Grudnia 03 2024 17:54:48
Nawigacja
· Strona główna
· FAQ
· Kontakt
· Galeria zdjęć
· Szukaj
NASZA HISTORIA
· Symbole gminy
· Miejscowości
· Sławne rody
· Szkoły
· Biogramy
· Powstańcy Wielkopolscy
· II wojna światowa
· Kroniki
· Kościoły
· Cmentarze
· Dwory i pałace
· Utwory literackie
· Źródła historyczne
· Z prasy
· Opracowania
· Dla genealogów
· Czas, czy ludzie?
· Nadesłane
· Z domowego albumu
· Ciekawostki
· Kalendarium
· Słowniczek
ZAJRZYJ NA


Franciszek Dzierżykraj-Morawski: GŁOWA JANA KOCHANOWSKIEGO

W drugim półroczu 1858 r. „Przegląd Poznański” (tom XXVI) opublikował artykuł zatytułowany „Jadwiga”, napisany 30 lat wcześniej przez Adama Jerzego Czartoryskiego do katalogu Sybilli w Puławach. Tekst tego artykułu poprzedzony został redakcyjną informacją, w której czytamy m.in.:

Wiadomo jest każdemu z rodaków naszych, że wśród ogrodów puławskich księżna Izabella Czartoryska wzniosła dwa przybytki dla nagromadzonych jej staraniem pamiątek historycznych. Świątynia Sybilli, na wzór świątyni w Tiwoli wystawiona, obejmowała same zabytki przeszłości ojczystej, a zdobił ją i przeznaczenie jej wskazywał napis „Przeszłość Przyszłości”. W domu Gotyckim złożone były pamiątki wszystkich wieków i wszystkich narodów. W roku 1827 wykończony został i wydrukowany w nowo założonej drukarni puławskiej katalog wszystkich przedmiotów w domu Gotyckim znajdujących się, w polskim i francuzkim języku, z oznaczeniem gdzie nabyte były, lub z daru jakiej ręki pochodziły. Otóż szanowna założycielka Sybilli zażądała mieć także spis pamiątek narodowych u niej przechowywanych, lecz chciała aby ten katalog był opisowym i historycznym. W tym celu wezwała do opisu wszystkich pisarzy ówczesnych, którzy ze skwapliwą chęcią myśl jej poparli i wezwaniu jej odpowiedzieli. Jedni wygotowali i złożyli opowiadania im powierzone, drugich pracę następne wypadki przerwały. Arcybiskup Woronicz przyrzekł zająć się artykułem o swym najznakomitszym poprzedniku na stolicy biskupiej krakowskiej, Zbigniewie Oleśnickim. Brodziński miał pisać o Lwie Sapieże, Osiński o Ignacym Potockim. Niemcewicz podjął się opisać szkatułkę, która obejmowała najdroższe pamiątki po królach i królowych polskich. Franciszek Morawski wygotował piękny artykuł o Janie Kochanowskim, Kajetan Koźmian o Kościuszce. Inni pisarze jako to: Klementyna Hofmanowa, Sienkiewicz, Bernatowicz, Konstanty Świdziński, Jan Tarnowski, Fredro i t.d. opowiadać mieli o innych mężach w narodzie znakomitych. Piszący artykuły dla urozmaicenia ich różne im nadawali kształty; jedne były opisowe, drugie udramatyzowane, trzecie w formie historycznego opowiadania. […] …wielka jest szkoda, że wspomniany katalog całkowicie wedle pierwotnego planu wykończonym nie został, bo gdy samychże pamiątek uratować nie zdołano, byłby obszerny ich opis, ręką tylu znakomitych mężów ułożony, choć w części wynagrodził literackim pomnikiem stratę historyczną. Spodziewać się jednak należy, że artykuły, które już w tece z Puław wyratowanej lub między pismami wyznaczonych autorów się znajdują, razem zebrane i niebawem wydrukowane zostaną.

