Listopada 22 2024 02:09:18
Nawigacja
· Strona główna
· FAQ
· Kontakt
· Galeria zdjęć
· Szukaj
NASZA HISTORIA
· Symbole gminy
· Miejscowości
· Sławne rody
· Szkoły
· Biogramy
· Powstańcy Wielkopolscy
· II wojna światowa
· Kroniki
· Kościoły
· Cmentarze
· Dwory i pałace
· Utwory literackie
· Źródła historyczne
· Z prasy
· Opracowania
· Dla genealogów
· Czas, czy ludzie?
· Nadesłane
· Z domowego albumu
· Ciekawostki
· Kalendarium
· Słowniczek
ZAJRZYJ NA


O dwóch takich, co się kulom nie kłaniali
[przypis LD do utworu Franciszka Morawskiego „Generał Michał Grabowski”]

Okoliczności śmierci generała Michała Grabowskiego opisał w swoich pamiętnikach również inny uczestnik walk o Smoleńsk w kampanii 1812 r., ówczesny adiutant major Roman Wybranowski, który będąc naocznym świadkiem tej śmierci i wypadków ją poprzedzających, tak pisze:

_______________________

[ . . . ] Co do polskiego wojska, to miało ono trzy dywizje piesze, razem z przyłączoną do nich kawalerją i artylerją. Oprócz tego kawalerji polskiej siła większa osobną dywizję składała z konną artylerją; jedna zaś dywizja piechoty była w Gdańsku i jedna brygada kawalerji w wielkiej armji w jednym z korpusów francuskich.

Pod komendą księcia Józefa dywizjami dowodzili generałowie Zajączek, Dąbrowski i Kamenecki, po którym później objął komendę Kniaziewicz; korpusem naszym kawalerji dowodził generał dywizji Rożniecki. Czyn, który tu właśnie chcę opisać, zdarzył się w dywizji generała Kameneckiego, zatem o ruchach tej jedynie dywizji wspominać będę.

Dywizja Kameneckiego miała dwie brygad pieszych. Jedną brygadą dowodził generał brygady Grabowski (w tej pułk 2gi pod dowództwem pułkownika Krukowieckiego i 8my pod dowództwem pułkownika Stuarta), drugą brygadę miał Stanisław Potocki (w tej 12ty pułk Wejssenhofa, najmocniejszy podówczas co do liczby żołnierza).

Wypadek zaszły między generałem Grabowskim i pułkownikiem Krukowieckim wystawi tu dwa charaktery przeciwne. Generał Grabowski łagodny, dobry Polak, poświęcający się i pełen ambicji, był dawniej dowódzcą 1go pułku, w którym pod jego komendą Krukowiecki dowodził bataljonem. Będąc dawniej Krukowiecki w służbie austrjackiej oficerem, nabrał tam zarozumienia o swych zdolnościach wojskowych, przytem był młody, popędliwy, pracowity, co tem więcej powiększało w nim niespokojność, lekceważenie starszych od siebie i chęć wyniesienia się na wyższe stopnie.

Gdy generał Grabowski w roku 1806 wprost na dowódzcę pułku dla swych poświęceń i ofiar był wyniesiony, Krukowiecki jako dawniejszy zaczął go lekceważyć, stąd wszczęła się między obudwoma niechęć, która na moment ustała gdy Grabowski i Krukowiecki, pierwszy posunięty na generała, drugi zaś na generała majora do 3go pułku piechoty, rozeszli się z sobą. Dopiero po regulacji wojska przed kampanją 1812 r. generałowi Grabowskiemu dostała się brygada w dowództwo, w której właśnie Krukowiecki dowodził pułkiem 2gim, porządnym, licznym i faworytalnym księcia Józefa.

W pierwszych dniach Czerwca 1812 dostały pułki, składające dywizję generała Kameneckiego, rozkaz zebrania się w mieście Pułtusku, gdzie za rzeką Narwią obozem rozlokowane zostały. Do Pułtuska również król Westfalski i książę Józef przybyli. Po kilkodniowym tam odpoczynku dywizja ruszyła ku Ostrołęce; upały wielkie zaczęły dokuczać wojsku, tak że tylko nocami marsz odbywać było można, a trzeciego dnia stanąwszy w Ostrołęce rano, odpocząwszy w obozie przez cały dzień, wieczorem dopiero w dalszy marsz udać się mieliśmy.

