Generał Witold Morawski 1895-1944
Witold Morawski był w międzywojennej Polsce postacią szeroko znaną i popularną, a przy tym bardzo pięknym, okazałej postaci wysokim i eleganckim mężczyzną. Urodzony 27 marca 1895 r. w rodzinnym Oporowie pod Lesznem, był synem Ignacego i słynnej z urody Julietty z hr. Łubieńskich. W czasie I wojny światowej był porucznikiem ekskluzywnego pułku huzarów gwardii cesarskiej w Poczdamie i już wówczas zasłynął z odwagi graniczącej z brawurą, zdobywając najwyższe wojskowe odznaczenia. Po wybuchu powstania zgłosił się ochotniczo do wojska polskiego i uczestniczył w walkach powstańczych w 1. Pułku Ułanów Wielkopolskich. Awansowany już w 1920 r. do stopnia rotmistrza, został szefem sztabu VII Brygady Kawalerii*, walcząc na Wołyniu i Ukrainie. Z odznaczeniem ukończył w Warszawie w 1921 r. Wyższą Szkołę Wojenną. Został wówczas oficerem 8. Pułku Ułanów im. księcia Józefa Poniatowskiego, a następnie wykładowcą w Centralnej Szkole Kawalerii w Grudziądzu. W 1923 r. awansowany do stopnia majora, został attache wojskowym w Bukareszcie, gdzie podobno zakochała się w nim królowa Rumunii i została damą jego serca. Gdy wrócił do kraju, został przydzielony do 17. Pułku Ułanów w Lesznie Wlkp. Gdy doszło do przewrotu majowego, wziął udział w obronie legalnego rządu, za co popadł w niełaskę. Dopiero w 1928 r. został attache wojskowym w Berlinie. Zyskał w stolicy Niemiec szerokie znajomości w kręgach elity towarzyskiej, co pozwoliło mu na zdobywanie cennych informacji wojskowych objętych ścisłą tajemnicą. W 1929 r. mianowany został podpułkownikiem, atakowany przez prasę niemiecką za swą skuteczną pracę wywiadowczą, został ze swej placówki odwołany do kraju w 1932 r. Mianowany dowódcą 25. Pułku Ułanów, został także w 1935 r. pełnym pułkownikiem. W chwili wybuchu II wojny światowej był szefem sztabu armii "Karpaty" i "Małopolska". Po opuszczeniu wojska przez gen. Fabrycego on sam, z walczącymi nadal oddziałami tych dwu armii, podporządkował się gen. K. Sosnkowskiemu, dowódcy Frontu Południowego (z dwoma dywizjami). Brał udział w walkach z Niemcami na zachodnich przedpolach Lwowa. Tu dostał się do niewoli i do końca wojny przebywał w obozie w Woldenbergu. Tutaj spotykał swojego dawnego podkomendnego, porucznika Jerzego Radońskiego, który nie raz z nim polował, między innymi w lasach Polesia i Wołynia u księcia Karola Radziwiłła, ordynata dawidgródeckiego. Chociaż z natury elokwentny i komunikatywny, o swoich wojennych przejściach w kampanii wrześniowej 1939 r. pułkownik Morawski jako jeniec opowiadał niechętnie. Kiedyś jednak Jerzy Radoński wyciągnął go na zwierzenia, pytając o wspomnienia z polowań. Padło wówczas pytanie o największe trofea, jakie udało mu się jako myśliwemu zdobyć. Pułkownik zadumał się na chwilę i w końcu powiedział - pyta pan, jaki rozkład polowania najsilniej utkwił mi w pamięci. Było to we wrześniu 1939 r., gdy walczyłem pod Lwowem. Udałem się na inspekcję do pewnego batalionu piechoty, który miał za wszelką cenę bronić ważnego odcinka frontu. Znajdowało się tam niezmiernie ważne przejście przez Karpaty. Zastałem ów batalion w stanie popłochu i rozsypce. Z naprzeciwka sunęły duże siły niemieckie, a na ich czele pancerna szpica złożona z 20 czołgów. Nikt nie szykował