Maja 06 2024 23:08:13
Nawigacja
· Strona główna
· FAQ
· Kontakt
· Galeria zdjęć
· Szukaj
NASZA HISTORIA
· Symbole gminy
· Miejscowości
· Sławne rody
· Szkoły
· Biogramy
· Powstańcy Wielkopolscy
· II wojna światowa
· Kroniki
· Kościoły
· Cmentarze
· Dwory i pałace
· Utwory literackie
· Źródła historyczne
· Z prasy
· Opracowania
· Dla genealogów
· Czas, czy ludzie?
· Nadesłane
· Z domowego albumu
· Ciekawostki
· Kalendarium
· Słowniczek
ZAJRZYJ NA


WSTĘP
do bajek i fraszek Franciszka Morawskiego
wybranych przez Antoniego Marianowicza
i wydanych w zbiorze LATARNIA MAGICZNA
pod redakcją Marii Walter (Warszawa, 1953)


Generał Morawski wszedł do historii literatury polskiej jako anegdotyczna nieco, ale oryginalna i żywa postać poety-amatora, charakterystyczna dla stosunków na literackim Parnasie przedlistopadowej Warszawy.

Franciszek Dzierżykraj Morawski, urodzony w 1783 r., pochodził z zamożnej rodziny szlacheckiej z Poznańskiego. W młodości przeznaczono go do kariery prawniczej, dla¬tego odbył studia na uniwersytecie niemieckim i kilkuletnią praktykę sądową. Bieg jego życia zmieniły wypadki 1806 r., który przyniósł klęskę monarchii pruskiej i perspektywę dalszych konfliktów Napoleona z wszystkimi zaborcami ziem polskich. Nadzieje na odzyskanie niepodległego bytu państwowego poruszyły nawet ugodowe kręgi szlacheckie, które w ciągu lat porozbiorowych potrafiły się wygodnie urządzić pod panowaniem zaborców. Napoleon stał się bożyszczem liberalizującej szlachty — podsuwał nadzieje na wyzwolenie kraju i „umiarkowane" reformy bez naruszenia stanu posiadania i społecznego panowania obszarnictwa. Po bitwie pod Jena Morawski wstąpił do gwardii napoleońskiej, potem przeszedł w służbę Księstwa War¬szawskiego. Niewątpliwie perspektywy polityczne, jakie otwierało zwycięstwo Napoleona, były najbliższe jego ówczesnym pozycjom ideowym. Świadczą o tym nawet te utwory, które powstały już w okresie klęsk i rozczarowania — Oda na powrót wojska z r. 1812 i 1814, Mowa przy żałobnym nabożeństwie po zgonie ks. J. Poniatowskiego.

Kariera wojskowa Morawskiego była szybka i świetna — odbył kilka kampanii wojennych, po wyprawie 1812 r. został pułkownikiem, w r. 1819 generałem brygady. Służba wojskowa nie pochłaniała go jednak bez reszty. Pozostawiała mu czas na amatorskie zajęcia poetyckie, nawet na żywy udział w życiu literackim Warszawy — mimo że w latach przedpowstaniowych przebywał stale w Lublinie, przejściowo w Radomiu jako dowódca tamtejszego garnizonu.

Morawski wystąpił na widownię ożywionych sporów literackich jeszcze w r. 1815. Toczące się wówczas rozprawy o drogach rozwoju polskiego teatru stanowiły przygrywkę do mających rozgorzeć w ciągu najbliższych kilku lat dyskusji romantyków z klasykami. Dyskusje te aż do wybuchu powstania listopadowego wtórowały gorącemu tętnu przygotowań do walki wyzwoleńczej, były kryptonimem rewolucyjnych nastrojów młodych patriotów.

Tradycje mądrej, postępowej literatury polskiego klasycyzmu, literatury obozu postępu i reform czasów Oświecenia w pierwszych dziesięcioleciach XIX w. wyjałowiały doszczętnie w literaturze, rozwijającej się pod egidą ugodowych, reakcyjnych kół magnaterii Królestwa Kongresowego. Teoria i praktyka ówczesnej literatury służyły kulturalnemu panowaniu magnackiego salonu. Poezja pseudo-klasycyzmu daleka była od szerokich mas narodu, obca najistotniejszym problemom życia rozdartego i ciemiężonego kraju. Jałowiała w naśladownictwie obcych wzorów, w kulcie dla „ogładzonego" smaku, niechętnego wszystkiemu co „gminne". Frazesy pseudopatriotyczne umiała przystosować do rzeczywistości marionetkowego „Królestwa", wykorzystać kult tradycji szlacheckiej Rzeczypospolitej dla utwierdzenia mrzonek o „wolności" i konstytucyjnych swobodach, wówczas gdy pętla carskiego despotyzmu zaciskała się nieubłaganie z każdym rokiem.

