Stanisław Egbert Koźmian (SEK), opisując swoje spotkania z Franciszkiem Morawskim w Luboni, tak wspomina pobyt tam we wrześniu 1853 r.: […] Codzień bywaliśmy w Oporowie, codzień Oporów bywał dla nas w Luboni. Pan referendarz [Józef Morawski, brat Franciszka – przyp.LD], lubo osłabiony, zawsze gotów do dyskussyi a nawet i do szermierki na dowcip z jenerałem, nie wydawał się jeszcze w niczem, że w 3 czy 4 tygodnie potem miał umrzeć. Nigdy nie widziałem człowieka tak miłego, tak ochoczego i niewyczerpanego w rozmowie. Czas był teraz bardzo piękny. Chodziliśmy wiele po ogrodzie. Referendarz, który gospodarując tyle lat w Luboni w czasie nieobecności jenerała, doskonale urządził mu gospodarstwo i serdecznie przywiązał się do niej, cieszył się każdem drzewkiem co zasadził, pokazywał nam ścieżki, które kazał porobić, mostki, które kazał wystawić. Z tego ostatniego powodu, opowiadano mi zabawną anegdotę. Był w Luboni ogrodnik Kasper Sawicki. Raz referendarz, którego on zwał eferendarzem, chodząc z jenerałem po ogrodzie, wskazał Sawickiemu gdzieby jeszcze warto mostek postawić. Jeśli mi dwa tu piękne mostki postawisz, rzekł mu, dam ci dwa garnce wódki. Skoro tylko referendarz odjechał, jenerał natychmiast zajął się zbudowaniem mostków, a gdy te ukończone zostały, napisał następujący list Sawickiemu, kazał mu listkiem topoli zapieczętować i wręczyć osobiście dziedzicowi Oporowa:
Jaśnie Wielmożnemu Eferendarzowi w Oporowie.
Chociaż jak prosty Kasper rydlem tylko władam,
Z samą tylko pietruszką i cebulą gadam,
Choć nigdy w Kantów, Heglów, nie wciskam się grono,
I tak u mnie w ogrodzie jak w głowie zielono,
Przecież, żem nieraz w życiu godnie się wyraził;
A jakiś tam Mickiewicz* po wyspie mi łaził,
Więc śmiało do wyższego dziś się wznosząc szumu,
Jakby rychlik kartofel puszczam kieł rozumu,
Korzeniem bujnej myśli głębiej ziemię chwytam,
Krzewią się w liść dowcipu i wierszem zakwitam.
Exegi monumentum! — postawiłem mosty,
Jeden z nich wprawdzie krzywy, ale drugi prosty;
Z słuszną dumą ogłaszam je wśród moich wierszy,
Jam je zaczął, jam skończył, i jam przeszedł pierwszy,
Mogą teraz iść po tym budowlanym cudzie,
Żydzi, Niemcy, a nawet i prawdziwi ludzie,
Mogą stąpać jak gdyby przez warowne mury,
Wszystkie tuczne, brzuchate i bycze figury.
Panny po nich stopkami przemkną się lekkiemi,
Polak szturmem przepędzi wrogów swojej ziemi,
Żebraka — opatrzności przeprowadzi ramie,
A Moskal jakby niedźwiedź zleci i kark złamie.
Takie to dzieło wzniosłem w wiekopomne czasy,
I wprzód rzodkiew dębowe poprzerasta lasy,
Wprzód na wdzięczny głos dudy skakać będą dynie,
Zacny nawet pasternak z rzędu roślin zginie,
Wprzód się wszystko pod ręką przewróci wszechwładną,
Nim pamięć o mnie zwiędnie i mosty te padną.
Ztąd biorąc słuszny assumpt z tak wzniosłej pobudki,
Upraszam o dwa garnce przyrzeczonej wódki,
Słodki dla żonki, a dla kretów asper,
Sawicki Kasper.
Dan pod gruszką małgorzatką.
W dniu pełcia cebuli, w roku wielkiej suszy.
----------------------------
* W 1831 r. Mickiewicz przebywał w Kopaszewie, gdzie się znał z Konstancyą z Bojanowskich Łubieńską, później Wodpolową. Był także i u referendarza w Luboni. [przypis SEK]
____________________________________
Początkowy fragment tego „listu” (10 wierszy) posłużył anonimowemu przyjacielowi generała Franciszka Morawskiego do sprostowania na łamach Kuriera Poznańskiego w listopadzie 1876 r. informacji pochodzącej z Przeglądu Lwowskiego, jakoby Adam Mickiewicz przebywał u referendarza Józefa Morawskiego nie w Luboni lecz w Oporowie.
_______________________
Dla www.krzemieniewo.net
wybrał
i opracował: Leonard Dwornik
|