Na dany rozkaz do marszu cała dywizja stanęła pod bronią. Pułk 2gi, który z porządku swego numeru na czele maszerował, miał dać całą kompanję do awangardy, zatem generał Grabowski, będący przed frontem swej brygady na koniu, daje rozkaz żeby pierwsza kompanja grenadjerska udała się w awangardzie, pułkownik Krukowiecki zaś pierwej jeszcze wyznaczył kompanję 1szą, fizyljerską, która też za danym pierwszym znakiem do marszu naprzód wystąpiła.
Widząc generał że nie grenadjerzy idą na straż przednią, i że jego w tem rozkaz nie został wykonanym, a zarazem od dawna wiedząc że Krukowiecki nie lubił wykonywać rozkazów starszych, przysyła swego adjutanta z poleceniem żeby kompanja fizyljerska wróciła się na miejsce a kompanja grenadjerska podług poprzedniego rozkazu wystąpiła. Krukowiecki jednak i tym razem nie chce dopełnić woli generała, mówiąc adjutantowi że kolej wypada na 1szą kompanję fizyljerską, nie na grenadjerską, i że generał nie ma prawa mieszać się do raz uczynionego porządku w pułku.

Skoro adjutant generałowi oświadczył odpowiedź pułkownika Krukowieckiego, urażony generał niedopełnieniem danego rozkazu, unosi się gniewem, przypada konno przed front pułku 2go i donośnym głosem powtarza dany rozkaz.

Krukowiecki się sprzeciwia, powstaje spór przed frontem, wcale dla całego pułku nieprzykładny; obadwa zapalają się w gniewie, tak dalece że generał Kamenecki to spostrzegłszy, wpada między Grabowskiego i Krukowieckiego, poleca im udać się na miejsca i daje wyraźny rozkaz Krukowieckiemu żeby kompanja grenadjerska zaraz w awangardzie ruszyła.

Krukowiecki, lubo uniesiony gniewem, jednak wypełnić nakoniec musiał dany rozkaz.

Cała dywizja ruszyła ku Rajgrodowi. Grabowski lubo łagodny, delikatny, jednakże uniesiony ambicją, obrażony pokrzykiem Krukowieckiego, którego porywczy humor znał i wyraźnem nieposłuszeństwem i lekceważeniem osoby swej, wyzywa go w Rajgrodzie przez generała Paszkowskiego na pojedynek. Krukowiecki łatwy i obeznany z pojedynkami, których wiele odbył, wyzwanie to przyjmuje i obiera na swego sekundanta generała Pakosza. Ci dwaj rozsądni sekundanci uznali że to właśnie nie czas i miejsce w marszu w bliskości granic nieprzyjacielskich odbywać pojedynki, że to i zły przykład dałoby wojsku, gdyby się ten pojedynek rozgłosił, nareszcie i książę Józef byłby wcale z postępowania takiego niekontent, uradzili zatem aby pojedynek odłożyć aż do czasu po pierwszej wydarzonej bitwie, stanowiąc że jeżeli oba wyjdą cali, zaraz nazajutrz pojedynek będzie mógł się odbyć, zaś przed wydarzoną bitwą, z ogólną całego wojska byłoby szkodą gdyby który z tak walecznych miał przez ranę lub śmierć nie być przytomnym w poprowadzeniu do boju wojska, jego dowództwu powierzonego. Wypadało pierwej wypełnić obowiązek względem ojczyzny, a potem swego szukać zaspokojenia.

Na tak rozsądny wniosek generała Paszkowskiego i Pakosza zgodzić się musieli obadwaj, to też z wojskiem coraz dalej za ustępującym nieprzyjacielem maszerowali, jednak w obu tlała utajona niechęć wzajemna i oba wyglądali rychło nastąpi czas, w którym wojsko nasze z nieprzyjacielskiem zetrzeć się będzie mogło.