„My pod chorągwią romantyczności, burzącej dawne prawidła w sztukach, filozofii, wzywaliśmy politycznej rewolucji. Sporami o romantyczność i klasyczność zaślepialiśmy oczy naszym cenzorom, naszym ciemięzcom... — pisał jeden z romantyków tuż po wybuchu powstania. — Szkoła romantyczna była szkołą politycznej rewolucji..." Klasycy dobrze rozumieli, że właśnie w imię „politycznej rewolucji" atakowała ona oderwaną od narodu kulturę arystokratycznego salonu i przeciwstawiała się „rozsądnej", „pełnej miary" pochwale rzeczywistości ucisku narodu i wyzysku ludu, jaką przynosiła literatura klasy panującej. Romantyk stał się dlatego synonimem* spiskowca i burzyciela — Koźmian twierdził, że Oda do młodości Mickiewicza: „sprowadziła zupełny zwrot umysłów, młodzież uczuła się wszystkim w ojczyźnie, w patriotyzmie, w literaturze. Spoiła się dążność rewolucyjna w literaturze z dążnością do rewolucji politycznej; od tej chwili patriotyzm i rewolucja we wszystkim, wszędzie i zawsze stały się synonimami". A kiedy indziej pisał z wściekłością w liście do syna: „Wiek obecny obleje łzami adoracje swoje dla Mickiewicza, przypomnisz to sobie za lat 30, gdy i to fałszywe bożyszcze i wielbiciele jego staną się celem jedni szyderstwa, drudzy przekleństwa potomnych".

Morawski związany był z grupą klasyków swą społeczną pozycją, przekonaniami politycznymi, węzłami przyjaźni i stosunków towarzyskich. Jako poeta ceniony niezmiernie — trzeba powiedzieć: nadmiernie — przez sojuszników z koterii klasycznej, uważany obok Kajetana Koźmiana za główną nadzieję więdnącej muzy salonów, zajmował przecież w sporze romantyków z klasykami stanowisko dość szczególne, często gorszące jego politycznych i literackich przyjaciół.

Zabrał po raz pierwszy głos w publicystyce literackiej w r. 1815 jako członek Towarzystwa X-ów, nadającego ton ówczesnej krytyce teatralnej. Ale już wówczas jego wystąpienia miały posmak herezji w stosunku do panujących opinii literackich. Buntowniczy ,,X" bronił bowiem wielkiej sztuki Szekspira przed barbarzyńskimi, płaskimi przeróbkami, usuwającymi pod pretekstem walki z „przesadą" i „okropnościami" wszystko, co było siłą i prawdą jego dramatów. W artykułach Morawskiego znajdziemy też napomknienie o teatrze narodowym „oddzielnym od starożytnych i oryginalnym". Dla uznanego prawodawcy „dobrego smaku", Ludwika Osińskiego, trzydziestoletni pułkownik był „młodzieńcem gorącej i niepohamowanej imaginacji". lękał się też Osiński, by Morawski „duchem swoim nie wpłynął na młodzież, której wyskoki wybujałej wyobraźni podobać się zwykły". Obawy te były płonne — Morawski nie stał się literackim gorszycielem młodzieży, ale w jego poetyckim żywocie trudno na pozór dopatrzyć się konsekwencji. Tłumaczy arcyklasyczną i arcynudną Andromachę Racine'a — i poematy Byrona, zachwyca się Wergiliuszem, ale broni pisarzy uwielbianych przez romantyków, a wyklętych w kołach klasyków: „Nie możesz przecież rozsądnie utrzymywać, że Osjan, Szekspir, Byron, Szyller byli zupełnie głupi. Nie! takiego zagorzałego zdania nie byłbyś zdolny — pisze do najbardziej zresztą »zagorzałego« starego Koźmiana — musisz więc przyznać, że mieli geniusz... popełniali wprawdzie niekiedy wielkie dziwactwa, lecz było to w mocy natury ludzkiej utrzymać się zawsze na szczycie nadludzkiej wielkości?..."

Najistotniejszy jednak w warunkach ówczesnej walki ideowej był stosunek Morawskiego do Mickiewicza: narzeka na „zawiłości", na „wady języka" — ale zachwyca się Balladami; Grażynę uważa za „nudną", Dziady za „subtelne, niedociekłe", ale trafnie wyczuwa ideę Wallenroda. „Pomysł Wallenroda zdradnej zguby Krzyżaków jest śmiały, poetycki, a może i wielki nawet" — pisze do Koźmiana, a w innym liście dodaje: „Wiele, wiele poezji i patriotyzmu". Jest to tym istotniejsze, że polityczny sens wielkiego poematu nie był tajemnicą ani dla patriotycznej młodzieży, ani dla koterii ugodowców — widziano w nim żarliwą pobudkę do walki wyzwoleńczej.