Słusznie spodziewał się autor powyższej informacji, choć owo „niebawem” trwało ponad półtora wieku. Dopiero bowiem w 2013 r., staraniem dwojga lubelskich filologów, sybilliński katalog został naukowo opracowany i wydany drukiem. Tym sposobem powiększył się także o jedną pozycję zbiór wydanych drukiem utworów Franciszka Dzierżykraj-Morawskiego, gdyż jego szkic/esej „Głowa Jana Kochanowskiego” znany był dotychczas jedynie jako rękopis (lub czystopis) z omówień i wzmianek w specjalistycznych opracowaniach naukowych. Poniżej pełny jego tekst z pierwszego wydania drukiem.

________________________________________________________________


[1.]

[Franciszek Dzierżykraj Morawski]

Głowa Jana Kochanowskiego




Drogie są nam prochy sławnych mężów, wyższą cnotą, duszą lub jenialną obdarzonych myślą. Ale jakże ten urok, który je otacza, milszym jeszcze dla nas jaśnieje blaskiem, kiedy okrywa popioły męża, który był synem tejże, co i my, ziemi, który cały lud nam bratni swoim uświetnił imieniem i – że tak rzeknę – spokrewnił się z nami i sławą swoją, i miłością wspólnej nam Ojczyzny. Jakaż, na koniec, świętość wspomnienia spoczywać musi na tych drogich nam szczątkach, jeśli tejże samej Ojczyzny już tylko w gruzach, grobach i popiołach zgasłych przodków szukać nam przychodzi.

Kiedy mi pierwszy raz w Sybilli polskiej odkryto głowę barda Czarnolasu, długo się w nią wzrok mój wpatrywał, długo nad nią myśl moja dumała. W tymże to, mówiłem sobie, tak małym obwodzie, w tym wątłym szczątku człowieczej istoty z taką potęgą władała myśl nieśmiertelna. Tuż to tworzyła te rymy, które do ostatniego dnia Polski znane i powtarzane będą. Stądże to w hymnach Dawida wznosiła się do Bóstwa samego. Toż to czoło, na którym nieraz wzrok Batorego spoczywał, które rozjaśniały wieści zwycięstw Zamoyskiego. Też to lica, po których płynęły te łzy nieśmiertelne, które uwieczniły stratę Urszuli!

O, czemuż w tę zimną już pamiątkę nie mogę uczuć moich przelać, ożywić ją marzeniami Polaka? Czemuż nie mogę na niej widzieć tego wyrazu dumy narodowej, tych łez szczęścia, kiedy patrzyła na zwycięskie Radziwiłła sztandary, kiedy nad nią powiewały chorągwie łączącej się Litwy z Koroną, kiedy słyszała te korne słowa hołdu i poddaństwa, które władca Prus polskiemu składał królowi? Setne lata okryły już te dni tak świetne, lecz i przez mgłę wieków uśmiecha się jeszcze do nas ta sława starożytna, której my łzami tylko odpowiadać możem.

Jan Kochanowski, herbu Korwin, urodził się w Sycynie 1530 r. z Piotra, sędziego sandomierskiego, i Anny z Białaczewa Odrowążównej. Sześciu synów składało ich potomstwo. Zajmowały jeszcze dziecinne igraszki i przyszłego książęcia polskich poetów, i śpiewaka Jerozolimy, i tłomacza Wergilego, kiedy śmierć ojca żałobnymi okryła ich szaty. Cnotliwa matka koiła żal swój doskonaleniem synów. Rozwijająca się później w Janie wyższa zdolność umysłu skłoniła ją do przesłania go do Francji, gdzie siedm lat poświęciwszy nauce starożytnych języków, udał się do Padwy.

