodobne, nieznośne. Pamiątka wreszcie wspólnego słowiaństwa, do ciemnych, historycznych może należeć wspomnień; w życiu rzeczywistem zatartą została odmiennością dziejów, licznemi wiekami, odrębną cywilizacyą, wiarą, boleścią tylu pokoleń i wszelkiego rodzaju krzywdami. Wydrzyj z pamięci naszej trzynaście wieków istnienia, wydrzyj wszystkie wspomnienia sławy, ofiar, gwałtów, prześladowania wiary, mąk Sybiru, mordów Pragi, zabójstwa ojczyzny; zdejm całą krew naszą z ziemi polskiej, zgładź wszystkie mogiły, a co najsroższe, zedrzyj obraz ciągłego psucia szlachetnego charakteru narodowego, a wtenczas wezwij mnie do braterstwa z Moskalami. Trzebaby jak Bóg, być wszechmocnym, aby tą przemianę zdziałać w Polaku. Bóg nam zostawia te wspomnienia i nie bez celu zapewnie. Budzi w ranie serc naszych wiarę, przeczucie i nadzieję: któż więc się ośmieli, w duszy mojej to zabijać, co Bóg zostawia? Ale pójdźmy do celniejszych pisma tego ustępów. Autor listu wielką wagę przywiązuje do powitania, jakiego Rossyanie doznali w Krakowie, bo widzi w niem małżeństwo dwóch narodów, z którego nowa ma się zrodzić przyszłość. Nie podobno mi uwierzyć w zdanie, w które tak światły pisarz sam szczerze uwierzyć nie mógł. Czyż podobna, aby pomnąc na położenie wówczas zagrożonych przez zemstę Kollina Krakowianów, nie widział w tem po prostu ziszczenia się owego przysłowia: „tonący brzytwy się chwyta"? Zjawienie się przed niemi Prusaków, byłoby podobne wywołało powitanie, gorętsze może nawet, bo bez wspomnienia rzezi Humańskiej przez Moskwę podżegniętej. Łatwo było przewidzieć w Krakowie, że Rossyanie nie przybywają powtarzać mordów galicyjskich, sprzymierzać się z wściekłością Kollina; łatwo było odgadnąć myśl ich postępowania. — Cały świat wówczas wiedział, jaka ohyda ciążyła na nich w Europie. Wszystkie pisma ubiegały się w głoszeniu szkarad ich rządu, w skutku nawet odrzuconego małżeństwa, Petersburg czuł się poniżonym przez Wiedeń. Zjawiła się więc korzystna chwila, przerzucenie tej ohydy na Austryą i pomszczenia się razem za doznaną obelgę. To proste każdego rozumowanie, i postrach ogólny dały ten popęd witaniom gminu, a nie dziwnie przez autora improwizowana sympatya, nie żądza wymarzonych przez niego zaręczyn z Czerkiesami. Ta sama chęć przerzucenia swojej sromoty na Austryą nagliła Rossyą do przyjmowania szlachty uciekającej przed rzezią austryacką. Trudno, niepodobno mi nawet dostrzedz w tem z Autorem politycznych rachub Rossyi, w takim razie bowiem więcej uczucia dla braci słowiańskich okazać wypadało, a nie po kilku dniach pobytu w Krakowie oddać ich na pastwę tym samym Austryakom, co mordowali Galicyą, a jadem piekielnym wrzeli na Kraków. Ja nie sympatyą, lecz prostą, chytrą moskiewsczyznę w tem widzę, która po otrzymanej zemście na Niemcu wraca do zwyczajnej polityki gnębienia Polaków, i tym razem dogodniejszej jeszcze, bo ręką drugich.
Autor listu, przyjąwszy za prawdę spełnione w Krakowie małżeństwo dwóch narodów, zaledwie myśl tę powziął, uczuł niepodobieństwo wprowadzenia jej w życie, bo każąc nam szukać nowej przyszłości, nie jako poślubieńców stawia nas obok Rosyi, nie jako przyłączone państwo, ale w samem wnętrzu niezmiernego carstwa zatopić nam radzi. W następnym zaraz okresie myśl tę jaśniej jeszcze tłómaczy, mówiąc że nie mogąc być Państwem, możem przynajmniej zostać członkami jednego szczepu. „Impuissans a nons rendre maitre de notre destinée comme corps politique, comme Etat, nous pouvons en trouver une nouvelle comme individus de la meme race". Oto jest to rojone małżeństwo, oto ta świetna przyszłość i poprawa doli. Trudno przy najlepszych chęciach dla Autora, nie widzieć w tem przenaturzenia się w Moskali, a jeżeli powyżej dowiodłem niepodobieństwa szczerego łączenia się z niemi, cóż dopiero o podobieństwie przenaturzenia się myśleć! Serce całego narodu, świętość ludzkiej, narodowej powinności, i godność nieszczęścia polskiego najlepszą dadzą odpowiedź.