Stanowisko Morawskiego dezorientowało burżuazyjnych badaczy, nazywano go „krypto-romantykiem", „klasykiem mimo woli", dopatrywano się w jego działalności pomostu łączącego dwie skłócone „szkoły literackie". Pomostu takiego nie było i być nie mogło, mimo że pozornie służyć temu miała działalność Brodzińskiego, Niemcewicza i Morawskiego.
W r. 1825 Morawski pisze dwa listy poetyckie do klasyków i do romantyków. List o klasykach uderza ostrością w napiętnowaniu jałowości i bezpłodności sztuki pseudo-klasycznej. Atakuje kosmopolityzm i nieoryginalność literatury Królestwa; odsłania serwilizm polityczny poezji oficjalnej, jej obcość wobec wszystkiego, czym żyje naród.

Zrzekam się waszej chwały, nie chcę być klasykiem,
Jeśli mam to przytłumiać, com otrzymał w darze,
Jak głupie echo dawne przedrzeźniać pisarze
I z każdym się uczuciem dawnych radząc wieków.
Śmiać się śmiechem Rzymianów, płakać łzami Greków;
Lub jeśli to tak wielką zaletę stanowi,
Ukraść wiersz Horacemu lub myśl Tacytowi
I zyskać tę pochwałę dla swojej ochrony:
„Oto człowiek na dobrych wzorach zaprawiony*.
Lub jeśli wreszcie, waszym podobny klasykom,
Mam składać podłe hołdy Augustom, Ludwikom,
Więzy nieszczęsnych ludów uzłacać niegodnie
I zbrodnią poezyi wspierać tronu zbrodnie;
Bóg sam tego zabrania, bym się tak ukorzył,
On mnie wieszczem mych czasów, a nie małpą stworzył.

List o romantykach — niemniej ostry w tonie — jest z pewnością małym arcydziełkiem literackiej parodii:

— Przebóg! Pókiż nam będą głosić wasze dźwięki
I czułość tylu zbójców, i wisielców wdzięki,
Kiedyż już wszystkie wasze zliczycie bożyszcza,
Mogiły, mogilniki, kurhanki i zgliszcza?
Zawszeż będą te widma głupich za nos wodzić
I pielgrzym podkasany przez potoki brodzić?...
Ledwie że z was jednego nocna zdusi zmora
Albo gdzieś tam brudnego wywlecze upiora,
Juści się za nim drugi w nocnej zrywa porze,
Rozwala stare trumny, po cmentarzach orze,
Od wieków śpiące trupy strasznym rymem budzi
I jakby nie dość żywych, jeszcze zmarłych nudzi...
Cóż dopiero, gdy straszne zabrzękną kajdany
I po rozstajnych drogach zawyją szatany
Lub też wicher, wśród stare zerwawszy się gruzy,
Gwizdnie tam w ucho jakiejś rozmarzonej Muzy;
Jużci z świetnym orszakiem i sów, i puchaczy
Całe pułki piekielnych sypią się tułaczy.
Już tysiąc wichrów razem w stare zamki bije,
Po pustych już piwnicach świszczę, jęczy, wyje;
Lub gdzieś tam przez dziurawe gwiżdże wam poddasze.
Jakby gwizdał Horacy słysząc rymy wasze...

Utarło się przekonanie, że listy Morawskiego były przejawem jego „bezstronności" i „zdrowego rozsądku", zasłużoną naganą wad i słabości obu kierunków literackich. Tak jednak nie było. Morawski, przeciwstawiając się przekornie antyromantycznej pasji starego Koźmiana, żądał, aby odróżniać Mickiewicza od nędznych ballad Witwickiego, parodiującego motywy reakcyjnego romantyzmu niemieckiego. Tutaj jednak pod pretekstem rozmowy z arealistycznym, ogranym schematem makabrycznej fantastyki, zaprotestował przeciw temu, co było najistotniejszą wartością i zasadniczym fundamentem postępowego romantyzmu, przeciw namiętnej, nieprzejednanej krytyce społecznych warunków współczesnego życia. „Czułość tylu zbójców i wisielców wdzięki" służyły jako maska romantycznemu bohaterowi, samotnemu buntownikowi przeciw bezsensownemu i złemu światu. Ubolewanie Morawskiego, że młody poeta „mijał Batorego, aby z strzygą szalał", zmierzało znów do tego, aby ograniczyć i zacieśnić patriotyczny zapał romantyków do bezpłodnych żalów za niepowrotną „świetnością ojców". Niemożliwe było zatem pojednanie żywiołów rewolucyjnego protestu z ideą kapitulacji i ugody. Morawski tego nie rozumiał. Był to jeszcze jeden element tragedii uczciwego literata.

Liberałowie polscy — stawiając, w obawie przed poruszeniem mas ludowych, na współpracą z caratem — uwsteczniali się z każdym rokiem, rezygnując z postępowych tradycji oświeceniowych. Morawski związany był z ideologią liberalizmu i nigdy politycznie poza jego pozycje nie wyszedł. Może jedynie większa prawość osobista, większe przywiązanie do kraju sprawiały, że ciężej mu było kapitulować pod naciskiem nieuchronnego procesu ideowego uwsteczniania się jego klasy. Stąd niewątpliwie wywodzi się szereg ludzkich, ujmujących rysów charakteru i postępowania generała, które nie mogły wprawdzie zmienić jego postawy i działalności politycznej, określonych prawami ideologii klasowej, ale zaostrzały jego wyczulenie na przejawy społecznego zła we współczesności. One to odróżniają go korzystnie od wyraźnie antynarodowego oblicza rządzącej magnaterii Królestwa.