W Grodnie oczekując na wyzdrowienie króla Westfalskiego, utraciliśmy najdogodniejszy czas spotkania się i odcięcia korpusu generała Bagrationa od głównej armji nieprzyjacielskiej. Napoleon słusznie za to rozgniewany, odbiera komendę swemu bratu, rozkazawszy mu powrócić do kraju swego, a dowództwo korpusu oddaje księciu Józefowi z poleceniem żeby ile możności starał się błąd zrobiony naprawić, a dla łatwiejszego odcięcia Bagrationa wysyła marszałka Davousta z korpusem, aby z boku drogę od Dniepru nieprzyjacielowi odciął.

Wyszedłszy zatem z Grodna, lotnym marszem ciągle postępowaliśmy nawet bez odpoczynku za nieprzyjacielem, a pomimo takich natężeń marszu, przybywszy do Mohilewa, w mieście tem zamiast Bagrationa zastaliśmy korpus marszałka Davousta, który chociaż pierwej od nas przybył, tylko nad rzeką Dnieprem z tylną strażą Bagrationa miał do czynienia, która utraciwszy wielu w zabitych, rannych i w niewolę zabranych, jednakowoż zdążyła się przez Dniepr przeprawić i na tamtej stronie połączyć z resztą swej armji.

Połączenie Bagrationa o wiele armję nieprzyjacielską wzmocniło, a sam doświadczony tego korpusu wódz wiele potem się przyczynił do zaciętej walki pod Możajskiem. Napoleonowi wiele zależało na tem, aby ten korpus cząstkowemi walkami rozbić, co pewnie byłoby nastąpiło gdyby od razu dowództwo 5go korpusu było oddane księciu Józefowi. Później spostrzegłszy błąd uczyniony przez Hieronima, Napoleon rzekł:
— O trzy lata przedłużyła mi się kampanja!

Korpus Davousta z Mohilewa wyszedł; nasz korpus w tem mieście się został dla odpoczynku i ściągnięcia w marszu pozostałych żołnierzy. Napoleon w tymże czasie strudziwszy swe korpusy i nie mogąc stoczyć głównej walki z ustępującym zawsze nieprzyjacielem, był przymuszony również odpoczywać i z dala uważać ruchy nieprzyjacielskie, a tymczasem myślał jakby dalej szyki mu popsuć?

Po tygodniowym odpoczynku nagle cała armja ruszyła ku Smoleńskowi, a z nią i nasz korpus, który prawe skrzydło armji składał. W miasteczku Krasnem, o parę mil odległem od Smoleńska, przechodziliśmy przez pobojowisko, gdzie wiele Moskali zginęło z dywizji Rajewskiego; tu dowiedzieliśmy się że Napoleon przybył także pod Smoleńsk. Jakaż była radość nasza że owego bohatera będziemy mogli oglądać i pod jego okiem i rozkazami walczyć z nieprzyjacielem! Zdawało nam się że nanowo siły nam przybywają i że szczęście i zwycięstwo po naszej będą stronie. Jakoż przenocowawszy w obozie koło wsi nie daleko Smoleńska, na drugi dzień, to jest 15go Sierpnia, w sam dzień imienin Napoleona po południu przybliżyliśmy się pod miasto.

Napoleon uwiadomiony o naszem przybyciu, wyjechał konno otoczony licznym sztabem. Przed nim mieliśmy szczęście przedefilować i już wtenczas zdawało nam się że niezwyciężonymi zostaliśmy!

Napoleon siedział na siwym ślicznie anglezowanym koniu, miał na sobie surdut jasny perłowy, pod tym mundur zielony szaserski, mała gwiazda u boku, spodnie białe, buty długie, a na głowie kapelusz trójgraniasty) Twarz miła, wzrok bystry, a w rysach tyle potężnego wyrazu i myśli, że trudno było się nasycić oglądaniem! Nie był on z owych monarchów, co się uśmiechali do wojska, przymilali, jakby chcieli złudzić ich i przywiązanie uzyskać, a jednak zdradzali tylko nicość i próżność z fałszem połączoną. Napoleon od razu okazywał się człowiekiem nadzwyczajnym i takie mniemanie w każdym wzbudzał.