Z jakże niecierpliwym zapałem dążył w te klasyczne mury, gdzie celująca wówczas młodzież polska przyszłą Ojczyzny rokowała sławę. Codzienne tam jego towarzystwo składali z obcych: Manuncjusz i Robertel, z ziomków: Mielecki, Firlej, Patrycjusz, Fogelwerk i Górnicki, ale z żadnym nie spoiła się dusza jego tak silnie, jak z młodzieńczym jeszcze Zamoyskim. Zrozumiały się ich serca, wielkie przeniknęły myśli. Wzrastający co dzień szacunek zrodził przyjaźń dozgonną. Jakże często może to święte imię Polski na ich ustach brzmiało! Ileż to razy, może rozczytując się obaj w dziejach Rzymu lub pieniach Homera, Kochanowski porywał za lutnią, a Zamoyski przeczuł się już przyszłym Maksymiliana pogromcą! Trudno oznaczyć epokę, w której nasz poeta pierwszy raz twórczym bardów zapłonął ogniem. Może go wznieciło zapoznanie się z Ronsardem, może żal po zgonie matki, może też wielka Zamoyskiego dusza?

Nie na płonnym jednak domyśle zdaje się gruntować to mniemanie, że już Padwa słyszała pierwsze lutni jego dźwięki, bo na czymżeby opierała się ta sława, która poprzedziła powrót jego do Polski. Zaledwieże stanął w Ojczyźnie, już kanclerz Padniewski umieścił go przy sobie i wkrótce sam Zygmunt August swoim mianował go sekretarzem. Mowa Tacytów i Cyceronów była wówczas językiem dyplomacji europejskiej. Jak nią władał Kochanowski, dowodzą świetne jego rymy łacińskie, zwłaszcza oda przemawiająca za wyborem Batorego.

Nie opuszczając miejsca swego przy królu, zasiadał nieraz Kochanowski w kole rycerstwa i radził o losach Ojczyzny, bo prostota owych czasów nie znała może jeszcze tych fałszywych położeń, tych dla dusz szlachetnych tak niebezpiecznych powikłań tylu względów, które najczystsze nawet chęci mogą w rachubie ich omylić i sprzeczne zamierzonym zrodzić skutki. Cnota, czyste światło i szczera miłość Ojczyzny dostatecznymi wówczas były do pogodzenia obowiązków urzędnika z obowiązkami obywatela.

Ale największa sława Kochanowskiego opiera się na jego pieniach. Niepodobna jest w obrębie tego pisma wyliczać wszystkie ich piękności. Nie dał on nam wprawdzie polskiej Iliady, nie mierzył się z chwałą Sofokla, niemniej jednak przystoi mu imię jeniuszu. Wierzyłyżby inne ludy, że wpośrzód nas zjawił się mędrzec, który nie mając żadnego wzoru w Ojczyźnie, sam nie tylko stworzył jej mowę poetyczną, lecz i tak wysoko ją udoskonalił, sam jej nadał te wszystkie i tak rozmaite miary rymowania, sam tę gładkość, moc, ogień i śmiałość wyrażeń, sam, na koniec, z niezgłębionej jeszcze natury języka wywiódł ten szczęśliwy tok tylu zwrotów, tę jasność, harmonią i tę w wielu miejscach tak zadziwiającą poprawność, że dwuwieczni nawet po nim pisarze bardziej się zdają jego poprzednikami niż następcami? Wierzonoż by, że jeden człowiek sam to zdziałał, nad czym zwykle wieki tak powolnie i stopniowo pracują? Wierzonoż by, na koniec, że pierwsza lutnia, która się ozwała wśrzód polskiego ludu, takimi do Boga zabrzmiała dźwięki?

Ściśnij wilgotne chmury świętą ręką swoją,
a one suchą ziemię i drzewa napoją.
Ty nocną rosę spuszczasz, Ty dostatkiem hojnym
żywej wody dodajesz rzekom niespokojnym.
Ty przepaści nasycasz!