Nie można oczywiście mówić o demokratycznej postawie Morawskiego, ale rzetelne i pełne niefałszowanego humanitaryzmu jest jego przerażenie wobec nędzy i ciemnoty chłopów na najbardziej zacofanych ziemiach Polesia i Wołynia, co tak szerokie odbicie znalazło w jego korespondencji. Morawski nie traktował nigdy folkloru jako samodzielnej wartości kulturalnej, ale znamienne są jego polemiki z Kożmianem na temat „poezji gminnej": „Nie samych tylko brudnych i pijanych Maćków w naszych chłopkach widzieć nam należy... Pókiż ta nieczułość w sercach panów trwać będzie, że nawet marzenia wieśniacze potępiają jako niegodne znajomości ucywilizowanego człowieka..." Rzadkim zjawiskiem na tle postawy ówczesnych klasyków wobec kwestii chłopskiej będzie chęć uczczenia pamięci Staszica przez wpisanie się do gromady chłopów hrubieszowskich — ale... — „Ale, jak się dowiedziałem, wszystko rozkupione i przy tym, w moim będąc położeniu, mógłbym kogoś przez to podrażnić. Muszę więc zaniechać tego, choć to niemała męka wyrzec się pięknego przedsięwzięcia...". Nieobojętną tu wreszcie rzeczą jest powszechnie znana popularność Morawskiego wśród żołnierzy jego brygady, jako dowódcy sprawiedliwego i ludzkiego. Na tle ponurego obrazu żołnierskiej doli, jaki przekazują nam współczesne dokumenty i pamiętniki, to proste zdawałoby się zjawisko nabiera dla sylwetki generała dość dużej wagi. Morawski cenił sobie niezmiernie szacunek i sympatię masy żołnierskiej, jako najlepszy i niezawodny miernik własnej uczciwości i wartości moralnej.

*

Z przekazów współczesnych i własnych wspomnień Morawskiego możemy sobie wyrobić pojęcie o jego stosunku do politycznej przyszłości Królestwa. Złudzeń co do rozkwitu pod berłem Aleksandra nie żywił — mówią o tym jego wczesne wiersze czy elegia Parchatka, pełne pesymizmu i lęku o przyszłość narodu, niemniej jednak myśli o powstaniu lękał się jak szaleństwa politycznego, chciał za wszelką cenę trwać przy żałosnych pozorach samodzielności Królestwa. Jeszcze w r. 1829, w czasie koronacji Mikołaja, gdy nikt już nie łudził się co do istotnych jego zamiarów w stosunku do Polaków, Morawski pisał, pocieszając sam siebie: „Cokolwiek bądź, zawsze dobrą jest ta koronacja dla nas. Trzeba było być świadkiem tego, co się działo, kiedy już ani cienia istności i żadnej nadziei nie było, aby ocenić to, co jest przecie jakimś znaczeniem politycznym..."

Jak twierdzili współcześni, Morawski pozostawał w specyficznej „opozycji" wobec rzeczywistości politycznej Królestwa. Była to oczywiście „opozycja" na modłę liberalną, manifestująca się przede wszystkim w listach do przyjaciół i ulotnych, nie drukowanych wierszykach.

Konstanty, despota o mentalności stupajki, nie znosił „pisarczyków" — generał w czynnej służbie, drukujący poezje po dziennikach, był dla niego zjawiskiem skandalicznym, wystarczającym do posądzenia delikwenta co najmniej o wolnomyślność. Dlatego Siemieński przypuszcza, że nie bez powodu nazwisko Morawskiego zginęło z czasopism po żartobliwym liście o polskiej czapce, co nie spadła z hardej głowy, kiedy „spadały korony", nie bez powodu też generał nalegał przed premierą Andromachy, by zatajono jego nazwisko jako autora przekładu. Niełatwo przychodzić mu też musiała czynność „rozbrajania" żartem ataków wściekłości W. Księcia, gdy chciał uratować któregoś z oficerów, którzy narazili się despocie. Wszystkie źródła pamiętnikarskie mówią jednak, że Morawski wyróżniał się godnością i niezależnością na tle ówczesnej generalicji, z której rekrutowało się tylu pochlebców Konstantego.