Po przedefilowaniu przed Napoleonem wskazano nam miejsce, gdzie mieliśmy stanąć obozem. Przed nami stała linja kawalerji zakrywająca nas, a opodal trochę widzieliśmy mury miasta Smoleńska i wieże kościołów; z drugiej strony miasta słychać było częste strzały z ręcznej broni i niekiedy z dział, gdzie się korpus marszałka Davousta, ucierał i ścieśniał miasto. Rozdano nam zaraz żywność i polecono opatrzyć broń i ładunki i być na jutro z rana gotowymi do ataku.

Tę wiadomość każdy przyjął z radością. Wieczorem przy ogniu o niczem nie było mowy, tylko jak jutrzejszego dnia będziemy się bić i z której strony dobywać miasta? Nareszcie każdy udał się na odpoczynek dla pokrzepienia zmęczonych marszem sił.

Ledwie świtać poczęło, już cały obóz był w poruszeniu. Jedni zaczynali broń świeżemi ładunkami nabijać, inni ostre skałki zakładać, gotując się do boju, inni zaczęli ognie rozkładać dla ugotowania pokarmu, który jednym może na cały dzień służył, a drugim apetyt na zawsze zaspokoił. Równo z słońca wschodem dostały rozkaz kompanje wszystkich pułków woltyżerskich ruszyć naprzód pod mury, dla spędzenia nieprzyjaciela z przedmieść. Kompanje pułku 2go walecznych kapitanów Trębickiego, Kępińskiego i Zielińskiego, uskuteczniły zaraz ten rozkaz; reszta piechoty oczekiwała dalszego rozkazu, aż tu około godziny 9tej z rana dały się widzieć od strony głównej kwatery cesarskiej tumany kurzu, a niebawem przybył adjutant ze sztabu, dający znać że cesarz wkrótce przybędzie przed front naszego obozu.

Natychmiast kawalerja na koń powsiadała, działa były gotowe, piechota stanęła pod broń. Wkrótce przybywa cesarz Napoleon. Za nim liczny sztab z marszałków, generałów różnego stopnia i broni i adjutantów ordynansowych. Wszyscy oblani prawie złotemi haftami, ozdobieni kitami z piór, jeden tylko cesarz skromnie tak jak w dniu wczorajszym był ubrany.

Całe przed nim znajdujące się nasze wojsko przywitało go okrzykami najżywszej radości, on zaś przejechawszy wolno przed frontem, rozkazał księciu Józefowi aby piechota maszerowała za nim. Trudno sobie wystawić jaki ogarnął nas zapał gdyśmy ujrzeli tego bohatera przed sobą na czele, wiodącego nas osobiście do boju! Każdemu z nas zdawało się że natychmiast mury Smoleńska jak ptaki przelecimy — takim to potężnym urokiem widok tego człowieka przejmował żołnierza!

Zaraz ruszyliśmy kolumnami za cesarzem, gdy tymczasem on naprzód pojechał inne obozy oglądać. Zbliżywszy się do murów Smoleńska, strzelanie tylko z ręcznej broni i huk z dział słyszeliśmy. Wydawało się jakoby w jakim piekielnym, kotle się gotowało, już bowiem tak francuskie wojsko jako i nasi woltyżerowie ucierali się z nieprzyjacielem; od strony tylko mostu prowadzącego z miasta na drugą stronę przez Dniepr, widać było wojsko nieprzyjacielskie niezaczepione jeszcze od nikogo, przechodzące z fortecy na drugą stronę. Nagle nadjeżdża Napoleon do nas, każe się czołom kolumn rozwijać i sam na czele 1go bataljonu 2go pułku naprzód maszeruje, a przybliżywszy nas pod zasłoną dział grających pod same przedmieście, zatrzymuje i księciu Józefowi poleca żeby swą piechotą na przestrzeni od mostu murowanego, będącego na przedmieściu, aż do mostu będącego na Dnieprze, atakował miasto, a szczególniej zwracał uwagę na dawną breszę, Zygmuntowską zwaną, którą, jako nieumocnioną bardzo, można by do miasta wejść. Ten rozkaz dawszy, jak błyskawica zniknął nam z oczów i udał się w inną stronę. Nam zaś zostawił ciężkie zadanie do wykonania.