Znakomity Autor listu sam się przeraził swoją myślą, na następnych bowiem stronnicach wszelkiego ratunku szuka w przepaści, w której się pogrążył. Przez nasze wcielenie się w Rossyą chce ją uleczyć, uzacnić, zapowiada jej wpływ przez nas na Europę, i wskazuje nam jakby na wzór niemieckie prowincye Rosyi, przez które kiedyś tak silnie ma wpływać na Niemcy. Odpowiedź na to zdaje mi się łatwą. Jeżeli Rosya przez swoich niemców chce na Germanią wpływać, to przynajmniej przyzna Autor, że nie umiała tego przygotować; widzieliśmy bowiem z tylu urządzeń panującego cara, czytali w tylu niemieckich pismach, słyszeli od tylu mieszkańców tamecznych, jak wszelkiemi sposoby stara się rząd zruszczyć te ziemie, jak język i wiarę nawet z uszczerbkiem istniejących, szerzy. Rosya nie przez prowincye niemieckie chce wpływać na Niemcy, ale przez swoją potęgę, którą w przerobieniu wszystkich poddanych na lud jednolity widzi. Może ona na mocy posiadania tych prowincyi rościć sobie pewne prawa do interesów niemieckich, lecz dla tego nie wyrzecze się ich wynarodowienia. Będzie je w notach dyplomatycznych nazywać niemieckiemi, choć od dawna już będą zruszczone.
Co się tyczy uleczenia Rosyi z trawiących ją żywiołów oporu polskiego, przyznaję Autorowi słuszność tej uwagi, ależ przebóg, czyż nam o uleczenie Rosyi idzie, czy o Ojczyznę? Im zdrowszą będzie Rosya, tem w głębszy grób zapadać się będzie Polska. Chcieć przez nas uzacnić Rosyą, jest to zupełnie nie znać głębokości zepsucia tego narodu i rządu. My byśmy mieli naszemi zaletami zdziałać to przeistoczenie, którego wiara Syna Bożego dokazać nie może! Nie Rosyanie by się uzacnili, ale my byśmy się spodlili, zbezecnieli, bo w tak brudnem naczyniu wszystko zbrudnieć musi. Jakże w Królestwie Kongresowem daleką jest jeszcze liczba Rosyan od Polaków, o ile już rak zepsucia potoczył ziomków naszych, ile podłości, przekupstwa, oszustw i zdzierstwa w administracyi krajowej! Jeżeli tak są zręczni i przemożni Moskale w mniejszej liczbie, cóż będzie, gdy, jak Autor chce, zanurzemy się w samem wnętrzu niezmierzonego Carstwa?