Tym boleśniej przeżywać musiał upodlenie ludzi swego środowiska ideowego. „Wiem, jaki smutek mnie czeka za przybyciem do Warszawy, powtórzy się dla mnie tylokrotne zdarzenie, że tych samych panów, którzy oburzenie powszechne sprawili, będę znów widział jednych cierpianych, drugich lubionych po salonach..." Były to czasy wzmagającego się terroru po aresztowaniach spiskowców polskich, posiadających kontakty z dekabrystami. Obraz stosunku warszawskiego „towarzystwa" do klęski narodowej dają listy Morawskiego i wiersze, w których z sarkazmem wzmiankuje o szumnych zabawach karnawałowych, o upodleniu Wincentego Krasińskiego, głosującego w czasie sądu sejmowego za karą śmierci na spiskowych. Morawski z obrzydzeniem patrzy na moralność polityczną swej klasy, na antynarodową gorliwość hierarchii kościelnej, ogłaszającej misje religijne dla przeciwdziałania rewolucyjnym nastrojom kraju. Morawski traktuje całą imprezę z pogardą: „Może nawet Skarszewski będzie robił cuda..." — (Biskup Skarszewski cudem uniknął szubienicy dla zdrajców w czasie powstania kościuszkowskiego). — „Są zbrodnie na nowo grożące moralności świata, ale o tych nie usłyszymy na misjach, jako to: o podłości, obojętności, zbrodniczej trwodze i braku wstydu obywatelskiego. Na to by trzeba krucjaty, ale jej nie będzie..."

Po wybuchu powstania listopadowego Morawski poddał się pod rozkazy władz powstańczych. Dowodził w kilku bitwach, był na wniosek Skrzyneckiego ministrem wojny. Musiał zapewne uczciwie pełnić swe obowiązki, gdyż nazwisko jego nie padło nigdy w oskarżeniach o zdradę i nieudolność, wysuwanych przez lewicę powstańczą przeciw większości wyższych oficerów. Nie wyróżnił się też jednak niczym w rozpaczliwej walce narodu o wyzwolenie. Jak cała niemal generalicja, nie wierzył w celowość powstania, liczył tylko na układy. Po kapitulacji nie udał się też na emigrację, by związać swój los z nadzieją na wznowienie walki. Wywieziony do Wołogdy, stał się w końcu w pełni uczestnikiem losu swej klasy. Dosięgło go przekleństwo „zbrodniczej trwogi i braku wstydu obywatelskiego". Za pośrednictwem Krasińskiego, którym gardził, zwrócił się do cara z prośbą o ułaskawienie.

Po powrocie z zesłania osiadł w Poznańskiem, w majątku Lubonia, gdzie przebywał do końca życia, gospodarując i w dalszym ciągu po amatorsku uprawiając literaturę. Wydał wówczas dwie szlacheckie gawędy: Wizyta w sąsiedztwo i Dworzec mego dziadka. Zwłaszcza ten ostatni utwór, usiłujący ocalić pozory obywatelskiej cnoty poznańskiego obszarnictwa, cieszył się ogromną popularnością i zyskał Morawskiemu tytuł „wieszcza wielkopolskiego". Jednakże nie banalne, apologetyczne w stosunku do sarmackiego obyczaju gawędy zapewniły Morawskiemu trwałe miejsce w historii literatury polskiej, lecz jego bajki — plon przede wszystkim lat popowstaniowych. W Luboni Morawski zebrał swe bajki, dopisał wiele nowych. Pierwszą serię bajek wydał w r. 1841, drugą w późnej już starości, w r. 1860 — na rok przed śmiercią.

*

Franciszek Morawski nie traktował nigdy swych literackich prac z zawodową powagą — bawił się poezją na marginesie zajęć wojskowego i gospodarza. Może w latach późniejszych brał bardziej na serio godność „wielkopolskiego wieszcza", ale w okresie przedpowstaniowym usilnie starał się zachować w stosunku do ówczesnych batalii literackich niezależność dyletanta-obserwatora. Nie dbał nigdy o swój dorobek pisarski. „Ileż to jego dziwnie pięknych tworów, rozrzuconych po kwaterach, po mieszkaniach, po framugach, po kominkach i piecach, tworów wyniosłych, lekkich, dowcipnych i wesołych, rozpoczętych, nie skończonych, według powziętych wrażeń pisanych, sprzątnionych zostało przez ręce nie znających się na nich; wieleż zginęło, wieleż sam spalił lub podarł..." — narzekał w pamiętniku Koźmian.