Wszystkie pułki polskie do ataku zajęły swe stanowiska; jedne już naprzód udały się, drugie do wspierania walczących stały w kolumnach.

Do pułku 2go, stojącego na czele, przysyła książę Józef swego adjutanta, kapitana Kickiego, z żołnierzem który dawniej służył w wojsku moskiewskiem, któremu wszelkie drogi w tem mieście znane były — ten tedy miał wskazać drogę do tej breszy pułkowi 2mu a adjutant Kicki miał razem z pułkiem udać się do tego ataku.

Adjutant Kicki, waleczny, młody, żywy, przyjeżdża do czoła pułku 2go, przed którym się znajdował generał Grabowski i dowódzca pułku Krukowiecki, i oznajmia rozkaz księcia Józefa, aby pułk 2gi szedł do ataku drogą, która mu wskazaną będzie.

Pułkownik Krukowiecki, porywczy i pragnący się odznaczyć, rozkazuje pułkowi iść naprzód. Wtem odzywa się generał Grabowski:
— Pan pułkownik zapominasz że masz mnie przed frontem i ruszasz z pułkiem bez mego rozkazu; wiedz o tem że i ja chcę stanąć na jego czele!

Porywają zatem obadwa pułk za sobą i wyprzedzając jeden drugiego lecą ku wyłomowi, spuściwszy się z góry na przedmieście dosyć szeroką ulicą.

Zaraz grad kuł ręcznych i działowych zaczął nas witać, tak z murów miasta, jako też z przedmiejskich domów, również z drugiej strony Dniepru.

Ludzie nam zaczynają padać, lecz nasi dowódzcy zajęci sami sobą, jeden drugiego przebiega, ażeby pokazać że oba śmierci się nie lękają.

Nareszcie gdy za sobą usłyszeli jęk rannych i padających, jak ze snu i otrętwienia obudzają się i widzą potrzebę rozdysponowania siłami, pod ich rozkazami zostającemi. Wysyłają zatem zaraz 29ty bataljon pod komendą kapitana Bogusławskiego ku Dnieprowi, aby strzelców moskiewskich, z tamtej strony do nas strzelających, odpędzić, zaś 3ci bataljon pod komendą podpułkownika Gawarda otrzymał rozkaz udania się ku mostowi i przeszkodzenia żeby mostem nieprzyjaciel nie postępował.

Gdy tylko te dwa bataljony na swoje przeznaczenie się udały, nasz 1szy bataljon co prędzej porwali generał Grabowski z pułkownikiem Krukowieckim i lecieli ku wyłomowi, pewni że wkrótce i do miasta się dostaną, a każdy z nich chciał być pierwszy na murach.

Kawał drogi jeszcze szliśmy przedmieściem, nareszcie nasz przewodnik nagle wskazał nam na lewo uliczkę wąską, którą aż do samego wyłomu mieliśmy się dostać. Żwawo ruszyliśmy z dwoma adjutantami ulicą wskazaną, mając zawsze przed sobą generała z pułkownikiem i adjutanta Kickiego, za nimi szedł kapitan Hiz, dowódzca bataljonu i ja, jako adjutant pułkowy. Zaraz za nami piękna kompanja grenadjerska kapitana Rajnickiego, a za tą cztery fizyljerskie. Grad kuł wyrywał z szeregów naszych ludzi, lecz na to niezważając, spiesznie dążyliśmy, jedynie zajęci myślą aby wejść jak najprędzej do miasta.

Ulica, którą dążyliśmy, trochę krzywa była; wyszedłszy w dyrekcji prosto do murów miasta, ujrzeliśmy nagle przed sobą dawny wyłom, uczyniony w murze, założony mocno drzewem, a przed tym wyłomem kolumnę strzelców moskiewskich i przed nią dwa działa.
Generał jak tylko zoczył nieprzyjaciela, zawołał: — Dalej za mną, grenadjerzy! Do ataku broń! — i sam z swymi adjutantami rzucił się na nieprzyjaciela.