Tysiąc wieków ubiegnie, a rymy te zawsze pięknymi będą, bo taki jest udział doskonałości, że przewyższoną być nie może. Kiedy pierwsi angielscy poeci swemu narodowi, kiedy Hans Sachs i śpiewak Niebelungen już prawie nie są dostępnymi pojęciu Niemców, kiedy współczesny nawet Kochanowskiemu Ronsard już czytanym być nie może przez Francuzów, kiedy w dziełach Marota, Baifa i tylu innych ledwie domyślać się możemy języka Rasyna, ta mowa, którą nasz poeta czucia swoje głosił, aż dotąd jest jasną, czystą, harmonijną i po trzech prawie wiekach z małymi odmianami taż sama jeszcze z ust naszych płynie. Sława więc takiego mędrca Polszcze była przeznaczoną, którą przecież płochość jednych, ciemność zarozumiała drugich, a trzecich chęć pozornego usprawiedliwienia ohydnej grabieży barbarzyńską zwała.

Nie wspomniałem tu Reja z Nagłowic, który uprzedził naszego wieszcza, bo dość ich porównać. Współcześni prawie byli, a zdaje się, że tysiączne lata stanęły między szczytną zdolnością i poziomością mierności. Gdyby Kochanowski był przestał na tej zasłudze i tak by już wieki składały mu hołd podziwienia, ale jakże świetniejszy wieniec przyozdabia go w oczach Polaka. Wszystkie prawie celniejsze jego rymy samą tchną Ojczyzną. O, piękneż to przeznaczenie wieszcza narodowego! On wielkie uświetnia męże, on godzi rozdwojone umysły, on w niezgiętość uzbraja, on do zwycięstw zagrzewa, on ludu całego chwałę uwiecznia. Kogóż bardziej nad Kochanowskiego zajmowało dobro i sława Ojczyzny? Tu godzi swoje dźwięki z rykiem spiży zwycięskiej, tam karci błędy rodaków, tu obradujących do zgody nakłania, tu ziomki swoje religijnym zapala ogniem. Wszystkie ważniejsze czasów swoich zdarzenia: hołdy, zwycięstwa, zgony – wszystko to opiewa i obywatelską rozgłasza lutnią. Zdaje się, że cała dawna chwała powraca nam w jego rymach i że goreją jeszcze blaskiem wieku Zygmunta.

Ale czemuż mniej świetne nawet jego pienia takim ujmują nas wdziękiem? Bo nęcą nas tą szczerością i prostotą dawnych wieków, tym umiarkowaniem rolniczego ludu, tą czystością łagodnych uczuć, tym, na koniec, staropolskim zwyczajem i cnotą, które na nieszczęście do wspomnień już tylko należą. Rymy jego zdają się wmawiać w nas te wszystkie zalety jako nasze właściwe, jako wrodzone Polakom i jako tak łatwe znowu do odzyskania, byleśmy im tylko serca nasze zwrócić chcieli. Zdają się one niejako zapowiadać nam, że wskrzesiwszy nas samych, wskrzesimy może i Polskę!

Szacunek króla, przyjaźń Myszkowskiego, względy tylu sławnych mężów, a nade wszystko pochwały całego narodu hojnie barda naszego odpłacały zasługę. Zapragnęła przecież dusza jego tej niepodległości, którą cicha wioska najpewniej obdarza. Wzywał go miły związek z Dorotą z Przytyka Podlodowską, wzywało serce do czuwania nad dolą wieśniaka. Wreszcie, nie było może wówczas zbrodnią oddalać się od sprawy publicznej, kiedy na swoję obronę miała radę i oręż Zamoyskiego. Nie zamknęło się przecież dla Ojczyzny serce naszego poety i w tym wiejskim ustroniu. Tu to ona najczęściej pod swobodną lipą Czarnolesia przebudzała jego lutnię, tu nieraz troska o jej szczęście do długich skłaniała go marzeń, które dziecinne tylko czterech córek igraszki rozpraszać mogły.