Z twórczości Morawskiego trwałą wartość zachowały jego twory „lekkie, wesołe, dowcipne". Pył zapomnienia pokrył sztywne ody, poprawne i staranne, ale nudne wiersze dostojnej Andromachy. Byrona wolimy czytać w przekładach romantyków. Ckliwe pochwały staroszlacheckiej cnoty, jeśli w ogóle odegrały jakąś krótkotrwałą rolę w historii literatury — to wsteczną, hamującą jej rozwój. A tymczasem — jakby w myśl przysłowia „habent sua fata libelli" — wychodzi w Polsce Ludowej, w 170 lat od roku narodzin poety, wybór świetnych bajek Franciszka Morawskiego. I wciąż żywa jest także — najmniej poważnie traktowana przez generała — wyrastająca bezpośrednio z życia, bezpretensjonalna ulotna twórczość. Fraszki, epigramaty, ulotne wierszyki satyryczne, parodie literackie — krążące w odpisach, znane z tradycji pamiętnikarskiej, utopione w korespondencji z przyjaciółmi — wskutek swej niezrównanej werwy satyrycznej, dowcipu, celności słowa i bystrości realistycznej obserwacji są kapitalnym źródłem do poznania epoki, jej obyczajowości i atmosfery życia literackiego. Również listy do przyjaciół, barwne, żywo reagujące na sprawy współczesności, należą do najlepszych wzorów naszej epistologratii. O tej okolicznościowej, nieoficjalnej niejako twórczości Morawskiego, godnej zresztą niewątpliwie przypomnienia i wznowienia w jakiejś antologii polskiego epigramatu, żartu czy pamfletu, warto tu powiedzieć przede wszystkim dlatego, że stanowi ona niejednokrotnie źródło do zrozumienia najciekawszego i najcenniejszego gatunku pisarstwa Morawskiego — jego bajek.

We fraszkach, parodiach, listach przewijają się dwa nurty satyrycznej obserwacji humorysty. Najbujniej w atmosferze gorących sporów literackich rozwinął się oczywiście nurt polemiki i parodii literackiej. Trzeba jednak stwierdzić, że nie rozprawy z romantykami, wcale zresztą rzadkie, należą do najciekawszych osiągnięć Morawskiego. Atak na Mickiewicza i jego wielbicieli podjęty w bajce Kogutek i gąsięta (obrona naiwnych gęsi zachwycających się pianiem... podpitego kogutka, który oprzytomniawszy, sam się wstydzi swych szalonych wyskoków) nie odbiega od łatwej i płytkiej kpiny pseudoklasyków, operujących kilkoma ogólnikami. To samo da się powiedzieć o zręcznych zresztą ucinkach na temat niejasności Dziadów. Natomiast kapitalne próbki satyry literackiej dają utwory Morawskiego parodiujące manierę klasyczną — utwór Nowy Parnas, zwrócony przeciw kiepskim poetom „Tygodnika Polskiego", a nade wszystko liczne wierszyki, fraszki, ucinki związane z postacią jednego z najkomiczniejszych grafomanów kręgu warszawskich klasyków — Kajetana Jaxy Marcinkowskiego. W nielitościwych drwinach, jakie Jaxa znosił w warszawskich salonach, było z pewnością bardzo wiele lekceważenia arystokratycznych mecenasów dla wierszoklety-pieczeniarza, trzymającego się kurczowo pańskiej klamki. Jaxa, śmieszny megaloman, nie widzący kpin otoczenia, był przez dłuższy czas istną ofiarą Morawskiego, który zabrał go z sobą do Lublina i tam uczynił przedmiotem niezliczonych, czasem dość ryzykownych żartów i mistyfikacji. Drwiny Morawskiego z Jaxy posiadały jednak niewątpliwie charakter rozprawy z wynaturzeniami maniery klasycznej, których nie śmiał tak jawnie zaczepiać w dziełach warszawskich arystokratów literackich. Stąd niektóre wiersze do Jaxy jako parodia pseudoklasycznego stylu mogą stanąć obok znanych próbek klasztornej wymowy z Monachomachii Krasickiego. Oto wiersz Do milczącego Jaxy:

Sowo Minerwy, perło Apolla,
Szczytna topoli w poetów klombie,
Ty, coś tak wdzięczne grywał nam sola
Na Feba trąbie.

Sławny pijaku krynic parnaskich,
Coś Bielawskiego, coś Jacka przepił,
Któż ci na wieczny smutek Morawskich
Gębę zalepił?

Był czas, gdy jeden bóg nas prowadził
I przyjacielskie godził nam lutnie,
A każdy z nas się na koncept sadził:
Kto lepiej utnie.

Wtenczas to, jakby Etna wzburzona,
Wiersześ nam miotał, wierszem grzmiał, ryczał.
Dziarski twój pegaz zadarł ogona,
Wierzgał i kwiczał.

Każden ci wprawdzie łatki przypinał,
Lecz i tyś dowiódł, że umiesz kąsać:
Poznał świat wówczas, co za kryminał
Jaxę potrząsać.

I skądże po tej bójce tak grackiej
Milczysz na wieczne dni mych zatrucie?
Zapiej, ach, zapiej — grzędy sarmackiej
Sławny kogucie!

Satyry i parodie literackie Morawskiego wskazują nam, na jakich drogach kształtowała się jedna z najistotniejszych zalet jego bajek, nieomylna celność stylizacji językowej, podchwytująca często kapitalnie właściwości języka ośmieszanych bohaterów, co stanowiło niezmiernie ważny element realizmu poetyckiego tych świetnych wierszy. Dyskusja między lwem i słoniem wyzyskuje elementy języka dworackiego i liberalnych frazesów oficjalnej mowy tronowej. Świetna jest również stylizacja bajki Wilk i jeż czy Stal i krzemień. Morawski odchodzi tu od konwencjonalnej stylizacji tradycyjnej bajki, przesyca język swych zwierzęcych „postaci" elementami żywego, politycznego, pełnego aktualnych aluzji języka współczesnego.