Pułkownik znów swoim rozkazuje dać ognia i również leci ku stojącej kolumnie. Nieprzyjaciel nie czekając naszego ruchu, dał do nas z dział ognia kartaczami, potem strzeliła kolumna z ręcznej broni.

Kompanja grenadjerska w swem postępowaniu naprzód na bagnety, obsypana gradem kul, na chwilę się wstrzymała, jednak dobywając sił wszelkich jeszcze naprzód postąpiła...

Kłęby dymu z prochu zaciemniły światło dnia i nie dozwoliły widzieć nic przed sobą, krzyk tylko mocnego hurra dał się w koło słyszeć — wtem gdy cokolwiek dym opadł, spostrzegamy generała leżącego już nieżywego z adjutantem jednym. Krukowiecki ranny w rękę i bok od karabinowej kuli, kapitan Hiz w rękę, kapitan Rajnicki w bok śmiertelnie, porucznik Hube w nogę, kapitan Konarski w rękę i porucznik Prek w plecy, żołnierzy do kilkunastu powalonych na ziemi. Ja tylko z adjutantem Kickim, którzy byliśmy na czele także grenadjerów, szczęśliwym trafem jakimś ocaleliśmy.

Widząc nieprzyjaciel takie nasze straty i sądząc że gdy już nie mamy na czele generała i pułkownika, będzie mógł nas zabrać do niewoli, całą kolumną ruszył na nas. Ja jako najstarszy zostawszy w tym całym oddziele, widziałem potrzebę dla ochronienia od niewoli rannego pułkownika i drugich oficerów, oraz dla zebrania całego oddziału i uporządkowania go do nowego ataku na ośmielonego nieprzyjaciela, trochę w tył się cofnąć.

Wysławszy wszystkich rannych w tył, długi czas wstrzymywałem rzęsistym ogniem nieprzyjaciela, tak że nie śmiał dalej za mną postępować, dopiero za nadejściem znacznej pomocy z wewnątrz miasta nieprzyjacielowi, naparty z przodu i boku, przemocy ustąpić musiałem, cofając się także do pułku 16go piechoty, dowodzonego przez księcia Konstantego Czartoryskiego, który w odwodzie stał opodal na przedmieściu.

Z tym pułkiem znów naprzód poszedłem i nieprzyjaciela znów do miasta zagnaliśmy, uczyniwszy mu znaczną szkodę w zabitych i rannych. Bylibyśmy wiele mogli i do niewoli zabrać, ratował się jedynie tem nieprzyjaciel że wszelkie domy za sobą zapalał, chcąc tym sposobem wstrzymywać naszą natarczywość a tak wielu naszych i jego rannych popaliło się haniebnym i okropnym sposobem.

Tak zakończyło się nieporozumienie i taki to osobliwy pojedynek odbył się między tymi dwoma walecznymi oficerami, generałem Grabowskim i pułkownikiem Krukowieckim.

Pierwszy poległ przedwcześnie choć mężnie, a drugi lecząc się czas długi z odniesionych ran, przez całą tę kampanję roku 1812 czynnym być nie mógł — Gdyby nie obopólna ich nienawiść ku sobie, więcej by mogli być użytecznymi sprawie ojczystej i może z skutkiem większym byłby ten atak poprowadzony, a tak przez chęć zemsty i obopólną ku sobie nienawiść zapomnieli że mieli prowadzić do ataku tylu walecznych za sobą! [ . . . ]

_______________________

Źródło:
„Pamiętniki jenerała Romana Wybranowskiego w dwóch tomach”, Lwów 1882,
(tom II, rozdział „Wspomnienie z kampanji 1812 r.” - fragment bez skrótów ze stron 2-13)

_______________________
Dla www.krzemieniewo.net
wybrał i wypisał: Leonard Dwornik


WARTO ZOBACZYĆ
Dwór Drobnin

Kościół Pawłowice

Dwór Oporowo

Kościół Drobnin

Pałac Pawłowice

Kościół Oporowo

Pałac Garzyn

Dwór Lubonia

Pałac Górzno
Wygenerowano w sekund: 0.00 6,925,376 Unikalnych wizyt