Autor jeszcze i tę na ratunek swej myśli przytacza obietnicę, że wcieliwszy się w Rosyę, zapełnimy tę próżnię, co w taką pogrąża nas rozpacz, odzyskamy wyższe zatrudnienie społeczeńskie, powołani będziemy do czynności rzeczywistych. Przyznaję, że ludzie, jak Autor, potężni rozumem i zręcznością, po długiej próbie ich wierności, użyci będą do dworu, dyplomacyi, rządu. Ale czegóż po ich sumieniu będzie domagał się ten dwór, dyplomacya, rząd? Czy jak my się przenaturzemy dla nich w Rosyan, tak oni przenaturzą się dla nas w uczciwych, szlachetnych? A wreszcie, czyż to przez wyniesienie kilku osób zyska co na tem szczep polski? Widziemy, ile Kurlandczyków w Rosyi, Czechów w Austryi, na wyższych stanęło miejscach. I cóż to ich rodzinnym ziemiom pomogło? Albo nic nie mogli zdziałać, albo zaprzedawszy się swym panom, zapomnieli o braciach. Autor lęka się nakoniec, abyśmy nadto późno wcielając się w Rosyę, nie przynieśli jej w sobie daru mniej wartości mającego, jak gdybyśmy naszą wartością mogli coś wytargować na Rosyi. A wreszcie, niech się Autor nie obawia; im bardziej bylibyśmy zepsuci, zbezecnieni moralnie, tem milszym, bo dogodniejszym bylibyśmy dla ich rządu datkiem. Autor zdaje się łudzić tą myślą, że Rosya tak bardzo chciwa na naszą wyższość intelektualną i moralną, a przecież dość spojrzeć na to, co się dzieje, aby widzieć, że nasze światło ma za poniżające dla siebie, nasze zasady za zgubne dla siebie, naszą wiarę za niebezpieczną dla swojej wiary. - Złudzenia Autora aż do tego posuwają się stopnia, że nas wcielonych do Rosyi widzi w przyszłości, jakby przodkujących cywilizacyi Słowiańskiej. Wierzę, że ta młoda cywilizacya przy jędrności niezużytych jeszcze ludów słowiańskich byłaby zdrową, silną i nowe niosącą życie światu coraz to materyalniejszemu. Ale aby nieść tę cywilizacyą trzeba ją wprzódy stworzyć u siebie. Rosyanie naszej rozwijać się nie dają, każde wyższe uczucie, każdą iskrę światła tłumią bez litości, a u nich jakież do niej znajdujem żywioły? Gdyby tylko dzicy byli, mogliby się stopniowo rozwijać, uszlachetniać, oświecać, a nakoniec i przewodniczyć innym; ale jakież nadzieje w tym narodzie położyć, który same choroby zepsutej cywilizacyi wciągnął w siebie, a cnoty nawet dzikości postradał, który najmniejszego lęka się światła, aby jego ciemnoty i bezeceństw nie wyświeciło. Wreszcie, któżby wówczas stanął na czele tej Słowiańszczyzny nową cywilizacyą niosącej? Autor jeżeli nie z własnych uwag, to przynajmniej z prelekcyi Mickiewicza mógł się przekonać, jak rząd moskiewski zawsze w przeciwnym Słowiańszczyźnie kierunku władał, wszystko nawet u siebie wykorzenił, co tylko duchem Słowiańszczyzny tchnęło.
Autor, wśród innych marzeń roi sobie i tę nadzieję, że gdy się wszyscy skupiemy pod berło Cara, nie będzie nas mógł jak teraz ujarzmiać. Autor zapomina naprzód o tej bez żadnej proporcyi przewadze numerycznej i tylu innych środkach ujarzmienia, któreby i wtedy pozostały Carowi. Czegóż mu wreszcie z dawnej Polski nie dostaje? dwóch wprawdzie pięknych prowincyi, ale dwóch tylko. Oprócz nich całą dawną Polskę pochłonął i trzyma, a jakże nią rządzi, co z nią wyrabia? Możnaż mniemać, aby dodatek tych dwóch prowincyi tak wielką mógł sprawić odmianę? Wiemy co Paszkiewicz rzekł jednemu z zauszników, który właśnie nad pismem naszego Autora zaczął się rozwodzić. „Cesarz widzi w tem nowe sidła, które mu zastawiają Polacy, ale nie będzie tak płochym, aby go w nie ujęto. Wyższej, mówi on, wagi interesa, niż dwie kłopotliwe prowincye wiążą mnie silną przyjaźnią z Prusami i Austryą. Wreście choćbym i posiadał te dwie prowincye, nicby to systemu mego nie zmieniło; cztery brygady żandarmeryi byłyby dostatecznemi do zrównania nowych poddanych z dawnemi". Apostołowie idei naszego Autora, to tylko otrzymają w zysku, że choć skrycie i pokątnie, car propozycye ich głaskać i zachęcać będzie, publicznie ze wzgardą je odrzuci. Ale Autor nasz i na to zapewne znajduje środek zaradczy. Powie on, że mimo woli cara wzroślibyśmy w znaczenie i potęgę, bo przez nas Europa jako niechętnych i ciśnionych, drażniłaby go ciągle, groziła groźnemu, osłabiała potężnego. Niewiem coby dalsze drażnienia i groźby przyniosły, ale sądząc z dotychczasowych skutków, nie widzę, jakichby ztąd korzyści spodziewać się można. Wreszcie Autor byłby zupełnie sam przeciwnym sobie, bo oglądałby się na nowo na ten wpływ i pomoc obcych, przeciw której tak silnie w piśmie swojem powstaje. Wprowadziłby nas i siebie w ten labirynt z którego wywieść pragnął.