Użytecznym jest spojźrzenie na związki rodzinne mężów, jakąkolwiek bądź celujących sławą. Jak domowe tylko cnoty ręczyć nam mogą za szczerość publicznych, tak też same ciche, niesławione zalety w wieszczach narodowych mogą jedynie wzbudzać w nas tę ufność, że pisma ich nie dla samych oklasków, nie dla ujęcia sobie panującej opinii, nie dla pochlebstw, na koniec, kreślone były, lecz z czystego tylko zamiłowania cnoty, dobra i chwały ojczystej. W kraju naszym, gdzie tak mało nam zostawiono pamiętników tyczących się szczegółów domowego życia królów i wodzów, ciche dni mędrca nieprzejźrzanym dla nas osłaniają się cieniem. Co jednak z dzieł samych naszego poety wyczerpać możemy o jego stosunkach z kmiotkami Czarnolesia, przyjaznych, rodzinnych związkach, zwyczajach domowych, zabawach nawet wiejskich, wszystko to nam dowodzi, jak czystą, czułą i łagodną duszą obdarzyły go nieba. Niech mi wolno będzie własne moje przytoczyć tu zdarzenie.

Kiedym w r[oku] 1822 zwiedzał Czarnolas, zastałem tam jeszcze zgrzybiałego wieśniaka, który mi do domku naszego barda przewodniczył. Zapewniał on mnie, że ojciec jego w dziecinnych leciech znał jeszcze starców współczesnych Kochanowskiemu. Wszystkie ich opowiadania tchnęły wdzięczną pamięcią jego dobroci i opieki, wszystkie stwierdzały szczerość tych uczuć, które w swoich głosił pieniach. Widzieli oni jeszcze jego sobótki, widzieli go piszącego pod lipą, Zamoyskiego w jego progach, widzieli jego szczęście domowe, widzieli i trumnę Urszuli. Kiedym rozrzewniony powieścią mego przewodnika obfitszą trochę obdarzył go nagrodą, zadumał się na chwilę, wreszcie łzami zalany rzekł do mnie: „O, jakże ten pan musiał być dobry, kiedy samo okazanie jego mieszkania tak chłopom jego nagradzają, kiedy po śmierci nawet swojej jeszcze uszczęśliwia”. Oddzielił natychmiast cząstkę tego daru dla żebraka przechodzącego, polecając mu duszę Kochanowskiego, resztę na swój pogrzeb zachował.

Ale nie braknie jeszcze i innych dowodów przekonywających nas, jak zgodne były jego nauki z przykładami życia, jak umiarkowane żądze. Zrzekł się opactwa świeckiego, nie przyjął wyjednanej mu już przez Zamoyskiego kasztelanii połanieckiej. „Nie chcę – mówi on – wpuszczać do mego domu dumnego i wiele potrzebującego kasztelana, który przez zbytki swoje prędko by to wszystko zmarnował, co Kochanowski zebrał”.

Zdaje się, że tak ciche, pogodne i cnotliwe życie samo niebo szanować by powinno jako obraz swój najbliższy. Zakłóciło je przecież nieszczęście. Te łzy, które dotąd w Trenach jego jaśnieją, dowodzą wielkości jego cierpień. Zapominamy poety, ojca tylko bolejącego słyszym. Nie gorzkie to wyrzuty przeciw niebu cisną się do ust nieszczęsnego: niezgiętość duszy przytłumiła pierwszą rozpacz i religia złagodziła już jej ostrość. Nie pierwszy więc to wylew rozdartej duszy w pieniu jego widzimy, lecz tę długą, zimną i spokojną boleść, która dzień ze dniem, rok z rokiem wiąże i tak, przez całe towarzysząc mu życie, dojdzie z nim do grobu, tę boleść, którą, na koniec, serce już polubiło, którą jako najdroższy skarb swój przechowuje, która w najmniejszych szczegółach najtkliwsze widzi wspomnienia, tam nawet, gdzie obojętne serce aniby się ich domyślać mogło.