Drugi niejako nurt długoletniej ulotnej twórczości Morawskiego, będącej z pewnością szkołą jego bajkopisarstwa, to nurt liberalnej kpiny z ciemnoty i przesądów feudalnych współczesnego towarzystwa, której Morawski nie uprawiał oficjalnie, ale której dawał dosadny wyraz w swym pisarstwie niejako prywatnym. Szlachecka duma rodowa, śmieszna pycha z „klejnotu" i „zasług przodków" były przedmiotem nieustannej kpiny Morawskiego. Trudno nie połączyć świetnej bajki Osieł, ukazującej ogłupiałego chwałą antenatów kłapoucha, z rozwijaną przez Morawskiego w listach całą kampanią drwin ze śmiesznych arystokratycznych uroszczeń Wincentego Krasińskiego na temat dawności i świetności rodu Korwinów [fraszka „Na K....” — „dosięgnął już swymi portretami aż do Ziemowita, któż wie, gdzie nie dojdzie?

Jak ów Rzym szukający, skąd niegdyś pochodził,
Początek swego rodu z wilczycy wywodził,
Tak też kiedyś Korwinów linija wysoka
Dojdzie aż do cielęcia, które struło smoka..."

Satyryczne wycieczki Morawskiego uderzają w obskurantyzm Komisji Oświecenia Królestwa, złożonej z kreatur reakcyjnego duchowieństwa, walczą z feudalnym zdzierstwem chłopów, piętnują zakłamaną filantropię salonów. Ten nurt ideowej polemiki z obskurantyzmem i przesądami szlacheckimi nie milknie i w późniejszej epoce twórczości Morawskiego — stanowi najcenniejszy element Bajek. Po zwolnieniu cenzuralnej śruby znajduje swój wyraz liberalna walka z despotyzmem.

Jest rzeczą charakterystyczną, że bajki były tą gałęzią twórczości Morawskiego, którą generał traktował jednak z pewnym przejęciem. Wydał wszak za życia dwie serie bajek, opatrzył też wydanie z r. 1860 „Dopiskiem", w którym wystąpił z obroną ulubionego gatunku: „Zniknął zupełnie prawie z pola poezji żywioł komiczności. Poniechano satyry, jak gdyby wszystko pochwały tylko godnym było i jakby takie obrazy, jak: Fałszywy patriota, Czciciel złotego cielca, Samolub, Trwoniciel polskiego majątku, nie uderzały nas codziennie. Wykluczono bajkę, jak gdyby prawdę tak śmiało można głosić wszędzie, iżby nie potrzebowała słoniącej ją szaty...*

Dalej zaś zwracał czytelnikowi uwagę „na szczególny pociąg do bajek w ludu polskim. Któreż dziecię nie umie bajki o dwóch czyżykach, któryż starzec słysząc ją nie westchnie głęboko? Czy to więc z wrodzonej tego ludu skłonności, czy też z położenia jego pochodzi, większa część naszych celniejszych wieszczów, jako to Krasicki, Trembecki, Naruszewicz, Niemcewicz, Kniaźnin, Karpiński, Mickiewicz nawet, bajki pisali..."

Tradycję polskiej bajki przyswoił sobie dobrze Morawski i wykorzystał to, co było w niej najcenniejszego. Po bajce Oświecenia wziął celność, zwięzłość wysłowienia, jasność i precyzję logicznej konstrukcji, dowcip, odwołujący się do humoru ludowego języka. Bajka Morawskiego to najczęściej nie epigramat w typie Krasickiego, ale narracyjna bajka bliska tradycjom Trembeckiego, pokrewna mu giętkością wiersza i barwnością rubasznego, ale celnego i dosadnego języka, sięgającego śmiało do języka ludu i humoru ludowej gadki (tak np. fraszka Ekskuza pijaka oparta została na zanotowanym w listach autentycznym żarcie chłopskim). Bajka Morawskiego różni się jednak od bajki oświeceniowej przede wszystkim większym realizmem, bogatszym nasyceniem historyczną prawdą czasu. Nie walczy już z abstrakcyjnie pojętymi wadami charakteru — nie „czciciel złotego cielca" wbrew słowom wyrzeczonym w „Dopisku", ale spekulant, przedstawiciel krzepnącej burżuazji jest przedmiotem zainteresowania Morawskiego, nie ponadhistoryczny król-tyran, lecz historycznie określony dziewiętnastowieczny władca, z czasów Świętego Przymierza lub z późniejszych lat reakcji po rewolucyjnych zrywach w latach trzydziestych i czterdziestych, występuje pod maską lwa czy tygrysa. Lew taki ma ministra, przemawia frazesami obłudnej dyplomacji współczesnej lub cynicznym głosem czciciela „racji stanu". Wszystko, co w postawie liberała mogło mieć ograniczoną, lecz niemniej żywą aktualną wartość postępowego protestu przeciw absolutyzmowi, wyraziło się w tych świetnych a zindywidualizowanych „portretach" ówczesnych despotów. Bajka Morawskiego jest bowiem bajką nie moralistyczną, ale przede wszystkim polityczną. Czerpie z doświadczeń satyry i bajki Niemcewicza, który wprawdzie nie osiągnął w zakresie artystycznej wartości swych bajek poważniejszych wyników, ale był jednym z głównych promotorów upolitycznienia bajki w czasie sejmu czteroletniego, uczynienia z niej żywego i cennego narzędzia walki ideowej. Artystyczna wyższość bajek Morawskiego nad Niemcewiczowskimi pozwala nawet porównać je z tak genialnymi osiągnięciami polskiego bajkopisarstwa, jak Król chory i lisy czy inne utwory Mickiewicza z tego zakresu.