się jednak do obrony. Zapytałem więc, czy mają armatkę przeciwpancerną. Dojrzałem, że stoi opodal, lecz bez obsługi. Pułkownik Morawski bez chwili namysłu podbiegł do niej i uszykował się do strzału. Relacjonował wspomnienia z tamtej chwili tak żywo, jak gdyby te chwile raz jeszcze przeżywał. Mówił: - W tym momencie czołgi niemieckie były od nas w odległości nie większej niż 300 metrów. - Szybko zdał sobie sprawę, że skalista ścieżka, którą ku nam sunęły czołgi, stanowi wąską grań, a po obu jej stronach znajduje się głęboka przepaść. Jedynie na krótkim odcinku ścieżka dość stromo podnosiła się ku górze, a później już łagodnie schodziła na teren, którego miał bronić ów batalion piechoty. Pułkownik, zupełnie opanowany, bez śladu najmniejszego zdenerwowania, odczekał na właściwy moment, gdy czołg zaczął wynurzać się zza owego garbu i oddał jeden celny strzał z działka. Trafiony czołg runął w przepaść. Sunące w trop za nim następne czołgi nie zdały sobie zupełnie sprawy z tego, co się właśnie wydarzyło. Dzięki pułkownikowi udało się jeszcze zniszczyć w ten sam sposób dwa następne czołgi. To był największy łowiecki kwarduplet mojego życia, dokończył swoje wspomnienie pułkownik. Wydarzyło się to blisko granicy polsko-rumuńskiej, gdy płk Morawski oddalił się na chwilę od generała Sosnkowskiego, z którym właśnie zamierzał, zdobywszy w pobliskiej wsi podwodę, przedrzeć się poprzez granicę południową na zachód, by tam u boku sił alianckich walczyć dalej. Nim Niemcy odcięli ostatni szlak, udało się gen. Sosnkowskiemu przedostać przez granicę. Już jako jeńca wojennego pieszo pędzonego na zachód, pułkownika Morawskiego spotkał hrabia Alfred Potocki, właściciel Łańcuta, i opisał to spotkanie w swoich wspomnieniach "The Master of Łańcut". W pierwszych dniach października hr. Potocki wracał swoim autem z Krakowa do Łańcuta. Wówczas to na szosie w pobliżu Dębicy napotkał dużą kolumnę polskich jeńców eskortowanych przez żołnierzy niemieckich. Samochód musiał znacznie zwolnić. Wydało mu się, że z kolumny marszowej ktoś go woła po imieniu. Kazał więc szoferowi stanąć. W tym momencie podszedł do niego płk. Morawski. "Ledwie go poznałem" - wspomina. W poszarpanym płaszczu, mina smutna, twarz pokryta warstwą kurzu, spod którego błyszczały jedynie stalowe oczy. Pieszo dotarł aż do Krakowa. Tutaj pod pozorem anginy umieszczono go w szpitalu, skąd grono osób mu przyjaznych zamierzało go wydostać. Miał wpływowych znajomych, którzy zamierzali go wyekspediować do Włoch i stamtąd dalej, do Francji. Jerzy Radoński zapytał go, dlaczego nie uciekł. Odpowiedział, że dał niemieckim władzom wojskowym żołnierskie słowo honoru, że ucieczki próbować nie będzie. W 1944 r. otrzymał jako dowódca obozu jenieckiego** rozkaz zorganizowania konspiracyjnego batalionu szturmowego. Do tej koncepcji był ustosunkowany sceptycznie, lecz rozkazowi się podporządkował. W lecie 1944 r. gestapo wpadło na trop konspiracji i rozpoczęły się aresztowania. We wrześniu tego roku dowódca obozu jenieckiego Gross-Born wydał płk. Morawskiego gestapo. Następnie w październiku, z grupą oficerów, przewieziono go do obozu koncentracyjnego w Mauthausen. Tam dnia 9 listopada 1944 r. został zamordowany. Pośmiertnie awansowano go w 1944 r.*** na generała brygady.