Czytajmy tylko Treny Kochanowskiego, idźmy po śladach łez jego. W każdej pozostałej igraszce, w każdej szacie, w każdym zakątku, w każdym sprzęcie nawet widzi swoję Urszulę. O, smutnyż to stan bolejącego człowieka, kiedy zbyt drogą sobie straciwszy istotę, czuje, że całą jeszcze w swym sercu posiada, że cała żyje jeszcze w głębi jego duszy, czuje jej wpływ na wszystkie swoje kroki i czyny, z nią myśli, duma, czuje, cieszy się, rzewni, boleje, a przecież postaci jej oczom swoim zwrócić nie może. Zdaje się, że tak mało by potrzeba, aby ją wywołać z tej duszy, którą przepełniła sobą, a przecież wieczność, straszliwa wieczność już ją od nas oddziela!

Szczególnym ziemskich rzeczy losem w tym samym roku, kiedy ten drogi ostatek barda naszego złożony był w tej Sybilli, najmilsza śpiewem swoim ptaszyna z pierwszą zaraz wiosną usłała tu sobie gniazdo w urnie wmurowanej zewnątrz pobliskiego Domku Gotyckiego. Nie przywodziż to zdarzenie na pamięć owych najpiękniejszych wierszy z Trenów Kochanowskiego?

Czy, człowieka zruciwszy i myśli dziewicze,
wzięłaś na się postawę i piórka słowicze?
Pociesz mnie, jako możesz, a staw się przede mną…

Nie chcę ja płonnym podawać się urojeniom, ale nie miłeż byłoby to marzenie, że przynajmniej po śmierci jego ziściły się tak tkliwe życzenia tu, gdzie to przeczucie jego wieki przesięgające ziściło się już wprzódy tak świetnie:

I opatrzył to dawno piękny syn Latony,
że popiół kości moich nie będzie wzgardzony.

Zgon naszego poety był godnym tak pięknego życia. Sprawa zamordowanego brata żony wywiodła go do Lublina z wiejskiej zaciszy, przed króla oblicze. Nieznane nam są szczegóły tej sprawy, lecz jakaż pobudka, jeśli nie obrona niewinności, mogła tak szlachetną powodować duszą? Mógłżeby wreście mąż taki z innym zamiarem stawać przed Batorym?! Jakże serce jego przepełnione być musiało uczuciem pokrewieństwa, przyjaźni, świętością, na koniec, tej prawdy, za którą obstawał, kiedy na samym wstępie obrony tknięty apopleksją nagle ducha wyzionął. Pierwsze łzy, które na zwłoki jego padły, były łzami przyjaciela, łzami Zamoyskiego.

Umarł w 52 roku życia, wcześnie zapewne, lecz jakże dni jego zapełnione są zasługą, jakże się z daru tego, którym obdarzyła go natura, wypłacił Ojczyźnie i niebu. O, gdyby ta poczciwa sława, która mu przewodniczyła, gdyby ta gorąca miłość Polski, która ożywiała jego lutnię, wszystkie następne zapalała wieszcze! Z żalem całego narodu zwłoki Kochanowskiego pochowane zostały w Zwoleniu, tę zaś głowę, która przedmiotem jest mego pisma, po spłynieniu półtrzecia wieku złożono w tej Świątyni polskiej przeszłości i tak najpiękniejszym, bo narodowym, uczczono ją hołdem.

Drogi ten ostatek barda naszego mieści się tu znowu wpośrzód pamiątek tylu mężów, z którymi za życia łączyła go przyjaźń nauki lub sława. Tu jest oręż Batorego, tu część prochów Zamoyskiego, tu pamiątki Zygmuntów, Chodkiewiczów, tu, na koniec, ten dar religijny, ta kościelna szata kapłańska oznaczona jeszcze imieniem tego brata, który go sławą swoją dościgał, który za życia jeszcze Tassa wzorowym na owe czasy przekładem wszystkie europejskie uprzedził tłomacze i tak rozszerzając jego sławę, pierwszy niejako szlachetnością polską pomścił się krzywd i zniewagi nieśmiertelnego Jerozolimy śpiewaka.