Prawdziwie świetne i postępowe bajki Morawskiego to te, w których pisarz mógł dostrzec oczyma liberała istotne rysy ówczesnego społeczeństwa — despotyzm i obłudę rządu monarchicznego (Lew i słoń, Mysz, kot, wilk i tygrys, Posąg, Wilk i jeż, Tygrys i jeż), rozkład arystokracji (Osieł, Magnat, Bal na ubogich), tchórzostwo opozycji (Zając). Istnieje jeszcze jeden nurt bajkopisarstwa Morawskiego, mniej cenny ideowo, bardzo jednak znamienny dla jego ówczesnej postawy politycznej. Morawski lękał się rewolucji ludowej, ale też wskazywał jasno przesłanki jej w ucisku społecznym. Po wypadkach 1846 r. pisał w jednym ze swych listów na temat chłopów, „...trzeba o ile możności wynagrodzić błędy poprzedników naszych, sprawiedliwość sama każe przyznać im pewne prawa do tej ziemi, którą tylowiekowym potem przynajmniej w połowie kupili, przez którą z nami jedną rodzinę, jedno plemię składają... Ja w chłopie coś więcej widzę niż machinę o dziesięciu palcach". „Dla wielu obywateli — pisał gdzie indziej — trzeba było mordów galicyjskich, aby im otworzyć oczy, że koniecznym jest wprowadzenie nowego porządku w stosunki włościańskie... Grubo i szeroko leży przekleństwo na szlachcie naszej. Jedna myśl, jedno poczciwe uczucie mogło je odrzucić na zawsze. Nie wiem, co już pomoże, kiedy odór krwi galicyjskiej nie pomógł..." Takie to poglądy społeczne leżą u podłoża twórczości satyrycznej Morawskiego. W bajkach takich, jak Szklanka, Liście i korzenie czy Stal i krzemień. Morawski, nieodrodny, lecz oświecony syn swej klasy, ostrzega ją przed skutkami ucisku chłopa, przed niebezpieczeństwem rewolucji.

Nie brak zresztą wśród bajek Morawskiego i takich, które wyrażają w pełni klasowe ograniczenie moralisty, a nawet stanowią wyraz bezpośredniej obrony panowania jego klasy — jak np. bajka Kundel, stanowiąca polemikę ze znaną tezą Proudhona, że — „własność jest kradzieżą".

Reakcyjne bajki Morawskiego rozwlekłe a mało dowcipne, napastliwe a mało celne, ustępują także i pod względem artystycznego wykończenia innym, zamieszczonym w niniejszym wyborze. To, co jest najcenniejszego w bajkach Morawskiego, wyrosło z bystrej obserwacji rzeczywistości politycznej zaboru pruskiego, z humanitarnego oburzenia liberała wobec feudalnego ucisku chłopa i podłego służalstwa wobec despotyzmu. To jest też postępową wartością bajek Morawskiego, argumentem, który obok ich artystycznego mistrzostwa uprawnia nas do przyznania Morawskiemu godności jednego z najlepszych bajkopisarzy pierwszej połowy w. XIX, do wyznaczenia mu miejsca w literackiej hierarchii mistrzów tego gatunku tuż po Adamie Mickiewiczu, a obok Antoniego Góreckiego.

[bez podpisu]

__________________________
Dla www.klasaa.net
wypisał: Leonard Dwornik


Antoni Marianowicz (1923-2003) – biogram wybitnego satyryka i znawcy satyry, prawdopodobnego autora wstępu redakcyjnego do zbioru bajek i fraszek Franciszka Morawskiego LATARNIA MAGICZNA.
WARTO ZOBACZYĆ
Dwór Drobnin

Kościół Pawłowice

Dwór Oporowo

Kościół Drobnin

Pałac Pawłowice

Kościół Oporowo

Pałac Garzyn

Dwór Lubonia

Pałac Górzno
Wygenerowano w sekund: 0.00 6,274,178 Unikalnych wizyt