Na takich to kruchych podstawach Autor buduje naszą przyszłość nieszczęśliwą, i z wszystkich położeń obiera najniższe, najwstydniejsze. Dla takich korzyści poddaje cały lud swój carowi jakby trzodę jaką, bez najmniejszego zastrzeżenia, warunku. Jeden tylko warunek czyli prośbę dołącza, o zemstę za krew przelaną. Nie wahałem się w samym wstępie tego pisma przyznać Autorowi i zacność i polskie uczucia, bo z polskiej tylko duszy tyle krzyków boleści wydrzeć się mogło, bo ten zgubny obłęd, to rzucanie się w przepaść, to przeniesienie szybkiej śmierci nad powolne konanie z nadmiaru tylko rozpaczy polskiej wypłynąć mogło. Nie podła to Gurowszczyzna, która jeszcze Galicyjskich mordów nie miała przed sobą, która nigdy boleści polskiej nie wydała głosu, i którą złość tylko nienasyconej dumy i żądza złota (choć zawiedziona) do tylu kłamstw i podłości przywiodła. Najniesprawiedliwszym i ślepego umysłu byłby ten, któryby tych dwóch ludzi choć na chwilę chciał przybliżać do siebie. Tu czyste źródło, tam zamęt błotnisty; tu obłęd szlachetny i coś wielkiego w samej rozpaczy, tam sama nikczemność, fałsze i sromota. Ale z żalem i boleścią serca muszę obwiniać Autora o rzecz zbyt ważną, to jest zupełny brak wiary; tym brakiem jedynie wytłómaczyć sobie mogę dążność jego. Ludzie i narody dość z natury są pochopne do zemsty za krzywdy zadane, zemsta ta zawsze istnieć będzie w ich zamiarach, czynach, lecz wolnoż jest Autorowi chrześcianinowi kłaść ją za warunek i pryncypium? Cóżby przy wolnej i rozpasanej zemście działo się z indywiduami, rodzinami, co z narodami, co z porządkiem społecznym? Tak świetna rozpacz jak i zemsta mogły bydź kiedyś cnotami, lecz u pogan tylko. My, jeżeli w chrześciańskich ludach, w chrześciańskich uczuciach, w chrześciańskim Bogu chcemy pokładać nadzieję, chrześciańskiej też wiary trzymajmy się przepisów. Nie wypływa ztąd, abyśmy dozwalali deptania, jarzmienia, zabijania siebie, bo Bóg tak w człowieka jak i narody stworzone przez siebie, wlał uczucie godności, którego bronić powinni, bo On tylko wymaga pokory, która podwyższa dusze; niechce on, aby rezygnacya poddająca się karom czasowym, zamieniała się w rezygnacyą podlegającą niezmiennym wyrokom, nie chce, aby to co jest przechodnie, brano za wieczyste. Non est potestas, nisi a Deo, mówi Pismo święte, to jest władza tylko od Boga pochodząca jest władzą, tę szanować i tej tylko poddać się należy, nie zaś tę co ujarzmia, co dzieło boskie, naród cały, naród starożytny, chrześciański rozdziera i zgładza. Od Boga, boskie tylko pochodzić może, a nie zbrodnia największa. Bronić się więc trzeba i bronić do upadłego, ale przy braku odpornej siły, jedyną tylko pozostałą bronią, to jest ugadniając się cnotami, podnosząc wielkością ofiar, wzmacniając wiarą, nie odstępując nigdy od zasad najświętszych, powolnem lecz ciągłem, — nigdy nie rozpaczającem, lecz zawsze ufnem w Boga dążeniem do celu. Czyńmy tak dla Polski, jak Montalembert w ostatniem dziełku swojem każe czynić katolikom francuzkim, mówiąc o powinności elektorów, a ujrzem wkrótce jak oni, z zdziwieniem, że sprawa nasza jest w postępie. Mówmy tak do siebie jak Lammenais mówi do ludu „sam się wprzód emancypuj braterstwem i cnotami chrześciańskiemi, a emancypowany będziesz przez władzę, bo spodlonych tylko zdeptać, umarłych moralnie, ujarzmić można". Czyńmy wreszcie jak sam Autor na stronnicy 17-tej mówi: „oui, nons continuerons á garder la meme assurance et vis-â-vis des destructeurs nom de l'anarchie, et vis-âvis des destructeurs au nom du pouvoir”. Niech tylko tych wyrazów nie kładzie jedynie w usta szlachty, ale w usta każdego Polaka, każdego chrześcianina. W szlachcie wprawdzie najgorętszy wre żywioł narodowości, ale nie jedyny; i niczemże bydź mają obyczaj, mowa i wiara ludu, niczem ziemia i popioły przodków.