___________________________
Źródło:
Gazeta Wyborcza – Poznań, nr 133, wydanie pop z dnia 08/06/2000, str. 9, artykuł bez podpisu
(z internetowego archiwum http://www.archi.itwk.eu/archi-1342.html - strona już niedostępna)
___________________________
Dla www.krzemieniewo.net
w porę wypisał i na 70 rocznicę
śmierci gen. Witolda Morawskiego
nadesłał: Leonard Dwornik
___________________________
Przypisy LD
*/ Witold Dzierżykraj-Morawski w stopniu rotmistrza, jako szef sztabu VII Brygady Jazdy, brał udział m.in. w słynnej – największej od 1813 r. – bitwie kawalerii pod Komarowem (obecnie pow. Zamość, woj. Lubelskie)
**/ zdjęcie ze zbiorów Centralnego Muzeum Jeńców Wojennych w Łambinowicach-Opolu
(reprodukcja z książki Andrzeja Jaracza „Generał Witold Dzierżykraj-Morawski 1895-1944”****)
Płk Witold Dzierżykraj-Morawski (siedzi w środku) w otoczeniu polskich oficerów
w oflagu IID Gross Born (około 1943 r.)
***/ Często w biogramach spotykany błąd w dacie pośmiertnego awansu płk Witolda Morawskiego na generała brygady. Wydaje się, że przesądzającym sprawę tej daty jest profesjonalny wywód Andrzeja Jaracza zamieszczony na str. 199 (wycinek poniżej) cytowanej książki**** i z uzasadnieniem uznany przez Andrzeja Szutowicza w mailu z dnia 11.12.2006 r. cytowanym pod jego (wówczas majora) artykułem JAK ZGINĄŁ NAJSTARSZY OBOZU ARNSWALDE II B.
****/ Andrzej Jaracz, GENERAŁ WITOLD DZIERŻYKRAJ-MORAWSKI 1895-1944, Wydawnictwo Uczelniane Politechniki Koszalińskiej, Koszalin 2002, stron 231, (poniżej okładka)
CIEKAWOSTKA: W książce tej Autor zamieścił też zdjęcie jedynego chyba pomnika poświęconego płk Witoldowi Dzierżykraj-Morawskiemu (poniżej to zdjęcie z własnych zbiorów Autora).
„Symboliczny pomnik upamiętniający płk W. Dzierżykraja-Morawskiego
na cmentarzu w Bobolicach koło Koszalina”
Powyższy pomnik jest jednym z wielu stojących w Panteonie Pamięci Narodowej, zwanym też Panteonem Pamięci II Wojny Światowej, w Bobolicach (zdjęcie poniżej).
Panteon ten, usytuowany na cmentarzu komunalnym w Bobolicach (pow. Koszalin), stanowi zespół epitafijno-nagrobkowy zbudowany z myślą o uczczeniu pamięci wszystkich poległych i cierpiących wskutek działań wojennych, w imię wzajemnego pojednania i przebaczenia. Głównym motywem umieszczonym na obelisku Panteonu jest Krzyż Walecznych, symbolizujący najwyższe wyróżnienie dla poległych za wolność i zmarłych w kaźniach hitlerowskich. Upamiętnia ofiary cywilne drugiej wojny światowej bezpośrednio lub pośrednio związane z Bobolicami: poległych żołnierzy alianckich walczących z hitleryzmem, żołnierzy polskich ugrupowań partyzanckich, wybitne postaci ruchu oporu na Pomorzu, niewolników więzionych w jenieckich obozach niemieckich na Pomorzu oraz robotników przymusowych pracujących w rolnictwie i przemyśle na ziemi bobolickiej, na rzecz hitlerowskich Niemiec w latach 1939-1945. Autorem projektu i wykonawcą jest artysta rzeźbiarz Zygmunt Wujek. Po wybudowaniu Panteonu dodano jeszcze Grób Nieznanego Żołnierza, w którym w 1992 r. złożono szczątki trzech żołnierzy Armii Czerwonej, poległych w okolicach Bobolic na przełomie lutego i marca 1945 r.
___________________________
Zobacz też inne biogramy Witolda Morawskiego,
w tym najobszerniejszy biogram genealogiczny
oraz:
Współczesny artykuł o Witoldzie Morawskim o zabarwieniu nieco sensacyjnym
Rodzeństwo, rodzice i dziadkowie Witolda Morawskiego z Oporowa
|