Jakże miłym być musi prochom naszego wieszcza ten pozgonny jeszcze związek z tylu mężami! Co śmierć po gruzach, grobach lub obojętnych rozproszyła ręku, to miłość Ojczyzny, to niespracowana gorliwość jednej Polki złączyła tu na nowo. Ileż tu zgromadziła cnót, nieszczęść, chwały i wieków! Ileż samo dotknięcie tych świętych szczątków zrodziło już może czynów szlachetnych! O, gdyby każdy z Polaków zdał szczery rachunek z uczuć, których doznał w tej Świątyni, tu byśmy może znaleźli pierwsze zarody niejednego cudu odwagi, niejednej wierności cnotom narodowym, niejednej niezgiętości w nieszczęściu i wielu może zwycięstw, które dziejami Polski dzieje świata upiękniły, te same dzieje, które tak ohydnie naszą skalały się zgubą!

Zawiodły nas na nowo nadzieje, zamknięte wszystkie drogi szlachetnego odznaczania się w Ojczyźnie, przywaliły nas góry nieszczęść, zdeptano nasze laury, oniemiały lutnie narodowe, oschła po tylu polach nasza krew nienagrodzona, lecz dopóki nie zapomnimy tego, co nam ta Sybilla na pamięć przywodzi, póty będziemy narodem, póty żyje Polska. Nie możem już walczyć siłą, walczmyż przynajmniej do ostatka cnotą, oświatą, narodowością i całą potęgą dawnych wspomnień. Nie zrażajmy się, nie ostygajmy, czyńmy, co możem, spełniajmy, na koniec, tę świętą naukę, którą nam Kochanowski na wszystkie zostawił czasy:

Służmy poczciwej sławie, a jako kto może,
Niechaj ku powszechnemu dobru dopomoże.




________________________________________________________________

Źródło:

„Opisy niektórych pamiątek zachowanych w Świątyni Sybilli w Puławach”, /wydali:/ Alina Aleksandrowicz* i Artur Timofiejew** /jako:/ tom 10 serii wydawniczej „Biblioteka Pisarzy Polskiego Oświecenia”, Instytut Badań Literackich PAN, Fundacja „Akademia Humanistyczna”, Wydawnictwo IBL 2010 Warszawa, (/tam:/ str. 47-54).
Tekst dostępny na stronie Instytutu Badań Literackich http://ibl.waw.pl/10bppoocr.pdf [dostęp XII.2014]

________________________________

*/ Alina Aleksandrowicz (emerytowany profesor zwyczajny w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Marii Curie Skłodowskiej w Lublinie) jest autorką m.in. książek Twórczość satyryczna Adama Naruszewicza (1964), Z kręgu Marii Wirtemberskiej (1978), Izabela Czartoryska, Polskość i europejskość (1998).

**/ Artur Timofiejew (Instytut Filologii Polskiej na tymże Uniwersytecie) opublikował książkę Legiony i vitae lex. Problemy twórczości literackiej Cypriana Godebskiego (2002). Należy także nadmienić, że wziął czynny udział w uroczystych obchodach 150. rocznicy śmierci Franciszka Dzierżykraj-Morawskiego oraz opatrzył przedmową okolicznościowe wydawnictwo z tej okazji.

________________________________
Dla www.krzemieniewo.net
na 153. rocznicę śmierci generała-poety
Franciszka Dzierżykraj-Morawskiego
wypisał i opracował: Leonard Dwornik


Zobacz też inne „rozproszone” utwory lubońskiego generała-poety


WARTO ZOBACZYĆ
Dwór Drobnin

Kościół Pawłowice

Dwór Oporowo

Kościół Drobnin

Pałac Pawłowice

Kościół Oporowo

Pałac Garzyn

Dwór Lubonia

Pałac Górzno
Wygenerowano w sekund: 0.00 6,967,663 Unikalnych wizyt