Nie tylko rozpacz Autora, nie tylko wołanie o zemstę zmusiły mnie do obwinienia go o brak wiary, ale i to zupełnie jej zapomnienie w kryśleniu nam przyszłości naszej. Jakąż nadzieję mógł powziąść Autor co do niepodległości na przyszłość wiary ojców naszych, po tem co dotąd rosyjskie czyniły Cary, po świeżem nawet tak gwałtownem oddarciu dwóch milionów od Kościoła rzymskiego? Godziłoż się, najważniejszą kwestyą puszczać tylko płazem, i zaledwie w jednym ubocznem okresie wspomnieć, że co do zatarg religijnych, to się tam jakoś ułożą, gdzież pewność, że się ułożą? gdzie pewność, że Rosya dotrzyma układu? Czyż Autor nadzieję dotrzymania możliwego układu wyczerpał z tylu rosyjskich gwarancyi dawanych i Polsce i Rzymowi?
Autor całą swoją budowę opiera na tem przekonaniu, że chłopy na zawsze rozdwoiły się z szlachtą. Przyznaję, że rozdział ten w chwili tej istnieje rzeczywiście, lecz nigdy nie poddam się tej myśli, aby miał trwać wiecznie. Nic nie ma zawziętszego, jak nienawiść jednego zbrodniarza ku drugiemu, który go do daremnej i zgubnej dla niego namówił zbrodni. Chłopi galicyjscy nic nie zyskali przez mordy swoich panów, bo nie to zyskali, co marzyli, co im urzędy obwodowe w przestrachu, co pokątni przyrzekali doradzcy. Wkrótce oni najzjadliwszą przeciw rządowi zapłoną nienawiścią. Widzim wreszcie już i teraz skutki doznanego zawodu. Wszystkie szubienice i gromy prawa doraźnego już sobie jedynie grożące widzą — za co? — za przysługę, którą mniemaniem swojem ocalili tron cesarski, i co im dzięki monarsze przyznały. Zmąciły się więc ich wyobrażenia, oburzenie do najwyższego stopnia wzrosło, i wybuch siłą tylko wojskową wstrzymany bydź może. Siła ta wojenna, długie jeszcze lata ciążyć im musi, ciągłe więc jątrzenie, rozdrażniać będzie nienawiść. Nie mogąc trzymać z jednemi, powoli do drugich wracać, łączyć się z niemi będą, szukać się wzajemnem cierpieniem, boleścią. Ta jest droga natury, i tę tylko przewidywać można. A wreszcie, czyż podobna, aby chłopi galicyjscy nigdy się nie dowiedzieli, że stosunki ich z panami, były dziełem rządu i całemu państwu wspólne, że panowie ich tylokrotnie, a zawsze daremnie, o zmianę tych stosunków podawali prośby do tronu; czyż podobna, aby zgryzota tak wcześnie po daremnych budząca się zbrodniach, nigdy się w ich duszach nie ozwała? Dobre i uczciwe jest wrodzone w naturze ludzkiej; złe, zbrodnicze, przechodnim tylko szałem obłąkania; inaczej żadne szczęście domowe, żaden związek społeczny istniećby nie mogły. Zkądżeby jedni chłopi galicyjscy mieli być przez Stwórcę wyłączeni z natury? Wszakże Autor sam tę zgryzotę chłopów galicyjskich przepowiada rządowi, i jak przyszłą grozi zemstą. Jeżeli więc w nią wierzy, zkąd ten powód do rozpaczy, jakby po niezwrotnej ich stracie? Ale powie mi Autor, że i Poznańscy i w Królestwie Polskiem chłopi już zręcznością rządów od nas się odłączyli. Co się stanie w Polsce, przesądzać nie będziemy, wiemy tylko, że cokolwiek się stanie, nie na długo będzie. Wiadomo jest każdemu chłopu, jak się rząd na wszelki wypadek przygotował, jak każda chęć otrzymania więcej, niż rząd przyznać zamierza, najkrwawsze za sobą pociągnęłaby kary. Widziano także na umyśle chłopów skutki nadziei tak świetnie zapowiadanych, a tak zawiedzionych ogłoszeniem. Wreszcie Rosya, nie tak bardzo jest i może być pochopną do nadania instytucyi wielce liberalnych. W wszystkich swych pismach w Polsce głoszonych bardziej austryackie niż pruskie naśladuje systema. A choćby nawet i dla chłopów liberalną była, przyjmą oni nadaną swobodę, lecz ta nigdy nie wynagrodzi im tyle innych ucisków, a zwłaszcza tej corocznej boleści rodzinnej, którą pobór tylu ojców, synów, mężów i braci wydziera im na tak długie lata i tak odległą przestrzeń, że nigdy już ich ujrzenia nie mają nadziei. Dzień wzięcia do wojska, jest u nich pogrzebem wziętego. Nie, nic tam jeszcze niezagraża niepowrotną utratą chłopów. Jest wrodzona nieufność, jest oziębienie dla panów, ale nie ma i nie będzie miłości dla Moskala, zawsze tam pan, przy obronie od rekruta, był, jest, i będzie opiekuńczem chłopa bostwem. Od panów tamecznych zawisła cała przyszłość, aby jak najspieszniej dozwolone czynszowanie chłopów przedsięwzięli, w niem całą dobroć ojcowską wylali, w niem jedyną chłopom wskazywali nadzieję, a reszty dokona jedność szczepu, wiary, mowy i ucisku. Zostawiłem na sam koniec chłopów poznańskich, gdyż tych jako całkiem zaprzedanych rządowi uważa wielu, co przecież zupełnym jest błędem. Wdzięczni oni wprawdzie są rządowi za nadaną im własność, ale wiedzą i o tem, że rząd cudzym kosztem, bez najmniejszego przyczynienia się łaskę im tę wyświadczył. Nie są oni bez czucia dla panów, których widzieli tak chętnie przychylających się do tej zmiany, tak im wiernie dotrzymujących układu, szanujących ich wolność i własność. Nie zupełnie oni to mają za zmuszone dobrodziejstwo, po którem zawsze toż samo serce i uczynność znaleźli. Wracają powoli dawne patryarchalne stosunki panów z chłopami, bo któż ich wspiera w niedoli, kto daje pomoc w chorobie, kto ułatwia różne z sądami i rządem styczności, kto nieraz wybłaga od kary, kto radą, kto wzorem bywa w gospodarstwie? Chłop poznański choć wdzięczny rządowi, nigdy sercem nie przystanie do niego zupełnie, bo rząd ten w szkołach, sądach i wszystkich urządzeniach narzuca mu język niemiecki tak dla niego nieznośny: bo kapłanów jego najwyższych więził; bo czuje, że wiarę jego podkopywaćby chciano; bo protekcya w Poznańskiem wbrew prawom nawet dawana, wyklętemu w kościołach Czerskiemu, nigdy nie wygaśnie z pamięci chłopa poznańskiego. Nie bez oburzenia przeciw rządowi, słyszy on także o zamiarach jego rozdawania na czynsze dóbr polskich, składających tak nazwane Amty chłopom niemieckim, co on nietylko zniemczeniem, ale i z zgrozą duszy, gwałtownem kraju zlutrzeniem zowie. Nie pojmuje on, jak jego ziemię polską nie polskim chłopom, lecz przybyszom obcym rozdawać można. I poniżonym i pokrzywdzonym czuje się zarazem. Słowem, im bardziej rząd będzie chciał germanizować Księstwo, tem chłopy jego silniej z Panami zrastać się będą, a że rząd ten nie umie inaczej cywilizować, tylko niemcząc, chłopi więc codzień bardziej będą naszymi.
Kto tak pisze jak autor listu, tego dzieło nie może bydź przelotnym tylko odgłosem. Zostawia on i wkorzenia na długo swoję myśl potężną i w sercach i umysłach wielu. Tym razem na nieszczęście zgubne i mordercze ziarno, rozsiała jego genialność. Brak jego wiary na niektórych religijnych nawet ludzi, miał wpływ najopłakańszy. Słyszałem jak uderzeni potęgą jego rozumowań rozpaczy, w nowy, nie religjny wpadali obłęd, utrzymując, że gdy taki pisarz rozświeciwszy same dno przepaści nas chłonącej, żadnej nie dojrzał nadziei, zbrodnią byłoby najmniejszą nadzieję wszczepiać w dzieci swoje, byłoby to nie sumiennem mamieniem ich złudzeniami, któreby ich z zguby w zgubę wiodły. Za święty więc obowiązek uważali wychować dzieci do nowego stanu rzeczy, szczerze im wyjawić, co je czeka, aby i one szczerze przyjęły zatratę wszystkiego, - w nowej i pewnej sferze szukały pola działania, i przez to niepotrzebnych uniknęły cierpień. Nie pomniały na to, te nieszczęśliwe ofiary zgubnych autora wywodów, że właśnie na tej drodze, skrzywiłyby całe wychowanie potomków, bo przestając ich przysposabiać do trudnego duchowego życia, do ofiar, jakie ich ojcowie ponosili, nie podniosłoby ich do żadnej wyższej myśli, nie wyrobiłoby żadnego wyższego charakteru, zamknęłoby im źródło uczuć szlachetniejszych, i przez nich ostatecznie zgubiłoby Polskę. Ułatwiłoby im się życie, ale nie uzacniło. Byliby spokojniejszemi samolubami, ale nie ludźmi lepszymi. Znaglać dzieci do wcielania się już od młodu w życie rosyjskie, to jest w szkołę chytrości, ciemnicę fałszu, jarzmo podłości i błoto rozpusty, najsroższem z wszystkich byłoby ojcobójstwem. - Nieszczęśliwi ci obłąkańce postępując w swym obłędzie, utrzymywali, że sprawę Katolicyzmu zupełnie odłączyć trzeba od sprawy polskiej, aby zdejmując z pierwszej pozór niebezpieczeństwa, nie narażać jej na prześladowanie królów, jak gdyby religia nie zawsze wzmacniała się przez nie, jak gdyby nie krew tylu męczenników utwierdzała chrześciaństwo, jakby założyciele instytutów duchownych nie błagali Boga o prześladowanie przez wszystkie czasy dla następców swoich. Nie dla Katolicyzmu trzeba nie odłączać od niego Polski, ale dla Polski nie odłączać od niej Katolicyzmu, lub raczej lepiej mówiąc, i Katolicyzmu i Polski nigdy rozłączać nie należy. Cywilizacya całego narodu wypłynęła z odrodzenia się jego przez katolicyzm, w całe dzieje jego tak on jest wpleciony, że duszą był jego działań i zwycięztw znakomitszych. Żaden naród dla Katolicyzmu tyle bojów nie staczał. Króle jego padały w wiary tej obronie. Polska jedynie na wschodzie i północy wyznaje i broni katolicyzmu. Katolicyzm jedynie, wspiera ją teraz, wzmacnia w tylu męczarniach, i z niebios ściąga nadzieję. Wspólnie więc są sobie basztą i ostatnią warownią. Pojmuje tę prawdę Rosya i Prusy, bo równie jak w narodowość polską, uderzają, gdzie tylko mogą, w Katolicyzm.
Ale nietylko na wspomnioną część czytelników miał Autor wpływ zgubny. Ciężko bolejący, tak łatwo każdemu poddaje się lekarzowi, nawet i truciznę niosącemu. Zaledwie uszła z pod toporu katów szlachta galicyjska, i tak srodze tylu wycierpiała ranami, powtórzyła w rozpaczy pomysł Autora. Fantazyjna polityka Księstwa Poznańskiego wyskoczyła także z kilku myśli tej apostołami: w Królestwie tylko Kongresowem i w oddartych dawniej przez Rosyą ziemiach Polskich nie znalazła zwolenników. Jakież to tam cierpienie bydź musi, kiedy po mordach nawet galicyjskich pojąć nie mogą ślepoty poddawania się Rosyi.
Wszystkie te uwagi rozłożone tu przezemnie, stawały zapewne Autorowi na przeszkodzie w rozwinięciu jego pomysłu, chciał on przecież koniecznie potęgą swojej myśli przeprowadzić go przez całe rozumowań pole, rozumowi swemu dać zwycięztwo nad myślą narodu, odrazą doświadczeniem i dziejami. W takiej to chwili wysilenia umysłowego, woła on na nas, że nienawiść tylowieczna w sercach tylu pokoleń nie może być wolą Bożą, że Ojczyzna nie może być tem bożyszczem, dla któregoby można poświęcić wielki interes ludzkości i wieczne porządku społecznego zasady. Zapewne że tak nienawiść, jak i owa zemsta żądana przez Autora i płacona Polską, nie mogą być wolą Boga, i źle jest, kto domaganie się praw najświętszych poniża zaciekłością, ale czy cały lud bliźnich zabijać politycznie, czy zezwalać na dobicie przez Boga danej i nieszczęśliwej Ojczyzny, czy zgodzić się na zdarcie z ludu swego ostatniej szaty godności, czy nakoniec namawiać swój naród do poddania się dzikiej i bezbożnej władzy, do zbrodni samobójstwa, zgadza się także z wolą Boga? Co do wielkiego interesu ludzkości, niech wszystkie ludy, wszystkie trony nawet odpowiedzą Autorowi, czy w istnieniu Polski w składzie chrześciańskiej Europy, czy w uprawnieniu ohydnych zagrabień Moskwy interes ten jest wyższy? Wieczne zasady porządku społecznego na sprawiedliwości tylko gruntować się mogą; jakżeż Autor zgodzi tę sprawiedliwość z zabiciem narodu chrześciańskiego, z rozszerzeniem szatańskiej carów potęgi, z zdeptaniem wszelkich praw i ludzkich i boskich? Ale Autor w wymarzonej przez siebie słowiańszczyźnie nowy ten porządek społeczny wskazuje. Wyświeciliśmy już ten moskiewski słowianizm, i coby światu mógł przynieść w darze. Znam wszystkie ofiary dla ludzi, dla Ojczyzny; nie znani, znać nie chcę dla takiej słowiańszczyzny, któraby ciemność, jarzmo, bezwstyd i cały szereg swych sromot ciągnęła za sobą.
Znośmy naszą niedolę, ale nie nieśmy jej światu. Jeśli ma przyjść ostateczna zaguba, niechże zwalą się na nas góry nieszczęścia; ale my sami przynajmniej nie przywołujmy ich na siebie. Nie torujmy, nie ułatwiajmy mordercom drogi do grobu naszego. Zkąd ta konieczność wybierania z trzech katów jednego, zkąd prawo dawania takiego wyroku na Ojczyznę, wdzierania się w przywilej Boga samego, w tworzenie i zgładzanie narodów?
Żaden los, żadna niedola, nie może usprawiedliwić rozpaczy. Jak ludziom, tak narodom Bóg dał nadzieję, a sobie zachował przyszłość. Świat właśnie teraz wielką brzemienny przemianą, i właśnie wtenczas kiedy już wszystkie ludzkie siły, wszystkie zasoby rozumu wyczerpane, Bóg najczęściej w swojej objawia się mocy. Jak po Kościuszkowskiej zagubie dał wielkiego człowieka, tak może dać wkrótce wielki wypadek. Nie przykrzmy sobie w czekaniu, gdy na tyle czekamy. I cóż ztąd, że cierpisz, że więcej jeszcze cierpieć będziesz, że cię okuwać, więzić, mordować będą? Czyż dla tego twoja powinność mniejszą, czyż wolno ci uprzedzać wyroki Boskie, czy twoja męka nie uświęca cię w obliczu ziemi i nieba, czy chciałbyś twoje nieszczęście zamienić na tryumfującą szkaradę Metternicha? Nie idzie o to, czy cierpisz, ale jak cierpisz, jak się wykupujesz z długu dawnego, jak się nadal uzacniasz. Kto ci powiedział, że masa twoich boleści już jest dostateczną na oczyszczenie się z win przeszłości, kto ci powiedział, że za wiek, za dziesiątek lat, jutro, nie będziesz nagrodzony? I cóż mi do tego, że twój rozum, choć tak potężny, innej drogi nic widzi nad tę, którą wskazujesz; któż mi zaręczy, że potężniejszy jeszcze rozum nie wskaże mi przeciwnej? Racyonalizm zabił już wiarę w protestantyzmie, maż jeszcze zabijać i wiarę w przyszłość naszą, w skutki pokuty narodowej, w litość i sprawiedliwość Boga?
Nie, nie wyłączę nigdy tego Boga z sprawy ludu katolickiego; z łoża jeszcze śmierci ulatującą już duszą powtórzę wiarę narodu. Dopóki Bóg ten nie okaże się sam na błękicie Nieba i głosem piorunu nie ogłosi naszej zaguby, dopóty wierzę i wierzyć będę w Polskę.
_______________________________________
Wzmianki (lub ich brak) o „Odpowiedzi na list szlachcica polskiego do Metternicha...” w różnych biografiach Franciszka Morawskiego.
|